niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział XLVII, w którym Natalie otwiera załączniki



Cztery dni po masakrze w szpitalu Natalie czuła się na tyle dobrze, że została wypisana. Sandy, Mark Hades i Siergiej Iwanowicz Nietopyriew zawarli przymierze, zobowiązując się chronić swoją wspólną podopieczną za wszelką cenę.
Mieszkanie akademika Szuszałowa przy Prospekcie Industrialnym nie wydawało się już zbyt bezpiecznym miejscem, postanowili więc przenieść Natalie na daczę na Komarowie, gdzie ekspedycja Edwarda, teraz zdziesiątkowana, zamelinowała się zaraz po przybyciu do Pitra. Hades z Siergiejem Iwanowiczem zorganizowali skomplikowaną operację logistyczną, by przerzucić z Industrialnego cały dobytek Natalie z zatarciem wszelkich śladów. Nietopyriew urządził w mieszkaniu inteligencką pijatykę, goście w różnych porach wychodzili z rzeczami i odnosili je do punktów kontaktowych na terenie całego Petersburga, skąd odbierał je Hades albo Herbstówna.
Natalie z łatwością przystosowała się do nowych warunków, choć na daczy był bojler i ciepłego prysznica nie dało się brać dłużej niż pół godziny. Nie miała gdzie występować, ale nikomu się do tego nie śpieszyło. Ona i troje przyjaciół byli zgodni, że po tym wszystkim powinna odpocząć.
Sandy, Hades i Nietopyriew na przemian opiekowali się nią i dotrzymywali towarzystwa. Nikt z nich zresztą nie miał nic szczególnego do roboty na mieście, poza Siergiejem Iwanowiczem, który musiał załatwić zaległe rozliczenia związane z Małą Operą Tragiczną. Natalie siedziała zatem w domu, oglądała telewizję lub coś czytała, a czasem kultywowała tęsknotę za Edwardem, spoglądając nostalgicznie na jego instrument, stojący w kącie i pokrywający się kurzem. Wkrótce musiała stanąć twarzą w twarz z leninowskim pytaniem: „co robić?”.
- Do Horton chyba nie wrócisz, co? – zapytała Sandy, kucając u wezgłowia kanapy.
- Nie wiem… Fajnie by było pokazać się dziewczynom i nauczycielom, żeby im gula skoczyła, ale na stałe to nie wrócę. A gdyby jeszcze z Edwardem…
- A gdyby ze mną za rączkę, to już na sto procent skoczy – rzekła Herbstówna.
- Sandy… – Natalie westchnęła znużona.
- No co? Miałaś pełne prawo mnie porzucić, ale nie możesz mi zabronić przeżywania tego na swój sposób.
Sandy podeszła do fisharmonii, losowo wcisnęła klawisze, jak jej palce padły, wydobywając ordynarny, rzężący łżeakord.
- No to jak? Floryda, Hawaje, Kalifornia? A może w Kanadzie byłoby lepiej?
- Długo mnie jeszcze będziesz prowokować?
- Jaaa?! Dlaczemu? – zapytała Sandy z niewinną miną.
- Przecież Edward jest z Kanady. Myślisz, że nie wiem?
- Kanada to ogromny kraj. Z Halifax jest bliżej do Londynu, tego w Anglii, niż do Vancouver.
- A co z tobą? – Natalie spojrzała na przyjaciółkę.
- Wiesz, chciałam kupić dom – odparła Herbstówna. – Zamieszkałybyśmy gdzieś na wyspie… Ale skoro masz inne plany, nie będę stać na drodze twojego szczęścia. W ostateczności zostanę piratką. Właściwie już trochę jestem.
Ciężkie milczenie, które tak często w ostatnich dniach nad nimi krążyło, w tej właśnie chwili postanowiło przysiąść i nie mówiły nic.
- Szkoda Victorii – odezwała się Sandy. – Powinnam była ją nauczyć choćby podstaw samoobrony.
- Pomścimy ją. – Natalie chwyciła przyjaciółkę za rękę gestem niedwuznacznie czysto przyjacielskim, wręcz sugerującym friendzonę. – To pewne.
Zamek w drzwiach wejściowych szczęknął i do środka weszli Nietopyriew z Markiem Hadesem. Rozmawiali ożywionym tonem, choć nie patrzyli na siebie nawzajem, a właściwie się boczyli.
- O nie, Siergieju Iwanowiczu – cedził posępnie Hades. – Swoje „Marokaństwa” może pan wyczyniać dopiero po tym, jak nagramy z Natalie rock operę „Siedmiu Strażaków”. Mam też szeroko zakrojone plany nagraniowe…
- A na jakiej podstawie uważa pan, Marku Belfegoryczu, że muzyka polska bardziej zasługuje na uszlachetnienie talentem Natalie niż muzyka rosyjska?
- To ja ją odkryłem, Siergieju Iwanowiczu – odparł Hades z przekonaniem.
- Ale ja stworzyłem dla niej właściwy repertuar! – oburzył się Nietopyriew.
- Hej, górole, nie bijta się – przerwała im Sandy. – Talent Natalie jest tak wielki, że podzielita się.
- No dobra – Nietopyriew westchnął zrezygnowany. – Jakoś to rozwiążemy później, kiedy już będziemy w Europie.
- A Petersburg to nie Europa? – zdziwiła się Herbstówna.
- Rosja jako taka to nie Europa – odparł kompozytor. – Ani Azja, ani Eurazja, ani Azjopa. Rosja to po prostu Rosja.
Hades wyjął z nesesera dwa piwa, jedno podał Nietopyriewowi, a drugie sam otworzył.
- Mam już zaklepany festiwal z okazji Dnia Listonosza w Częstochowie – stwierdził. – Ten termin należy traktować jako priorytetowy.
- Nie ma mowy o żadnych występach! – wybuchnęła Natalie. – Najpierw musimy odnaleźć Edwarda!
- Ależ nie wiemy, gdzie on jest – stwierdził Nietopyriew.
- Gdybyśmy wiedzieli, to nie trzeba by było szukać! – Natalie nie zamierzała się uspokoić. – Mnie umieliście odnaleźć, to i z Edwardem sobie dacie radę!
- Dorosły jest, sam sobie poradzi – stwierdziła Sandy, licząc troszeczkę na to, że Natalie jednak zmieni zdanie i wróci do niej.
- Widziałem go już w warunkach zagrożenia, spisywał się doskonale – przytaknął Mark Hades.
- Nie chce się wam podjąć ryzyka?! – Natalie zerwała się gwałtownie z kanapy. – Jacy z was, do jasnej ciasnej, artyści? I jacy przyjaciele? Jak się nie da, to łaski bez, sama pójdę szukać Edwarda.
- Ja bym zaryzykował bardzo chętnie – rzekł Hades. – Ale ty chyba powinnaś się trochę oszczędzać po tym szpitalu.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – Natalie poczuła się energicznie jak nigdy dotąd, krew w jej żyłach zmieniła się w szczery trotyl. – Poza tym to jest mój Edward, który powinien być mój!
- Wszystko byłoby w porządku, gdybyśmy mieli chociaż jakiekolwiek poszlaki, gdzie on może być – rzekł Nietopyriew.
- To poszukajcie ich, na litość boską! – jęknęła Natalie i momentalnie osunęła się na kanapę, która w rezultacie też jęknęła.
- Dobrze, dobrze – zbył ją Mark Hades, zabrał gitarę basową i wyszedł do sąsiedniego pokoju.

