Bardzo specjalne podziękowania i pozdrowienia dla Seleny tudzież L., bez której ten
rozdział by nie wyglądał tak, jak wygląda.
Wernisaż w
Kontrolerni przeciągnął się do późnej nocy. Natalie zrobiła ogromne wrażenie na
wszystkich uczestnikach. Tylko Ryszard Lufke denerwował się, że ludzie na jego
własnej wystawie dyskutują o jej śpiewie, a nie o jego obrazach..
Wreszcie lokal
artystyczny zaczął pustoszeć, a goście chwiejnym krokiem odpływali do swych
samochodów („Żegnamy was, alleluja!”), ściskając w rękach zabrane na pamiątkę
butelki, za pomocą których zamierzali w domu, albo i w drodze, kontynuować
chłonięcie kultury.
Kontrakt z
Operetką Częstochowską został spisany od razu, na serwetce, aby później na kacu
nie zapomnieć o tej sprawie. Natalie miała dać trzy koncerty, pierwszy z nich
we środę, tego wieczora bowiem był czwartek. Innymi słowy, miała prawie tydzień,
żeby się przygotować.
Kiedy okazało
się, że nie ma gdzie się podziać, Mieczysław Sznycler udostępnił jej swoją
daczę w Ważnych Młynach. Sam nie mógł jechać, więc zlecił odwiezienie Natalie
pałętającemu się w pobliżu Markowi Hadesowi, który jako jedyny był trzeźwy.
Frontman kapeli Rezun Explosion zaraz zaprowadził Natalie do swego mrocznego
seicento z lusterkami wstecznymi ucharakteryzowanymi na rogi – i pojechali w
noc na północ drogą nr 483.
- W jakiej kapeli śpiewałaś? –
zapytał Hades z ciekawości, gdy byli jakoś tak na wysokości wsi Lubojenka,
zwanej przez niektórych Ostatnim Nieprzyjaznym Domem.
- W takiej jednej z Kanady –
odrzekła Natalie. – Krankschaft.
- O, coś słyszałem – zauważył
metalowiec. – Tam grał taki basista, Patel, zgadza się?
- Aha – potwierdziła Natalie, bo
właśnie na dźwięk jego nazwiska przypomniała sobie Edwarda w całej okazałości.
- Dobry był – rzekł Hades z
uznaniem. Światła samochodu nadjeżdżającego z przeciwka podświetliły jego
rozwidloną brodę. – Byliście razem? No wiesz, ze sobą?
Natalie
nie spodziewała się takiego pytania, ale odpowiedziała twierdząco. Niech
wszyscy wiedzą.
W
końcu dojechali do Ważnych Młynów, do niewielkiego domku pod rozcapierzonymi
sosnami. Mark Hades w świetle księżyca pomógł Natalie zanieść do środka jej
torby z markową odzieżą.
- Mam dla ciebie radę. Uważaj na
Sznyclera – powiedział na pożegnanie. – Na pewno będzie chciał cię wykorzystać.
Tym od klasyki nie można ufać.
Gdy
odjechał, Natalie zamknęła za sobą drzwi, wzięła prysznic, wykonała wieczorne
czynności i poszła spać. Była zmęczona, więc jej sen był kamienny.
Wstała
o dziesiątej. Zrobiła letki makijaż, założyła bluzkę na naramkach i jakieś tam
getry, a potem rozejrzała się po domu. Był całkiem spory, z trzema pokojami i
kuchnią. Natalie wpadła w euforię i cieszyła się wielką radością. Wreszcie
mogła schodzić na śniadanie.
Co
prawda problem był taki, że nie miał jej kto tego śniadania zrobić, ale na
szczęście znalazła w szafce w kuchni jakieś płatki czy coś. Po jedzeniu wybrała
się na dwór.
