- Zmieniłem zdanie –
zakomunikował kapitan Adrian Sunday. – Płyniemy do Gdańska. Dopiero potem do
Mogadiszu.
Jego
decyzja, ogłoszona przez radiowęzeł, nie wywołała entuzjazmu załogi. Piraci
porzucali swe zajęcia i zaczęli się gromadzić pod nadbudówką, szemrząc
złowieszczo niby zapowiedź ludowego sztormu. Po chwili wszyscy, jeden przez
drugiego, zaczęli wykrzykiwać zastrzeżenia.
- Miało być dopiero na Jarmark
Dominikański!
- Ja nie byłem w domu od
listopada, arr!
- A ja obiecałem przywieźć córce
płytę Immor… znaczy One Direction!
Sunday
wyszedł załodze naprzeciw.
- Przypominam wam, że to ja tutaj
jestem kapitanem – oświadczył. – I to ja decyduję, dokąd płyniemy. Arr.
- Musimy dokupić amunicji! – zaprotestował
Geedi, oficer operacyjny. – Jak tak
dalej pójdzie, to będziemy chodzić na abordaż z widłami i siekierami!
- A nie mówiłem wam, kurde
ndebele, żebyście oszczędzali amunicję? – wybuchnął bosman Skukuza,
nonszalancko oparty o reling. – Strzelać tylko w konieczności! A wy, matołki, po
byle meczu wywalacie w niebo cały magazynek!
- To nie tak, ale urlop nam się
należy! – wykrzykiwał pirat w bejzbolówce z logiem Boston Red Sox, groźnie
wywijając pięściami. – I butelka rumu!
Adrian
Sunday podszedł i potraktował go lewym prostym w żołądek, aby podkreślić swój
autorytet.
- Może zapomnieliście, ludzie –
jego szare oczy prześlizgnęły się po twarzach załogi – że płaci się wam od
dniówki. Im dłużej trwa rejs, tym większą wypłatę dostaniecie, już nie bądźcie
tacy roszczeniowi.
Z
grupy piratów wysunął się niewysoki mężczyzna o żółtobrązowej skórze. Jego
okazałe wąsy w kształcie kierownicy roweru niemylnie symbolizowały jego funkcję
na statku.
- Pieniądze to nie wszystko! –
zawołał patetycznie. – Ja jako przewodniczący organizacji związkowej chciałbym
podkreślić, że w przypadku niewywiązania się pracodawcy z warunków
przewidzianych w umowie będę zmuszony ogłosić stan buntu załogi, arr, arr, arr!
Kapitan
na moment schował twarz w dłoni.
- No dobra – powiedział. – W
takim razie skracam kurs i płyniemy do Kopenhagi zamiast do Gdańska.
Wśród
załogi znów rozległ się pomruk towarzyszący intensywnym konsultacjom
społecznym.
- Zgoda – powiedział działacz
związkowy.
Reszta piratów
zaczęła radośnie wykrzykiwać „Arr!” i strzelać na wiwat z kałasznikowów, ale
tylko ogniem pojedynczym, żeby nie narazić się na gniew bosmana. Adrian Sunday
sam był zaskoczony tak łatwym dojściem do porozumienia. Przedtem sądził, że uda
mu się wytargować co najwyżej Barcelonę.
- Ale do tego bilety wstępu do
Tivoli dla każdego, na koszt firmy! – zażądał mechanik Xuseeyn. – I butelka
rumu!
