piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział XXII, w którym dziewczyny zdobywają pracę

- Zmieniłem zdanie – zakomunikował kapitan Adrian Sunday. – Płyniemy do Gdańska. Dopiero potem do Mogadiszu.
     Jego decyzja, ogłoszona przez radiowęzeł, nie wywołała entuzjazmu załogi. Piraci porzucali swe zajęcia i zaczęli się gromadzić pod nadbudówką, szemrząc złowieszczo niby zapowiedź ludowego sztormu. Po chwili wszyscy, jeden przez drugiego, zaczęli wykrzykiwać zastrzeżenia.
- Miało być dopiero na Jarmark Dominikański!
- Ja nie byłem w domu od listopada, arr!
- A ja obiecałem przywieźć córce płytę Immor… znaczy One Direction!
     Sunday wyszedł załodze naprzeciw.
- Przypominam wam, że to ja tutaj jestem kapitanem – oświadczył. – I to ja decyduję, dokąd płyniemy. Arr.
- Musimy dokupić amunicji! – zaprotestował Geedi, oficer operacyjny. – Jak tak dalej pójdzie, to będziemy chodzić na abordaż z widłami i siekierami!
- A nie mówiłem wam, kurde ndebele, żebyście oszczędzali amunicję? – wybuchnął bosman Skukuza, nonszalancko oparty o reling. – Strzelać tylko w konieczności! A wy, matołki, po byle meczu wywalacie w niebo cały magazynek!
- To nie tak, ale urlop nam się należy! – wykrzykiwał pirat w bejzbolówce z logiem Boston Red Sox, groźnie wywijając pięściami. – I butelka rumu!
      Adrian Sunday podszedł i potraktował go lewym prostym w żołądek, aby podkreślić swój autorytet.
- Może zapomnieliście, ludzie – jego szare oczy prześlizgnęły się po twarzach załogi – że płaci się wam od dniówki. Im dłużej trwa rejs, tym większą wypłatę dostaniecie, już nie bądźcie tacy roszczeniowi.
     Z grupy piratów wysunął się niewysoki mężczyzna o żółtobrązowej skórze. Jego okazałe wąsy w kształcie kierownicy roweru niemylnie symbolizowały jego funkcję na statku.
- Pieniądze to nie wszystko! – zawołał patetycznie. – Ja jako przewodniczący organizacji związkowej chciałbym podkreślić, że w przypadku niewywiązania się pracodawcy z warunków przewidzianych w umowie będę zmuszony ogłosić stan buntu załogi, arr, arr, arr!
        Kapitan na moment schował twarz w dłoni.
- No dobra – powiedział. – W takim razie skracam kurs i płyniemy do Kopenhagi zamiast do Gdańska.
        Wśród załogi znów rozległ się pomruk towarzyszący intensywnym konsultacjom społecznym.
- Zgoda – powiedział działacz związkowy.
Reszta piratów zaczęła radośnie wykrzykiwać „Arr!” i strzelać na wiwat z kałasznikowów, ale tylko ogniem pojedynczym, żeby nie narazić się na gniew bosmana. Adrian Sunday sam był zaskoczony tak łatwym dojściem do porozumienia. Przedtem sądził, że uda mu się wytargować co najwyżej Barcelonę.
- Ale do tego bilety wstępu do Tivoli dla każdego, na koszt firmy! – zażądał mechanik Xuseeyn. – I butelka rumu!

