Natalie
z Sylwią cieszyły się nowo odzyskaną wolnością, pędząc przez noc grafitowym renaultem.
Minęły już Lisów i kierowały się dalej na Klepaczkę i Truskolasy. Ogarnęła je
tak wielka radość, że w pewnej chwili rzuciły się sobie w ramiona, lecz Sylwia
przypomniała sobie, że przecież prowadzi.
- Mam w Kłobucku niezłą melinę –
mówiła. – Tam dojdziesz do siebie, a ja cię trochę zaopatrzę i będziesz mogła
pójść swoją drogą. To gdzie mieszka ten twój chłopak?
- W Niemczech – powtórzyła
Natalie.
- Nie ma sprawy. Z Kłobucka cały
czas na zachód, aż dojdziesz do Wrocławia, a stamtąd już złapiesz stopa do
Reichu.
O
środki Natalie nie musiała się martwić. W schowku auta leżał portfel
zawierający ponad tysiąc złotych oraz dwie karty bankowe. Poza tym były tam
zamszowe rękawiczki, mapa samochodowa, pudełko zapałek oraz kilo chałwy.
- Weź sobie tę kartę z zapisanym
PIN-em – zaproponowała Sylwia. – Ja wezmę tę drugą.
- A poradzisz sobie bez numeru?
- Co za filozofia? 1234.
- Skąd wiesz?
- No, dziewczyno – Sylwia
wzruszyła ramionami. – Jeżeli ktoś koło więzienia zostawia otwarte okno w
aucie, a w środku portfel z kupą gotówki i kartami bankowymi, a na jednej z tych
kart jest zapisany PIN, to założę się o co chcesz, że PIN do tej drugiej jest
1234.
Natalie
była w euforii. Już za parę dni wydostanie się z tego zatracenego kraju, gdzie
ją tak okrutnie potraktowano, i wróci do Niemiec, by spotkać się z Dorianem! A
wtedy zemści się na strażnikach więziennych, którzy byli tak bezlitośni i nie
doceniali jej wyjątkowości…
Zbliżyły
się do Truskolasów. Natalie, na widok świateł niewielkiej miejscowości, poczuła
nagły niepokój i kazała Sylwii zagasić wszystkie lampy w samochodzie, żeby
utrudnić rozpoznanie. Renault przemknął pędem przez Truskolasy i dalej, w
świetle księżyca, na wschód. Dziewczyny skręciły w leśną drogę i dążyły w zaciemnieniu
trzydzieści na godzinę, aby dyskretnie dojechać do Kłobucka. Jednakże euforia,
w jaką popadły, w połączeniu z brakiem świateł, spowodowała, że nie minęło
wiele czasu, a zjechały do rowu.
Natalie
i Sylwia wygrzebały się z auta z kwaśnymi minami.
- Uważaj, jak jeździsz! –
wybuchnęła Natalie.
- Ja? – uraziła się Sylwia. – To
był twój pomysł, żeby jechać bez świateł!
- Myślałam, że umiesz prowadzić!
- Umiem, ale mnie zagadałaś!
- No pięknie – Natalie tupnęła
nogą. – Same kłopoty mam przez ciebie.
- Kłopoty? – oszustka spojrzała
na nią w gniewie. – To ja cię wyciągnęłam z paki!
- Dzięki bardzo, sama bym sobie
dała radę – odparła Natalie.
Sylwia
otrzepała nogawkę ze śladów listowia.
- Lepiej chodźmy – rzekła. – Na
pewno już wysłali za nami pościg. Jeżeli znajdą auto, da nam to trochę czasu, o
ile zdążymy się oddalić.
- Rób co chcesz – powiedziała
Natalie. – Ja idę do Doriana.
- Natalie, nie wygłupiaj się…
- Miło cię było poznać – Natalie
odwróciła się i zniknęła pośród drzew.
Szła
przez ciemny las i szła, i szła, i szła. Czasem potykała się o zwalony pień,
czasem gałązka chlastała ją w twarz, czasem zaś Natalie wplątywała się w krzaki.