Dni na oceanie
mijały spokojnie. Właściwie nic nadzwyczajnego się nie działo, jeśli nie liczyć
napotkania kontenerowca „Duda Pembalas” pod banderą Malezji. Piraci
przeprowadzili sprawny abordaż i zgarnęli łupy bogate. Sandy i Victoria
wiedziały już, że o ile „Sweet Emily” z zewnątrz sprawia wrażenie luksusowego
wycieczkowca, o tyle kajut pasażerskich ma znacznie mniej, niż wygląda, a w jej
przepastnych trzewiach kryją się ładownie dostosowane do przewozu rozmaitego
rodzaju towarów. Sunday dysponował nawet zbiornikami na ładunki masowe, takie
jak zrabowany jakiś czas temu cement, a także ładownią na samochody. Z nowym
pryzem pojawił się pewien problem, bowiem „Sweet Emily” miała już na tym etapie
rejsu za mało miejsca na nowe kontenery. Piraci musieli więc rozbebeszać
kontenery na pokładzie „Duda Pembalas” i przenosić cargo do ładowni
drobnicowych.
Kiedy Victoria
nie przebywała akurat w łóżku kapitana, to przeważnie opalała się przy basenie
albo oglądała horrory w sali kinowej. Sandy natomiast w wolnych chwilach czytała
książki, pływała w basenie, podziwiała swoje glany oraz zastanawiała się nad
rozmaitymi możliwościami wyciągnięcia Natalie z więzienia. Uwzględniały one
konieczność uzyskania rozmaitego specjalistycznego sprzętu oraz budowy sieci
znajomości, lecz Herbstówna sądziła, że z pomocą Vicky Mae uda jej się osiągnąć
upragniony cel.
Piraci nie
odważali się napastować Victorii, jako że była dziewczyną szefa, Sandy jednak
od czasu do czasu dokuczali. W końcu, znudzona ustawicznym nękaniem, wyzwała
kilku drabów do wyścigu pływackiego na 1500 metrów i pokonała wszystkich
oprócz jednego. Jej autorytet natychmiast wzrósł. Tylko Faaruq z grupy
abordażowej zdołał wyprzedzić Sandy. Domagał się w związku z tym bliżej
nieokreślonej nagrody. Herbstówna nie traciła czasu i od razu zaczęła mu
wmawiać, że wcale nie wygrał, tylko mu się wydawało. Faaruq mimo wszystko
postanowił wziąć swoją nagrodę siłą, ale nie dostał nic oprócz kopa. Szacunek
załogi wobec Sandy wzrósł jeszcze bardziej i od tej pory dopuszczali ją do
popularnych pirackich rozrywek, jak oglądanie meczów, ćwiczenia strzeleckie
czy, naturalnie, wyżerka. Nie mieli też nic przeciwko obecności panny Herbst
przy zajęciach nadzorowanego przez bosmana Skukuzę kółka tanecznego, w którego
ramach piraci, do wtóru akordeonu, wykonywali tradycyjny południowoafrykański
taniec w gumowcach.
Któregoś
ranka do kabiny kapitańskiej zajrzało rude słońce, rzucając równoległoboczne
plamy światła na wezgłowie łóżka. Victoria Turner przebudziła się, gdy
sadystyczny pocałunek gwiazdy dziennej ukłuł ją w oczy. Podniosła się do pozycji
wertykalnej, chwyciła za kosmetyczkę i wyszła do łazienki.
Kiedy już
Vicky Mae wykonała poranne czynności i zrobiła letki makijaż, wróciła do kajuty
i wtenczas wzrok jej padł na olśniewającą klatkę piersiową Adriana Sundaya,
który w promieniach wstającego świtu jawił się niczym posąg z wulkanicznego
tufu. Victoria ściągła piżamke i zachłannie rzuciła się na kapitana piratów,
aby przeprowadzić wielkie macowanie jego północnej płaszczyzny. Nie uszło jej
uwagi, że Adrian nie cały jeszcze wstał, wszelako gdy zaczęła adorować ową
porfirową stelę, która wyznacza granicę najprywatniejszego terytorium, Sunday
rozwarł swe szare tęczówki.
Victoria
pisnęła wniebogłosy, wachlując kapitana swymi puszystymi tempelblokami, za
które zaraz została uchwycona i po raz kolejny musiała przyznać, że Adrian jest
bardzo pociągający. Kapitan wziął na smak jej purpurowe szypułki – jej zakręciło
się w głowie nie gorzej niż od siedemdziesięcioprocentowego samogonu. Nie
tracąc czasu, dźwignęła się w wierch i ukucnęła, nadziewając się na jego
zdradziecki knidocyl.