Jasne
lipcowe słońce przyświecało poprzez kręte gałęzie sosen, odbijając się jasno od
jasnej żwirowej ścieżki i zielonego, choć raczej nie podlewanego regularnie
trawnika. Natalie spacerowała z lekkością w sercu i innych częściach ciała,
myśląc o karierze wokalnej, jaka ją czeka. Chciała też wyjść na ulicę i przejść
się po okolicy, ale w pewnej chwili na sąsiedniej działce dostrzegła kurę,
która z nieludzką brutalnością wyciągała z ziemi potężną gliździorę. Widok ten
wstrząsnął nią na tyle, że wróciła do domu i nie wychodziła już bez potrzeby.
Około
południa przed bramą zatrzymało się czarne seicento. Mark Hades, lider zespołu Rezun
Explosion, wysiadł ze swej bluźnierczej maszyny i zaczął podążać w stronę
ganku. Podążał bardzo mrocznie w czarnym swetrze i spodniach od munduru
maskującego, a jego ciemne blond włosy do pasa posępnie powiewały na
ważnomłyńskiej bryzie. Nawet reklamówka, którą trzymał w prawicy (lewicę
obciążał tymczasem futerał z gitarą basową), wyglądała wystarczająco mrocznie.
Mark Hades jeszcze w liceum opanował technikę mrocznego podążania. Była to
wypadkowa sposobu, w jaki podobno kroczył sam Śmierć, i pruskiego kroku
defiladowego, ale w zwolnionym tempie.
- Cześć – powiedział. –
Przywiozłem ci materiały i jedzenie.
- Jakie materiały? – zdziwiła się
Natalie.
- No, repertuar – Hades wzruszył
ramionami. – To, co masz zaśpiewać. Będziemy ćwiczyć.
Weszli
do środka. Natalie zaprowadziła gościa do salonu. Mark Hades zgarnął ze stołu
wszelkie wazony i rozłożył na blacie arkusze nutowe.
- Ale ja nie rozumiem nut! –
zdenerwowała się Natalie.
- Przyniosłem je tylko dla
orientacji – rzekł Hades. – Nuty są dla mięczaków, prawdziwy artysta gra ze
słuchu.
Repertuar
zaplanowany przez Sznyclera dla Natalie był bardzo zróżnicowany, ale i
dopasowany do jej możliwości głosowych. Były to głównie rozmaite arie: trochę
Rossiniego, coś z Mozarta, jakiś Berlioz… Do tego, dla podtrzymania lokalnego
klimatu, dyrektor włączył do zestawu wybrane arie Krzysztofa Godzilskiego, autora
oper związanych z dziejami i tradycją regionu, takich jak „Don Szymon”,
„Cyrulik kłobucki” i „Łucja z Konopisk”. Było tego dość sporo, naukę należało
zacząć jak najszybciej.
Podłączył
zatem Mark Hades swój zabójczy instrument do wzmacniacza i zaczęli ćwiczyć.
Natalie wyśpiewywała i zauczała poszczególne partie swoim zjawiskowym
mezzosopranem, a Hades akompaniował. Superszybkim szatkowaniem na basie i
bluźnierczymi głosami z czeluści gardła swego czynił taki hałas, że bez
problemu zastępował orkiestrę.
Ćwiczyli tak
kilka godzin. Zrobili sobie tylko przerwę na obiad. Hades był
półwegetarianinem, to znaczy mięso jadł tylko gotowane – zaraz też znalazł duży
garnek z napisem „Rozbierz mnie do rosołu” i przyrządził sobie w nim wołowinę.
Dla Natalie przywiózł natomiast naleśniki, i to prawdziwie mroczne, z dżemem
jeżynowym. Przy okazji też włączył lodówkę.
Po posiłku
chwilę odpoczywali. Natalie oglądała telewizję, a Hades, który poczuwał się do
bycia jej mentorem, nie. Poszedł za to po coś do auta i przyniósł jakiś
futerał, który mu się dyndał i urywał.
- Co to takiego? – zdziwiła się
Natalie.
- Suknia – odrzekł Mark Hades,
nie wdając się w szczegóły. Nie znał się na damskiej odzieży, dla niego suknia
to suknia.