Po kilku godzinach na daczę zajrzał Stiepan Aleksiejewicz Kitow, aby profilaktycznie zbadać Natalie i dać jej zastrzyk na wzmocnienie. Był co prawda chirurgiem, ale po masakrze uznał opiekę nad Natalie za kwestię własnego honoru.
Zajrzał do salonu, gdzie w towarzystwie rekonwalescentki siedzieli Nietopyriew i Sandy. Potoczył wzrokiem po reprodukcjach Surkowa na ścianach, obojętnie spojrzał w telewizor, z pewnym zaciekawieniem podniósł ze stolika plik kartek. Na wierzchu leżał krótki wydruk, pod którym widniało kilkadziesiąt podpisów:

Szanowny Panie,
Co z Pana, do diabła, za podpułkownik, skoro nie umie Pan gołą dupą jeża zabić?! Nie będzie Pan, potomku nierządnicy, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, nie boim się Pana wojsk i walczyć z Panem będziemy ziemią i wodą, [nieczytelne] Pana mać…

- Co to takiego? – zdziwił się lekarz.
- Jakiś tam list otwarty… – Nietopyriew wzruszył ramionami. – Już tu leżał, kiedy przyjechaliśmy. Skosztuje pan koniaku, Stiepanie Aleksiejewiczu?
- Koniaku? Miej pan litość, przyjechałem na maszynie.
- Jeśli koniak panu nie odpowiada, to może być whisky – odparł kompozytor i wychylił szklankę.
- Dziękuję, to później – rzekł Kitow. – No, Natalie, jak się pani czuje? Proszę uprzejmie podwinąć rękaw.
Przystawił sobie krzesło, usiadł i przystąpił do zabiegu.
- Mam dwie nowiny na temat plomu pszczelego, dobrą i złą – stwierdził, obserwując tłoczek przesuwający się z powolną precyzją i wysyłający do krwioobiegu Natalie ożywcze związki. – Dobra: to jednak nie są pszczele rzygi, tylko mieszanka zwyczajnego miodu z jakimś ekstraktem roślinnym. Zła: ten ekstrakt zawiera szkodliwe alkaloidy.
Mark Hades, trzaskając drzwiami, przyszedł z netbookiem pod pachą.
- Ja też mam wieści – stwierdził. – Dajcie no kawałek blatu.
Sandy szybko przysunęła do kanapy hebanowy, jednonożny stolik, po czym z rozpędem skoczyła na miejsce obok Natalie, podczas gdy Hades postawił na blacie swój sprzęt marki Etevleh.
- O Edwardzie na razie głucho, ale za to dowiedziałem się czegoś o mordercy – powiedział. – A on może doprowadzić nas do Doriana.
- Wiemy, że ten człowiek jest zbrodniarzem wojennym z byłej Jugosławii – przypomniał Nietopyriew.
- Dragoljub „Draco” Grdosić to nie człowiek – sprostował Hades. – To nawet nie wampir, to po prostu łotr nagłej śmierci. Sprzedałby własną matkę, siostrę i stryja za pół kilo gruszek i dwa pomidory. W sam raz na mroczny concept album.
Na ekranie netbooka pojawiło się zdjęcie. Mężczyzna w czarnym mundurze, ostentacyjnie obszytym naszywkami z biało-czerwoną szachownicą i literą “U”, w czarnym berecie na długich włosach. Nie miał brody, tylko półsumiaste wąsy świadczące o tym, że pewien czas mógł spędzić w RFN, ale bezlitosny wyraz twarzy mówił sam za siebie. To był ten sam człowiek, który zamordował Victorię.
- To on… – drżącym głosem zalamentowała Natalie.
- Jego dziadek, Dušan Galić, był w czasie drugiej wojny światowej złowrogim, budzącym przerażenie komendantem ustaszów. Nazywano go Dušan Vrag. A wnuk poszedł w jego ślady. Miał duże wpływy wśród pseudokibiców Hajduka Split i w ramach chorwackich formacji paramilitarnych stworzył oddział terrorystyczny „Drakoni”, odpowiedzialny za wiele zbrodni. Był tak okrutny, że chorwaccy specjaliści od historii najnowszej do dziś udają, że wcale o nim nie słyszeli. Grdosić osobiście ma na sumieniu przynajmniej własnoręczne wymordowanie ponad czterdzieściorga cywilów we wsi Dugi Vrh.