Sunday zaczął
wydawać z siebie pełne satysfakcji warczenie, zapamiętale froterując ją od
wewnątrz. Vicky Mae podskakiwała nieposkromiona jak Kozak stepujący pośród
burzanów, miotając bujnym blond włosiem na wszystkie strony róży wiatrów. W jej
trzewiach psy miłości budziły się do dzikiego gonu i zaczynały szczekać. Z
każdym kolejnym podskokiem zdawało się jej, że jest o krok od znalezienia
odpowiedzi na podstawowe zagadki wszechświata.
Już chyba ze
dwadzieścia minut Victoria dochodziła zaspokojenia swoich wybujałych roszczeń. Kapitan
Sunday falował pod nią, a ona bez cienia najmniejszych wyrzutów sumienia wściekała
się na jego sworzniu. W pewnym momencie odchyliła się do tyłu, i jeszcze
bardziej do tyłu, tak że stworzyła z Adrianem kąt rozwarty, a jej własne ciało
wygięło się w łuk. Sandy bowiem sprzedała jej kiedyś tipsa, że jak się trzyma
głowę w dół, to „mocniej trzepie” – podobno przeczytała to w jakimś kryminale,
bo skąd jeszcze miałaby to wiedzieć? – i teraz Vicky Mae starała się uzyskać
ten stan. Była zgięta tak bardzo, że dotykałaby czołem pięt, gdyby trzymała je
razem, ale nie trzymała, bo powiedziała sobie wprost, że dość już ma bycia
grzeczną dziewczynką. Gdyby teraz ktoś wszedł do kajuty, ujrzałby najpierw na
wysokości wzroku dwa bliźniacze szczyty różowego Kilimandżaro, niżej obojczyk i
budzący zawiść prawie wszystkich dziewczyn z John Maxwell Kraplak High School
zarys szyi (posiadaczką ładniejszej była jedynie Natalie Foster), a dopiero tam
na dole – głowę Victorii, a właściwie drgający namiętnie złocisty snop.
Włosy
zasłaniały jej całą twarz, słyszała jedynie pomruki Adriana i swoje własne
mistyczne skowyty, a czuła coś rozrywająco trudnego do zwerbalizowania,
bezpardonowy orkan różowego kisielu hulający po jej intymnych drogach i
bezdrożach. I nagle przez to wszystko przebił się nieproszony odgłos niczym
szklany dzwoneczek…
Victoria
poderwała głowę i zabeczała delirycznie w szoku. Na krześle obok łóżka
siedziała Sandy i jak gdyby nigdy nic, mieszała łyżeczką herbatę. Od jak dawna
ona tu była, przyglądając się ich erotycznym zapasom? Turnerówna zaczerwieniła
się, spiekła raka i spaliła cegłę po same czubki palców u stóp, aż z
prześcieradła uniosły się smużki dymu.
- Sandy, mać twoją za nogę, co ty
tu robisz? – pisnęła z pretensją. Wówczas Sunday otworzył swe szare oczy i z
wrażenia aż rąbnął głową o wezgłowie, a jego szare oczy rozszerzyły się
gwałtownie.
- Cześć, Vicky Mae. Nie
przeszkadzaj sobie, do kapitana mam sprawę – powiedziała Herbstówna, ale ten
coitus już i tak był interruptus.
Adrian
Sunday zmełł na twarzy wyraz skrajnego niezadowolenia, zdjął ze swych bioder
roztelepaną Victorię i dla dodania sobie powagi założył czapkę kapitańską,
którą miał na nocnej szafce.
- Czym mogę służyć? – zapytał
ironicznie.
- Niech mnie pan zatrudni jako
przedstawiciela handlowego – zaproponowała Sandy.
Zarówno
Victoria, jak i sam kapitan spojrzeli na nią z osłupieniem.
