Cztery dni po masakrze w
szpitalu Natalie czuła się na tyle dobrze, że została wypisana.
Sandy, Mark Hades i Siergiej Iwanowicz Nietopyriew zawarli
przymierze, zobowiązując się chronić swoją wspólną podopieczną
za wszelką cenę.
Mieszkanie
akademika Szuszałowa przy Prospekcie Industrialnym nie wydawało się
już zbyt bezpiecznym miejscem, postanowili więc przenieść
Natalie na daczę na Komarowie, gdzie ekspedycja Edwarda, teraz
zdziesiątkowana, zamelinowała się zaraz po przybyciu do Pitra.
Hades z Siergiejem Iwanowiczem zorganizowali skomplikowaną operację
logistyczną, by przerzucić z Industrialnego cały dobytek Natalie z
zatarciem wszelkich śladów. Nietopyriew urządził w mieszkaniu
inteligencką pijatykę, goście w różnych porach wychodzili z
rzeczami i odnosili je do punktów kontaktowych na terenie całego
Petersburga, skąd odbierał je Hades albo Herbstówna.
Natalie z łatwością
przystosowała się do nowych warunków, choć na daczy był bojler i
ciepłego prysznica nie dało się brać dłużej niż pół godziny.
Nie miała gdzie występować, ale nikomu się do tego nie śpieszyło.
Ona i troje przyjaciół byli zgodni, że po tym wszystkim powinna
odpocząć.
Sandy, Hades i
Nietopyriew na przemian opiekowali się nią i dotrzymywali
towarzystwa. Nikt z nich zresztą nie miał nic szczególnego do
roboty na mieście, poza Siergiejem Iwanowiczem, który musiał
załatwić zaległe rozliczenia związane z Małą Operą Tragiczną.
Natalie siedziała zatem w domu,
oglądała telewizję lub coś czytała, a czasem kultywowała
tęsknotę za Edwardem, spoglądając nostalgicznie na jego
instrument, stojący w kącie i pokrywający się kurzem. Wkrótce
musiała stanąć twarzą w twarz z leninowskim pytaniem: „co
robić?”.
- Do Horton chyba nie
wrócisz, co? – zapytała Sandy, kucając u wezgłowia kanapy.
- Nie wiem… Fajnie by
było pokazać się dziewczynom i nauczycielom, żeby im gula
skoczyła, ale na stałe to nie wrócę. A gdyby jeszcze z Edwardem…
- A gdyby ze mną za
rączkę, to już na sto procent skoczy – rzekła Herbstówna.
- Sandy… – Natalie
westchnęła znużona.
- No co? Miałaś pełne
prawo mnie porzucić, ale nie możesz mi zabronić przeżywania tego
na swój sposób.
Sandy podeszła do
fisharmonii, losowo wcisnęła klawisze, jak jej palce padły,
wydobywając ordynarny, rzężący łżeakord.
- No to jak? Floryda,
Hawaje, Kalifornia? A może w Kanadzie byłoby lepiej?
- Długo mnie jeszcze
będziesz prowokować?
- Jaaa?! Dlaczemu? –
zapytała Sandy z niewinną miną.
- Przecież Edward jest z
Kanady. Myślisz, że nie wiem?
- Kanada to ogromny kraj.
Z Halifax jest bliżej do Londynu, tego w Anglii, niż do Vancouver.
- A co z tobą? –
Natalie spojrzała na przyjaciółkę.
- Wiesz, chciałam kupić
dom – odparła Herbstówna. – Zamieszkałybyśmy gdzieś na
wyspie… Ale skoro masz inne plany, nie będę stać na drodze
twojego szczęścia. W ostateczności zostanę piratką. Właściwie
już trochę jestem.
Ciężkie milczenie,
które tak często w ostatnich dniach nad nimi krążyło, w tej
właśnie chwili postanowiło przysiąść i nie mówiły nic.
- Szkoda Victorii –
odezwała się Sandy. – Powinnam była ją nauczyć choćby podstaw
samoobrony.
- Pomścimy ją. –
Natalie chwyciła przyjaciółkę za rękę gestem niedwuznacznie
czysto przyjacielskim, wręcz sugerującym friendzonę. – To pewne.
Zamek w drzwiach
wejściowych szczęknął i do środka weszli Nietopyriew z Markiem
Hadesem. Rozmawiali ożywionym tonem, choć nie patrzyli na siebie
nawzajem, a właściwie się boczyli.
