Tego dnia Natalie
nie zeszła na śniadanie. Przyniósł je Dorian. Do łóżka.
Jadła, a on
stał obok i patrzył. Wyjrzała przez okno, a on stał obok i nadal na nią
patrzył. Poszła do łazienki, a gdy wykonywała poranne czynności, Dorian wszedł
do środka i w dalszym ciągu na nią patrzył.
- Skąd się tu wziąłeś? – zdziwiła
się. – Przecież zamknęłam drzwi.
- Och, Natalie – uśmiechnął się
Dorian. – Przecież jesteśmy ze sobą na tyle blisko, że nie musisz mieć przede
mną tajemnic…
I
nadal stał i patrzył. Natalie musiała przyznać, że jego przywiązanie do niej z
pewnością jest ogromne. I nie tylko przywiązanie.
Kiedy
już opuściła łazienkę, zeszła tradycyjnie na dół i dopiero tam zdała sobie
sprawę, że już zjadła śniadanie. Zwymyślała więc na dobry dzień służącą Ramonę,
a potem wróciła do swej garderoby. Po długim zastanowieniu przywdziała
bakłażanowe sztruksowe rurki, żółtą koszulkę w ukośne białe paski,
ciemnozielony sweter z kapturem oraz kozaczki z burgundowym futrem. Przeglądając
się w lustrze, uznała wprawdzie, że to jednak trochę zbyt ciepły ubiór na
klimat tropikalny, więc zwinnie zmieniła go na wiśniową bluzkę w czereśniowe
prążki, białe szorty oraz białe sandałki, a we włosy wpięła fioletowo-purpurowe
spinki.
Dorian
von Lassaye-Bruchtal czekał przed domem. Słońce zalewało ogród gorącym
blaskiem, ale Natalie nie dziwiła się, że Dorian wygląda w nim całkiem dobrze.
Wytłumaczył jej już wcześniej, że wrażliwość na światło słoneczne jest czymś,
co wampiry nabywają dopiero z wiekiem. Osobiście preferował porę wieczorną i
Natalie całkowicie go rozumiała. Był wtedy oszałamiający.
Poszli
na spacer. Posiadłość Doriana była bardzo rozległa i urządzona ze sporym
gustem: ogrody, drzewa, architektura krajobrazu. Trzymając się za ręce,
skierowali się do hebanowej altany.
W środku, na mahoniowym
stole, leżało całe naręcze naszyjników. Spośród splotów złota, srebra, drewna, miedzi,
tombaku, bambusu, zębów i platyny, wyglądały diamenty, szmaragdy, rubiny,
opale, agaty, chryzolity, szafiry, cyrkanty i turmaliny.
- Rozbieraj się i zakładaj to –
polecił Dorian. – Chcę cię namalować.
- W jakim sensie? – zdziwiła się
Natalie, lecz nagle zobaczyła sztalugę w kącie altany. Wpadła w rozwibrowaną
ekstazę na myśl o tym, że ma stać się inspiracją dla dzieła sztuki, więc
natychmiast pozbyła się ubrań, które tak długo dobierała. Dorian na ten widok
zaczął wycierać pędzel, a potem wypuścił farbę z tubki…
Praca
artystyczna trwała dobre kilka godzin. Co jakiś czas Dorian kazał Natalie zmienić
pozycję albo przenieść się w inny punkt altany. Wreszcie uznał, że na dziś
wystarczy, i ogłosił koniec malowania. Natalie pochwyciła wzrokiem jedno z
płócien, które pokrył, patrząc na nią, i z satysfakcją przyznała, że nie tylko
ona sama jest niesamowicie piękna, ale kawaler von Lassaye-Bruchtal – wyjątkowo
utalentowany.
Później
spacer zawiódł ich na południową stronę wyspy, drogą wśród łąk pokrytych trawą
słoniową i tropikalnych zagajników, w których rosły palmy, sagowce, wawrzyny i
monstrualne paprocie. Doszli wreszcie do osady wśród makowych pól. Tam, na
głównym placu, Dorian w sposób ekstremalny zademonstrował swoje przywiązanie do
Natalie, posiadłszy ją na oczach wieśniaków, których sam nie zaszczycił ani
spojrzeniem.
W drodze
powrotnej zanurkowali jeszcze w basenie, a potem wrócili akurat na obiad.