- Jaka suknia?
- Do zdjęcia – wyjaśnił. –
Sznycler kazał mi zrobić ci zdjęcie, żeby wydrukować na plakatach. Załóż tę tam
suknię, a ja przygotuję aparat.
- A jak nie będzie pasować?
- To się poprawi w fotoszopie.
Zatem
Natalie poszła do innego pokoju. Rozpakowała suknię – szafirowa była i mocno
sparkląca, jakby z brokatem. O dziwo, nawet pasowała. Gdy już Natalie była
gotowa, ustawiła się na tle ściany, a Mark Hades pstryknął jej kilka ujęć.
- I jeszcze jedno – przypomniał
sobie. – Sznycler mówił, że jeżeli jesteś Natalie Foster, to ludzie cię będą
kojarzyć z tą dziewczyną z Wrzeszcza. Musisz mieć jakiś pseudonim.
Natalie
zamyśliła się.
- Może… Natalia Paranormal? –
zaproponowała po chwili.
- Może być – Hades pokiwał głową.
– Chwytliwie i oryginalnie.
Potem wznowili
ćwiczenia i skończyli dopiero wtedy, gdy Hadesowi zaczęły krwawić palce.
Wówczas pożegnał się i wyszedł, sprawdzając najpierw, czy zamknęła za nim
drzwi.
Następne dni
wyglądały podobnie. Natalie schodziła na śniadanie, wychodziła na krótki
spacer, a potem ćwiczyła śpiew, oglądając telewizję. W południe przyjeżdżał
Hades z obiadem, ćwiczyli do wieczora z przerwą na obiad, a wieczorem Hades
zmywał naczynia i wracał do Częstochowy.
W poniedziałek
przywiózł plakat. Na bordowym tle widać było Natalie prężącą się w szafirowej
sukni. Napis głosił: „Natalia Paranormal – wybitny mezzosopran z USA. Operetka
Częstochowska zaprasza na koncerty” – i dalej informacje szczegółowe, o
terminach, biletach i takich tam.
Plakat bardzo
Natalie się spodobał, ale jedna rzecz ją zastanawiała.
- Operetka to niezupełnie to
samo, co opera, prawda? – zapytała niepewnym tonem. – Dlaczego ćwiczę arie
operowe, skoro mam występować w operetce?
Hades
spojrzał na nią z konsternacją.
- Nie przejmuj się – uspokoił ją.
– Sznycler dopiero od niedawna stoi na czele Operetki Częstochowskiej. Przedtem
był dyrektorem Miejskiego Zakładu Prasowania Hyzopu. Co to dla niego za
różnica, opera czy operetka? Nie o to chodzi. To jest prowincja, oni cię tu
będą nosić na rękach już tylko za to, że jesteś z Ameryki. Dasz radę. Zaśpiewaj
tak, żeby im gacie spadły.
W
końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień koncertu. Mark Hades, w odświętnym
skórzanym płaszczu i z Krzyżem Żelaznym na swetrze, podwiózł Natalie pod
operetkę. W garderobie czekała już na nią purpurowa cycowa suknia, przygotowana
przez Studio Ubioru Artystycznego „Łachman Krwawy”. Gdy Natalie ją przywdziała,
poczuła się zupełnie nieziemsko.
Na
scenę wyszła ze żwawością artystki natchnionej. Wyszła, spojrzała na rzędy
foteli zapełnione socjetą miasta Częstochowej i okolic. W pierwszym rzędzie
siedzieli biznesmeni, radni i artyści. Mark Hades także już zajął miejsce.
Orkiestra zagrała uwerturę i Natalie zaśpiewała.