Pamiętała, że aby dotrzeć do Niemiec, powinna kierować się na zachód. Nie
wiedziała wprawdzie, czy idzie w dobrym kierunku, ale doszła do wniosku, że
będzie tak szła i szła, i szła, aż dopóki kogoś nie spotka, a wtedy zapyta, którędy
na zachód.
W
pewnym momencie Natalie się zmęczyła. Nogi już bardzo ją bolały, zwłaszcza, że
były podrapane od gałęzi. Przeszła jeszcze parę kroków, aż usiadła pod drzewem.
Była tak bardzo zmęczona… Przecież już od rana nie spała, a całą noc uciekała
przed pościgiem. Nawet nie zjadła kolacji! W lesie nikt jej nie znajdzie, bo
jedno drzewo do drugiego podobne, to może się na chwilę zdrzemnąć… Wyciągnęła
się, założyła ręce za głowę i próbowała zasnąć.
Natalie
poleżała chwilę, ale sen nie nadchodził. Miała gęsią skórkę, chociaż to już był
początek lipca. Nagle przypomniała sobie, że ma w kieszeni zapałki, które
wyjęła ze schowka samochodu. Postanowiła rozpalić ogień i zjeść kawałek chałwy
na wzmocnienie.
Wstała
i zaczęła szukać gałęzi na ognisko. Nie za bardzo jej szło, bo było ciemno, ale
gdy poświeciła sobie zapałkami, trochę chrustu zebrała. Rzuciła go na kupkę pod
drzewem i usiadła po turecku. Wprawdzie Natalie zużyła część zapałek na
poszukiwanie drewna, lecz trochę jeszcze zostało. Spróbowała zatem zapalić
chrust. Tak się jednak złożyło, że gałęzie, które znalazła, były dość wilgotne
i nie chciały się zająć. Zdenerwowała się i krzesząc ogień trzęsącymi rękami,
złamała kilka zapałek. Kiedy w końcu kolejny płomyk rozbłysnął, Natalie
przysunęła go do drew tak szybko, że zapałka od tego pędu zgasła.
Wkrótce Natalie
zorientowała się, że zabrakło jej zapałek, a ogniska i tak nie rozpaliła. Nie
wiedziała jednak, że jej praca nie poszła na marne. Dzięki błyskającym płomykom
została w całkowitych ciemnościach dostrzeżona z daleka.
Niewielu
ludzi wiedziało o tym, że cokolwiek czyha w lasach pod Kłobuckiem, a ci, którzy
się dowiadywali, nie żyli wystarczająco długo, by opowiedzieć innym. Nawet
gdyby przeżyli, nie do końca by wiedzieli, jak to nazwać. Najlepsze byłoby
określenie, które dawno temu ukuł Tomasz A. Winiarczyk: „jestrwóg”. Chyba się
nie przyjęło w szerszej świadomości, skoro po dwudziestu latach nie można go
nawet wyguglać, ale za to idealnie oddawało dwie podstawowe cechy tego stworu:
to, że istniał, i to, że budził grozę.
Jestrwóg
grasował w tych lasach od dawna. Nie wiadomo, kim był za życia, natomiast po
śmierci zdecydowanie nie należał do miłych osobników. Od wielu lat, których
upływ nawet go nie obchodził, snuł się po okolicy i zabijał ludzi, bo jego
trupi mózg nie umiał wymyślić żadnej lepszej rozrywki. Dzień spędzał pod stertą
opadłych liści, a w nocy wyruszał na łowy – o ile można to nazwać łowami, bo
ofiar swych nie spożywał, gdyż jako martwy, nie musiał jeść, i zresztą nie
bardzo miałby czym trawić. Czasem dopadł pijanego Zenka zygzakującego na
rowerze, innym razem nastolatkę wracającą z dyskoteki w Truskolasach.