- O nie, Siergieju
Iwanowiczu – cedził posępnie Hades. – Swoje „Marokaństwa”
może pan wyczyniać dopiero po tym, jak nagramy z Natalie rock operę
„Siedmiu Strażaków”. Mam też szeroko zakrojone plany
nagraniowe…
- A na jakiej podstawie
uważa pan, Marku Belfegoryczu, że muzyka polska bardziej zasługuje
na uszlachetnienie talentem Natalie niż muzyka rosyjska?
- To ja ją odkryłem,
Siergieju Iwanowiczu – odparł Hades z przekonaniem.
- Ale ja stworzyłem dla
niej właściwy repertuar! – oburzył się Nietopyriew.
- Hej, górole, nie bijta
się – przerwała im Sandy. – Talent Natalie jest tak wielki, że
podzielita się.
- No dobra –
Nietopyriew westchnął zrezygnowany. – Jakoś to rozwiążemy
później, kiedy już będziemy w Europie.
- A Petersburg to nie
Europa? – zdziwiła się Herbstówna.
- Rosja jako taka to nie
Europa – odparł kompozytor. – Ani Azja, ani Eurazja, ani Azjopa.
Rosja to po prostu Rosja.
Hades wyjął z nesesera
dwa piwa, jedno podał Nietopyriewowi, a drugie sam otworzył.
- Mam już zaklepany
festiwal z okazji Dnia Listonosza w Częstochowie – stwierdził. –
Ten termin należy traktować jako priorytetowy.
- Nie ma mowy o żadnych
występach! – wybuchnęła Natalie. – Najpierw musimy odnaleźć
Edwarda!
- Ależ nie wiemy, gdzie
on jest – stwierdził Nietopyriew.
- Gdybyśmy wiedzieli, to
nie trzeba by było szukać! – Natalie nie zamierzała się
uspokoić. – Mnie umieliście odnaleźć, to i z Edwardem sobie
dacie radę!
- Dorosły jest, sam
sobie poradzi – stwierdziła Sandy, licząc troszeczkę na to, że
Natalie jednak zmieni zdanie i wróci do niej.
- Widziałem go już w
warunkach zagrożenia, spisywał się doskonale – przytaknął
Mark Hades.
- Nie chce się wam
podjąć ryzyka?! – Natalie zerwała się gwałtownie z kanapy. –
Jacy z was, do jasnej ciasnej, artyści? I jacy przyjaciele? Jak się
nie da, to łaski bez, sama pójdę szukać Edwarda.
- Ja bym zaryzykował
bardzo chętnie – rzekł Hades. – Ale ty chyba powinnaś się
trochę oszczędzać po tym szpitalu.
- Nie będziesz mi mówić,
co mam robić! – Natalie poczuła się energicznie jak nigdy dotąd,
krew w jej żyłach zmieniła się w szczery trotyl. – Poza tym to
jest mój Edward, który powinien być mój!
- Wszystko byłoby w
porządku, gdybyśmy mieli chociaż jakiekolwiek poszlaki, gdzie on
może być – rzekł Nietopyriew.
- To poszukajcie ich, na
litość boską! – jęknęła Natalie i momentalnie osunęła się
na kanapę, która w rezultacie też jęknęła.
- Dobrze, dobrze – zbył
ją Mark Hades, zabrał gitarę basową i wyszedł do sąsiedniego
pokoju.
Po kilku godzinach na
daczę zajrzał Stiepan Aleksiejewicz Kitow, aby profilaktycznie
zbadać Natalie i dać jej zastrzyk na wzmocnienie. Był co prawda
chirurgiem, ale po masakrze uznał opiekę nad Natalie za kwestię
własnego honoru.
Zajrzał do salonu,
gdzie w towarzystwie rekonwalescentki siedzieli Nietopyriew i Sandy.
Potoczył wzrokiem po reprodukcjach Surkowa na ścianach, obojętnie
spojrzał w telewizor, z pewnym zaciekawieniem podniósł ze stolika
plik kartek. Na wierzchu leżał krótki wydruk, pod którym widniało
kilkadziesiąt podpisów:
Szanowny Panie,
Co z Pana, do diabła,
za podpułkownik, skoro nie umie Pan gołą dupą jeża zabić?! Nie
będzie Pan, potomku nierządnicy, synów chrześcijańskiej ziemi
pod sobą mieć, nie boim się Pana wojsk i walczyć z Panem będziemy
ziemią i wodą, [nieczytelne] Pana mać…
- Co to takiego? –
zdziwił się lekarz.