Ten
wieczór wstrząsnął murami Operetki Częstochowskiej, a kunszt wokalny Natalie
ani jednej osoby nie pozostawił obojętną. Jej powłóczysty mezzosopran
kwadraturowy meandrował wdzięcznie wśród strzelistych melizmatów. Aria Rodzyny
w jej wykonaniu pozostawiła słuchaczy w tak ciężkim oniemieniu, że po
zakończeniu nie byli w stanie klaskać. Równie dobrze radziła sobie z wyimkami z
lokalnych oper Krzysztofa Godzilskiego. Nawet sam kompozytor, obecny na
widowni, był zaskoczony; nie podejrzewał, że udało mu się napisać coś aż tak
dobrego. Ale nie tylko w jego arie wchodziła jak w masło. Z mrocznym
mistrzostwem wcieliła się w Małgorzatę z „Potępienia Fausta” Berlicza. Poddała
sobie i rzuciła na kolana kilka arii z różnych oper Rossiniego, a nawet jego
„Tarantellę”. Publiczność reagowała z grubsza inaczej niż poprzedniego roku; w
końcu byli to słuchacze operowi, a nie rockfani. Mimo wszystko, gdy Natalie
robiła pauzy, z widowni dobiegały ciężkie oddechy i stukot erekcji o oparcia
foteli.
To
było coś po prostu niesamowitego. Kiedy wreszcie koncert dobiegł końca i ucichły burzliwe aplaudyzmenty, wszyscy
poszli do foyer, każdy musiał się napić. Sznycler i Hades musieli pilnować Natalie,
bo inaczej słuchacze stratowaliby ją. Wszyscy chcieli uścisnąć jej dłoń,
zamienić kilka słów, a już w szczególności lokalni dziennikarze. Natalie była
jak w siódmym niebie.
Następnego
dnia Natalie siedziała właśnie na ganku, napawając się swoim tryumfem i jedząc
muffiny ze smalcem, kiedy zauważyła Kazimierza Dłubakowa nadchodzącego drogą.
Pisarz wyraził najszczersze uznanie jej śpiewem, a przy okazji ponarzekał, że
dawniej, za komuny, stało się w kolejkach i tam można było nawiązywać
interesujące znajomości, a teraz te młode to tylko po fejsach siedzą. Natalie
przypomniała sobie, że też od dawna nie zaglądała na swój profil. Może wrzuci
filmik z arią Rodzyny, niech koleżanki oglądają i zazdroszczą, chociaż one
akurat ni dzwona nie rozumieją opery.
Mark Hades
przyjechał do Ważnych Młynów w porze obiadowej i już od samej bramy mrocznie
wymachiwał gazetą.
- Zobacz, co o tobie napisali! –
ryknął na jej powitanie.
Gazeta
wypowiadała się o Natalie w samych superlatywach i przypominała, że już za dwa
dni odbędzie się następny koncert.
Hades był pod
wrażeniem tak gwałtownego sukcesu. Dobrze wiedział, że nie każdemu przychodzi
on z łatwością. Przykładowo, jego mentor, Muzgash The God-Offendër, dorabiał
jako nauczyciel od muzyki. Któregoś dnia przyszedł do szkoły w makijażu typu
corpsepaint i katechetka rzuciła się na niego z pięściami. Zero zrozumienia dla
prawdziwej sztuki!
- Jest mały problem – oznajmił
Hades, kiedy jedli naleśniki. – Chętnych wysłuchać twojego śpiewu znalazło się
aż tylu, że Operetka Częstochowska wszystkich nie pomieści. Następny koncert
odbędzie się na scenie Teatronu Częstochowskiego.
- Nie ma sprawy – ucieszyła się
Natalie. Jej sława rosła z każdym dniem.
Jak
zwykle, ćwiczyli do wieczora, a potem Mark Hades, w cieniu rozłożystych sosen,
zaczął zmierzać w stronę swego auta. Nie bardzo lubił sosny. Świerki były o
wiele bardziej mroczne. Jednak ze względu na Natalie gotów był przemierzać tę
drogę nawet kilka razy dziennie.