Poprzedniej
nocy udało mu się spłoszyć stado dzików, z których jeden uderzył w
przejeżdżający samochód. Jednakże ani dzik, ani kierowca nie odnieśli
poważniejszych obrażeń i zanim upiór zdążył się zorientować, obaj już opuścili
miejsce zdärzenia. Można by roboczo przyjąć, że był rozczarowany. Dlatego kiedy
jego puste oczodoły pochwyciły blask ogników rozbłyskujących dość miarowo w
głębi lasu, jestrwóg natychmiast ruszył w ich kierunku. Zbliżał się powoli, nie
zważając na przeszkody terenowe. Łamał gałęzie i mniejsze drzewka, zwiastując
trzaskiem swoje nadejście.
Natalie
usłyszała odgłosy przedzierania się przez zarośla. Nie myśląc wiele, zerwała
się na równe nogi i poszła w tamtą stronę. Pewnie Sylwia uparła się i polazła
za nią. A jeżeli nie? Kogokolwiek by spotkała, może spytać o drogę do Niemiec.
I nagle, w
odległości kilkunastu metrów, zamarła jak skamieniała… gdy ujrzała trupią
sylwetkę. Natalie patrzyła w oczodoły, w jamę po nosie, w trupne szczątki
twarzy obciągniętej zdekomponowaną, omszałą skórą, z której zwieszały się
jeszcze rzadkie strąki włosów. Resztki ciała, mieniące się plamami w
pięćdziesięciu odcieniach, miejscami odsłaniały pożółkłe kości. Biła od niego woń
gorsza niźli obwietszałe syry w miejskim autobusie w gorące czerwcowe południe,
którego pasażerowie, uważający higienę za masoński spisek, wiozą z targu zgniłe
mięso, nieświeże ryby, zjełczałe masło i owoce durianu; autobus ten zaś
potrącił tojtoja i wjechał w kałużę zastarzałego wapna… Wszystko to połączone z
subtelną niczym młot pneumatyczny nutą przegniłego listowia, pod którym jestrwóg
spędzał dni. Niekompletne zęby klekotały, dyskretnie zgrzytały zasuszone stawy,
kaprawe worki płuc wydawały charczący
świst pod wpływem poruszeń upioru, a jego członek emitował trupiozielone światło.
Z przerażenia
Natalie nie mogła oderwać wzroku. Nie mogła się ruszyć, mogła jedynie krzyczeć.
Darła się tak, a tymczasem żywy trup zaczął się do niej zbliżać. Strach niemal
ją spetryfikował. Natalie spróbowała użyć na jestrwogu swej paranormalnej mocy,
ale nie dało się wywołać u niego mdłości, bo nie miał żołądka, a i z jelit
niewiele zostało. Wrzeszczała nadal.
Upiór był już
coraz bliżej. Natalie widziała zęby szczerzące się jak w sardonicznie
persyflażowej makabrze uśmiechu, dostrzegła gałązkę wplątaną w odsłonięte
żebra. Wyciągnął do niej rozkładającą się rękę, z której dwa palce gdzieś
zgubił… I wtedy Natalie przyszło do głowy, że może uciekać.
Jestrwóg zaś
zacisnął omartwiałe dłonie, chcąc wydusić z niej ducha – i dopiero wtedy zdał
sobie sprawę, że ona już tam nie stoi.
Natalie puściła
się więc pędem w bok, gdziekolwiek, byle jak najdalej od potwora. Potknęła się
kilka razy, rąbnęła w drzewo, lecz wola przetrwania była silniejsza. Pędziła
przed siebie i pędziła, i pędziła jak zawodowy bimbrownik.
Co prawda
jestrwóg, ze swym zdegenerowanym układem ruchu, niezbyt szybko się przemieszczał,
ale za to Natalie była spowalniana przez leśną roślinność. Poza tym panowały
ciemności, nie wiedziała, dokąd biegnie. Truposz natomiast, dzięki swej
przyrodzonej latarce, mniej więcej widział. Uciekała zatem, a jestrwóg złowrogo
kuśtykał tuż za nią. Aż wreszcie… Natalie wplątała się w jakieś pnącza.