Dorian poszedł się posilić zapewne czyjąś krwią, natomiast Natalie dostała pieczeń
z bawołu w gęstym sosie, zręcznie przyprawioną szafranem i gałką
konkwistatołową. Na deser był budyń waniliowy z polewą żurawinową, a na osobnym
talerzyku widniała pewna ilość białego proszku. Po jedzeniu Natalie wciągnęła
ścieżkę i od razu poczuła się lepiej. O wiele lepiej niż te wszystkie
zbuntowane lasie, które myślą, że jak palą maruchainę, to są nie wiadomo jak
alterlewatywne.
Popołudnie
spędziła Natalie na tarasie. Rozciągnięta na leżaku, popijała koktajl, a Dorian
stał obok: nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo nie mógł się na nią napatrzeć.
Jego namiętność musiała być niezmierzona niczym czeluści koralowych grot na
dnie oceanu. Szczęście Natalie mąciła jedynie służka Ramona, która swymi
cielęco-maślanymi oczami wpatrywała się w niego jak sroka w malowane wrota.
Bardzo to Natalie zaniepokoiło, więc oddelegowała Ramonę do obierania fasoli i czyszczenia
toalety (w tej właśnie kolejności).
Wieczorem
Dorian zapalił telewizor i we dwoje obejrzeli film „Kobieta-wąż” („The Reptile”,
1966). Natalie się podobało, chociaż w kolekcji kawalera von Lassaye-Bruchtal znajdowała
się jedynie wersja ze strasznie egzaltowanym i denerwującym polskim lektorem.
Pod koniec seansu tak się wczuła, że z całej siły ugryzła Doriana w szyję, co
wywołało jego ogromną wesołość. Później on szedł zrobić wieczorny obchód
posiadłości, a ona przez dwie i pół godziny kąpała się w przepastnej wannie. A
kiedy wreszcie stała się noc, Dorian zaprowadził Natalie do swej krypty i po
raz kolejny wtelepywał w nią cały ogrom swojej namiętności, aż jej zmysły przy akompaniamencie
srebrnoszarego skrzeku przemierzały świetliste hale jedenastu sefirotów.
Tak
mniej więcej wyglądały dni na Dorianii. Czasami młody wampir musiał jednak
opuszczać wyspę. Natalie była więcej niż rozczarowana, że po tak długiej
rozłące nie spędza z nią całego czasu, powątpiewała więc, czy jego tak często
okazywane uczucie jest autentyczne.
- Czemu mnie ciągle zostawiasz? –
narzekała.
- To obowiązki, Natalie –
tłumaczył się Dorian. – Muszę prowadzić sprawy firmowe i walczył z gangiem
Shichirō Namotore.
- A co to za jeden? – Natalie
wcześniej nie słyszała tego egzotycznego imienia.
- Japoński wampir – wyjaśnił. –
Strasznie bezwzględny. Zdolny posunąć się do wszystkiego. Nawet do tego, żeby…
żeby… odebrać mi ciebie, Natalie. Dlatego muszę cię przed nim chronić za
wszelką cenę.
Należy
tu dodać, że Dorian sam wymyślił tę wymówkę, zupełnie nieświadom faktu, że
Namotore, niezależnie od niego, rzeczywiście wpadł na taki pomysł. W każdym
razie Natalie jakoś tam przyjęła ją do wiadomości.
- Ale nie możesz walczyć z nim,
no nie wiem, zdalnie? – zaproponowała.
- Lepiej, abym to ja przeniósł
walkę na jego terytorium, niż on na moje – stwierdził Dorian. – Poza tym moje
zdolności dowódcze są mniejsze tu na miejscu, bo przy tobie odchodzę od
zmysłów…
I
zatopił się ponownie w jej ustach, chociaż miał ochotę zaczerpnąć z aorty.
Natalie
imponowało to, że Dorian postanowił ją malować. Zarówno portrety, jak i akty
trzaskał w niesamowitym tempie. Miało to jednak pewną niedogodność: po tym, jak
Natalie parę porannych godzin zastanawiała się, co na siebie włożyć i starannie
wybierała kreację, przychodził nagle Dorian i kazał jej zakładać coś zupełnie
innego. Mogła to być spódniczka z włókien róży chińskiej, muślinowy peniuar w jasnoliliowym
odcieniu albo skórzany lakierowany gorset, a czasem cała kreacja ograniczała
się do dwóch bransoletek: jednej na lewym nadgarstku, a drugiej na prawej
kostce. Kawaler von Lassaye-Bruchtal zazwyczaj sprzeciwiał się, aby po
zakończeniu sesji Natalie z powrotem zakładała to, co wybrała rano.