- Po co mi przedstawiciel
handlowy? – zdziwił się kapitan. – Biznes bardzo dobrze mi idzie.
- Interesy nigdy nie idą tak
dobrze, że nie mogłoby być lepiej – Sandy bezceremonialnie usadowiła się na
łóżku tuż obok pary kochanków. – Wie pan, co jest złotem naszych czasów? Na
pewno pan wie. Informacja!
- No i? Już mam specjalistów
informatycznych.
Herbstówna
spalmowała się w twarz.
- Taki inteligentny człowiek, a
nie rozumie – powiedziała. – Spiszemy umowę, pan mi da upoważnienie albo jakiś
podobny papier, firmowe wizytówki, gadżety i tak dalej. Wylądujemy w Europie,
to będę rozdawać to całe badziewie w różnych firmach i reklamować nasze usługi.
- Nasze? – Adrian skrzywił się na
cokolwiek bezczelne słowa Sandy. – Znaczy w sensie, jakie usługi? „Obrabujemy
Państwa konkurencję za rozsądną cenę”?
- Też – uśmiechnęła się Sandy,
dumnie prezentując aparat korekcyjny. – Ale ta cała reklama to tylko ściema, bo
naprawdę będę zbierać i przekazywać wam informacje o rejsach i ładunkach,
żebyście nie musieli nieekonomicznie rabować każdego statku, który się pojawi
na horyzoncie, tylko skupiać się na tych cenniejszych.
- To ma sens – kapitan pokiwał
głową. – Co prawda, żeby to się udało, to nie może być robota dla jednego
człowieka, więc będę musiał w końcu zatrudnić więcej takich przedstawicieli,
ale… niech będzie. Ile chcesz?
- A ile by mi pan dał?
Adrian
Sunday zaczerwienił się.
- Piętnaście tysięcy to góra –
oznajmił.
- Może być – zgodziła się
Herbstówna. – Piętnaście tysięcy euro miesięcznie.
- Dolarów! – pirat zaczął z
trwogą machać rękami.
- Jeżeli dolarów, to dwadzieścia.
- Niech stracę, siedemnaście –
Adrian spuścił oczy. – Powiedzmy, że to program pilotażowy, wpiszę sobie w
księgi jako R&D.
Natychmiast
wstał z łóżka i nie przejmując się, że paraduje z wilgeforcem na wierzchu, zasiadł
za komputer, aby spisać i wydrukować umowę.
- Ej, a co ze mną? – zawołała
Victoria, rozczarowana brakiem zaspokojenia.
- Na drugiego przedstawiciela
handlowego na razie mnie nie stać – odparł Sunday. – Arr!
Dostała
więc Sandy zaliczkę w wysokości dziesięciu patyków oraz pakiet wizytówek i
długopisów z logiem firmy Sunday Logistics. Tworzył je purpurowy kwiat róży,
stylizowany jednocześnie na różę wiatrów, a odważny obserwator mógłby w
układzie płatków wypatrzyć trupią czaszkę z piszczelami. Pod spodem znajdowało
się motto: „We stand and we deliver”. Wyraz “we” był w obu przypadkach napisany
ciemniejszą czcionką, z daleka niewidoczną.
W
ciągu następnych dni piraci napotkali luksusowy jacht, którym podróżował bogaty
milioner wraz z kochanką, i z wielką satysfakcją puścili tych burżujów w
skarpetkach, pozostawiając im jedynie wodę pitną i zapas konserw z fasolką po
bretońsku. Geedi z altruizmu kazał jeszcze dołożyć przetwory z bananów, które przygotował
kucharz po obrabowaniu „Grampian Maypole”, a które już się powoli zaczęły
piratom przejadać. Victoria była bardzo zadowolona, ponieważ dzięki temu
atakowi weszła w posiadanie markowej biżuterii.