- Jakiś tam list
otwarty… – Nietopyriew wzruszył ramionami. – Już tu leżał,
kiedy przyjechaliśmy. Skosztuje pan koniaku, Stiepanie
Aleksiejewiczu?
- Koniaku? Miej pan
litość, przyjechałem na maszynie.
- Jeśli koniak panu nie
odpowiada, to może być whisky – odparł kompozytor i wychylił
szklankę.
- Dziękuję, to później
– rzekł Kitow. – No, Natalie, jak się pani czuje? Proszę
uprzejmie podwinąć rękaw.
Przystawił sobie
krzesło, usiadł i przystąpił do zabiegu.
- Mam dwie nowiny na
temat plomu pszczelego, dobrą i złą – stwierdził, obserwując
tłoczek przesuwający się z powolną precyzją i wysyłający do
krwioobiegu Natalie ożywcze związki. – Dobra: to jednak nie są
pszczele rzygi, tylko mieszanka zwyczajnego miodu z jakimś
ekstraktem roślinnym. Zła: ten ekstrakt zawiera szkodliwe
alkaloidy.
Mark Hades, trzaskając
drzwiami, przyszedł z netbookiem pod pachą.
- Ja też mam wieści –
stwierdził. – Dajcie no kawałek blatu.
Sandy szybko przysunęła
do kanapy hebanowy, jednonożny stolik, po czym z rozpędem skoczyła
na miejsce obok Natalie, podczas gdy Hades postawił na blacie swój
sprzęt marki Etevleh.
- O Edwardzie na razie
głucho, ale za to dowiedziałem się czegoś o mordercy –
powiedział. – A on może doprowadzić nas do Doriana.
- Wiemy, że ten człowiek
jest zbrodniarzem wojennym z byłej Jugosławii – przypomniał
Nietopyriew.
- Dragoljub „Draco”
Grdosić to nie człowiek – sprostował Hades. – To nawet nie
wampir, to po prostu łotr nagłej śmierci. Sprzedałby własną
matkę, siostrę i stryja za pół kilo gruszek i dwa pomidory. W sam
raz na mroczny concept album.
Na ekranie netbooka
pojawiło się zdjęcie. Mężczyzna w czarnym mundurze,
ostentacyjnie obszytym naszywkami z biało-czerwoną szachownicą i
literą “U”, w czarnym berecie na
długich włosach. Nie miał brody, tylko półsumiaste wąsy
świadczące o tym, że pewien czas mógł spędzić w RFN, ale
bezlitosny wyraz twarzy mówił sam za siebie. To był ten sam
człowiek, który zamordował Victorię.
- To on… – drżącym
głosem zalamentowała Natalie.
- Jego dziadek, Dušan
Galić, był w czasie drugiej wojny światowej złowrogim, budzącym
przerażenie komendantem ustaszów. Nazywano go Dušan Vrag. A wnuk
poszedł w jego ślady. Miał duże wpływy wśród pseudokibiców
Hajduka Split i w ramach chorwackich formacji paramilitarnych
stworzył oddział terrorystyczny „Drakoni”, odpowiedzialny za
wiele zbrodni. Był tak okrutny, że chorwaccy specjaliści od
historii najnowszej do dziś udają, że wcale o nim nie słyszeli.
Grdosić osobiście ma na sumieniu przynajmniej własnoręczne
wymordowanie ponad czterdzieściorga cywilów we wsi Dugi Vrh.
- To nie ulega
wątpliwości – zauważył profesor Kitow. – Mój kolega Kutaisow
był właśnie przy tym.
- I przez cały ten czas
nie dobrali mu się do rzyci? – nie dowierzała Sandy.
- Owszem, próbowali –
wyjaśnił Mark Hades. – Wpadł w 1995. Wsadzili go w samolot do
Hagi, a on w czasie lotu po prostu wziął i znikł. I nikt o nim
odtąd nie słyszał. Wprawdzie parę lat później widziano go w
Kongo, ale, powiedzmy sobie wprost, tam to i Elvisa z Jimem
Morrisonem widziano, nie mówiąc o Che Guevarze. Podobno ukrywał
się też w jakimś klasztorze braciszkanów. Nowe informacje wyszły
na jaw dopiero sześć lat temu, w czasie działań wojennych w
Iraku. Okazało się, że przez parę lat służył jako najemnik w
firmie Krossbo Security Inc., ale go usunęli dyscyplinarnie, iż
„nie spełniał standardów firmy”, co może oznaczać kolejne
akty sadyzmu i bestialstwa.