Dni na oceanie mijały spokojnie. Właściwie nic nadzwyczajnego się nie działo, jeśli nie liczyć napotkania kontenerowca „Duda Pembalas” pod banderą Malezji. Piraci przeprowadzili sprawny abordaż i zgarnęli łupy bogate. Sandy i Victoria wiedziały już, że o ile „Sweet Emily” z zewnątrz sprawia wrażenie luksusowego wycieczkowca, o tyle kajut pasażerskich ma znacznie mniej, niż wygląda, a w jej przepastnych trzewiach kryją się ładownie dostosowane do przewozu rozmaitego rodzaju towarów. Sunday dysponował nawet zbiornikami na ładunki masowe, takie jak zrabowany jakiś czas temu cement, a także ładownią na samochody. Z nowym pryzem pojawił się pewien problem, bowiem „Sweet Emily” miała już na tym etapie rejsu za mało miejsca na nowe kontenery. Piraci musieli więc rozbebeszać kontenery na pokładzie „Duda Pembalas” i przenosić cargo do ładowni drobnicowych.
Kiedy Victoria nie przebywała akurat w łóżku kapitana, to przeważnie opalała się przy basenie albo oglądała horrory w sali kinowej. Sandy natomiast w wolnych chwilach czytała książki, pływała w basenie, podziwiała swoje glany oraz zastanawiała się nad rozmaitymi możliwościami wyciągnięcia Natalie z więzienia. Uwzględniały one konieczność uzyskania rozmaitego specjalistycznego sprzętu oraz budowy sieci znajomości, lecz Herbstówna sądziła, że z pomocą Vicky Mae uda jej się osiągnąć upragniony cel.
Piraci nie odważali się napastować Victorii, jako że była dziewczyną szefa, Sandy jednak od czasu do czasu dokuczali. W końcu, znudzona ustawicznym nękaniem, wyzwała kilku drabów do wyścigu pływackiego na 1500 metrów i pokonała wszystkich oprócz jednego. Jej autorytet natychmiast wzrósł. Tylko Faaruq z grupy abordażowej zdołał wyprzedzić Sandy. Domagał się w związku z tym bliżej nieokreślonej nagrody. Herbstówna nie traciła czasu i od razu zaczęła mu wmawiać, że wcale nie wygrał, tylko mu się wydawało. Faaruq mimo wszystko postanowił wziąć swoją nagrodę siłą, ale nie dostał nic oprócz kopa. Szacunek załogi wobec Sandy wzrósł jeszcze bardziej i od tej pory dopuszczali ją do popularnych pirackich rozrywek, jak oglądanie meczów, ćwiczenia strzeleckie czy, naturalnie, wyżerka. Nie mieli też nic przeciwko obecności panny Herbst przy zajęciach nadzorowanego przez bosmana Skukuzę kółka tanecznego, w którego ramach piraci, do wtóru akordeonu, wykonywali tradycyjny południowoafrykański taniec w gumowcach.

      Któregoś ranka do kabiny kapitańskiej zajrzało rude słońce, rzucając równoległoboczne plamy światła na wezgłowie łóżka. Victoria Turner przebudziła się, gdy sadystyczny pocałunek gwiazdy dziennej ukłuł ją w oczy. Podniosła się do pozycji wertykalnej, chwyciła za kosmetyczkę i wyszła do łazienki.
Kiedy już Vicky Mae wykonała poranne czynności i zrobiła letki makijaż, wróciła do kajuty i wtenczas wzrok jej padł na olśniewającą klatkę piersiową Adriana Sundaya, który w promieniach wstającego świtu jawił się niczym posąg z wulkanicznego tufu. Victoria ściągła piżamke i zachłannie rzuciła się na kapitana piratów, aby przeprowadzić wielkie macowanie jego północnej płaszczyzny. Nie uszło jej uwagi, że Adrian nie cały jeszcze wstał, wszelako gdy zaczęła adorować ową porfirową stelę, która wyznacza granicę najprywatniejszego terytorium, Sunday rozwarł swe szare tęczówki.
Victoria pisnęła wniebogłosy, wachlując kapitana swymi puszystymi tempelblokami, za które zaraz została uchwycona i po raz kolejny musiała przyznać, że Adrian jest bardzo pociągający. Kapitan wziął na smak jej purpurowe szypułki – jej zakręciło się w głowie nie gorzej niż od siedemdziesięcioprocentowego samogonu. Nie tracąc czasu, dźwignęła się w wierch i ukucnęła, nadziewając się na jego zdradziecki knidocyl.