Wreszcie
„Sweet Emily” przepłynęła Cieśninę Kaletańską, od sterburty mijając niskie
kraje Bennyluksu, gdzie żyją Beldzy i Holendrowie. Puściła się przez Morze
Północne, przepłynęła Skagerrak, przepłynęła Kattegat, przepłynęła Sund i
znalazła się na redzie Kopenhagi.
- Klawo jak cholera, Vicky! –
wykrzyknęła Sandy, rzucając się przyjaciółce na szyję.
Były
już w Europie.
Pogłoski
o tym, że coś się kisi w państwie duńskim, okazały się znacznie przesadzone.
Kopenhaga okazała się bardzo przyjemnym i klimatycznym miastem. Obie dziewczyny
dogłębnie wstrząsnęły się widokiem par jednopłciowych ambulujących po Strøget, a
z drugiej strony Sandy poczuła na sobie dotyk historii znacznie dłuższej niż
wszystko, co wzniosła ręka białego człowieka w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
- To jest dopiero miasto, Vicky
Mae! – przyznała z podziwem. – Nie jak ta nasza pensylwańska pipidówa!
Victoria
czuła się urażona, że po sporządzeniu umowy pracy kapitan Sunday nie zabrał się
do kontynuowania interkursu z nią, wobec czego postanowiła o nim zapomnieć i od
momentu zejścia na ląd rozglądała się za duńskimi przystojniakami. Pamiętała
bowiem, że tacy istnieją, od kiedy w zeszłoroczne wakacje pojechała z rodzicami
do Minnesoty. Turnerówna zwiedzała też tętniące europejskością centra handlowe,
a Sandy sfotografowała się ze słynną kopenhaską syrenką.
Pod
wieczór dziewczyny zainstalowały się w dwugwiazdkowym hotelu. Rozpakowały się i
zeszły na kolację.
W
hotelowej restauracji telewizor pod sufitem nadawał najświeższe informacje.
Normalna rzecz, żeby coś grało w czasie, gdy goście pożywają dary Boże.
Wiadomości z kraju, ze świata, sport, pogoda. Sandy nie miała problemów ze
zrozumieniem, bo to akurat była stacja anglojęzyczna.
I
nagle coś kazało jej podnieść wzrok znad talerza i spojrzeć na ekran. Pilna
wiadomość z ostatniej chwili, z kraju zwanego Polską, gdzie zaległy cienie.
„Masakra
na wsi położonej pod małym miasteczkiem leżącym niedaleko Krakowa! Kilkunastu
uczestników grilla we wsi Jerzmanowice zabitych z niewiarygodną brutalnością!”
Materiał filmowy z wizji lokalnej – wiejski dom otoczony policyjną taśmą,
funkcjonariusze wynoszący zwłoki w workach. Głos ma rzecznik prasowy komendy
wojewódzkiej. Policja podejrzewa, że w sprawę mogła być zamieszana zbiegła terrorystka
Natalie Foster, znana także jako Natalia Paranormal… Sandy serce podeszło do
gardła.
- Zobacz, Vicky Mae – powiedziała
ze smutkiem, szturchając koleżankę łokciem. – Z naszej Natalie zrobili
terrorystkę!
Pojawił
się materiał przybliżający widzom postać Natalie. Krater w Gdańsku-Wrzeszczu,
nakręcony telefonem filmik z aresztowania, potem zdjęcie wykonane przez
policję: czarno-białe oblicze Natalie, patrzącej prosto w obiektyw, było
zupełnie wyprane z jakiejkolwiek radości czy energii życiowej.
Lektor
oznajmił, że kilka tygodni temu Natalie w podejrzanych okolicznościach uciekła
z więzienia i od tej pory słuch o niej zaginął. Policja znalazła poszlaki
świadczące o tym, że wczorajsza masakra pod Olkuszem również może być dziełem
tej przestępczyni. Natalie Foster jest uzbrojona i bardzo niebezpieczna, a za
ujawnienie informacji przydatnych w jej odnalezieniu wyznaczono nagrodę w
wysokości siedmiu tysięcy pięciuset trzydziestu dziewięciu złotych i
siedemdziesięciu dwóch groszy.