Ów wybitny
przedstawiciel częstochowskiego thrashu nikomu jeszcze nie zdradził, że ma
pewne plany wobec Natalie. Ostatnio nasłuchał się sporo pogańskiego folk metalu
i zamierzał wprowadzić jego elementy do Rezun Explosion. Już wcześniej
zaplanował poszerzenie składu o sopiłkę, tarło i skoduczaje, ale dopiero teraz
zobaczył plusy dodatnie związane z żeńskim wokalem. Stworzył nawet odpowiednie
określenie swojego nowego stylu: „darkened melodic deathfolk”, na pewno będzie
się efektownie prezentować na plakatach.
Drugi
koncert, w Teatronie Częstochowskim, był tak popularny, że trzeba było
dostawiać krzesła, a i tak nie dla wszystkich wystarczyło. Natalie, tym razem
odziana w czarną suknię z dekoltem oblamowanym oryginalną kongijską koronką,
ponownie dała z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Bisowała pięć razy, a
do poprzedniego repertuaru doszła też aria Heidi z operetki „Pastereczka Heidi”
Friedricha von Maulwurfgraben, której wykonanie kilka lat temu wstrząsnęło
częstochowskimi melomanami oraz fejsem. Poza tym Natalie zaśpiewała arię
Zygfryda z „Zygfryda”. W oryginale był to co prawda tenor, ale któryś zręczny
muzykolog z Operetki przetransponował ją na mezzosopran. Widownia długo tłumiła
w sobie emocje i dopiero po opuszczeniu sali dała im upust, angażując dość znaczną liczbę
policjantów.
Mark
Hades jechał do Ważnych Młynów w nie najlepszym nastroju, na który wpływ miało
kilka czynników. Jednym z nich były tarcia w jego własnym zespole, Rezun
Explosion. Perkusista, Oxos Jaculator, zapuścił ostatnio wąsy erefenowskie, w
stylu tych, które nosił Rudolf Schenker ze Scorpionsów. Hades był temu
stanowczo przeciwny, uważając, że ten typ zarostu jest wyjątkowo mało mroczny.
Problemy sprawiał także nowy gitarzysta, Otto von Bestial, który przed ostatnią
próbą opił się marihuany i nie przejawiał żadnej ochoty do pracy.
Drugą sprawą,
która rozstrajała Hadesa, była sprawa Natalie. Wyglądało na to, że zaczął się
do niej przywiązywać, a tymczasem jej kariera operowa, operetkowa, czy jak ją
tam zwać, stanowczo zmniejszała szansę, że Natalie będzie mogła śpiewać w
zespole metalowym. Tu był jakiś konflikt interesów. Hades jednak o tym z nią
nie rozmawiał.
- Posłuchaj – rzekł za to. –
Jesteś gwiazdą. Ludzie cię uwielbiają. No prawda, hermetyczna jest ta operowata
publiczność, ale tym większy szacun, że udało ci się ją podbić. Naprawdę, jestem
pod wrażeniem.
Natalie
cieszyła się z takich jego słów. Szkoda, że koleżanki jej teraz nie widzą…
Victoria, Sandy, Vanessa, nawet ta głupia Patti ze swym falloimitatorem. Ona by
im pokazała, co to jest prawdziwa sztuka!
- Trzeci koncert będzie w budynku
Fisharmonii Częstochowskiej – powiedział Hades. – Idź za ciosem! Musisz dać im
coś specjalnego!
Na
trzeci koncert przybyły tłumy ludzi. Stawiła się cała śmietanka Częstochowy:
były prezydent miasta i prawie cała rada, parlamentarzyści, kierownicy instytucji
kulturalnych, profesorzy Akademii Jana Dusiciela, dyrektor wysypiska. Wielu
przybyło spoza miasta, aby wysłuchać nieziemskiego śpiewu Natalie: z Kusiąt,
Mykanowa, Brzeźnicy, Rędzin, Pawonkowa, a nawet z samego Zawiercia…
Natalie
pewnym krokiem weszła do garderoby. Na krześle spoczywała już nowa, koronkowa
suknia z zielonego jedwabiu z czarno-pomarańczowymi wstawkami, bufiastymi
rękawami i trenem symulującym morskie fale. Natalie uznała jednak, że w tak
wielki wieczór powinna nosić coś, w czym będzie się czuć pewnie, więc założyła
biodrówki, granatowy kiszert, szmaragdowy sweter i różowe tenisówki, po czym
wyszła na scenę.