Któregoś dnia,
na przykład, nakazał jej założyć czarną siatkową sukienkę. Natalie uznała ten
strój za bardzo przewiewny, ale nieszczególnie komfortowy: jej namiętne czubki
wystawały przez tę siatkę niczym kominy. Powodzenia z poruszaniem się w czymś
takim z dużą prędkością.
- Założę tamtą bluzkę, którą
miałam rano – zapowiedziała kategorycznie, gdy Dorian skończył malować.
- Namawiam cię, abyś pozostała
jednak w tej sukience.
- Dlaczego nie mogę nosić tego,
na co mam ochotę? – zirytowała się Natalie.
- Bo ja cię tak bardzo proszę… –
powiedział Dorian ze zniewalającym uśmiechem. – Sprawia mi przyjemność
patrzenie na ciebie w takim stroju. A chyba zależy ci na tym, żebym był
zadowolony?
Natalie jak
najbardziej chciała, żeby był zadowolony, dlatego bez zastanowienia spełniała
jego wszystkie prośby, nawet wtedy, gdy wieczorami robił użytek ze smyczy i kajdanek.
Żałowała tylko, że Dorian nie może być na wyspie przez wszystkie dni w
tygodniu.
Pewnego
ranka zjadła na śniadanie białą kiełbasę z górnej półki, popijając koniakiem.
Dorian tym razem siedział w dokumentach i nie miał czasu jej malować, wybrała
się więc na spacer trochę inną drogą niż zazwyczaj.
Wędrowała
więc Natalie spokojną, idylliczną drogą wśród wyniosłych drzew obrośniętych
srebrnymi kiśćmi oplątwy brodaczkowatej, wzrokiem omiatając pasące się opodal
bawoły. Jej oko cieszyło tropikalne kwiecie: orchidee, rododendrony i
dzbaneczniki. W tak pięknych okolicznościach przyrody coraz częściej dopadały
ją flashbacki lat minionych. Zaczęła sobie przypominać dawne czasy w Horton,
które teraz zdawały się tak niemożliwie spokojne, zwłaszcza w porównaniu…
Tęczówkami swej duszy ujrzała przyjaciółki, wśród których zawsze starała się
być numerem jeden i na ogół jej się udawało. Czy w ogóle jeszcze ją pamiętają,
czy znalazły sobie nową koleżankę, aby świecić blaskiem od niej odbitym?
Wspomnienia
przybrały na sile, kiedy dotarła na plażę. Piasek taki złoty, morze takie
kobaltowe, palmy takie zielone, nic, tylko kręcić reklamę batona kokosowego. Przemknęła
jej przez głowę myśl, że dziewczynom ze szkoły ta plaża by się spodobała. A już
taka Sandy dopiero by dokazywała, namawiając wszystkich do wyścigu na 1500
metrów… Nie wiedzieć czemu, Sandy zawsze używała w takich sytuacjach systemu
metrycznego, pewnie specjalnie po to, żeby ją zdenerwować. A może by tak
zaprosić dziewczyny? Dojazd może być trudny, ale pewno im się spodoba…
Gdy wróciła do
pałacu, natychmiast udała się do Doriana, który akurat oglądał film Bergmana
„Siódma foka”.
- Mam pomysł – oznajmiła. –
Zaproszę koleżanki ze szkoły. Tak dawno ich nie widziałam…
Kawaler
von Lassaye-Bruchtal spojrzał na nią podejrzliwie.
- Po co ci koleżanki? – spytał
nieprzychętnym tonem. – Ja ci już nie wystarczam? Może za mało się dla ciebie
staram?
- Ależ nie, Dorianie, oczywiście,
że starasz się wystarczająco – stwierdziła Natalie z nagłym zawstydzeniem.
- Zaledwie „wystarczająco”?
Znaczy, na trójkę z plusem, tak? Nie wiem, mnie się wydawało, że dokładam
wszelkich wysiłków, abyś czuła się jak królowa, ale…
- Nieee!!! Bardzo dobrze sobie
radzisz! – przerwała Natalie. – Czuję się jak królowa, właśnie! Ale może bym
chociaż do nich zadzwoniła albo wysłała maila?