Sunday zaczął wydawać z siebie pełne satysfakcji warczenie, zapamiętale froterując ją od wewnątrz. Vicky Mae podskakiwała nieposkromiona jak Kozak stepujący pośród burzanów, miotając bujnym blond włosiem na wszystkie strony róży wiatrów. W jej trzewiach psy miłości budziły się do dzikiego gonu i zaczynały szczekać. Z każdym kolejnym podskokiem zdawało się jej, że jest o krok od znalezienia odpowiedzi na podstawowe zagadki wszechświata.
Już chyba ze dwadzieścia minut Victoria dochodziła zaspokojenia swoich wybujałych roszczeń. Kapitan Sunday falował pod nią, a ona bez cienia najmniejszych wyrzutów sumienia wściekała się na jego sworzniu. W pewnym momencie odchyliła się do tyłu, i jeszcze bardziej do tyłu, tak że stworzyła z Adrianem kąt rozwarty, a jej własne ciało wygięło się w łuk. Sandy bowiem sprzedała jej kiedyś tipsa, że jak się trzyma głowę w dół, to „mocniej trzepie” – podobno przeczytała to w jakimś kryminale, bo skąd jeszcze miałaby to wiedzieć? – i teraz Vicky Mae starała się uzyskać ten stan. Była zgięta tak bardzo, że dotykałaby czołem pięt, gdyby trzymała je razem, ale nie trzymała, bo powiedziała sobie wprost, że dość już ma bycia grzeczną dziewczynką. Gdyby teraz ktoś wszedł do kajuty, ujrzałby najpierw na wysokości wzroku dwa bliźniacze szczyty różowego Kilimandżaro, niżej obojczyk i budzący zawiść prawie wszystkich dziewczyn z John Maxwell Kraplak High School zarys szyi (posiadaczką ładniejszej była jedynie Natalie Foster), a dopiero tam na dole – głowę Victorii, a właściwie drgający namiętnie złocisty snop.
Włosy zasłaniały jej całą twarz, słyszała jedynie pomruki Adriana i swoje własne mistyczne skowyty, a czuła coś rozrywająco trudnego do zwerbalizowania, bezpardonowy orkan różowego kisielu hulający po jej intymnych drogach i bezdrożach. I nagle przez to wszystko przebił się nieproszony odgłos niczym szklany dzwoneczek…
Victoria poderwała głowę i zabeczała delirycznie w szoku. Na krześle obok łóżka siedziała Sandy i jak gdyby nigdy nic, mieszała łyżeczką herbatę. Od jak dawna ona tu była, przyglądając się ich erotycznym zapasom? Turnerówna zaczerwieniła się, spiekła raka i spaliła cegłę po same czubki palców u stóp, aż z prześcieradła uniosły się smużki dymu.
- Sandy, mać twoją za nogę, co ty tu robisz? – pisnęła z pretensją. Wówczas Sunday otworzył swe szare oczy i z wrażenia aż rąbnął głową o wezgłowie, a jego szare oczy rozszerzyły się gwałtownie.
- Cześć, Vicky Mae. Nie przeszkadzaj sobie, do kapitana mam sprawę – powiedziała Herbstówna, ale ten coitus już i tak był interruptus.
       Adrian Sunday zmełł na twarzy wyraz skrajnego niezadowolenia, zdjął ze swych bioder roztelepaną Victorię i dla dodania sobie powagi założył czapkę kapitańską, którą miał na nocnej szafce.
- Czym mogę służyć? – zapytał ironicznie.
- Niech mnie pan zatrudni jako przedstawiciela handlowego – zaproponowała Sandy.
         Zarówno Victoria, jak i sam kapitan spojrzeli na nią z osłupieniem.
