niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział II, w którym Dorian wchodzi do Komnaty Walenia



     W środku kryształowej kuli zakłębiła się mlecznobiała mgła. Zakotłowała się trochę, zakipiała – i zniknęła. To było jeszcze bardziej denerwujące niż awaria netu, nawet pomimo faktu, że Dorian Lassaye-Bruchtal, choć był potężnym wampirem, słabo sobie radził z magią, więc już powinien się przyzwyczaić.
       Dorian energicznie wstał z krzesła i spojrzał na kulę nienawistnie. A mówili, że to artefakt prosty w obsłudze nawet dla początkujących czarodziejów! Ktoś tu widocznie był bardziej beznadziejny, niż się wydawało – albo kula, albo Dorian.
      Cierpiał. Wszystkie jego myśli wydawały się spowite kolczastą kurtyną z twardego czarno-purpurowego jedwabiu, który stawał między Dorianem a przedmiotem jego myśli. Tak naprawdę przed oczami stała mu cały czas ONA. Natalie…
      To już ponad pół roku od czasu, gdy ją utracił. A przecież była już prawie jego. Więcej, ona sama chciała być jego. Kiedy wuj Attila wysłał ją, by dokonała zemsty, Dorian od razu podejrzewał, że to się nie skończy dobrze. Zamiast oglądać Natalie radosną, powracającą do zamku po wykonanej misji – dowiedział się z internetów o jej aresztowaniu. Przez kilka dni pilnie śledził wszystkie media, które cokolwiek pisały o Natalie Foster, autorce wielkiej rozwałki w Gdańsku, i pogrążał się w coraz większej rozpaczy. Czyżby jego miłość miała pójść na marne?
     Chciał spróbować tej samej sztuki, co wtedy, gdy jeszcze z nadzieją wyczekiwał, że w końcu znajdzie Natalie, albo ona jego. Próbował przyjść do niej w snach, jak to robił już wcześniej. Był jednak przy tym tak podminowany, że coś mu nie wychodziło i zamiast ukazywać się Natalie, pojawiał się w snach jakichś zupełnie przypadkowych dziewcząt. Niektóre z nich próbowały później nawiązać kontakt. Dorian już zobojętniał na maile od wielbicielki z Nowej Zelandii, ale te z Niemiec i Francji bywały tak namolne, że czasem trzeba było którąś załatwić.
Natalie… Jej jasna cera i zielone tęczówki majaczyły mu pod powiekami niczym powidok. A jednak to nie to samo. Mógłby mieć ją przy sobie, a tymczasem pozostały mu jedynie ukradkowe spojrzenia na jej zdjęcia, ściągane, skąd się dało… I jej portrety, które sam wykonał. Dawniej wisiały na ścianie pokoju, dziś musiał je schować do szuflady i przeglądał tylko w rzadkich chwilach wolnego czasu. Dręczyła go nieprzezwyciężalna obawa, że nigdy już nie przyjdzie mu ekscytować się proporcjonalnością jej idealnej sylwetki, admirować jej soczyste usta, inhalować aromatyczne kaskady włosów…
      Cierpienie tęsknoty wyżymało go i skręcało jak kokosodrzewinę. Miał ochotę rzucić się na podłogę, rozdzierając koszulę na piersi. Jednak koszula była od Versacego (na którego Amerykanie mówią „Wersejs”), więc nie wypadało marnować dobrego ciucha.
      Zamiast tego zwyczajnie wstał od stołu i z forhendu rzucił dziadowski artefakt do kąta. Obrzucił spojrzeniem rozłożoną na oparciu kanapy książkę – „Dziennik Lorda Zabitego, bez panegiryków”. Leżała tak, nie ruszana, od trzech dni. Dorian wyszedł z pokoju.
       Szedł pewnym krokiem przez korytarze zamku Czarnego Hrabiego, śledzony przez puste spojrzenia japońskich masek teatralnych, które wuj Attila namiętnie kolekcjonował. Z obojętnością mijał złoto, kryształ, heban i porcelanę. Prawie nie dostrzegł paru służących przemykających korytarzem. Dotarł do klatki schodowej i zszedł na parter, rzucając okiem przez okno: w ogrodzie Marcel Radulescu, nowy pracownik ochrony, usiłował wraz z kilkoma innymi powstrzymać COŚ, które weszło w szkodę i demolowało żywopłot. Dorian przyglądał się temu widowisku z pewnym zainteresowaniem, ale ponieważ na razie COŚ niespecjalnie przejmowało się działaniami ochroniarzy, w końcu się znudził i poszedł dalej.