- Wybacz – Dorian uśmiechnął się
przeprośnie. – Ale mamy ścisły limit korzystania z łączności. To dla twojego
bezpieczeństwa, zaufaj mi.
No więc
Natalie zaufała. Była zmuszona dojść do wniosku, że Dorian dał jej wszystko,
czego można chcieć. Mieszkała w luksusowym apartheidzie, miała do dyspozycji służbę
i praktycznie całą wyspę, przez cały dzień nie musiała nic robić, chyba że
Dorian zapalił się do jakiegoś pomysłu wspólnego spędzania czasu.
Na brak
okazywania uczuć z jego strony też nie mogła narzekać. Któregoś razu wziął ją
tak brutalnie, że kiedy skończyli, nie była w stanie się ruszyć i legła
bezwładnie na cemencie, wyżęta i wydrenowana z wszelkiej energii. Dorian zaś
nawet nie wciągał na siebie dolnej połowy stroju, lecz natychmiast dopadł
ustawionej nieopodal sztalugi i rzucając Natalie namiętne spojrzenia, zaczął
szkicować nowy obraz, zatytułowany „Post Petit Mortem”.
Któregoś
dnia Dorian musiał polecieć do Tajpej, aby osobiście nadzorować wrogie
przejęcie jakiegoś towaru przemycanego przez Namotore. Natalie tym razem spała
na parterze, więc aby zejść na śniadanie, musiała udać się do krypty. Zgodnie z
jej życzeniem, podano płatki na mleku i sok pomarańczowy z pirytusem. Zanim
zdążyła go dopić, w krypcie pojawiła się Ramona, niosąc na tacy pokaźny tort z
polewą czekoladową, bezami i migdałami.
- Pani, w imieniu personelu
chciałabym podarować ci tego torta – powiedziała.
Natalie
przyjęła poczęstunek, ale kiedy chwilę później ukroiła kawałek i przełknęła,
zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. W jego smaku czaiła się jakaś wręcz
nieco kwaskowata nuta, której nawet migdały nie były w stanie zniwelować…
Zabrała więc Natalie całą resztę owej torty i wyszła do ogrodu, gdzie zastała
ogrodnika Javiera.
- Wiesz co, nie mogę tego torta,
jakiś taki paskudny – powiedziała. – Ale możesz się poczęstować. Możesz nawet
wziąć cały.
- Dziękuję, pani! – ucieszył się
Javier i wziął ów efekt rozpusty cukierniczej pod pachę, aby odnieść go do
szopy.
Natalie nie miała
co robić, więc na razie obeszła posiadłość dookoła, śpiewając arie, jakie jej
akurat przyszły do głowy. Po powrocie skończyła czytać regencyjną powieść
obyczajową „Przytulia i Portulaka”, a potem obejrzała jakiś daremny film z
Borisem Geschützem.
W czasie
napisów końcowych zorientowała się nagle, że bardzo boli ją głowa. O nie!
Czyżby w tropikalnym raju dopadła ją migrena? Nie było sensu czekać. Natalie poszła
do łazienki, aby poszukać jakichś tabletek. Ale w apteczce był jedynie „zestaw
małego wampira”, ułatwiający świeżo przemienionym krwiopijcom adaptację do
nowego trybu życia: ipekakuana, cholagoga, opodeldok i lewodopa. Nie było nic
na migrenę, bo wampirów głowa nie boli.
Natalie czuła
się tak fatalnie, że zaczęła przetrząsać wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu
czegoś na ból głowy. No niemożliwe, żeby nic nie było, przecież choćby służba
czasem potrzebuje tabletek przeciwbólowych. W swych poszukiwaniach zawędrowała
zatem w okolicę gabinetu Doriana. Nigdy tam nie wchodziła, ale tym razem
uznała, że najwyższy czas chrzanić zasady, z migreną nie ma żartów.
Gabinet trochę
olśnił Natalie, gęstość luksusowych sprzętów była w nim jeszcze większa niż w
pozostałych pomieszczeniach Dorianowej posiadłości. W szczególności jej uwagę
zwróciły perwersyjne rzeźby, przeniesione prosto z indyjskiej świątyni, a także
bogata kolekcja jawajskich marionetek rozwieszonych na ścianie. Przy wejściu wisiał
zaś mahoniowy wieszak w kształcie głowy słonia o sześciu trąbach.