- To nie ulega wątpliwości – zauważył profesor Kitow. – Mój kolega Kutaisow był właśnie przy tym.
- I przez cały ten czas nie dobrali mu się do rzyci? – nie dowierzała Sandy.
- Owszem, próbowali – wyjaśnił Mark Hades. – Wpadł w 1995. Wsadzili go w samolot do Hagi, a on w czasie lotu po prostu wziął i znikł. I nikt o nim odtąd nie słyszał. Wprawdzie parę lat później widziano go w Kongo, ale, powiedzmy sobie wprost, tam to i Elvisa z Jimem Morrisonem widziano, nie mówiąc o Che Guevarze. Podobno ukrywał się też w jakimś klasztorze braciszkanów. Nowe informacje wyszły na jaw dopiero sześć lat temu, w czasie działań wojennych w Iraku. Okazało się, że przez parę lat służył jako najemnik w firmie Krossbo Security Inc., ale go usunęli dyscyplinarnie, iż „nie spełniał standardów firmy”, co może oznaczać kolejne akty sadyzmu i bestialstwa.
- Ale gdzie jest teraz? – zapytała Natalie.
- Teraz, cóż, mamy co najmniej dwóch świadków na to, że przybrał nową tożsamość jako Dragomir Grdulić, doktor medycyny alternatywnej.
- Nie wytężał się zbytnio z pseudonimem – zauważył Nietopyriew.
- Przecież właśnie na tym to polega – stwierdziła Sandy. – Gdyby odruchowo się odwrócił na dźwięk swojego prawdziwego nazwiska, mógłby udawać, że nie dosłyszał.
- Działalność w tej dziedzinie rozpoczął właśnie przed sześciu laty – ciągnął Hades. – Wszystko się zgadza. Nie wiemy tylko jednej, podstawowej rzeczy: gdzie przebywa. Jedyne dane kontaktowe to adres e-mail i skrytki pocztowe w tuzinie różnych państw.
- Przecież organizuje te swoje oszukańcze odczyty – powiedział Kitow. – Co za problem znaleźć go i pojechać za nim?
- A w jaki sposób by go pan skłonił, żeby doprowadził nas do Doriana, a nie wywiódł w pole? – zapytała Sandy.
- Takim obrazem możemy za nim jeździć za nim kilka dni, a im dłużej, tym większe ryzyko, że się zorientuje – zgodził się Nietopyriew.
- To nie lepiej po prostu go załatwić, a na Doriana poczekać, aż sam mnie odszuka, jak do tej pory? – zaproponowała Natalie.
- Myślałem, że przede wszystkim chodzi o znalezienie Edwarda, o którym ciągle nic nie wiemy, a nie o Grdulicia.
- O Grdulicia też! - syknęła determinacko. – Victoria musi zostać pomszczona!
Mark Hades mrocznie wzruszył ramionami.
- Tak czy inaczej, potrzebujemy informacji, zanim podejmiemy krok w którymkolwiek z kierunków – zauważył. – To nie sztuka wdepnąć na ślepo w jeszcze większe tarapaty.
Natalie usadowiła się wygodniej na kanapie.
- A skoro już masz laptopa – powiedziała – to daj na chwilę, maila bym sobie sprawdziła i takie tam.
Sprawdziwszy po raz pierwszy od dawna konto na portalu społecznościowym, Natalie zauważyła mnóstwo wiadomości i komentarzy nie tylko od rosyjskiej i europejskiej publiczności, ale też od ludzi z Horton. Z zadowoleniem przyjęła fakt, że na ścianie John Maxwell Kraplak High School wmurowano tablicę pamiątkową na jej cześć. Zupełnie jej nie doceniali w czasach, gdy mieszkała wśród nich, a teraz fetują! Gdybyż wiedziała, że tablica została wmurowana nielegalnie, i to wyłącznie na zamówienie Sandy…
Na e-poczcie też było dużo nowych maili, w większości życzenia zdrowia, zachwyty nad jej talentem, wyznania miłosne. Ale jedna wiadomość bezlitośnie przyciągnęła jej uwagę. Została nadana z adresu: mrocznykawaler@pyrism.co.li. Natalie nie mogła powstrzymać palca, by kliknął i otworzył…