- Po co mi przedstawiciel handlowy? – zdziwił się kapitan. – Biznes bardzo dobrze mi idzie.
- Interesy nigdy nie idą tak dobrze, że nie mogłoby być lepiej – Sandy bezceremonialnie usadowiła się na łóżku tuż obok pary kochanków. – Wie pan, co jest złotem naszych czasów? Na pewno pan wie. Informacja!
- No i? Już mam specjalistów informatycznych.
         Herbstówna spalmowała się w twarz.
- Taki inteligentny człowiek, a nie rozumie – powiedziała. – Spiszemy umowę, pan mi da upoważnienie albo jakiś podobny papier, firmowe wizytówki, gadżety i tak dalej. Wylądujemy w Europie, to będę rozdawać to całe badziewie w różnych firmach i reklamować nasze usługi.
- Nasze? – Adrian skrzywił się na cokolwiek bezczelne słowa Sandy. – Znaczy w sensie, jakie usługi? „Obrabujemy Państwa konkurencję za rozsądną cenę”?
- Też – uśmiechnęła się Sandy, dumnie prezentując aparat korekcyjny. – Ale ta cała reklama to tylko ściema, bo naprawdę będę zbierać i przekazywać wam informacje o rejsach i ładunkach, żebyście nie musieli nieekonomicznie rabować każdego statku, który się pojawi na horyzoncie, tylko skupiać się na tych cenniejszych.
- To ma sens – kapitan pokiwał głową. – Co prawda, żeby to się udało, to nie może być robota dla jednego człowieka, więc będę musiał w końcu zatrudnić więcej takich przedstawicieli, ale… niech będzie. Ile chcesz?
- A ile by mi pan dał?
         Adrian Sunday zaczerwienił się.
- Piętnaście tysięcy to góra – oznajmił.
- Może być – zgodziła się Herbstówna. – Piętnaście tysięcy euro miesięcznie.
- Dolarów! – pirat zaczął z trwogą machać rękami.
- Jeżeli dolarów, to dwadzieścia.
- Niech stracę, siedemnaście – Adrian spuścił oczy. – Powiedzmy, że to program pilotażowy, wpiszę sobie w księgi jako R&D.
      Natychmiast wstał z łóżka i nie przejmując się, że paraduje z wilgeforcem na wierzchu, zasiadł za komputer, aby spisać i wydrukować umowę.
- Ej, a co ze mną? – zawołała Victoria, rozczarowana brakiem zaspokojenia.
- Na drugiego przedstawiciela handlowego na razie mnie nie stać – odparł Sunday. – Arr!

      Dostała więc Sandy zaliczkę w wysokości dziesięciu patyków oraz pakiet wizytówek i długopisów z logiem firmy Sunday Logistics. Tworzył je purpurowy kwiat róży, stylizowany jednocześnie na różę wiatrów, a odważny obserwator mógłby w układzie płatków wypatrzyć trupią czaszkę z piszczelami. Pod spodem znajdowało się motto: „We stand and we deliver”. Wyraz “we” był w obu przypadkach napisany ciemniejszą czcionką, z daleka niewidoczną.
      W ciągu następnych dni piraci napotkali luksusowy jacht, którym podróżował bogaty milioner wraz z kochanką, i z wielką satysfakcją puścili tych burżujów w skarpetkach, pozostawiając im jedynie wodę pitną i zapas konserw z fasolką po bretońsku. Geedi z altruizmu kazał jeszcze dołożyć przetwory z bananów, które przygotował kucharz po obrabowaniu „Grampian Maypole”, a które już się powoli zaczęły piratom przejadać. Victoria była bardzo zadowolona, ponieważ dzięki temu atakowi weszła w posiadanie markowej biżuterii.