-
Ale gdzie jest teraz? – zapytała Natalie.
- Teraz, cóż, mamy co
najmniej dwóch świadków na to, że przybrał nową tożsamość
jako Dragomir Grdulić, doktor medycyny alternatywnej.
- Nie wytężał się
zbytnio z pseudonimem – zauważył Nietopyriew.
- Przecież właśnie na
tym to polega – stwierdziła Sandy. – Gdyby odruchowo się
odwrócił na dźwięk swojego prawdziwego nazwiska, mógłby udawać,
że nie dosłyszał.
- Działalność w tej
dziedzinie rozpoczął właśnie przed sześciu laty – ciągnął
Hades. – Wszystko się zgadza. Nie wiemy tylko jednej, podstawowej
rzeczy: gdzie przebywa. Jedyne dane kontaktowe to adres e-mail i
skrytki pocztowe w tuzinie różnych państw.
- Przecież organizuje te
swoje oszukańcze odczyty – powiedział Kitow. – Co za problem
znaleźć go i pojechać za nim?
- A w jaki sposób by go
pan skłonił, żeby doprowadził nas do Doriana, a nie wywiódł w
pole? – zapytała Sandy.
- Takim obrazem możemy
za nim jeździć za nim kilka dni, a im dłużej, tym większe
ryzyko, że się zorientuje – zgodził się Nietopyriew.
- To nie lepiej po prostu
go załatwić, a na Doriana poczekać, aż sam mnie odszuka, jak do
tej pory? – zaproponowała Natalie.
- Myślałem, że przede
wszystkim chodzi o znalezienie Edwarda, o którym ciągle nic nie
wiemy, a nie o Grdulicia.
- O Grdulicia też! -
syknęła determinacko. – Victoria musi zostać pomszczona!
Mark Hades mrocznie
wzruszył ramionami.
- Tak czy inaczej,
potrzebujemy informacji, zanim podejmiemy krok w którymkolwiek z
kierunków – zauważył. – To nie sztuka wdepnąć na ślepo w
jeszcze większe tarapaty.
Natalie usadowiła się
wygodniej na kanapie.
- A skoro już masz
laptopa – powiedziała – to daj na chwilę, maila bym sobie
sprawdziła i takie tam.
Sprawdziwszy po raz
pierwszy od dawna konto na portalu społecznościowym, Natalie
zauważyła mnóstwo wiadomości i komentarzy nie tylko od rosyjskiej
i europejskiej publiczności, ale też od ludzi z Horton. Z
zadowoleniem przyjęła fakt, że na ścianie John Maxwell Kraplak
High School wmurowano tablicę pamiątkową na jej cześć. Zupełnie
jej nie doceniali w czasach, gdy mieszkała wśród nich, a teraz
fetują! Gdybyż wiedziała, że tablica została wmurowana
nielegalnie, i to wyłącznie na zamówienie Sandy…
Na e-poczcie też było
dużo nowych maili, w większości życzenia zdrowia, zachwyty nad
jej talentem, wyznania miłosne. Ale jedna wiadomość bezlitośnie
przyciągnęła jej uwagę. Została nadana z adresu:
mrocznykawaler@pyrism.co.li. Natalie nie mogła powstrzymać palca,
by kliknął i otworzył…
Droga Natalie,
Słyszałem, że
świetnie radzisz sobie beze mnie. Co więcej, bez Edwarda również.
Żałuj, jest naprawdę słodziutki. Wiem dokładnie! :D
Dorian Ritter von
Lassaye-Bruchtal
Do maila załączone
były cztery zdjęcia. Natalie, z sercem bijącym jak kafar,
otworzyła załączniki i wydała przerażony szokiem okrzyk
rozpaczy.
Zobaczyła Edwarda na
tle iglastego krzewu. Był spętany jak baleron konopną liną i
posadzony na jakimś taborecie w taki sposób, że głowa opierała
się o ziemię, zaś najwyżej usytuowaną częścią ciała był
jego mierzący w niebo kąktus, na który założono plastikowe
śmigło. Na drugiej fotografii Patel wisiał za ręce w
otwartych wrotach stodoły i łzy spływały mu po policzkach,
podczas gdy Dorian jedną ręką brutalnie ciągnął go za włosy, a
drugą wpychał mu do ust rękojeść sekatora.