Droga Natalie,
Słyszałem, że świetnie radzisz sobie beze mnie. Co więcej, bez Edwarda również. Żałuj, jest naprawdę słodziutki. Wiem dokładnie! :D
Dorian Ritter von Lassaye-Bruchtal

Do maila załączone były cztery zdjęcia. Natalie, z sercem bijącym jak kafar, otworzyła załączniki i wydała przerażony szokiem okrzyk rozpaczy.
Zobaczyła Edwarda na tle iglastego krzewu. Był spętany jak baleron konopną liną i posadzony na jakimś taborecie w taki sposób, że głowa opierała się o ziemię, zaś najwyżej usytuowaną częścią ciała był jego mierzący w niebo kąktus, na który założono plastikowe śmigło. Na drugiej fotografii Patel wisiał za ręce w otwartych wrotach stodoły i łzy spływały mu po policzkach, podczas gdy Dorian jedną ręką brutalnie ciągnął go za włosy, a drugą wpychał mu do ust rękojeść sekatora.
- Pomysłowego chłopa sobie znalazłaś – stwierdziła Sandy.
Natalie udawała, że nie słyszy pełnej zranienia ironii. Patrzyła na zdjęcia, na których Dorian w osobliwy sposób zabawiał się z Edwardem, i nie mogła pojąć, jak każdy z nich z osobna mógł ją tak dotkliwie zdradzić.
- On go dostał… – powtarzała katatonicznie.
- To świetnie, możemy odnaleźć obu jednocześnie – skomentowała Herbstówna.
Na kolejnym zdjęciu Edward miał na sobie wyłącznie różowe crocsy. Klęczał na czworakach przed Dorianem, odzianym w długi czarny płaszcz, który z indyferentnym wyrazem twarzy polewał go wężem ogrodowym. W tle widać było niskie, powyginane krzaki, którym drobne kwiecie nadawało żółtawy odcień.
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – jęknęła Natalie zbolałym głosem.
- Co by nie mówić, fotograf był profesjonalny – zauważył Mark Hades, zaglądając jej przez ramię.
- Profesjonalny?! – zdenerwowała się. – Tylko tyle macie do powiedzenia?
- No, jeszcze światło całkiem niezłe – uznał Nietopyriew. – Moim zdaniem wszystkie trzy powstały tego samego dnia, w ciągu jednej sesji.
Stiepan Aleksiejewicz także spojrzał na zdjęcie, z zastanowieniem pogładził się po łysinie.
- Te krzaki z czymś mi się kojarzą – stwierdził. – Chyba coś ostatnio czytałem.
- Doktorze, na litość – jęknęła Natalie. – Dorian się znęca nad Edwardem, a panu tylko botanika w głowie?
- A skąd wiesz, że się znęca? – zapytała zaczepnie Sandy. – Może Edwardowi się podobało?
Był jeszcze jeden załącznik. Natalie, palcami tak drżącymi, że ledwo trafiały w touchpada, otworzyła go.
Tym razem fotografia została wykonana we wnętrzu, chyba w łazience. Edward klęczał na seledynowych kafelkach, przerażonym wzrokiem zbitego szczeniaczka spoglądając w oko górującego nad nim obiektywu. Nosił perłowy naszyjnik i czarne koronkowe rękawiczki do łokci, miał na policzkach różowy puder, a liliowe cienie na powiekach, w buzi zaś trzymał wiązkę żółtych kwiatków.
- Boże, nie mogę patrzeć! – Natalie spazmatycznie zasłoniła sobie oczy. – On z niego zrobi typowego uke!
Po raz kolejny zerwała się z kanapy.
- Musimy uratować Edwarda! Jak najszybciej!
- Dajcie no zbliżenie na te kwiatki – powiedział Kitow.
Wszyscy obdarzyli profesora takim spojrzeniem, jakby daszek mu zjechał, ale Nietopyriew powiększył obraz w taki sposób, by wyraźniej ukazać kwiatki w pyszczku Edwarda.
- Oczywiście – Stiepan Aleksiejewicz z rozmachem klepnął się w czoło. – Lindemania grubolistna! Słyszałem dzwon, a nie wiedziałem, gdzie on.