      Wreszcie „Sweet Emily” przepłynęła Cieśninę Kaletańską, od sterburty mijając niskie kraje Bennyluksu, gdzie żyją Beldzy i Holendrowie. Puściła się przez Morze Północne, przepłynęła Skagerrak, przepłynęła Kattegat, przepłynęła Sund i znalazła się na redzie Kopenhagi.
- Klawo jak cholera, Vicky! – wykrzyknęła Sandy, rzucając się przyjaciółce na szyję.
      Były już w Europie.

     Pogłoski o tym, że coś się kisi w państwie duńskim, okazały się znacznie przesadzone. Kopenhaga okazała się bardzo przyjemnym i klimatycznym miastem. Obie dziewczyny dogłębnie wstrząsnęły się widokiem par jednopłciowych ambulujących po Strøget, a z drugiej strony Sandy poczuła na sobie dotyk historii znacznie dłuższej niż wszystko, co wzniosła ręka białego człowieka w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
- To jest dopiero miasto, Vicky Mae! – przyznała z podziwem. – Nie jak ta nasza pensylwańska pipidówa!
    Victoria czuła się urażona, że po sporządzeniu umowy pracy kapitan Sunday nie zabrał się do kontynuowania interkursu z nią, wobec czego postanowiła o nim zapomnieć i od momentu zejścia na ląd rozglądała się za duńskimi przystojniakami. Pamiętała bowiem, że tacy istnieją, od kiedy w zeszłoroczne wakacje pojechała z rodzicami do Minnesoty. Turnerówna zwiedzała też tętniące europejskością centra handlowe, a Sandy sfotografowała się ze słynną kopenhaską syrenką.
       Pod wieczór dziewczyny zainstalowały się w dwugwiazdkowym hotelu. Rozpakowały się i zeszły na kolację.
       W hotelowej restauracji telewizor pod sufitem nadawał najświeższe informacje. Normalna rzecz, żeby coś grało w czasie, gdy goście pożywają dary Boże. Wiadomości z kraju, ze świata, sport, pogoda. Sandy nie miała problemów ze zrozumieniem, bo to akurat była stacja anglojęzyczna.
       I nagle coś kazało jej podnieść wzrok znad talerza i spojrzeć na ekran. Pilna wiadomość z ostatniej chwili, z kraju zwanego Polską, gdzie zaległy cienie.
     „Masakra na wsi położonej pod małym miasteczkiem leżącym niedaleko Krakowa! Kilkunastu uczestników grilla we wsi Jerzmanowice zabitych z niewiarygodną brutalnością!” Materiał filmowy z wizji lokalnej – wiejski dom otoczony policyjną taśmą, funkcjonariusze wynoszący zwłoki w workach. Głos ma rzecznik prasowy komendy wojewódzkiej. Policja podejrzewa, że w sprawę mogła być zamieszana zbiegła terrorystka Natalie Foster, znana także jako Natalia Paranormal… Sandy serce podeszło do gardła.
- Zobacz, Vicky Mae – powiedziała ze smutkiem, szturchając koleżankę łokciem. – Z naszej Natalie zrobili terrorystkę!
        Pojawił się materiał przybliżający widzom postać Natalie. Krater w Gdańsku-Wrzeszczu, nakręcony telefonem filmik z aresztowania, potem zdjęcie wykonane przez policję: czarno-białe oblicze Natalie, patrzącej prosto w obiektyw, było zupełnie wyprane z jakiejkolwiek radości czy energii życiowej.
Lektor oznajmił, że kilka tygodni temu Natalie w podejrzanych okolicznościach uciekła z więzienia i od tej pory słuch o niej zaginął. Policja znalazła poszlaki świadczące o tym, że wczorajsza masakra pod Olkuszem również może być dziełem tej przestępczyni. Natalie Foster jest uzbrojona i bardzo niebezpieczna, a za ujawnienie informacji przydatnych w jej odnalezieniu wyznaczono nagrodę w wysokości siedmiu tysięcy pięciuset trzydziestu dziewięciu złotych i siedemdziesięciu dwóch groszy.