Z każdym
kolejnym słowem lektora Sandy wpadała w zrozpaczony stupor. Wydawało się jej,
że wszystko, co do tej pory miało znaczenie, rozpadło się na kawałki, legło w
gruzach i poszło się pstrykać. To ja tutaj, myślała, dokładam wszelkich starań,
żeby wyciągnąć najlepszą przyjaciółkę z tarapatów, a Natalie poradziła sobie
sama, bez mojej pomocy… Herbstówna czuła się niepotrzebna. Powiedziała sobie,
że zmarnowała życie, a przede wszystkim – że okazała się złą przyjaciółką, bo
nic nie zrobiła, gdy Natalie potrzebowała pomocy, a kiedy już zaczęła działać,
było po ptokach.
I w dodatku to
jeszcze nie był koniec kłopotów. Przecież Natalie nie mogła popełnić tak
brutalnej zbrodni! Na pewno tylko się broniła, a może ktoś ją wrobił… Sandy
czuła, że musi dać z siebie wszystko, aby ocalić Natalie przed wszelkimi
możliwymi konsekwencjami. Wszystko… Ale jak dać z siebie choćby jeden procent,
kiedy nie ma się nic – żadnych konkretów, żadnych informacji, a przeciw sobie
policję, tajne służby, media i całe społeczeństwo, nie mówiąc już o wampirach?
Herbstówna nie miała pojęcia. Poczuła, jak jej oczy napełniają się słoną
wilgocią…
- Vicky Mae – powiedziała
wreszcie. – Muszę obejrzeć jakiś łzawy film. Natykmjast.
Po
krótkim przeglądzie dostępnych w restauracji gazet dziewczyny ustaliły, że nieopodal
znajduje się nieduże kino, w którym akurat grają „Bezsenność w Seattle”. Sandy
po seansie czuła jednak, że ciągle jeszcze jest za mało smutna, więc zostały na
kolejnym filmie, którym był „Szeregowiec Ryan”. Tym razem Herbstówna, jak zawsze,
rozryczała się w głos, kiedy zabili Mellisha.
Taktyka
przez nią przyjęta okazała się skuteczna: smutek i żal doszły aż do ściany i
dalej nie miały dokąd iść. Kiedy wracały z Victorią do hotelu, Sandy szła już spokojniejsza,
z rozjaśnionym umysłem.
- Wiem, co zrobimy. Trzeba się
przyczaić i czekać na trop – oświadczyła.
- Jak to przyczaić? – nie
zrozumiała Vicky Mae.
- Trzymać głowę nisko –
zmetaforyzowała Sandy. – Wtopimy się w społeczeństwo i będziemy starannie
analizować doniesienia medialne. Teraz, gdy o Natalie mówią w telewizji, to
tylko kwestia czasu, kiedy znowu wypłynie. I wtedy podążymy jej śladem.
- No i co będziemy w tym czasie
robić?
- Pracować! Nie zapominaj, że
jestem przedstawicielem handlowym firmy Sunday Logistics, więc dobrze by było
zacząć pełnić obowiązki służbowe, czy jak to się tam nazywa w naszej branży.
- A co ze mną? – Victoria wydęła
wargi.
- Dla ciebie też się znajdzie
jakaś praca, nie bój nic.
Następnego
ranka Victoria i Sandy zeszły na śniadanie do restauracji. Herbstówna
natychmiast przystąpiła do rzeczy, szukając w porannej prasie z jednej strony
informacji o Natalie, z drugiej – ofert pracy dla koleżanki, a z trzeciej –
firm logistycznych, w których mogłaby prowadzić pracę wywiadowczą na rzecz piratów.
Victoria też miała szukać roboty, ale jej uwagę odwróciło to, co działo się
przy sąsiednim stoliku.