Wreszcie Dorian stanął pod drzwiami Komnaty Walenia i nacisnął klamkę.
Wielka sala balowa została zamieniona na kolekcję trofeów myśliwskich, gromadzonych przez Czarnego Hrabiego w ciągu dziesięcioleci. Wypchane zwierzęta stały wzdłuż ścian i na galeryjce, powyżej zaś prezentowały się spreparowane głowy. Pośrodku zaś spoczywał wieloryb, którego preparacja wymagała wynajęcia pięciu specjalistycznych firm; widomy znak potęgi Czarnego Hrabiego. Dorian często przychodził tu, kiedy nikogo nie było, i rozmyślał, wpatrując się w szklane oko wielkości cegły. Tym razem jednak nie był sam.
      Czarny Hrabia, Attila von Beesens, miał na sobie jeden ze swych niezliczonych czarnych fraków, a pod szyją pysznił mu się batikowy fular. Z uśmiechem spojrzał na siostrzeńca.
- Witaj, Dorianie – powiedział. – Jak ci idzie audyt?
- Już prawie udało mi się przekonać księgowego, aby wykazywał się większą odwagą, jeśli chodzi o pozycje ujmowane na naszą korzyść – odpowiedział kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Poza tym twierdzi, że dewelopowania rezydencji w Ramsztynie na razie nie można jeszcze wrzucić w koszta.
- Jak to nie można? – hrabia von Beesens uniósł brwi. – Przecież to jest miejsce potencjalnie przeznaczone pod działalność!
- No właśnie – potwierdził Dorian. – Słowem kluczowym jest tu „potencjalnie”.
- Jak będzie taki mądry, to zostanie przeznaczony potencjalnie do skrócenia – mruknął wuj. – Za długo siedzę w tym biznesie, żeby mi kit wciskać. A tak poza tym jak ci się wiedzie? Chyba ostatnio się przepracowujesz. Czyżbyś chciał ciężką robotą zagłuszyć jakiś problem?
      Dorian wzruszył ramionami. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, podnosząc ten temat.
- Nie mogę, wujaszku – powiedział wreszcie. – Chodzi o Natalie. Minęło już siedem miesięcy, ale cały czas to mi nie daje spokoju…
      Twarz Czarnego Hrabiego stała się surowa.
- Natalie mnie zawiodła – zauważył sucho. – Nie poradziła sobie z prostym zadaniem, nie przeszła testu.
- Ależ wujaszku… - Dorian poczuł, jak nadzieja odpływa od niego jak woda spod rozmrażanej lodówki.
- Nie zamierzasz chyba, Dorianie, kwestionować moich decyzji? – zapytał Czarny Hrabia srogim tonem. – Ktoś, na kim się zawiodłem, nie wejdzie do mojego klanu.
- Dlaczego zaraz członkiem klanu? – zapytał Dorian. – Zostanie moją niewolnicą. Moją własnością. Pozwól mi, abym ją… odzyskał.
- W normalnych warunkach bym na to pozwolił – von Beesens skinął głową. – Jeżeli chodzi o każdą inną dziewczynę, to bez pytania możesz z niej uczynić swoją własność. Ale ona? Wyrządziła mi szkodę nie tylko materialną, ale i wizerunkową! Wygadała się przed sądem, że to ja jej kazałem, i prawie jej uwierzyli! Wiesz, jakie by wtedy były straty dla całej spółki? Zapomnij o Natalie, chłopcze.
- A gdybym wymierzył jej karę? – zaproponował Dorian. – Sprowadzę ją do siebie i sprawię, żeby popamiętała!
- To ja powinienem ją ukarać – zauważył hrabia niewzruszony. – W końcu to o mój honor tutaj chodzi. Swoją drogą dzięki, że mi przypomniałeś. Do tej pory byłem tak zajęty, że zupełnie nie miałem czasu o tym pomyśleć. Po pierwszym to załatwię, więc ty, Dorianie, już się nie musisz przejmować tą dziewczyną.
      Wyjął z kieszeni papierosa „SerceGowina Fleur” i wspiął się na galeryjkę, aby stamtąd wyjść na balkon. W Komnacie Walenia się nie paliło, aby myśliwskie trofea nie wchłaniały dymu.
     Dorian stał smutnie. Śledził wuja wzrokiem, a potem zatopił spojrzenie w monstrualnej sztucznej tęczówce wieloryba. Czyżby z wszelkich jego nadziei miała pozostać tylko sromotna garść połamanych marzeń i potarganych aspiracji?
     Nie, musiał zacząć działać. Teraz.

1 komentarz: