wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział XXVIII, w którym Natalie poznaje smak wampirzej miłości


Tego dnia Natalie nie zeszła na śniadanie. Przyniósł je Dorian. Do łóżka.
Jadła, a on stał obok i patrzył. Wyjrzała przez okno, a on stał obok i nadal na nią patrzył. Poszła do łazienki, a gdy wykonywała poranne czynności, Dorian wszedł do środka i w dalszym ciągu na nią patrzył.
- Skąd się tu wziąłeś? – zdziwiła się. – Przecież zamknęłam drzwi.
- Och, Natalie – uśmiechnął się Dorian. – Przecież jesteśmy ze sobą na tyle blisko, że nie musisz mieć przede mną tajemnic…
          I nadal stał i patrzył. Natalie musiała przyznać, że jego przywiązanie do niej z pewnością jest ogromne. I nie tylko przywiązanie.
          Kiedy już opuściła łazienkę, zeszła tradycyjnie na dół i dopiero tam zdała sobie sprawę, że już zjadła śniadanie. Zwymyślała więc na dobry dzień służącą Ramonę, a potem wróciła do swej garderoby. Po długim zastanowieniu przywdziała bakłażanowe sztruksowe rurki, żółtą koszulkę w ukośne białe paski, ciemnozielony sweter z kapturem oraz kozaczki z burgundowym futrem. Przeglądając się w lustrze, uznała wprawdzie, że to jednak trochę zbyt ciepły ubiór na klimat tropikalny, więc zwinnie zmieniła go na wiśniową bluzkę w czereśniowe prążki, białe szorty oraz białe sandałki, a we włosy wpięła fioletowo-purpurowe spinki.
        Dorian von Lassaye-Bruchtal czekał przed domem. Słońce zalewało ogród gorącym blaskiem, ale Natalie nie dziwiła się, że Dorian wygląda w nim całkiem dobrze. Wytłumaczył jej już wcześniej, że wrażliwość na światło słoneczne jest czymś, co wampiry nabywają dopiero z wiekiem. Osobiście preferował porę wieczorną i Natalie całkowicie go rozumiała. Był wtedy oszałamiający.
         Poszli na spacer. Posiadłość Doriana była bardzo rozległa i urządzona ze sporym gustem: ogrody, drzewa, architektura krajobrazu. Trzymając się za ręce, skierowali się do hebanowej altany.
W środku, na mahoniowym stole, leżało całe naręcze naszyjników. Spośród splotów złota, srebra, drewna, miedzi, tombaku, bambusu, zębów i platyny, wyglądały diamenty, szmaragdy, rubiny, opale, agaty, chryzolity, szafiry, cyrkanty i turmaliny.
- Rozbieraj się i zakładaj to – polecił Dorian. – Chcę cię namalować.
- W jakim sensie? – zdziwiła się Natalie, lecz nagle zobaczyła sztalugę w kącie altany. Wpadła w rozwibrowaną ekstazę na myśl o tym, że ma stać się inspiracją dla dzieła sztuki, więc natychmiast pozbyła się ubrań, które tak długo dobierała. Dorian na ten widok zaczął wycierać pędzel, a potem wypuścił farbę z tubki…
          Praca artystyczna trwała dobre kilka godzin. Co jakiś czas Dorian kazał Natalie zmienić pozycję albo przenieść się w inny punkt altany. Wreszcie uznał, że na dziś wystarczy, i ogłosił koniec malowania. Natalie pochwyciła wzrokiem jedno z płócien, które pokrył, patrząc na nią, i z satysfakcją przyznała, że nie tylko ona sama jest niesamowicie piękna, ale kawaler von Lassaye-Bruchtal – wyjątkowo utalentowany.
          Później spacer zawiódł ich na południową stronę wyspy, drogą wśród łąk pokrytych trawą słoniową i tropikalnych zagajników, w których rosły palmy, sagowce, wawrzyny i monstrualne paprocie. Doszli wreszcie do osady wśród makowych pól. Tam, na głównym placu, Dorian w sposób ekstremalny zademonstrował swoje przywiązanie do Natalie, posiadłszy ją na oczach wieśniaków, których sam nie zaszczycił ani spojrzeniem.
W drodze powrotnej zanurkowali jeszcze w basenie, a potem wrócili akurat na obiad. Dorian poszedł się posilić zapewne czyjąś krwią, natomiast Natalie dostała pieczeń z bawołu w gęstym sosie, zręcznie przyprawioną szafranem i gałką konkwistatołową. Na deser był budyń waniliowy z polewą żurawinową, a na osobnym talerzyku widniała pewna ilość białego proszku. Po jedzeniu Natalie wciągnęła ścieżkę i od razu poczuła się lepiej. O wiele lepiej niż te wszystkie zbuntowane lasie, które myślą, że jak palą maruchainę, to są nie wiadomo jak alterlewatywne.
Popołudnie spędziła Natalie na tarasie. Rozciągnięta na leżaku, popijała koktajl, a Dorian stał obok: nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo nie mógł się na nią napatrzeć. Jego namiętność musiała być niezmierzona niczym czeluści koralowych grot na dnie oceanu. Szczęście Natalie mąciła jedynie służka Ramona, która swymi cielęco-maślanymi oczami wpatrywała się w niego jak sroka w malowane wrota. Bardzo to Natalie zaniepokoiło, więc oddelegowała Ramonę do obierania fasoli i czyszczenia toalety (w tej właśnie kolejności).
Wieczorem Dorian zapalił telewizor i we dwoje obejrzeli film „Kobieta-wąż” („The Reptile”, 1966). Natalie się podobało, chociaż w kolekcji kawalera von Lassaye-Bruchtal znajdowała się jedynie wersja ze strasznie egzaltowanym i denerwującym polskim lektorem. Pod koniec seansu tak się wczuła, że z całej siły ugryzła Doriana w szyję, co wywołało jego ogromną wesołość. Później on szedł zrobić wieczorny obchód posiadłości, a ona przez dwie i pół godziny kąpała się w przepastnej wannie. A kiedy wreszcie stała się noc, Dorian zaprowadził Natalie do swej krypty i po raz kolejny wtelepywał w nią cały ogrom swojej namiętności, aż jej zmysły przy akompaniamencie srebrnoszarego skrzeku przemierzały świetliste hale jedenastu sefirotów.
         Tak mniej więcej wyglądały dni na Dorianii. Czasami młody wampir musiał jednak opuszczać wyspę. Natalie była więcej niż rozczarowana, że po tak długiej rozłące nie spędza z nią całego czasu, powątpiewała więc, czy jego tak często okazywane uczucie jest autentyczne.
- Czemu mnie ciągle zostawiasz? – narzekała.
- To obowiązki, Natalie – tłumaczył się Dorian. – Muszę prowadzić sprawy firmowe i walczył z gangiem Shichirō Namotore.
- A co to za jeden? – Natalie wcześniej nie słyszała tego egzotycznego imienia.
- Japoński wampir – wyjaśnił. – Strasznie bezwzględny. Zdolny posunąć się do wszystkiego. Nawet do tego, żeby… żeby… odebrać mi ciebie, Natalie. Dlatego muszę cię przed nim chronić za wszelką cenę.
      Należy tu dodać, że Dorian sam wymyślił tę wymówkę, zupełnie nieświadom faktu, że Namotore, niezależnie od niego, rzeczywiście wpadł na taki pomysł. W każdym razie Natalie jakoś tam przyjęła ją do wiadomości.
- Ale nie możesz walczyć z nim, no nie wiem, zdalnie? – zaproponowała.
- Lepiej, abym to ja przeniósł walkę na jego terytorium, niż on na moje – stwierdził Dorian. – Poza tym moje zdolności dowódcze są mniejsze tu na miejscu, bo przy tobie odchodzę od zmysłów…
         I zatopił się ponownie w jej ustach, chociaż miał ochotę zaczerpnąć z aorty.
      Natalie imponowało to, że Dorian postanowił ją malować. Zarówno portrety, jak i akty trzaskał w niesamowitym tempie. Miało to jednak pewną niedogodność: po tym, jak Natalie parę porannych godzin zastanawiała się, co na siebie włożyć i starannie wybierała kreację, przychodził nagle Dorian i kazał jej zakładać coś zupełnie innego. Mogła to być spódniczka z włókien róży chińskiej, muślinowy peniuar w jasnoliliowym odcieniu albo skórzany lakierowany gorset, a czasem cała kreacja ograniczała się do dwóch bransoletek: jednej na lewym nadgarstku, a drugiej na prawej kostce. Kawaler von Lassaye-Bruchtal zazwyczaj sprzeciwiał się, aby po zakończeniu sesji Natalie z powrotem zakładała to, co wybrała rano.
Któregoś dnia, na przykład, nakazał jej założyć czarną siatkową sukienkę. Natalie uznała ten strój za bardzo przewiewny, ale nieszczególnie komfortowy: jej namiętne czubki wystawały przez tę siatkę niczym kominy. Powodzenia z poruszaniem się w czymś takim z dużą prędkością.
- Założę tamtą bluzkę, którą miałam rano – zapowiedziała kategorycznie, gdy Dorian skończył malować.
- Namawiam cię, abyś pozostała jednak w tej sukience.
- Dlaczego nie mogę nosić tego, na co mam ochotę? – zirytowała się Natalie.
- Bo ja cię tak bardzo proszę… – powiedział Dorian ze zniewalającym uśmiechem. – Sprawia mi przyjemność patrzenie na ciebie w takim stroju. A chyba zależy ci na tym, żebym był zadowolony?
Natalie jak najbardziej chciała, żeby był zadowolony, dlatego bez zastanowienia spełniała jego wszystkie prośby, nawet wtedy, gdy wieczorami robił użytek ze smyczy i kajdanek. Żałowała tylko, że Dorian nie może być na wyspie przez wszystkie dni w tygodniu.

       Pewnego ranka zjadła na śniadanie białą kiełbasę z górnej półki, popijając koniakiem. Dorian tym razem siedział w dokumentach i nie miał czasu jej malować, wybrała się więc na spacer trochę inną drogą niż zazwyczaj. 
       Wędrowała więc Natalie spokojną, idylliczną drogą wśród wyniosłych drzew obrośniętych srebrnymi kiśćmi oplątwy brodaczkowatej, wzrokiem omiatając pasące się opodal bawoły. Jej oko cieszyło tropikalne kwiecie: orchidee, rododendrony i dzbaneczniki. W tak pięknych okolicznościach przyrody coraz częściej dopadały ją flashbacki lat minionych. Zaczęła sobie przypominać dawne czasy w Horton, które teraz zdawały się tak niemożliwie spokojne, zwłaszcza w porównaniu… Tęczówkami swej duszy ujrzała przyjaciółki, wśród których zawsze starała się być numerem jeden i na ogół jej się udawało. Czy w ogóle jeszcze ją pamiętają, czy znalazły sobie nową koleżankę, aby świecić blaskiem od niej odbitym?
Wspomnienia przybrały na sile, kiedy dotarła na plażę. Piasek taki złoty, morze takie kobaltowe, palmy takie zielone, nic, tylko kręcić reklamę batona kokosowego. Przemknęła jej przez głowę myśl, że dziewczynom ze szkoły ta plaża by się spodobała. A już taka Sandy dopiero by dokazywała, namawiając wszystkich do wyścigu na 1500 metrów… Nie wiedzieć czemu, Sandy zawsze używała w takich sytuacjach systemu metrycznego, pewnie specjalnie po to, żeby ją zdenerwować. A może by tak zaprosić dziewczyny? Dojazd może być trudny, ale pewno im się spodoba…
Gdy wróciła do pałacu, natychmiast udała się do Doriana, który akurat oglądał film Bergmana „Siódma foka”.
- Mam pomysł – oznajmiła. – Zaproszę koleżanki ze szkoły. Tak dawno ich nie widziałam…
         Kawaler von Lassaye-Bruchtal spojrzał na nią podejrzliwie.
- Po co ci koleżanki? – spytał nieprzychętnym tonem. – Ja ci już nie wystarczam? Może za mało się dla ciebie staram?
- Ależ nie, Dorianie, oczywiście, że starasz się wystarczająco – stwierdziła Natalie z nagłym zawstydzeniem.
- Zaledwie „wystarczająco”? Znaczy, na trójkę z plusem, tak? Nie wiem, mnie się wydawało, że dokładam wszelkich wysiłków, abyś czuła się jak królowa, ale…
- Nieee!!! Bardzo dobrze sobie radzisz! – przerwała Natalie. – Czuję się jak królowa, właśnie! Ale może bym chociaż do nich zadzwoniła albo wysłała maila?
- Wybacz – Dorian uśmiechnął się przeprośnie. – Ale mamy ścisły limit korzystania z łączności. To dla twojego bezpieczeństwa, zaufaj mi.
No więc Natalie zaufała. Była zmuszona dojść do wniosku, że Dorian dał jej wszystko, czego można chcieć. Mieszkała w luksusowym apartheidzie, miała do dyspozycji służbę i praktycznie całą wyspę, przez cały dzień nie musiała nic robić, chyba że Dorian zapalił się do jakiegoś pomysłu wspólnego spędzania czasu.
Na brak okazywania uczuć z jego strony też nie mogła narzekać. Któregoś razu wziął ją tak brutalnie, że kiedy skończyli, nie była w stanie się ruszyć i legła bezwładnie na cemencie, wyżęta i wydrenowana z wszelkiej energii. Dorian zaś nawet nie wciągał na siebie dolnej połowy stroju, lecz natychmiast dopadł ustawionej nieopodal sztalugi i rzucając Natalie namiętne spojrzenia, zaczął szkicować nowy obraz, zatytułowany „Post Petit Mortem”.
           
         Któregoś dnia Dorian musiał polecieć do Tajpej, aby osobiście nadzorować wrogie przejęcie jakiegoś towaru przemycanego przez Namotore. Natalie tym razem spała na parterze, więc aby zejść na śniadanie, musiała udać się do krypty. Zgodnie z jej życzeniem, podano płatki na mleku i sok pomarańczowy z pirytusem. Zanim zdążyła go dopić, w krypcie pojawiła się Ramona, niosąc na tacy pokaźny tort z polewą czekoladową, bezami i migdałami.
- Pani, w imieniu personelu chciałabym podarować ci tego torta – powiedziała.
        Natalie przyjęła poczęstunek, ale kiedy chwilę później ukroiła kawałek i przełknęła, zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. W jego smaku czaiła się jakaś wręcz nieco kwaskowata nuta, której nawet migdały nie były w stanie zniwelować… Zabrała więc Natalie całą resztę owej torty i wyszła do ogrodu, gdzie zastała ogrodnika Javiera.
- Wiesz co, nie mogę tego torta, jakiś taki paskudny – powiedziała. – Ale możesz się poczęstować. Możesz nawet wziąć cały.
- Dziękuję, pani! – ucieszył się Javier i wziął ów efekt rozpusty cukierniczej pod pachę, aby odnieść go do szopy.
Natalie nie miała co robić, więc na razie obeszła posiadłość dookoła, śpiewając arie, jakie jej akurat przyszły do głowy. Po powrocie skończyła czytać regencyjną powieść obyczajową „Przytulia i Portulaka”, a potem obejrzała jakiś daremny film z Borisem Geschützem.
W czasie napisów końcowych zorientowała się nagle, że bardzo boli ją głowa. O nie! Czyżby w tropikalnym raju dopadła ją migrena? Nie było sensu czekać. Natalie poszła do łazienki, aby poszukać jakichś tabletek. Ale w apteczce był jedynie „zestaw małego wampira”, ułatwiający świeżo przemienionym krwiopijcom adaptację do nowego trybu życia: ipekakuana, cholagoga, opodeldok i lewodopa. Nie było nic na migrenę, bo wampirów głowa nie boli.
Natalie czuła się tak fatalnie, że zaczęła przetrząsać wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu czegoś na ból głowy. No niemożliwe, żeby nic nie było, przecież choćby służba czasem potrzebuje tabletek przeciwbólowych. W swych poszukiwaniach zawędrowała zatem w okolicę gabinetu Doriana. Nigdy tam nie wchodziła, ale tym razem uznała, że najwyższy czas chrzanić zasady, z migreną nie ma żartów.
Gabinet trochę olśnił Natalie, gęstość luksusowych sprzętów była w nim jeszcze większa niż w pozostałych pomieszczeniach Dorianowej posiadłości. W szczególności jej uwagę zwróciły perwersyjne rzeźby, przeniesione prosto z indyjskiej świątyni, a także bogata kolekcja jawajskich marionetek rozwieszonych na ścianie. Przy wejściu wisiał zaś mahoniowy wieszak w kształcie głowy słonia o sześciu trąbach.
Natalie szybko skierowała się do biurka i otworzyła szufladę, sądząc, że właśnie tam znajdzie coś od bólu głowy. Na wierzchu leżała gruba teczka z napisem: „Natalie – poszukiwania”. Wiedziona ciekawością, Natalie otworzyła ją…
Wewnątrz było pełno notatek, wydruków, wycinków prasowych lub artykułów ściągniętych z internetów. Wyglądało na to, że Dorian ani przez moment nie zapomniał o Natalie, cały czas zastanawiał się, jak ją uwolnić, a potem znaleźć. Na samym spodzie leżały materiały o zniszczeniu dworca Gdańsk-Wrzeszcz, potem relacje z procesu, a przy nich zdjęcia budynków sądowych, gdzie odbywały się rozprawy.
Zadrżała Natalie, widząc artykuły dotyczące wybuchu, w którym zniszczone zostało mieszkanie przy Midwest Skid i zginęła jej matka, oraz późniejszego znalezienia jej siostry. Przebiegło po niej bardzo nieciekawe przeczucie: a co, jeśli Dorian miał z tym coś wspólnego? Czy byłby w stanie to zrobić? Pewnie byłby. A może nie?
Na kolejnej kartce znajdował się raport przysłany Dorianowi przez jednego z podwładnych: „Denatka zeznała, że dopomogła Natalie Foster w ucieczce z Zakładu Karnego w Lublińcu oraz odprowadziła ją na autobus w stronę m. Częstochowy. Ciała się pozbyłem bez wzbudzania podejrzeń. Kałojanow”
Natalie wybiegła z gabinetu Doriana. Nagły szok spowodował, że zapomniała o bólu głowy. Przypomniała jej się Sylwia i to, jak podnosiła ją na duchu w więzieniu, jak uciekły i jak w końcu, w Kłobucku, Sylwia zadbała o to, żeby Natalie mogła spokojnie wracać do domu. I teraz spotkał ją taki koniec… Natalie dobiegła do kortu tenisowego ocienionego rozłożystymi rododendronami i padła we łzach na tartanową nawierzchnię. Nie pojmowała, jak Dorian mógł to zrobić, zupełnie jej to do niego nie pasowało…
Następnego dnia, gdy wrócił z Tajwanu, nie wyjechała po niego na lotnisko, chociaż tego oczekiwał. Wszedłszy do pałacu, zastał swą oblubienicę w kuchni, jak siedziała przy stole nad kuflem soku malinowego (takiego, jak do piwa, tyle że bez piwa).
- Czyżby coś się stało, Natalie? – zdziwił się kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Tak pusta wydawała mi się limuzyna bez ciebie…
         Natalie spojrzała na niego zachwianym wzrokiem.
- Dorianie… – wykrztusiła. – Moja matka i siostra. Czy ty…
- One były przeciwne naszemu związkowi – powiedział Dorian spokojnie majestatycznym tonem.
- Ale to przecież moja rodzina! – Natalie łzy napłynęły do oczu.
         Dorian wyprostował się, jego oczy zapłonęły tryumfalną czerwienią.
- Teraz twoją rodziną jestem ja! – oświadczył patetycznie.
- Czy…? – zapytała urywanym, zataczającym się głosem.
- Musiałem. Takie jest prawo wampirów – skłamał Dorian.
- Aha – odparła Natalie, a stado samotnych łez przegalopowało w dół jej policzków.
- Nie cieszysz się? – zapytał nadobny wampir, rozpromieniony nagle. – Pomyśl tylko: będziesz moja, Natalie, i tylko moja, nie zamierzam dzielić się z nikim! Czeka nas piękny batyst mroku…

        Nagłe i szokujące odkrycie zaćmiło umysł Natalie zawieją niewesołych myśli, jednak tej nocy Dorian nie dał jej myśleć za dużo. Podobnie jak każdej innej, tylko tym razem bardziej.
Mimo wszystko zdarzały się minuty, gdy czuła w sercu niematerialny oścień. Ale cóż… Skoro tak długo tęskniła za Dorianem i wzdychała doń, to teraz, kiedy w końcu byli razem, jakoś tak bez sensu byłoby przyznać, że niezupełnie o taki model związku jej chodziło. Tak się jej przynajmniej wydawało.
         Przy śniadaniu zauważyła, że Ramona jest jakaś niewyraźna. Uznała to za dobry znak: jeżeli Dorian nie zamierza dzielić się nią z nikim, to niech również on nie ma nikogo na boku. Później udała się na taras i tam przypadkowo podsłuchała rozmowę służących o tym, że ogrodnik Javier umarł wieczorem i tego ranka miano go pochować pod różanecznikiem. Od razu pomyślała, że na pewno tort mu zaszkodził, szczególnie smaczny przecież on nie był.
       Po śniadaniu Natalie założyła długą spódnicę do ziemi, błękitną z dwoma rzędami szerokiej złotej frędzli, oraz bolerko z krótkim rękawem i bardzo, bardzo głębokim dekoltem. Kreację tę zaprojektował osobiście Dorian, inspirowawszy się strojem arcykapłanki z Knossos. Seria szkiców, którą kawaler von Lassaye-Bruchtal wykonał tego przedpołudnia z Natalie jako modelką, okazała się bardzo udana.
      Około piątej po południu Dorian poszedł załatwiać swoje sprawy, a Natalie wybrała się na spacer. Zawędrowała aż w okolice zachodniej przystani i wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Weszła na pomost i zagadnęła mężczyznę klarującego pokład na dużej łodzi motorowej.
- Chcę popłynąć do miasta.
- Dobrze – odparł szyper.
- To co, mam już wsiadać?
- Eeee… Co pani mówiła? – chłopina z trudem oderwał twarz od jej dekoltu.
- Chciałabym popłynąć do najbliższego miasta – powtórzyła Natalie. – Na zakupy.
- Niestety, pani – odpowiedział żeglarz. – Pogoda fatalna, psa bym na morze w takich warunkach nie wygonił.
- Co pan gada? – obruszyła się Natalie. – Słońce, czyste niebo…
- To znaczy, że w każdej chwili może być burza – stwierdził mężczyzna. – Zresztą muszę iść na obiad.
        Wyskoczył z łodzi i szybkim krokiem oddalił się pomiędzy zabudowania gospodarcze, pozostawiając ją samą.
Natalie nie zamierzała się poddawać. Pożyczyła sobie rower stojący pod ścianą jednego z budynków i pojechała do drugiej przystani. Tam dostrzeżono ją już z daleka. Ludzie, którzy stali na placu, skupieni wokół jakiegoś kontenera, na widok nadciągającej Natalie bardzo starannie rozeszli się w różne strony, więc kiedy zahamowała, w pobliżu nie było już nikogo.
         Pozostawało jeszcze lotnisko. Na płycie stała właśnie cessna, do której obsługa pakowała skrzynie z makiem i jego przetworami.
- Dokąd lecicie? – zapytała Natalie.
- Do Majnili – odparł pilot ambiwalentnym tonem.
- Lecę z wami.
          Tamten spojrzał na nią z niepokojem.
- Mamy już pełne obciążenie – zaprotestował.
- Chcesz powiedzieć, że jestem za gruba?!
- Nie, to znaczy… Już nie mamy miejsca, skrzynie z towarem są nawet w toalecie.
- To wyjmijcie jakąś – zdenerwowała się Natalie. – Przewieziecie innym razem.
- Przepraszam, pani – odparł pilotnik zmartwionym tonem – ale nie możemy cię zabrać.
- Co to znaczy, nie możecie? – wybuchnęła. – Czy ty wiesz, kim ja jestem? Jeżeli odmówicie, powiem wszystko Dorianowi!
          Awiator wzdechnął z poczuciem beznadziejności.
- No ale kiedy… – tłumaczył się. – Pan von Lassaye-Bruchtal sam wydał rozkaz, żeby pani nie wypuszczać ze względu na jej bezpieczeństwo. Jeżeli go złamę, znaczy się ten rozkaz, to zostanę pociągnięty za konsekwencje…
         Natalie uznała w tym momencie, że pertraktacje nie mają sensu. Wsiadła znów na rower i powlokła się w stronę pałacu.
         Dorian wybiegł jej naprzeciw, wyglądał na bardzo zaniepokojonego.
- Natalie! – krzyknął. – Gdzie się podziałaś? Martwiłem się o ciebie tak bardzo, że zdemolowałem jeden z salonów…
- Tak tylko na spacerze byłam – odrzekła Natalie.
- Na spacerze? – spojrzał na nią z niepokojem. – A jednak zdaje mi się, że próbowałaś uciec…
         W jego głosie zabrzmiało nagle coś tak mrocznego, że Natalie poczuła lęk w swych trzewiach.
- Nie, Dorianie! To nie tak! Chciałam tylko wybrać się do miasta!
- Do miasta? A czego ci tutaj brakuje? Powiedz, to natychmiast sprowadzę.
- Czuję się tu jak w więzieniu! – Natalie uznała, że nadeszła pora walić prosto z mostu. – Nie mogę jechać na zakupy, nie mogę zaprosić koleżanek ani nawet do nich zadzwonić…
- Krótko mówiąc, jesteś niezadowolona z mojej wyspy – podsumował Dorian. – W której ukształtowanie włożyłem tyle wysiłku.
- Nie, ale…
- Cóż… – zawahał się kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Jeżeli uważasz, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry, to nie ma sprawy! Z sercem ciężkim i krwawiącym – odejdę!…
       Natalie nic na to odpowiedziała, tylko wpadła w histerię i miotała się w niej dobre kilka godzin. Przyszło jej do głowy, że musi z nią być coś nie tak, skoro w ogóle dopuściła do sytuacji, w której Dorian podejrzewa ją o coś takiego…

       Następnego ranka obudziła się i ze zgrozą zauważyła, że Doriana nigdzie nie ma. Nie znalazła go ani w łóżku, ani pod łóżkiem, ani za zasłoną. Nie było go w krypcie, w kuchni ani w żadnym z dostępnych pomieszczeń pałacu. Poważnie ją to zaniepokoiło. Zawołała kierowcę i kazała się obwieźć po wyspie, ale i w terenie kawaler von Lassaye-Bruchtal nie przebywał. Teraz już miała pewność. Uciekł! Miał jej dość i wyjechał z wyspy, potwierdzając tym samym, jaka jest beznadziejna!
       Natalie wróciła do pałacu i do łóżka, a kiedy po czterech godzinach skończyła płakać, wybrała się do kuchni, aby uzupełnić zapas wody w organizmie. Na koniec, nadal pogrążona w smutku tak gęstym, że prawie owijał się jej wokół kostek, poszła do altany. Na stole znalazła list.

Droga Natalie!

Nie mogę tak dłużej. Nasz wzajemny stosunek jest na tyle niedookreślony, że musiałem w końcu podjąć decyzję. Teraz wyjechałem załatwić sprawy nie cierpiące zwłok, a kiedy wrócę, zostaniesz panią von Lassaye-Bruchtal. Adoración wszystko Ci wyjaśni.

      Po przeczytaniu natychmiast pobiegła do ochmistrzyni, licząc na to, że w końcu dowie się, o co biega.
- No, pan kawaler wyjechał w sprawie przygotowań do ślubu – odparła kierowniczka służby.
- Ślubu?!? – na dźwięk tego słowa niemal wszystko w Natalie zamarło.
- To ceremonia zawarcia małżeństwa – wyjaśniła uprzejmie pani Adoración. – Może być cywilny albo kościelny, albo nie wiadomo jaki jeszcze, ale biorąc pod uwagę gusta pana kawalera, raczej stawiam na powierzchownie religijny.
- Dlaczego?
- Bo może.
- I to ja mam brać ślub? – upewniła się Natalie. – Z Dorianem?
- Zgadła pani – uśmiechnęła się ochmistrzyni.
- Kiedy?
- Dzisiaj wieczorem. Mamy cały dzień na przygotowania.

      Służba natychmiast wzięła się za szykowanie imprezy. W ogrodzie ustawiono stoły w podkowę, na drzewach i krzakach zawisły wstążki i balony, w kuchni trwał wielki pichtunek. Było to o tyle dziwne, że gości raczej nie przewidywano; czyżby całe żarcie było przeznaczone dla personelu?
Około dwunastej na Dorianii wylądowała cessna, przywożąc kreację ślubną dla Natalie, kapelę weselną, a także… kapłana. Ksiądz Diego Kalaykay, proboszcz parafii św. Nacudii w Catbalogan, został zabrany siłą ze swojej plebanii i nie sprawiał wrażenia szczególnie zadowolonego. Na przemian modlił się, szlochał i próbował przebłagać swych porywaczy, a kiedy zobaczył arcydekolt Natalie, zasłaniał sobie oczy dłonią.