Siedział
tam czarnowłosy chłopak o drobnej budowie, około osiemnastu, może dwudziestu
lat, więc nie taki znowu stary. Jedną ręką zasłaniał sobie oczy, pociągał piwo
z wysokiego kufla, a jego barkami wstrząsał rozdzierający płacz. Młody
mężczyzna był ubrany w obcisły czerwono-niebiesko-biały kombinezon z emblematem
słonia na lewej piersi, na jego czole zaś lśniły gogle. W pewnej chwili odjął
rękę od twarzy i ku wielkiej radości panny Turner stało się widoczne, że był
Azjatą. I to jeszcze przystojniejszym niż Jimmy Kataoka, sąsiad prababci
Natalie. Miał trochę ciemniejszą karnację niż tamten, może właśnie to tak
silnie na Vicky Mae podziałało. W każdym razie, widząc, jak ów kawajaśny bisz z
zewnątrz zalewał się łzami, a browarem od wewnątrz, jakby przeżył dopiero co
jakaś traumatyczną krzywdę, miała ochotę mocno go przytulić, pogłaskać po
głowie i pomiziać za uchem.
Victoria
nie traciła więc czasu, wzięła swoją herbatę i dosiadła się do histeryka.
- Co się stało? – zapytała
łagodnie.
- Jestem beznadziejny! –
odpowiedział jej tonący we łzach skośnooki chłopak. – Zupełnie beznadziejny!
- Nikt nie jest beznadziejny. Na
pewno jest coś, co robisz dobrze.
- Nic nie robię dobrze! Zawsze
wszystko schrzanię…
- Błagam cię, nie płacz. –
Turnerówna objęła chłopaka ramieniem. – Nie ma sensu, żeby taki miły chłopak
płakał. Jestem Victoria, a ty?
- Nazywam się Samporn Pattathay –
szlochał Azjata – i jestem reprezentantem Tajlandii w skokach narciarskich.
Kompletnie dennym reprezentantem, buuuu!
Na
te słowa Vicky Mae jeszcze mocniej przytuliła Tajlandczyka, nie martwiąc się o
to, że pomoczy sobie bluzkę.
- Mamy teraz Puchar Azji w
Letnich Skokach Narciarskich – zwierzał się młody sportowiec, a łez sznur
leciał mu w kufel z piwem. – Właśnie wczoraj przyleciałem na odpoczynek po
konkursie w Rechowot.
- I jak ci poszło? – Victoria
patrzyła na Samporna czule i ze zrozumieniem.
- Kicha! – zaskrzeczał skoczek. –
Piąte miejsce.
- Piąte? – rozpromieniła się
panna Turner. – Przecież to świetna pozycja!
- Jestem do niczego – szlochał
Samporn, rozlewając po blacie złocisty płyn randomalnie, hektycznie i
haphazardowo. – Na konkursie w Hue zająłem ostatnie miejsce. Wyprzedził mnie
nawet Lim Bongcy, a to przecież piłkarz, który dopiero od tego sezonu
przekwalifikował się na skoczka. Na zawodach w Suche Bator przeszedłem do
drugiej rundy tylko dlatego, że połowa zawodników schlała się kumysem. I teraz
nagle udał mi się jeden skok, udał drugi – i co? Piąte! Co za wstyd…
- Ciii… - Victoria znów go
przytuliła. – Wynik nie jest najważniejszy.
- Jak to nie jest?! –
histeryzował Pattathay. – Jeżeli chociaż raz nie wejdę na podium, to
rozstrzelają mnie za zdradę stanu!
- Nie rozstrzelają – rzuciła obojętnie
Sandy od sąsiedniego stolika. – Jego Wysokość Bhumibol Adulyadej na pewno
skorzysta z prawa łaski.
W
tej chwili do restauracji wszedł surowy mężczyzna około pięćdziesiątki, o
chudej, zgryźliwej twarzy, z krótko przyciętą, szpakowatą bródką i w prostokątnych
drucianych okularach. Podszedł do stolika Samporna i zaczął się na niego
wydzierać.