Kiedy
Natalie pojawiła się na scenie, oklaski trwały dobre pięć minut. Zaczęła jednak
arią Gryzeldy i wypełniła całą ogromną przestrzeń Fisharmonii Częstochowskiej
taką doskonałością techniczną i emocjonalną, że jedna z sopranistek obecnych na
widowni popadła w depresję. Natalie dała taki show, że ani ucho nie widziało,
ani oko nie słyszało. Jeszcze raz pokazała, że jest śpiewaczką niezwykle
wszechstronną, z całkowitą naturalnością przepoczwarzając się z Rodzyny w
Izabellę, a z Izabelli w Zygfryda; nie wspominając już o dziełkach
Godzilskiego. Jej mezzosopran penetrował mózg niczym aluminiowy oszczep rzucony
dłonią zwinnej hamadriady. Technika śpiewu Natalie budziła dogłębny szloch w
zakamieniałych sercach prowincjonalnych entertainerów i była w stanie
sprowokować lawinę.
Publiczność,
z zewnątrz spokojna, w środku była cała od szaleństwa, kiedy wreszcie nadszedł
czas na wielki finał: arię Królowej Nocy.
Jak
powszechnie wiadomo, aria Królowej Nocy jest partią sopranu, ale nie ulegało
wątpliwości, że jeżeli istnieje mezzosopran, który byłby w stanie ją zaśpiewać,
to jest nim właśnie Natalie. Decyzja o włączeniu „Der Hölle Rache” do repertuaru była zresztą sabotażem ze strony
Marka Hadesa, który z pomocą swego progresywnego kolegi przetransponował tę
arię na mezzosopran. Miał nadzieję, że po tym występie Sznycler rozmyśli się co
do dalszej współpracy z Natalie i będzie ona mogła występować w Rezun
Explosion.
Efekt
przeszedł najśmielsze oczekiwania. Natalie wcieliła się w Królową Nocy z
prawdziwym, autentycznym mrokiem, heroicznie biorąc owe osławione górki, na
których wyłożył się niejeden porządny sopran; co prawda musiała sobie pomagać
alikwotami. Do ogólnego efektu dołożył się akompaniament, bowiem Mark Hades
podmienił orkiestrze nuty na spreparowane również z pomocą kolegi. Dlatego
niektórzy skrzypkowie ze zdumieniem wykonywali partie cokolwiek atonalne, jedna
z altowiolistek zemdlała, a perkusistę wywiozła karetka w stanie
przedzawałowym. Później okazało się, że jego partytura zawierała autentyczne
blasty na kotłach.
Po
koncercie nastąpił szał. Były prezydent, radni, wójtowie, dyrektor wysypiska –
wszyscy pchali się na scenę, aby winszować Natalie. Scenę pokryło tyle
bukietów, że trudno było się poruszać.
Natalie
otrzymała dyplom od władz miejskich. Natomiast Alternatywne Centrum Kultury
„Gaudeamus Igitur” podarowało jej specjalną nagrodę – miecz Częstocha,
legendarnego założyciela Częstochowy, który przybył w te strony w XIII wieku,
podobno z Andromedy. Miał złoty jelec wysadzany lśniącymi cyrkoniami i głowicę
z szafirem wielkości przepiórczego jaja. Klinga ze stali węglowej była pokryta specjalną
ochronną powłoką unununium, i widniał na niej wygrawerowany napis, aby nikt nie
miał żadnych wątpliwości: „Miecz Częstocha”.