Natalie szybko
skierowała się do biurka i otworzyła szufladę, sądząc, że właśnie tam znajdzie
coś od bólu głowy. Na wierzchu leżała gruba teczka z napisem: „Natalie –
poszukiwania”. Wiedziona ciekawością, Natalie otworzyła ją…
Wewnątrz było
pełno notatek, wydruków, wycinków prasowych lub artykułów ściągniętych z
internetów. Wyglądało na to, że Dorian ani przez moment nie zapomniał o
Natalie, cały czas zastanawiał się, jak ją uwolnić, a potem znaleźć. Na samym
spodzie leżały materiały o zniszczeniu dworca Gdańsk-Wrzeszcz, potem relacje z
procesu, a przy nich zdjęcia budynków sądowych, gdzie odbywały się rozprawy.
Zadrżała
Natalie, widząc artykuły dotyczące wybuchu, w którym zniszczone zostało
mieszkanie przy Midwest Skid i zginęła jej matka, oraz późniejszego znalezienia
jej siostry. Przebiegło po niej bardzo nieciekawe przeczucie: a co, jeśli
Dorian miał z tym coś wspólnego? Czy byłby w stanie to zrobić? Pewnie byłby. A
może nie?
Na kolejnej
kartce znajdował się raport przysłany Dorianowi przez jednego z podwładnych:
„Denatka zeznała, że dopomogła Natalie Foster w ucieczce z Zakładu Karnego w
Lublińcu oraz odprowadziła ją na autobus w stronę m. Częstochowy. Ciała się
pozbyłem bez wzbudzania podejrzeń. Kałojanow”
Natalie
wybiegła z gabinetu Doriana. Nagły szok spowodował, że zapomniała o bólu głowy.
Przypomniała jej się Sylwia i to, jak podnosiła ją na duchu w więzieniu, jak
uciekły i jak w końcu, w Kłobucku, Sylwia zadbała o to, żeby Natalie mogła
spokojnie wracać do domu. I teraz spotkał ją taki koniec… Natalie dobiegła do
kortu tenisowego ocienionego rozłożystymi rododendronami i padła we łzach na
tartanową nawierzchnię. Nie pojmowała, jak Dorian mógł to zrobić, zupełnie jej
to do niego nie pasowało…
Następnego
dnia, gdy wrócił z Tajwanu, nie wyjechała po niego na lotnisko, chociaż tego oczekiwał.
Wszedłszy do pałacu, zastał swą oblubienicę w kuchni, jak siedziała przy stole
nad kuflem soku malinowego (takiego, jak do piwa, tyle że bez piwa).
- Czyżby coś się stało, Natalie?
– zdziwił się kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Tak pusta wydawała mi się
limuzyna bez ciebie…
Natalie
spojrzała na niego zachwianym wzrokiem.
- Dorianie… – wykrztusiła. – Moja
matka i siostra. Czy ty…
- One były przeciwne naszemu
związkowi – powiedział Dorian spokojnie majestatycznym tonem.
- Ale to przecież moja rodzina! –
Natalie łzy napłynęły do oczu.
Dorian
wyprostował się, jego oczy zapłonęły tryumfalną czerwienią.
- Teraz twoją rodziną jestem ja!
– oświadczył patetycznie.
- Czy…? – zapytała urywanym,
zataczającym się głosem.
- Musiałem. Takie jest prawo
wampirów – skłamał Dorian.
- Aha – odparła Natalie, a stado
samotnych łez przegalopowało w dół jej policzków.
- Nie cieszysz się? – zapytał
nadobny wampir, rozpromieniony nagle. – Pomyśl tylko: będziesz moja, Natalie, i
tylko moja, nie zamierzam dzielić się z nikim! Czeka nas piękny batyst mroku…
Nagłe
i szokujące odkrycie zaćmiło umysł Natalie zawieją niewesołych myśli, jednak
tej nocy Dorian nie dał jej myśleć za dużo. Podobnie jak każdej innej, tylko
tym razem bardziej.
Mimo wszystko zdarzały
się minuty, gdy czuła w sercu niematerialny oścień. Ale cóż… Skoro tak długo
tęskniła za Dorianem i wzdychała doń, to teraz, kiedy w końcu byli razem, jakoś
tak bez sensu byłoby przyznać, że niezupełnie o taki model związku jej
chodziło. Tak się jej przynajmniej wydawało.