Z każdym kolejnym słowem lektora Sandy wpadała w zrozpaczony stupor. Wydawało się jej, że wszystko, co do tej pory miało znaczenie, rozpadło się na kawałki, legło w gruzach i poszło się pstrykać. To ja tutaj, myślała, dokładam wszelkich starań, żeby wyciągnąć najlepszą przyjaciółkę z tarapatów, a Natalie poradziła sobie sama, bez mojej pomocy… Herbstówna czuła się niepotrzebna. Powiedziała sobie, że zmarnowała życie, a przede wszystkim – że okazała się złą przyjaciółką, bo nic nie zrobiła, gdy Natalie potrzebowała pomocy, a kiedy już zaczęła działać, było po ptokach.
I w dodatku to jeszcze nie był koniec kłopotów. Przecież Natalie nie mogła popełnić tak brutalnej zbrodni! Na pewno tylko się broniła, a może ktoś ją wrobił… Sandy czuła, że musi dać z siebie wszystko, aby ocalić Natalie przed wszelkimi możliwymi konsekwencjami. Wszystko… Ale jak dać z siebie choćby jeden procent, kiedy nie ma się nic – żadnych konkretów, żadnych informacji, a przeciw sobie policję, tajne służby, media i całe społeczeństwo, nie mówiąc już o wampirach? Herbstówna nie miała pojęcia. Poczuła, jak jej oczy napełniają się słoną wilgocią…
- Vicky Mae – powiedziała wreszcie. – Muszę obejrzeć jakiś łzawy film. Natykmjast.
        Po krótkim przeglądzie dostępnych w restauracji gazet dziewczyny ustaliły, że nieopodal znajduje się nieduże kino, w którym akurat grają „Bezsenność w Seattle”. Sandy po seansie czuła jednak, że ciągle jeszcze jest za mało smutna, więc zostały na kolejnym filmie, którym był „Szeregowiec Ryan”. Tym razem Herbstówna, jak zawsze, rozryczała się w głos, kiedy zabili Mellisha.
       Taktyka przez nią przyjęta okazała się skuteczna: smutek i żal doszły aż do ściany i dalej nie miały dokąd iść. Kiedy wracały z Victorią do hotelu, Sandy szła już spokojniejsza, z rozjaśnionym umysłem.
- Wiem, co zrobimy. Trzeba się przyczaić i czekać na trop – oświadczyła.
- Jak to przyczaić? – nie zrozumiała Vicky Mae.
- Trzymać głowę nisko – zmetaforyzowała Sandy. – Wtopimy się w społeczeństwo i będziemy starannie analizować doniesienia medialne. Teraz, gdy o Natalie mówią w telewizji, to tylko kwestia czasu, kiedy znowu wypłynie. I wtedy podążymy jej śladem.
- No i co będziemy w tym czasie robić?
- Pracować! Nie zapominaj, że jestem przedstawicielem handlowym firmy Sunday Logistics, więc dobrze by było zacząć pełnić obowiązki służbowe, czy jak to się tam nazywa w naszej branży.
- A co ze mną? – Victoria wydęła wargi.
- Dla ciebie też się znajdzie jakaś praca, nie bój nic.

     Następnego ranka Victoria i Sandy zeszły na śniadanie do restauracji. Herbstówna natychmiast przystąpiła do rzeczy, szukając w porannej prasie z jednej strony informacji o Natalie, z drugiej – ofert pracy dla koleżanki, a z trzeciej – firm logistycznych, w których mogłaby prowadzić pracę wywiadowczą na rzecz piratów. Victoria też miała szukać roboty, ale jej uwagę odwróciło to, co działo się przy sąsiednim stoliku.