Zaraz po
zakończeniu imprezy Natalie postanowiła wypróbować swą nową broń. Wyszła zatem
z budynku Fisharmonii Częstochowskiej i zaatakowała grupę trudnej młodzieży,
palącej papierosy na rogu. Bez trudu udało jej się ich przegonić. Potem zmusiła
do odwrotu kilku facetów pod monopolowym i wypłazowała blondynę w różowych
getrach. To był naprawdę udany wieczór.
Następnego
dnia Natalie dalej znacznie odpoczywała na daczy Sznyclera w Ważnych Młynach.
Miecz Częstocha bardzo jej się spodobał i wszędzie z nim chodziła, chociaż
jeszcze na widok tej okrutnej i niezwykle zezwierzęconej kury z sąsiedztwa nie
odważała się wychodzić poza działkę.
Mark Hades jak
zwykle przyjechał w południe. Tym
razem był w bardzo dobrym nastroju, ogarnięty euforią w związku z sukcesem
Natalie. Napisał nawet ostatnio piosenkę z dedykacją dla niej: Here they come, gathering around the village
/ Just in a minute they’ll start to rape and pillage. / Sinister gleaming of
blood-thirsty axes / Heralding death equally to both sexes…
Natalie
oczywiście jeszcze raz pochwaliła mu się swoim mieczem. Po obiedzie Hades
wstał, podniósł z kąta swój plecak typu kostka.
- Zbieraj się – powiedział. –
Jedziemy pogadać o twojej dalszej karierze.
Pojechali
zatem do Częstochowy. Natalie tym razem założyła spódnicę, do której ciężko
było przypasać miecz, a zatem przytroczyła go do plecaka.
W końcu
trafili do lokalu położonego przy ulicy Focha (czytaj: Focha). Gromadzili się
tam ludzie kultury: pisarze, malarze, rzeźbiarze, aktorzy, wydawcy… Krótko
mówiąc, tak tędzy bibosze, że nawet nie wiedzieli, jak się pisze “abstynent”.
Natalie
przywitała się z Mieczysławem Sznyclerem, a Hades zamówił pięć piw. Kiedy
siedzieli i trynkowali, do stolika podszedł jakiś łysy chłopak w okularach z
czarną oprawką.
- To jest Leon – przedstawił go
Mark Hades. – Skończył konserwatorium, a poza tym gra na organach w legendarnej
grupie Die Kartoffelen Schiessen. Był na wszystkich koncertach.
- Cześć – przywitał się Leon,
siadając przy stoliku i obłapiając kufel. – Mam dla ciebie propozycję, która
byłaby dla nas zaszczytem.
- Znaczy? – zainteresowała się
Natalie.
- Chcielibyśmy, my z Die
Kartoffelen Schiessen, ale i Hades pewnie też, żebyś wystąpiła w naszej rock-operze
„Siedmiu Strażaków”. Głównej roli akurat nam brakuje, a ty masz idealne
warunki.
- Bardzo chętnie! – uśmiechnęła
się Natalie.
- Ale panowie, zaraz, nie tak
szybko! – sprzeciwił się Sznycler. – Ja, jako odkrywca talentu pani Natalii, powinienem
mieć pierwszeństwo, jeżeli chodzi o dalszą współpracę.
- Może i tak. To na pewno się da
jeszcze ustalić – rzekł Leon, lecz pod swym łagodnym uśmiechem i pojednawczym
tonem krył podstępną kosę. Zaraz też poszedł przywitać się ze znajomym, którego
właśnie zobaczył na drugim końcu sali.
Natalie
podobało się w tym barze. Nastrojowy półmrok, uspokajająca muzyka, towarzystwo
kulturalnych ludzi…
Schyliła się,
aby wyjąć coś z plecaka. Sznycler, myśląc, że nikt nie patrzy, bezceremonialnie
złapał ją za rzyć. Zobaczył to jednak Hades i natychmiast przywalił mu prawym
sierpowym w podbródek. Miał, bestia, moc w łapie, wyrobioną bezlitosnym
katowaniem czterech strun. Sznycler przeleciał przez salę i przewrócił stolik,
przy którym siedzieli jacyś literaci.