Próbowała się
szarpnąć, wyswobodzić, ale nic z tego. Roślinność mocno trzymała, a upiór był
coraz bliżej. Natalie spojrzała na niego jeszcze raz. Była przerażona do tego
stopnia, że choć widziała i czuła całą niewyobrażalną ohydę swego prześladowcy,
nawet jej nie wyrwało, jak gdyby żołądek zemdlał ze strachu. Nie mogła uciekać,
mogła tylko krzyczeć (znowu), ale produkowała za mało decybeli, aby w jakikolwiek
sposób powstrzymać onego zombusa. Spojrzała na jego obmierzły, plugawy czerep,
i chociaż jestrwóg nie miał oczu, dostrzegła coś jakby błysk tryumfu w jego
wzroku… Żywy trup był już o trzy kroki od niej, o dwa… Znów wyciągnął ku niej
rękę, ale tym razem już nie było gdzie uciekać…
Wtem truposz
zachwiał się potężnie, gdy coś z głuchym hukiem walnęło w jego plecy.
Rozkojarzony, obejrzał się za siebie.
- Hej, ty zgnilcu! – krzyknęła
skądś Sylwia. Jestrwóg dostrzegł ją pomimo ciemności i zaczął podążać w jej
kierunku. Zrobił kilka kroków. Nagle z zarośli wyleciała cegła, trafiając go w nogę.
Przegniły staw kolanowy nie wytrzymał uderzenia i cała prawa goleń odpadła, a
zaraz potem na ziemię padł sam jestrwóg. Zaczął teraz pełznąć ku Sylwii
oburącz, ale oczywiste, że szło mu to wolniej, niż na nogach.
Sylwia
wybiegła z krzaków. Zręcznie wyminęła upiora, zrzucając na niego kilka gałęzi,
i podbiegła do Natalie, aby ją uwolnić.
- No właśnie widzę, jak sobie
beze mnie radzisz! – sarknęła.
- Skąd wiedziałaś, gdzie jestem?
– zapytała Natalie zdziwiona.
- Darłaś się tak, że słyszała cię
cała gmina – odparła oszustka. – Chodźmy już. Ten leśny babok ma teraz problem z
chodzeniem, ale ochoty na ciebie nie stracił.
Istotnie,
jestrwóg zawrócił i teraz pełzł na brzuchu znowu w ich kierunku. Dziewczyny nie miały
ochoty się przyglądać. Natalie była tak wyczerpana, że nie oponowała i biegła w
tę stronę, w którą Sylwia ją prowadziła.
- Skąd wzięłaś cegły? – zapytała.
- Były w tym aucie, w bagażniku –
wyjaśniła Sylwia. – Dziwne, nie?
Wreszcie
dotarły do leśnej drogi, z której Natalie zboczyła, chociaż już parę kilometrów
od rozbitego samochodu. Raczej nie musiały się obawiać ataku truposza, bo gdy
stracił nogę, mogły go bez problemu zdystansować. Za to kłopot mógł stanowić
ewentualny pościg z więzienia. Sylwia podjęła decyzję, aby przebić się drogą do
nasypu kolejowego i wzdłuż niego dojść do najbliższej miejscowości.
- Teraz to już cię nie puszczę
samej – zapowiedziała. – Doprowadzę cię do Kłobucka, wyposażę na drogę i
dopiero stamtąd idź, gdzie chcesz.
Omg, wczonsnoł mnom ten rozdział! Biedna Natalie, jakież cienszkie miąła te przeszycia, no normalnie cód, że jej psyche jezd jeszce w jednym kawałku! Ten truposz był taki straszny, że asz lakier wprawie wylałam na tableciq normalnie! Chyba dziś będe się bała spać, już pozapalałam wszystkie światła w domu, bo nie mam żadnej cegłówki pod rękom! Czekam na kolejny rozdział z wielkom emocjom, bo to bardzo fwspaniałe opowiadanie!
OdpowiedzUsuńps wpadnij do mnie, na Selence jest kolejna nocia!!!