Przy
śniadaniu zauważyła, że Ramona jest jakaś niewyraźna. Uznała to za dobry znak:
jeżeli Dorian nie zamierza dzielić się nią z nikim, to niech również on nie ma
nikogo na boku. Później udała się na taras i tam przypadkowo podsłuchała
rozmowę służących o tym, że ogrodnik Javier umarł wieczorem i tego ranka miano
go pochować pod różanecznikiem. Od razu pomyślała, że na pewno tort mu
zaszkodził, szczególnie smaczny przecież on nie był.
Po
śniadaniu Natalie założyła długą spódnicę do ziemi, błękitną z dwoma rzędami
szerokiej złotej frędzli, oraz bolerko z krótkim rękawem i bardzo, bardzo
głębokim dekoltem. Kreację tę zaprojektował osobiście Dorian, inspirowawszy się
strojem arcykapłanki z Knossos. Seria szkiców, którą kawaler von
Lassaye-Bruchtal wykonał tego przedpołudnia z Natalie jako modelką, okazała się
bardzo udana.
Około
piątej po południu Dorian poszedł załatwiać swoje sprawy, a Natalie wybrała się
na spacer. Zawędrowała aż w okolice zachodniej przystani i wtedy przyszedł jej
do głowy pewien pomysł. Weszła na pomost i zagadnęła mężczyznę klarującego
pokład na dużej łodzi motorowej.
- Chcę popłynąć do miasta.
- Dobrze – odparł szyper.
- To co, mam już wsiadać?
- Eeee… Co pani mówiła? –
chłopina z trudem oderwał twarz od jej dekoltu.
- Chciałabym popłynąć do
najbliższego miasta – powtórzyła Natalie. – Na zakupy.
- Niestety, pani – odpowiedział
żeglarz. – Pogoda fatalna, psa bym na morze w takich warunkach nie wygonił.
- Co pan gada? – obruszyła się
Natalie. – Słońce, czyste niebo…
- To znaczy, że w każdej chwili może
być burza – stwierdził mężczyzna. – Zresztą muszę iść na obiad.
Wyskoczył
z łodzi i szybkim krokiem oddalił się pomiędzy zabudowania gospodarcze,
pozostawiając ją samą.
Natalie nie
zamierzała się poddawać. Pożyczyła sobie rower stojący pod ścianą jednego z
budynków i pojechała do drugiej przystani. Tam dostrzeżono ją już z daleka.
Ludzie, którzy stali na placu, skupieni wokół jakiegoś kontenera, na widok
nadciągającej Natalie bardzo starannie rozeszli się w różne strony, więc kiedy
zahamowała, w pobliżu nie było już nikogo.
Pozostawało
jeszcze lotnisko. Na płycie stała właśnie cessna, do której obsługa pakowała
skrzynie z makiem i jego przetworami.
- Dokąd lecicie? – zapytała Natalie.
- Do Majnili – odparł pilot ambiwalentnym
tonem.
- Lecę z wami.
Tamten
spojrzał na nią z niepokojem.
- Mamy już pełne obciążenie –
zaprotestował.
- Chcesz powiedzieć, że jestem za
gruba?!
- Nie, to znaczy… Już nie mamy
miejsca, skrzynie z towarem są nawet w toalecie.
- To wyjmijcie jakąś –
zdenerwowała się Natalie. – Przewieziecie innym razem.
- Przepraszam, pani – odparł
pilotnik zmartwionym tonem – ale nie możemy cię zabrać.
- Co to znaczy, nie możecie? –
wybuchnęła. – Czy ty wiesz, kim ja jestem? Jeżeli odmówicie, powiem wszystko
Dorianowi!
Awiator
wzdechnął z poczuciem beznadziejności.
- No ale kiedy… – tłumaczył się.
– Pan von Lassaye-Bruchtal sam wydał rozkaz, żeby pani nie wypuszczać ze
względu na jej bezpieczeństwo. Jeżeli go złamę, znaczy się ten rozkaz, to
zostanę pociągnięty za konsekwencje…
Natalie
uznała w tym momencie, że pertraktacje nie mają sensu. Wsiadła znów na rower i
powlokła się w stronę pałacu.
Dorian
wybiegł jej naprzeciw, wyglądał na bardzo zaniepokojonego.
- Natalie! – krzyknął. – Gdzie
się podziałaś? Martwiłem się o ciebie tak bardzo, że zdemolowałem jeden z
salonów…
- Tak tylko na spacerze byłam –
odrzekła Natalie.
