Niniejszy rozdział jest z dedykacją dla Marguerite, której Bodzio ostatnio przyczynił wiele zgryzot. "Get up, stand up!"
Natalie
obudziła się i otworzyła oczy, ale nic nie zobaczyła. Wywnioskowała z tego, że
jest ciemno.
Leżała na sianie.
Kłuło ją w nogi i twarz i szeleściło, kiedy próbowała się poruszyć. Po jakimś
czasie jednak Natalie podjęła historyczną decyzję, aby wstać.
Chciała iść w
stronę światła, ale nie było żadnego, więc ruszyła przed siebie i już po kilku sekundach
potrąciła miednicę, która narobiła strasznego hałasu. Panna Foster walnęła się
przy tym boleśnie w kolano i zaczęła przeklinać swój los, który z sal operowych
rzucił ją do ciemnej piwnicy.
Próbowała
zatem poruszać się po omacku. Ciemność, ta mroczna milcząca kołdra wypełniona
puchem czarnego łabędzia, spowijała ją ze wszystkich stron, zastawiając na
Natalie zdradliwe pułapki w postaci regałów ze słoikami.
W pewnym
momencie Natalie doszła do ściany i posuwając się wzdłuż niej, natrafiła dłońmi
na zaokrąglony brzeg czegoś, co bez wątpienia było wanną. Przyszło jej do głowy,
że powinna się wykąpać, ale nic z tego – wanna okazała się po brzegi wypełniona
ziemniakami. Natalie usiadła więc na krawędzi i popadła w katatoniczne
talmudyzowanie własnej wątpliwej fortuny.
Co się
właściwie stało? Pamiętała bijatykę, jaka się wywiązała w knajpie na Focha,
pamiętała też, że wyszła na ulicę, a potem już nic. Ktoś ją chyba porwał…
Siedziała
Natalie na brzegu wanny, czekając na rozwój wypadków. Nie wiadomo, ile
dokładnie spędziła w tej pozycji. Godzinę? Dwie? Pół dnia?
I nagle
otworzyły się drzwi. W świetle z korytarza dała się dostrzec męska postać.
- Ubieraj się i chodź ze mną –
powiedział nieznajomy, rzucając coś w stronę Natalie.
Dziewczyna
złapała przedmiot, którym okazała się szara spódnica z dziadziny. Wyglądała na
przydługą, a przede wszystkim miała beznadziejny fason i pochodziła chyba
sprzed trzydziestu lat.
- Nie będę nosić czegoś takiego –
sprzeciwiła się Natalie.
- Będziesz – rzekł facet. – Chyba
że chcesz zostać w tej piwnicy.
Natalie
nie chciała zostać w tej piwnicy, więc przywdziała spódnicę oraz drugi element
stroju, którym okazała się bordowa bluza od dresu.
Poszła za
nieznajomym. Wyprowadził ją piwnicznym korytarzem na klatkę schodową. Byli w
bloku mieszkalnym, ale wyglądając przez okno, Natalie nie rozpoznawała okolicy.
Wdrapali się na trzecie piętro, mężczyzna otworzył drzwi do mieszkania i
wpuścił ją do środka.
- No dobra – powiedziała Natalie.
– Co ja tu robię? Gdzie są moje rzeczy? I kto pan jest?
Teraz
mogła się przyjrzeć facetowi bliżej. Był to przysadzisty, barczysty pyknik o
lekko kręconych pszennych włosach. Nosił ciemnozieloną koszulę, a niewielkie
druciane okulary nadawały jego nalanej, pozornie jowialnej twarzy wyraz
perwersji, który tylko uległ wzmocnieniu, gdy mężczyzna uśmiechnął się prosięco.
- Nazywam się magister Łukasz
Dorajda – powiedział – i jestem twoim panem.
- Ale w jakim sensie?
- W dosłownym – powiedział
Dorajda. – Będziesz teraz moją niewolnicą.
- Nie ma mowy! – wybuchnęła Natalie. – Jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych! Oh, say can you see, by the dawn's early light, what so proudly we hailed at the twilight's last gleaming…- Zamilcz! – przerwał jej właściciel piwnicy. – Tak się składa, że wiem, kim jesteś i co zrobiłaś w Gdańsku, Natalie Foster. Jeżeli nie będziesz mi posłuszna, oddam cię w ręce policji, a wtedy nie wywiniesz się tak jak poprzednio! Możesz siedzieć w celi i przejadać pieniądze podatników – albo zostać u mnie i przydać się na coś społeczeństwu!
Natalie miała dosyć tego ględzenia, więc machnęła tylko ręką.
- No dobra – powiedziała. – To spiszmy już tę umowę.
- Jaką umowę? – prychnął Dorajda. – Z artykułami AGD nie podpisuje się umowy, nawet jeśli mają budowę organiczną. Do kuchni, naczynia czekają!