- Pomysłowego chłopa
sobie znalazłaś – stwierdziła Sandy.
Natalie udawała, że
nie słyszy pełnej zranienia ironii. Patrzyła na zdjęcia, na
których Dorian w osobliwy sposób zabawiał się z Edwardem, i nie
mogła pojąć, jak każdy z nich z osobna mógł ją tak dotkliwie
zdradzić.
- On go dostał… –
powtarzała katatonicznie.
- To świetnie, możemy
odnaleźć obu jednocześnie – skomentowała Herbstówna.
Na kolejnym zdjęciu
Edward miał na sobie wyłącznie różowe crocsy. Klęczał na
czworakach przed Dorianem, odzianym w długi czarny płaszcz, który
z indyferentnym wyrazem twarzy polewał go wężem ogrodowym. W tle
widać było niskie, powyginane krzaki, którym drobne kwiecie
nadawało żółtawy odcień.
- Nie wiem, co o tym
wszystkim myśleć – jęknęła Natalie zbolałym głosem.
- Co by nie mówić,
fotograf był profesjonalny – zauważył Mark Hades, zaglądając
jej przez ramię.
- Profesjonalny?! –
zdenerwowała się. – Tylko tyle macie do powiedzenia?
- No, jeszcze światło
całkiem niezłe – uznał Nietopyriew. – Moim zdaniem wszystkie
trzy powstały tego samego dnia, w ciągu jednej sesji.
Stiepan Aleksiejewicz
także spojrzał na zdjęcie, z zastanowieniem pogładził się po
łysinie.
- Te krzaki z czymś mi
się kojarzą – stwierdził. – Chyba coś ostatnio czytałem.
- Doktorze, na litość –
jęknęła Natalie. – Dorian się znęca nad Edwardem, a panu tylko
botanika w głowie?
- A skąd wiesz, że się
znęca? – zapytała zaczepnie Sandy. – Może Edwardowi się
podobało?
Był jeszcze jeden
załącznik. Natalie, palcami tak drżącymi, że ledwo trafiały w
touchpada, otworzyła go.
Tym razem fotografia
została wykonana we wnętrzu, chyba w łazience. Edward klęczał na
seledynowych kafelkach, przerażonym wzrokiem zbitego szczeniaczka
spoglądając w oko górującego nad nim obiektywu. Nosił perłowy
naszyjnik i czarne koronkowe rękawiczki do łokci, miał na
policzkach różowy puder, a liliowe cienie na powiekach, w buzi zaś
trzymał wiązkę żółtych kwiatków.
- Boże, nie mogę
patrzeć! – Natalie spazmatycznie zasłoniła sobie oczy. – On z
niego zrobi typowego uke!
Po raz kolejny zerwała
się z kanapy.
- Musimy uratować
Edwarda! Jak najszybciej!
- Dajcie no zbliżenie na
te kwiatki – powiedział Kitow.
Wszyscy obdarzyli
profesora takim spojrzeniem, jakby daszek mu zjechał, ale
Nietopyriew powiększył obraz w taki sposób, by wyraźniej ukazać
kwiatki w pyszczku Edwarda.
- Oczywiście – Stiepan
Aleksiejewicz z rozmachem klepnął się w czoło. – Lindemania
grubolistna! Słyszałem dzwon, a nie wiedziałem, gdzie on.
- A tak więcej
konkretnie, to o co chodzi? – zapytała Sandy.
Kitow usiadł na kanapie
obok Natalie, przysunął sobie netbooka, żeby lepiej widzieć.
- Czytałem o tym w
„Quackbashing Review” – wyjaśnił. – Pędy tej krzewiny
zawierają sporo ciekawych substancji, przez co cieszy się
zainteresowaniem znachorów. Co z tego, że szkodliwe, skoro
naturalne!
- Ale co to ma do rzeczy?
– zirytowała się Natalie.
- Zaraz, zaraz – odparł
profesor. – Otóż okazuje się, że lindemania zawiera dwa takie
same alkaloidy, jakie w najnowszym numerze „Quackbashing Review”
ktoś zidentyfikował w plomie pszczelim. A teraz najlepsza część:
lindemania grubolistna jest rośliną endemiczną dla doliny Neretwy
w Hercegowinie.
- No i? – Natalie dalej
nie rozumiała, do czego lekarz zmierza.