- Na spacerze? – spojrzał na nią
z niepokojem. – A jednak zdaje mi się, że próbowałaś uciec…
W
jego głosie zabrzmiało nagle coś tak mrocznego, że Natalie poczuła lęk w swych
trzewiach.
- Nie, Dorianie! To nie tak!
Chciałam tylko wybrać się do miasta!
- Do miasta? A czego ci tutaj
brakuje? Powiedz, to natychmiast sprowadzę.
- Czuję się tu jak w więzieniu! –
Natalie uznała, że nadeszła pora walić prosto z mostu. – Nie mogę jechać na
zakupy, nie mogę zaprosić koleżanek ani nawet do nich zadzwonić…
- Krótko mówiąc, jesteś
niezadowolona z mojej wyspy – podsumował Dorian. – W której ukształtowanie
włożyłem tyle wysiłku.
- Nie, ale…
- Cóż… – zawahał się kawaler von
Lassaye-Bruchtal. – Jeżeli uważasz, że nie jestem dla ciebie wystarczająco
dobry, to nie ma sprawy! Z sercem ciężkim i krwawiącym – odejdę!…
Natalie
nic na to odpowiedziała, tylko wpadła w histerię i miotała się w niej dobre
kilka godzin. Przyszło jej do głowy, że musi z nią być coś nie tak, skoro w
ogóle dopuściła do sytuacji, w której Dorian podejrzewa ją o coś takiego…
Następnego
ranka obudziła się i ze zgrozą zauważyła, że Doriana nigdzie nie ma. Nie
znalazła go ani w łóżku, ani pod łóżkiem, ani za zasłoną. Nie było go w
krypcie, w kuchni ani w żadnym z dostępnych pomieszczeń pałacu. Poważnie ją to
zaniepokoiło. Zawołała kierowcę i kazała się obwieźć po wyspie, ale i w terenie
kawaler von Lassaye-Bruchtal nie przebywał. Teraz już miała pewność. Uciekł!
Miał jej dość i wyjechał z wyspy, potwierdzając tym samym, jaka jest
beznadziejna!
Natalie
wróciła do pałacu i do łóżka, a kiedy po czterech godzinach skończyła płakać,
wybrała się do kuchni, aby uzupełnić zapas wody w organizmie. Na koniec, nadal
pogrążona w smutku tak gęstym, że prawie owijał się jej wokół kostek, poszła do
altany. Na stole znalazła list.
Droga Natalie!
Nie mogę tak dłużej. Nasz wzajemny stosunek
jest na tyle niedookreślony, że musiałem w końcu podjąć decyzję. Teraz
wyjechałem załatwić sprawy nie cierpiące zwłok, a kiedy wrócę, zostaniesz panią
von Lassaye-Bruchtal. Adoración wszystko Ci wyjaśni.
Po
przeczytaniu natychmiast pobiegła do ochmistrzyni, licząc na to, że w końcu dowie się, o co biega.
- No, pan kawaler wyjechał w
sprawie przygotowań do ślubu – odparła kierowniczka służby.
- Ślubu?!? – na dźwięk tego słowa
niemal wszystko w Natalie zamarło.
- To ceremonia zawarcia
małżeństwa – wyjaśniła uprzejmie pani Adoración. – Może być cywilny albo
kościelny, albo nie wiadomo jaki jeszcze, ale biorąc pod uwagę gusta pana
kawalera, raczej stawiam na powierzchownie religijny.
- Dlaczego?
- Bo może.
- I to ja mam brać ślub? –
upewniła się Natalie. – Z Dorianem?
- Zgadła pani – uśmiechnęła się ochmistrzyni.
- Kiedy?
- Dzisiaj wieczorem. Mamy cały
dzień na przygotowania.
Służba
natychmiast wzięła się za szykowanie imprezy. W ogrodzie ustawiono stoły w
podkowę, na drzewach i krzakach zawisły wstążki i balony, w kuchni trwał wielki
pichtunek. Było to o tyle dziwne, że gości raczej nie przewidywano; czyżby całe
żarcie było przeznaczone dla personelu?
Około
dwunastej na Dorianii wylądowała cessna, przywożąc kreację ślubną dla Natalie, kapelę
weselną, a także… kapłana. Ksiądz Diego Kalaykay, proboszcz parafii św. Nacudii
w Catbalogan, został zabrany siłą ze swojej plebanii i nie sprawiał wrażenia szczególnie
zadowolonego. Na przemian modlił się, szlochał i próbował przebłagać swych
porywaczy, a kiedy zobaczył arcydekolt Natalie, zasłaniał sobie oczy dłonią.