Na
ten widok Ryszard Lufke rzucił się na Hadesa, lecz Leon przywalił mu krzesłem. Jerzy Szwesterkind od sąsiedniego stolika rzucił w metalowca pomidorem. Oberwał
jednak nie Hades, lecz ksiądz Bardzawy, który akurat w tym momencie wszedł.
Schował się pod stołem i zaczął szlochać.
Jan
Spółdzielnia, artysta rzeźbiarz, rozbił butelkę na głowie Szwesterkinda, a Mark
Hades potraktował bykiem Andrzeja Kadurka,
który próbował przyjść z pomocą Sznyclerowi. Dyrektor Operetki
Częstochowskiej już się pozbierał. Podłożył haka poecie Piotrowi Fafałowi,
nadbiegającemu na perspektywę burdy. Doktor Tarik Musa, psychiatra i filmowy
aktor-naturszczyk, o mało się o niego nie potknął, zalewając piwem całą
koszulę, więc zaczął wyładowywać negatywne emocje na Spółdzielni. Hades próbował
skoczyć na Szwesterkinda ze stołu, ale stracił równowagę i upadł na ziemię
razem ze stołem, butelkami i popielniczkami.
W międzyczasie
z toalety przyszła Andrzejka Greenman, aktorka z Teatronu Częstochowskiego.
Widząc Sznyclera, przypomniała sobie, jak ongiś została przez niego zmacana, i
wyjechała mu z kujawiaka w kaloryfer. Leon tymczasem walił doktora, a Fafał z
Kadurkiem wzięli się za czupryny, miotając piętrowe przekleństwa.
Natalie
patrzyła w zdumieniu. To przez nią się bili! Niesamowite! W szkole nigdy nie
przeżyła czegoś takiego!
W
pewnym momencie obserwacja bitki jej się znudziła. Natalie postanowiła się
przejść. Na zewnątrz lokalu było spokojnie, na ulicy ani ludzi, ani aut, tylko
z odległego kościoła dochodził głos księdza śpiewającego: „Lorem ipsum dolor
sit amet, consectetuer adipisci velit”.
Nagle
potężne ramiona pochwyciły ją znienacka i wciągnęły w bramę. Poczuła na twarzy
mokrą gazę – – – i straciła przytomność…
W twoim rozdziale jest do prawdy wielka emocja, acz kol wiek muszę zauwarzyć, że zrobiłaś błont, poniewasz maryhuaninę się wszczykuje. Po za tym podobało mi się bardzo, Natali jest stwożona dla sławy. Jak wydasz beztseller to ja też będę sławna jako twoja czytelniczka i Edward (mój były chłopak, ale nie ten ze Zmieżchu) padnie z zazdrości! Hades jest bardzo tró mroczny, ale tęsknię za Doriankiem! Bodzio chciałby cię pozdrowić, poniewasz czuję się wstczonsienty, że nad twoim opkiem jestem tak pszykuta do monitora, normalnie jakbyśmy oglądali Pamiętniki Wampirów! Bardzo sekretne zakończenie, nie mogę się domyźleć co będzie dalej w ogóle! Buziaki! xoxo
OdpowiedzUsuńCztam te nocie dopjero teras, bo mnie -jako dojżalą czytelnizkę urekł na bardzo czar czewronego kwadrata, aby mó odmówić wcześniejszego pżeczytańa przy okazji powrotu na Tfój blożek.
OdpowiedzUsuńCzy mogę powiedźeć mojej pani od muzy, rze nóty są dla mieńczaków? Bo męczy mniej ona :9
Xd wybór ciuchowy natalii z trampałkami czódo, sama bym tak zrobila xDXDXD. 'Jej mezzosopran penetrował mózg niczym aluminiowy oszczep rzucony dłonią zwinnej hamadriady.'
wyjaśnisz co, to hemadraida? pewnie mieliście jusz na polaku, my jeszcze nie -_-
Romantyczna bitwa od Natalieę byłą bardzo romantyczna, oby tag dalej, bejbi!