         Siedział tam czarnowłosy chłopak o drobnej budowie, około osiemnastu, może dwudziestu lat, więc nie taki znowu stary. Jedną ręką zasłaniał sobie oczy, pociągał piwo z wysokiego kufla, a jego barkami wstrząsał rozdzierający płacz. Młody mężczyzna był ubrany w obcisły czerwono-niebiesko-biały kombinezon z emblematem słonia na lewej piersi, na jego czole zaś lśniły gogle. W pewnej chwili odjął rękę od twarzy i ku wielkiej radości panny Turner stało się widoczne, że był Azjatą. I to jeszcze przystojniejszym niż Jimmy Kataoka, sąsiad prababci Natalie. Miał trochę ciemniejszą karnację niż tamten, może właśnie to tak silnie na Vicky Mae podziałało. W każdym razie, widząc, jak ów kawajaśny bisz z zewnątrz zalewał się łzami, a browarem od wewnątrz, jakby przeżył dopiero co jakaś traumatyczną krzywdę, miała ochotę mocno go przytulić, pogłaskać po głowie i pomiziać za uchem.
        Victoria nie traciła więc czasu, wzięła swoją herbatę i dosiadła się do histeryka.
- Co się stało? – zapytała łagodnie.
- Jestem beznadziejny! – odpowiedział jej tonący we łzach skośnooki chłopak. – Zupełnie beznadziejny!
- Nikt nie jest beznadziejny. Na pewno jest coś, co robisz dobrze.
- Nic nie robię dobrze! Zawsze wszystko schrzanię…
- Błagam cię, nie płacz. – Turnerówna objęła chłopaka ramieniem. – Nie ma sensu, żeby taki miły chłopak płakał. Jestem Victoria, a ty?
- Nazywam się Samporn Pattathay – szlochał Azjata – i jestem reprezentantem Tajlandii w skokach narciarskich. Kompletnie dennym reprezentantem, buuuu!
      Na te słowa Vicky Mae jeszcze mocniej przytuliła Tajlandczyka, nie martwiąc się o to, że pomoczy sobie bluzkę.
- Mamy teraz Puchar Azji w Letnich Skokach Narciarskich – zwierzał się młody sportowiec, a łez sznur leciał mu w kufel z piwem. – Właśnie wczoraj przyleciałem na odpoczynek po konkursie w Rechowot.
- I jak ci poszło? – Victoria patrzyła na Samporna czule i ze zrozumieniem.
- Kicha! – zaskrzeczał skoczek. – Piąte miejsce.
- Piąte? – rozpromieniła się panna Turner. – Przecież to świetna pozycja!
- Jestem do niczego – szlochał Samporn, rozlewając po blacie złocisty płyn randomalnie, hektycznie i haphazardowo. – Na konkursie w Hue zająłem ostatnie miejsce. Wyprzedził mnie nawet Lim Bongcy, a to przecież piłkarz, który dopiero od tego sezonu przekwalifikował się na skoczka. Na zawodach w Suche Bator przeszedłem do drugiej rundy tylko dlatego, że połowa zawodników schlała się kumysem. I teraz nagle udał mi się jeden skok, udał drugi – i co? Piąte! Co za wstyd…
- Ciii… - Victoria znów go przytuliła. – Wynik nie jest najważniejszy.
- Jak to nie jest?! – histeryzował Pattathay. – Jeżeli chociaż raz nie wejdę na podium, to rozstrzelają mnie za zdradę stanu!
- Nie rozstrzelają – rzuciła obojętnie Sandy od sąsiedniego stolika. – Jego Wysokość Bhumibol Adulyadej na pewno skorzysta z prawa łaski.
       W tej chwili do restauracji wszedł surowy mężczyzna około pięćdziesiątki, o chudej, zgryźliwej twarzy, z krótko przyciętą, szpakowatą bródką i w prostokątnych drucianych okularach. Podszedł do stolika Samporna i zaczął się na niego wydzierać.
- A ty już od rana chlejesz?! – orał z wyraźnym niemieckim akcentem. – Jak ja mam cię przeprowadzić do pierwszej dziesiątki w klasyfikacji ogólnej, skoro dietę i wszystko inne masz gdzieś?!