- A tak więcej konkretnie, to o co chodzi? – zapytała Sandy.
Kitow usiadł na kanapie obok Natalie, przysunął sobie netbooka, żeby lepiej widzieć.
- Czytałem o tym w „Quackbashing Review” – wyjaśnił. – Pędy tej krzewiny zawierają sporo ciekawych substancji, przez co cieszy się zainteresowaniem znachorów. Co z tego, że szkodliwe, skoro naturalne!
- Ale co to ma do rzeczy? – zirytowała się Natalie.
- Zaraz, zaraz – odparł profesor. – Otóż okazuje się, że lindemania zawiera dwa takie same alkaloidy, jakie w najnowszym numerze „Quackbashing Review” ktoś zidentyfikował w plomie pszczelim. A teraz najlepsza część: lindemania grubolistna jest rośliną endemiczną dla doliny Neretwy w Hercegowinie.
- No i? – Natalie dalej nie rozumiała, do czego lekarz zmierza.
- Łatwo dodać dwa do dwóch – Sandy przeciągnęła się. – Zdjęcia zostały wykonane na hacjendzie Grdosicia gdzieś nad Neretwą. Facet uprawia lindemanię, żeby wytwarzać z niej swoje pseudolekarstwo. Trzeba pojechać na miejsce i zapytać, na pewno ktoś coś zauważył.
Natalie głęboko westchnęła, zorientowawszy się, że w tym momencie wszyscy na nią patrzą. Majestatycznie wstała i uniosła głowę.
- W zeszłoroczne wakacje, zanim to się zaczęło – powiedziała dźwięcznym głosem – byłam typową nastolatką. Marzyłam, żeby być wielka, sławna, mieć chłopaka i konia. Przez ostatni rok byłam świadkiem tego, jak moje marzenia lepiej czy gorzej się spełniają, a potem nagle zostają rozpirzone przez mistyczny buldożer. Wiele zyskałam, ale straciłam jeszcze więcej. Czy tego żałuję? Nie!! Przez ten czas nauczyłam się walczyć o to, co dla mnie ważne!
Obrzuciła spojrzeniem każdego z zebranych po kolei.
- Edward jest ważny dla mnie i dla was wszystkich – kontynuowała. – Więc kiedy znalazł się w niebezpieczeństwie, nie czas zajmować się daremnymi blubrami albo konstrukcją nikomu niepotrzebnej szafy. Nie pozwolę na to, aby spotkał go taki okrutny los!
Sandy wsłuchiwała się w przemowę Natalie jak urzeczona. „To moja gościówa!” – pomyślała z dumą.
- Przeżyłam dużo niefajnych rzeczy i to nie była droga usłana różami. Witaj w prawdziwym życiu, tak mi mówili – zapaliła się tymczasem Natalie. – I teraz, kiedy wreszcie mogłam się spotkać z Edwardem, został porwany. Cóż, tak to bywa w prawdziwym życiu, że ludzi się porywa. W prawdziwym życiu nie ma bohaterów ratujących dzień w ostatniej chwili, a osoby zapadające w śpiączkę się nie wybudzają. Ale czasem się zdarza, że zaginieni wracają, uczciwy znalazca oddaje portfel razem z pieniędzmi, a człowiek bez ręki i nogi zdobywa Biegun Południowy. I to się gdzie dzieje? Nie w prawdziwym życiu? No proszę, kto mi powie, pietruszka suszona mać, że to też nie jest prawdziwe życie!
Na chwilę zapadło milczenie wieloznaczne i polifoniczne jak Dostojewski. Przerwała je Sandy.
- Masz mój scyzoryk – oznajmiła, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- I moją siekierę – stwierdził Mark Hades.
- I mój skalpel – dodał Kitow. Nikt od niego takich deklaracji nie oczekiwał, ale stary doktor poddał się nastrojowi chwili.
Siergiej Iwanowicz westchnął, wstając z fotela.
- Nie jestem wojownikiem – rzekł. – Ale pomogę, na ile będę w stanie. Jadę na lotnisko kupić bilety na jutro.