- Czego się tak wstydzisz, księżoszku? – śmiał się pilot. – Tej pani właśnie masz dać ślub.
- Nie dam!
- No, już bez fochów – uspokajał go Venancio, ochroniarz średniego szczebla (tak właśnie miał napisane na identyfikatorze). – Odprawi ksiądz ślub, może być bez mszy. Nawet tak będzie lepiej. Dobrze zapłacimy.
­- Nie mogę! – płakał Kalaykay. – Bez katechezy przedmałżeńskiej, bez spowiedzi, bez zapisu w księgach parafialnych… Ślub będzie nieważny!
          Venancio wyciągnął bolo zza pasa i przystawił kapłanowi do szyi.
- Nie denerwuj mnie, klecho! Chcesz zostać męczennikiem?
- A właśnie, że chcę! – krzyknął ksiądz, rozrywając sutannę na piersi. – No dalej, na co czekasz?
Venancio schował broń do pochwy i machnął ręką na znak, że nie ma z nim co gadać.
- Dobra, dobra. Jak przyjedzie szef, to pogada z tobą inaczej!

         Pani Adoración razem z Ramoną wzięły się tymczasem za Natalie. Zaprowadziły ją do gorącej kąpieli z olejkiem różanym i solą z Morza Martwego, starannie umyły jej głowę ekskluzywnie dedykowanym szamponem z dodatkiem migdałów, aloesu i masła murumuru, aż wreszcie zrobiły letki makijaż.
Wtedy Natalie przywdziała swą oszałamiającą ślubną kreację, wykonaną według zaleceń Doriana. Składał się na nią platynowy stanik rzeźbiony w stylizowane nietoperze, ze złotymi grotami strzał w miejscu sutków, spódnica ze srebrnej kolczugi do kolan, zamocowana na biodrach idealnie dopasowanym platynowym pasem, oraz dziewięciocalowe szpilki wykładane ażurową blachą platynową. Na głowie Natalie znalazł się srebrzysty welon z jedwabnego muślinu, mocowany złotym diademem, w który wpleciono kwiaty chybiskusa, lotosu i jaśminu. W dłonie dano jej bukiet purpurowych orchidei, a z własnej inicjatywy Natalie przypasała do boku miecz Częstocha.
Słońce zachodziło, gdy wszystko było już dopięte prawie na ostatni guzik. Do przylotu kawalera von Lassaye-Bruchtal pozostawała godzina, może półtorej. Stoły zastawione jedzeniem, piciem i używkami, służba w szeregu oczekiwała na powitanie pana. Na honorowym miejscu przed linią stołów znajdowały się dwa wielkie fotele, podobne nieledwie do tronów, a ozdobione w taki sposób, że wyglądały jak torty w kształcie foteli. Przed nimi stała Natalie pod opieką Ramony i pani Adoración, kawałek z boku – ksiądz, doglądany przez Venancia, który na wszelki wypadek wciąż trzymał dłoń na rękojeści maczety. Gdzieś z tyłu kapela weselna rozgrzewała się, grając szlagiery Joy Division i Sisters of Mercy w aranżacji na syntezator, bęben, harmonikę szklaną i ukulele.
Natalie stała więc i w złotym świetle zmierzchu błyszczała wprost oślepiająco. Czuła w sobie euforyczny koktajl ekscytacji i lęku, spoglądając ku zachodowi, skąd miał nadlecieć śmigłowiec Doriana. W uszach zabrzmiał jej nagle motyw z „Janosika”. A więc tej nocy się to stanie. Już wcześniej kawaler von Lassaye-Bruchtal zapoznał ją z miłością asymetryczną, hektyczną i niezupełnie czystą, ale teraz po prostu zmieni się jej całe życie, o ile będzie to jeszcze można nazwać życiem…
Wzdrygnęła się, słysząc, jak gdzieś w dolinie ktoś zaczyna strzelać na wiwat.


1 komentarz:

  1. ..już się sposobiłam do czytania, ale...nie!!!!...poczekam ciut i zrobię to na radzie pedagogicznej!!!!!!

    OdpowiedzUsuń