- Przepraszam, panie trenerze – Pattathay skulił się i na nowo rozpłakał. – Ale mam ostatnio problemy emocjonalne…
- Lenia masz, a nie problemy! – wykrzykiwał trener. – Za pół godziny chcę cię widzieć gotowego do drogi! Dziś ćwiczysz aż do wieczora, a wieczorem, za to, że się tak zachowujesz, będziesz kosił trawnik!
       Victoria zerwała się z krzesła.
- Niech pan na niego nie krzyczy! – zawołała, zasłaniając sobą tajskiego skoczka.
- A ty tu czego?! – wydarł się szkoleniowiec. – Nie wtrącaj się!
       Sandy odsunęła krzesło i zbliżyła się spokojnym krokiem.
- Ona ma rację – powiedziała. – Na pierwszy rzut oka widać, że chłopak jest przemęczony. Wasz fizjoterapeuta odwala chałturę.
- Jaki fizjoterapeuta? – skrzywił się trener. – Nasz terapeuta jeszcze w maju złożył wymówienie, bo nie miał siły pracować z tym patałachem.
- To świetnie się składa – uśmiechnęła się Herbstówna – bo moja koleżanka właśnie szuka pracy tego rodzaju.
- Sandy!… - zaprotestowała Victoria, ale zbyt cicho, aby ktoś wziął ją pod uwagę.
       Brodacz spojrzał na nią ponownie.
- Jest pani fizjoterapeutką? – zapytał z niedowierzaniem.
- Najlepszą! – wtrąciła się Sandy. – Ona ma idealne kwalifikacje do tej roboty, a ja wiem, co mówię, bo sama półzawodowo uprawiam pływactwo i jeszcze ani razu mnie nie zawiodła.
- A… pani to kto? – trener był wyraźnie zdezorientowany.
- To jest Victoria Turner, najlepsza fizjoterapeutka w zachodniej Pensylwanii, a ja się nazywam Alexandra Herbst i jestem jej agentką – przedstawiła się Sandy.
- Hans Rumpler, selekcjoner reprezentacji Tajlandii w letnich skokach narciarskich – trener uścisnął dłoń Vicky Mae. – Szczerze wątpię, czy uda się pani wyprowadzić na ludzi tego naszego matołka, ale biorąc pod uwagę jego dotychczasowe sukcesy, gorzej na pewno nie będzie. Tylko nie wiem, prawda, czy pani usługi nie będą dla nas za drogie. Jesteśmy reprezentacją o niskim priorytecie, z budżetu dostajemy same ochłapy…
- Moja klientka dołączy do reprezentacji za 140 euro miesięcznie plus zakwaterowanie i wyżywienie – oświadczyła Sandy dobitnie.
      Rumpler potarł brodę w zamyśleniu, a potem wyrwał swemu podopiecznemu kufel z rąk i pociągnął solidny łyk.
- Zgoda – powiedział. – Pani Victorio, zaczyna pani od dzisiaj.



1 komentarz:

  1. Na poczontku pragne podzienkować ci za podzienkowania do poprzedniego rozdziału! Tak się wczonsłam, że zamieniewiłam, i Bodzio nie mógł się do mnie odezwać przez tydzień!
    Muszę ci powiedzieć kochaniutka że masz cudowne słownictwo i taką wyobraźnie, na pewno z Bodziem wprowadzimy niekture twoje pomysły w rzycie! Ja to bym chciała spotkać takiego pirata, bardzo żentelmeńscy są, nie to, co dzisiaj, jak na przykład mój były chłopak Edward, ale nie ten ze Zmierzchu. Ale Vikcy powinna uwarzać, bo wiadomo, że faceci som podstępni i tylko czekają, żeby ją zdradzić i ona na nich nie zasługuje!

    OdpowiedzUsuń