- A ty już od rana chlejesz?! –
orał z wyraźnym niemieckim akcentem. – Jak ja mam cię przeprowadzić do
pierwszej dziesiątki w klasyfikacji ogólnej, skoro dietę i wszystko inne masz gdzieś?!
- Przepraszam, panie trenerze –
Pattathay skulił się i na nowo rozpłakał. – Ale mam ostatnio problemy
emocjonalne…
- Lenia masz, a nie problemy! –
wykrzykiwał trener. – Za pół godziny chcę cię widzieć gotowego do drogi! Dziś
ćwiczysz aż do wieczora, a wieczorem, za to, że się tak zachowujesz, będziesz
kosił trawnik!
Victoria
zerwała się z krzesła.
- Niech pan na niego nie krzyczy!
– zawołała, zasłaniając sobą tajskiego skoczka.
- A ty tu czego?! – wydarł się
szkoleniowiec. – Nie wtrącaj się!
Sandy
odsunęła krzesło i zbliżyła się spokojnym krokiem.
- Ona ma rację – powiedziała. –
Na pierwszy rzut oka widać, że chłopak jest przemęczony. Wasz fizjoterapeuta
odwala chałturę.
- Jaki fizjoterapeuta? – skrzywił
się trener. – Nasz terapeuta jeszcze w maju złożył wymówienie, bo nie miał siły
pracować z tym patałachem.
- To świetnie się składa –
uśmiechnęła się Herbstówna – bo moja koleżanka właśnie szuka pracy tego
rodzaju.
- Sandy!… - zaprotestowała
Victoria, ale zbyt cicho, aby ktoś wziął ją pod uwagę.
Brodacz
spojrzał na nią ponownie.
- Jest pani fizjoterapeutką? –
zapytał z niedowierzaniem.
- Najlepszą! – wtrąciła się
Sandy. – Ona ma idealne kwalifikacje do tej roboty, a ja wiem, co mówię, bo
sama półzawodowo uprawiam pływactwo i jeszcze ani razu mnie nie zawiodła.
- A… pani to kto? – trener był
wyraźnie zdezorientowany.
- To jest Victoria Turner,
najlepsza fizjoterapeutka w zachodniej Pensylwanii, a ja się nazywam Alexandra
Herbst i jestem jej agentką – przedstawiła się Sandy.
- Hans Rumpler, selekcjoner
reprezentacji Tajlandii w letnich skokach narciarskich – trener uścisnął dłoń
Vicky Mae. – Szczerze wątpię, czy uda się pani wyprowadzić na ludzi tego
naszego matołka, ale biorąc pod uwagę jego dotychczasowe sukcesy, gorzej na
pewno nie będzie. Tylko nie wiem, prawda, czy pani usługi nie będą dla nas za
drogie. Jesteśmy reprezentacją o niskim priorytecie, z budżetu dostajemy same
ochłapy…
- Moja klientka dołączy do
reprezentacji za 140 euro miesięcznie plus zakwaterowanie i wyżywienie – oświadczyła
Sandy dobitnie.
Rumpler
potarł brodę w zamyśleniu, a potem wyrwał swemu podopiecznemu kufel z rąk i
pociągnął solidny łyk.
- Zgoda – powiedział. – Pani
Victorio, zaczyna pani od dzisiaj.
Na poczontku pragne podzienkować ci za podzienkowania do poprzedniego rozdziału! Tak się wczonsłam, że zamieniewiłam, i Bodzio nie mógł się do mnie odezwać przez tydzień!
OdpowiedzUsuńMuszę ci powiedzieć kochaniutka że masz cudowne słownictwo i taką wyobraźnie, na pewno z Bodziem wprowadzimy niekture twoje pomysły w rzycie! Ja to bym chciała spotkać takiego pirata, bardzo żentelmeńscy są, nie to, co dzisiaj, jak na przykład mój były chłopak Edward, ale nie ten ze Zmierzchu. Ale Vikcy powinna uwarzać, bo wiadomo, że faceci som podstępni i tylko czekają, żeby ją zdradzić i ona na nich nie zasługuje!