- Łatwo dodać dwa do
dwóch – Sandy przeciągnęła się. – Zdjęcia zostały wykonane
na hacjendzie Grdosicia gdzieś nad Neretwą. Facet uprawia
lindemanię, żeby wytwarzać z niej swoje pseudolekarstwo. Trzeba
pojechać na miejsce i zapytać, na pewno ktoś coś zauważył.
Natalie głęboko
westchnęła, zorientowawszy się, że w tym momencie wszyscy na nią
patrzą. Majestatycznie wstała i uniosła głowę.
- W zeszłoroczne
wakacje, zanim to się zaczęło – powiedziała dźwięcznym głosem
– byłam typową nastolatką. Marzyłam, żeby być wielka, sławna,
mieć chłopaka i konia. Przez ostatni rok byłam świadkiem tego,
jak moje marzenia lepiej czy gorzej się spełniają, a potem nagle
zostają rozpirzone przez mistyczny buldożer. Wiele zyskałam, ale
straciłam jeszcze więcej. Czy tego żałuję? Nie!! Przez ten czas
nauczyłam się walczyć o to, co dla mnie ważne!
Obrzuciła spojrzeniem
każdego z zebranych po kolei.
- Edward jest ważny dla
mnie i dla was wszystkich – kontynuowała. – Więc kiedy znalazł
się w niebezpieczeństwie, nie czas zajmować się daremnymi
blubrami albo konstrukcją nikomu niepotrzebnej szafy. Nie pozwolę
na to, aby spotkał go taki okrutny los!
Sandy wsłuchiwała się
w przemowę Natalie jak urzeczona. „To moja gościówa!” –
pomyślała z dumą.
- Przeżyłam dużo
niefajnych rzeczy i to nie była droga usłana różami. Witaj w
prawdziwym życiu, tak mi mówili – zapaliła się tymczasem
Natalie. – I teraz, kiedy wreszcie mogłam się spotkać z
Edwardem, został porwany. Cóż, tak to bywa w prawdziwym życiu, że
ludzi się porywa. W prawdziwym życiu nie ma bohaterów ratujących
dzień w ostatniej chwili, a osoby zapadające w śpiączkę się nie
wybudzają. Ale czasem się zdarza, że zaginieni wracają, uczciwy
znalazca oddaje portfel razem z pieniędzmi, a człowiek bez ręki i
nogi zdobywa Biegun Południowy. I to się gdzie dzieje? Nie w
prawdziwym życiu? No proszę, kto mi powie, pietruszka suszona mać,
że to też nie jest prawdziwe życie!
Na chwilę zapadło
milczenie wieloznaczne i polifoniczne jak Dostojewski. Przerwała je
Sandy.
- Masz mój scyzoryk –
oznajmiła, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- I moją siekierę –
stwierdził Mark Hades.
- I mój skalpel –
dodał Kitow. Nikt od niego takich deklaracji nie oczekiwał, ale
stary doktor poddał się nastrojowi chwili.
Siergiej Iwanowicz
westchnął, wstając z fotela.
- Nie jestem wojownikiem
– rzekł. – Ale pomogę, na ile będę w stanie. Jadę na
lotnisko kupić bilety na jutro.
Chyba już to kiedyś mówiłam, ale jeżeli ten blog kiedyś zostanie wydany na papierze - a niechby chociaż pod pseudonimem! - to ja kupię egzemplarz w twardej oprawie i na spokojnie będę sobie zakreślać ulubione hasełka, a różnokolorowych plam będzie w efekcie więcej niż po zażyciu LSD.
OdpowiedzUsuńOdcinkowym zwycięzcą zostaje "milczenie wieloznaczne i polifoniczne jak Dostojewski", choć konkurencja jak zwykle potężna. Pornozałączniki zaiste z fantazją, mocno artystyczne, paczałabym. Lubię wątek Sandy próbującej wyczołgać się z friendzone z subtelnością czołgu zakamuflowanego sztucznymi stokrotkami. No akcja ratunkowa akcją ratunkową, ale mam nadzieję, że priorytetowy festiwal z okazji Dnia Listonosza jednak się odbędzie.
Z wyrazami szacunku
Kazik
Nie mówiłaś, ale tak czy inaczej miło mi to czytać. Co do papierowego wydania, takie komentarze sprawiają, że zaczynam myśleć o nim poważnie (OCZYWIŚCIE pod pseudonimem!) Potem mi przechodzi.
UsuńCieszę się, że podoba się wątek Sandy - zawsze mi się wydawał niedoceniony.