- Czego się tak wstydzisz,
księżoszku? – śmiał się pilot. – Tej pani właśnie masz dać ślub.
- Nie dam!
- No, już bez fochów – uspokajał
go Venancio, ochroniarz średniego szczebla (tak właśnie miał napisane na
identyfikatorze). – Odprawi ksiądz ślub, może być bez mszy. Nawet tak będzie
lepiej. Dobrze zapłacimy.
- Nie mogę! – płakał Kalaykay. – Bez katechezy przedmałżeńskiej,
bez spowiedzi, bez zapisu w księgach parafialnych… Ślub będzie nieważny!
Venancio
wyciągnął bolo zza pasa i przystawił kapłanowi do szyi.
- Nie denerwuj mnie, klecho!
Chcesz zostać męczennikiem?
- A właśnie, że chcę! – krzyknął
ksiądz, rozrywając sutannę na piersi. – No dalej, na co czekasz?
Venancio schował
broń do pochwy i machnął ręką na znak, że nie ma z nim co gadać.
- Dobra, dobra. Jak przyjedzie
szef, to pogada z tobą inaczej!
Pani
Adoración razem z Ramoną wzięły się tymczasem za Natalie. Zaprowadziły ją do
gorącej kąpieli z olejkiem różanym i solą z Morza Martwego, starannie umyły jej
głowę ekskluzywnie dedykowanym szamponem z dodatkiem migdałów, aloesu i masła
murumuru, aż wreszcie zrobiły letki makijaż.
Wtedy Natalie
przywdziała swą oszałamiającą ślubną kreację, wykonaną według zaleceń Doriana. Składał
się na nią platynowy stanik rzeźbiony w stylizowane nietoperze, ze złotymi
grotami strzał w miejscu sutków, spódnica ze srebrnej kolczugi do kolan,
zamocowana na biodrach idealnie dopasowanym platynowym pasem, oraz
dziewięciocalowe szpilki wykładane ażurową blachą platynową. Na głowie Natalie
znalazł się srebrzysty welon z jedwabnego muślinu, mocowany złotym diademem, w
który wpleciono kwiaty chybiskusa, lotosu i jaśminu. W dłonie dano jej bukiet purpurowych
orchidei, a z własnej inicjatywy Natalie przypasała do boku miecz Częstocha.
Słońce
zachodziło, gdy wszystko było już dopięte prawie na ostatni guzik. Do przylotu
kawalera von Lassaye-Bruchtal pozostawała godzina, może półtorej. Stoły
zastawione jedzeniem, piciem i używkami, służba w szeregu oczekiwała na powitanie
pana. Na honorowym miejscu przed linią stołów znajdowały się dwa wielkie
fotele, podobne nieledwie do tronów, a ozdobione w taki sposób, że wyglądały
jak torty w kształcie foteli. Przed nimi stała Natalie pod opieką Ramony i pani
Adoración, kawałek z boku – ksiądz, doglądany przez Venancia, który na wszelki
wypadek wciąż trzymał dłoń na rękojeści maczety. Gdzieś z tyłu kapela weselna
rozgrzewała się, grając szlagiery Joy Division i Sisters of Mercy w aranżacji
na syntezator, bęben, harmonikę szklaną i ukulele.
Natalie stała
więc i w złotym świetle zmierzchu błyszczała wprost oślepiająco. Czuła w sobie euforyczny
koktajl ekscytacji i lęku, spoglądając ku zachodowi, skąd miał nadlecieć
śmigłowiec Doriana. W uszach zabrzmiał jej nagle motyw z „Janosika”. A więc tej
nocy się to stanie. Już wcześniej kawaler von Lassaye-Bruchtal zapoznał ją z
miłością asymetryczną, hektyczną i niezupełnie czystą, ale teraz po prostu
zmieni się jej całe życie, o ile będzie to jeszcze można nazwać życiem…
Wzdrygnęła się,
słysząc, jak gdzieś w dolinie ktoś zaczyna strzelać na wiwat.
..już się sposobiłam do czytania, ale...nie!!!!...poczekam ciut i zrobię to na radzie pedagogicznej!!!!!!
OdpowiedzUsuń