W środku
kryształowej kuli zakłębiła się mlecznobiała mgła. Zakotłowała się trochę, zakipiała
– i zniknęła. To było jeszcze bardziej denerwujące niż awaria netu, nawet
pomimo faktu, że Dorian Lassaye-Bruchtal, choć był potężnym wampirem, słabo
sobie radził z magią, więc już powinien się przyzwyczaić.
Dorian
energicznie wstał z krzesła i spojrzał na kulę nienawistnie. A mówili, że to
artefakt prosty w obsłudze nawet dla początkujących czarodziejów! Ktoś tu
widocznie był bardziej beznadziejny, niż się wydawało – albo kula, albo Dorian.
Cierpiał.
Wszystkie jego myśli wydawały się spowite kolczastą kurtyną z twardego
czarno-purpurowego jedwabiu, który stawał między Dorianem a przedmiotem jego
myśli. Tak naprawdę przed oczami stała mu cały czas ONA. Natalie…
To
już ponad pół roku od czasu, gdy ją utracił. A przecież była już prawie jego.
Więcej, ona sama chciała być jego. Kiedy wuj Attila wysłał ją, by dokonała
zemsty, Dorian od razu podejrzewał, że to się nie skończy dobrze. Zamiast
oglądać Natalie radosną, powracającą do zamku po wykonanej misji – dowiedział
się z internetów o jej aresztowaniu. Przez kilka dni pilnie śledził wszystkie
media, które cokolwiek pisały o Natalie Foster, autorce wielkiej rozwałki w
Gdańsku, i pogrążał się w coraz większej rozpaczy. Czyżby jego miłość miała
pójść na marne?
Chciał
spróbować tej samej sztuki, co wtedy, gdy jeszcze z nadzieją wyczekiwał, że w
końcu znajdzie Natalie, albo ona jego. Próbował przyjść do niej w snach, jak to
robił już wcześniej. Był jednak przy tym tak podminowany, że coś mu nie wychodziło i zamiast ukazywać się Natalie, pojawiał
się w snach jakichś zupełnie przypadkowych dziewcząt. Niektóre z nich próbowały
później nawiązać kontakt. Dorian już zobojętniał na maile od wielbicielki z
Nowej Zelandii, ale te z Niemiec i Francji bywały tak namolne, że czasem trzeba
było którąś załatwić.
Natalie… Jej jasna
cera i zielone tęczówki majaczyły mu pod powiekami niczym powidok. A jednak to
nie to samo. Mógłby mieć ją przy sobie, a tymczasem pozostały mu jedynie
ukradkowe spojrzenia na jej zdjęcia, ściągane, skąd się dało… I jej portrety,
które sam wykonał. Dawniej wisiały na ścianie pokoju, dziś musiał je schować do
szuflady i przeglądał tylko w rzadkich chwilach wolnego czasu. Dręczyła go
nieprzezwyciężalna obawa, że nigdy już nie przyjdzie mu ekscytować się
proporcjonalnością jej idealnej sylwetki, admirować jej soczyste usta,
inhalować aromatyczne kaskady włosów…
Cierpienie
tęsknoty wyżymało go i skręcało jak kokosodrzewinę. Miał ochotę rzucić się na
podłogę, rozdzierając koszulę na piersi. Jednak koszula była od Versacego (na
którego Amerykanie mówią „Wersejs”), więc nie wypadało marnować dobrego ciucha.
Zamiast tego zwyczajnie
wstał od stołu i z forhendu rzucił dziadowski artefakt do kąta. Obrzucił
spojrzeniem rozłożoną na oparciu kanapy książkę – „Dziennik Lorda Zabitego, bez
panegiryków”. Leżała tak, nie ruszana, od trzech dni. Dorian wyszedł z pokoju.
Szedł
pewnym krokiem przez korytarze zamku Czarnego Hrabiego, śledzony przez puste
spojrzenia japońskich masek teatralnych, które wuj Attila namiętnie
kolekcjonował. Z obojętnością mijał złoto, kryształ, heban i porcelanę. Prawie
nie dostrzegł paru służących przemykających korytarzem. Dotarł do klatki
schodowej i zszedł na parter, rzucając okiem przez okno: w ogrodzie Marcel
Radulescu, nowy pracownik ochrony, usiłował wraz z kilkoma innymi powstrzymać COŚ,
które weszło w szkodę i demolowało żywopłot. Dorian przyglądał się temu
widowisku z pewnym zainteresowaniem, ale ponieważ na razie COŚ niespecjalnie
przejmowało się działaniami ochroniarzy, w końcu się znudził i poszedł dalej.
Wreszcie
Dorian stanął pod drzwiami Komnaty Walenia i nacisnął klamkę.