2 komentarze:

  1. Chyba już to kiedyś mówiłam, ale jeżeli ten blog kiedyś zostanie wydany na papierze - a niechby chociaż pod pseudonimem! - to ja kupię egzemplarz w twardej oprawie i na spokojnie będę sobie zakreślać ulubione hasełka, a różnokolorowych plam będzie w efekcie więcej niż po zażyciu LSD.

    Odcinkowym zwycięzcą zostaje "milczenie wieloznaczne i polifoniczne jak Dostojewski", choć konkurencja jak zwykle potężna. Pornozałączniki zaiste z fantazją, mocno artystyczne, paczałabym. Lubię wątek Sandy próbującej wyczołgać się z friendzone z subtelnością czołgu zakamuflowanego sztucznymi stokrotkami. No akcja ratunkowa akcją ratunkową, ale mam nadzieję, że priorytetowy festiwal z okazji Dnia Listonosza jednak się odbędzie.

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mówiłaś, ale tak czy inaczej miło mi to czytać. Co do papierowego wydania, takie komentarze sprawiają, że zaczynam myśleć o nim poważnie (OCZYWIŚCIE pod pseudonimem!) Potem mi przechodzi.
      Cieszę się, że podoba się wątek Sandy - zawsze mi się wydawał niedoceniony.

      Usuń