Wielka sala
balowa została zamieniona na kolekcję trofeów myśliwskich, gromadzonych przez
Czarnego Hrabiego w ciągu dziesięcioleci. Wypchane zwierzęta stały wzdłuż ścian
i na galeryjce, powyżej zaś prezentowały się spreparowane głowy. Pośrodku zaś
spoczywał wieloryb, którego preparacja wymagała wynajęcia pięciu
specjalistycznych firm; widomy znak potęgi Czarnego Hrabiego. Dorian często
przychodził tu, kiedy nikogo nie było, i rozmyślał, wpatrując się w szklane oko
wielkości cegły. Tym razem jednak nie był sam.
Czarny
Hrabia, Attila von Beesens, miał na sobie jeden ze swych niezliczonych czarnych
fraków, a pod szyją pysznił mu się batikowy fular. Z uśmiechem spojrzał na
siostrzeńca.
- Witaj, Dorianie – powiedział. –
Jak ci idzie audyt?
- Już prawie udało mi się
przekonać księgowego, aby wykazywał się większą odwagą, jeśli chodzi o pozycje
ujmowane na naszą korzyść – odpowiedział kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Poza
tym twierdzi, że dewelopowania rezydencji w Ramsztynie na razie nie można
jeszcze wrzucić w koszta.
- Jak to nie można? – hrabia von
Beesens uniósł brwi. – Przecież to jest miejsce potencjalnie przeznaczone pod
działalność!
- No właśnie – potwierdził
Dorian. – Słowem kluczowym jest tu „potencjalnie”.
- Jak będzie taki mądry, to
zostanie przeznaczony potencjalnie do skrócenia – mruknął wuj. – Za długo
siedzę w tym biznesie, żeby mi kit wciskać. A tak poza tym jak ci się wiedzie?
Chyba ostatnio się przepracowujesz. Czyżbyś chciał ciężką robotą zagłuszyć
jakiś problem?
Dorian
wzruszył ramionami. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, podnosząc ten temat.
- Nie mogę, wujaszku – powiedział
wreszcie. – Chodzi o Natalie. Minęło już siedem miesięcy, ale cały czas to mi
nie daje spokoju…
Twarz
Czarnego Hrabiego stała się surowa.
- Natalie mnie zawiodła –
zauważył sucho. – Nie poradziła sobie z prostym zadaniem, nie przeszła testu.
- Ależ wujaszku… - Dorian poczuł,
jak nadzieja odpływa od niego jak woda spod rozmrażanej lodówki.
- Nie zamierzasz chyba, Dorianie,
kwestionować moich decyzji? – zapytał Czarny Hrabia srogim tonem. – Ktoś, na
kim się zawiodłem, nie wejdzie do mojego klanu.
- Dlaczego zaraz członkiem klanu?
– zapytał Dorian. – Zostanie moją niewolnicą. Moją własnością. Pozwól mi, abym
ją… odzyskał.
- W normalnych warunkach bym na
to pozwolił – von Beesens skinął głową. – Jeżeli chodzi o każdą inną
dziewczynę, to bez pytania możesz z niej uczynić swoją własność. Ale ona?
Wyrządziła mi szkodę nie tylko materialną, ale i wizerunkową! Wygadała się
przed sądem, że to ja jej kazałem, i prawie jej uwierzyli! Wiesz, jakie by
wtedy były straty dla całej spółki? Zapomnij o Natalie, chłopcze.
- A gdybym wymierzył jej karę? –
zaproponował Dorian. – Sprowadzę ją do siebie i sprawię, żeby popamiętała!
- To ja powinienem ją ukarać –
zauważył hrabia niewzruszony. – W końcu to o mój honor tutaj chodzi. Swoją
drogą dzięki, że mi przypomniałeś. Do tej pory byłem tak zajęty, że zupełnie
nie miałem czasu o tym pomyśleć. Po pierwszym to załatwię, więc ty, Dorianie,
już się nie musisz przejmować tą dziewczyną.
Wyjął
z kieszeni papierosa „SerceGowina Fleur” i wspiął się na galeryjkę, aby stamtąd
wyjść na balkon. W Komnacie Walenia się nie paliło, aby myśliwskie trofea nie
wchłaniały dymu.
Dorian
stał smutnie. Śledził wuja wzrokiem, a potem zatopił spojrzenie w monstrualnej
sztucznej tęczówce wieloryba. Czyżby z wszelkich jego nadziei miała pozostać
tylko sromotna garść połamanych marzeń i potarganych aspiracji?
Nie,
musiał zacząć działać. Teraz.
Pozdrawiam i zapraszam :)
OdpowiedzUsuńOgłoszenia Radom. Radom Lokalne