Łukasz Dorajda był doktorantem na wydziale historycznym oraz publicystą. Kwestii niewolnictwa poświęcił rozległe badania, które doprowadziły go do wniosku, że w sumie nie jest ono niczym złym. Ponieważ nie lubił wykonywać wielu prac gospodarskich, pomstował na chore polskie prawo, które uniemożliwia posiadanie niewolników. Kiedy pojawiła się okazja pozyskania darmowej siły roboczej w sposób półlegalny, nie zamierzał wypuścić jej z rąk.
Niedawno uzbierał dość kasy, żeby kupić mieszkanie i wyprowadzić się od rodziców. W związku z tym pojawił się poważny problem z gotowaniem, sprzątaniem i praniem skarpetek, ale Dorajda był pewien, że Natalie okaże się jego rozwiązaniem.
Kiedy już
wysłał niewolnicę do garów, aby pozmywała po śniadaniu, a potem obrała
ziemniaki, zrobiła pranie i zaczęła robić obiad, wówczas zasiadł do komputera i
wziął się do pracy. Pisał nowy artykuł do pisma „Rzeczy Wiście”, w którym stwierdzał,
że nie ma dowodów na to, czy wybitny opozycjonista naprawdę donosił do UB, był członkiem politbiura, wypowiadał się
pozytywnie o twórczości Władysława Machejka i podbierał mleko sąsiadom na
klatce schodowej, ale lepiej założyć, że tak, bo go nie lubię i mój szef też.
Jakoś
po południu wyszedł z domu. Natalie, chwilowo pozbawiona nadzoru właściciela,
który notabene ochrzanił ją potężnie za rozgotowane i przesolone ziemniaki,
wykorzystała tę chwilę, aby rozejrzeć się po domu.
Mieszkanie,
oprócz kuchni i łazienki, miało trzy pokoje: salon, sypialnię oraz niewielkie
pomieszczenie wykorzystywane jako schowek. Wszędzie panował jednakowy bardak.
Co prawda gospodarz kazał gruntownie posprzątać, ale tej pracy nie dało się
wykonać w kilka godzin, zwłaszcza, że Natalie nie lubiła sprzątać. W szafie
było kilkanaście zupełnie identycznych koszul i marynarek; Natalie nie mogła
wyjść ze zgrozy, jak pozbawiony wyobraźni był ten, kto je kupował. Na jednej ze
ścian wisiał portret papieża. Łukasz Dorajda był wprawdzie niewierzący, ale
uważał, że posiadanie podobizny papieża to obowiązek każdego Polaka. Jako dyskretny
symbol przynależności do cywilizacji chrześcijańskiej, w rogu wisiał także czerwony
krzyżyk.
Kiedy
Dorajda wrócił, zażyczył sobie odgrzania obiadu. Rozejrzał się po domu i na
jego twarzy objawił się kwas niczym po spożyciu dwóch kilo dzikich jabłek.
- Dlaczego nie posprzątane? –
zaatakował. – Obijałaś się!
- Sam se sprzątaj – odparła
ironicznie Natalie.
- Co? Nie bądź bezczelna,
niewiasto! – Dorajda poczerwieniał.
- I nie będę nosić takich
niemodnych łachów! Daj mi jakieś spodnie, ty dolnopłuku!
Publicysta
podskoczył do niewolnicy, złapał ją za włosy i brutalnie szarpnął, przyginając ją
do podłogi. Gdy policzek Natalie zetknął się z zimnym panelem, powiedzieć, że
doznała wówczas uczucia przykrości, to nic nie powiedzieć.
- Twoją pierwszą i najważniejszą
powinnością jest posłuszeństwo – syknął Dorajda. – A spodnie wybij sobie z
głowy, nie będziesz szerzyć deprawacji w moim domu. Wstawaj i do kąta!
Zaprowadził
roztrzęsioną Natalie do kąta w przedpokoju i kazał jej godzinę klęczeć na
grochu, z podniesionymi rękami. Sam poszedł pisać artykuł. Natalie, wstrząsana
szlochem, przeżywała upokorzenie, które przekładało się niemal na fizyczny ból.
Edward nigdy by nie dopuścił, aby znalazła się w takiej sytuacji. Edwardzie!
Gdzie jesteś? Dlaczego pozostawiłeś mnie na pastwę losu?
Kiedy upłynął
czas przeznaczony na karę, Dorajda znów zapędził Natalie do roboty. Wieczorem
pokazał jej miejsce do spania – zakurzony materac w najmniejszym pokoju, owej
rupieciarni, wśród starych mebli, jakichś worków foliowych i innych takich.
- Ja mam spać w takich
warunkach?! – Natalie przeżyła kolejne upokorzenie tego dnia, ale ciągle jeszcze
próbowała stawiać opór.
- Albo to, albo wracaj do piwnicy
– powiedział Dorajda.
Nastały więc
dla Natalie dni niewoli chłopilońskiej. Wstawała o piątej rano i zamiast zejść
na śniadanie, robiła je. Czasem mogła przy okazji sama coś zjeść, ale gdy
zapytała Dorajdę o płatki, wkurzył się i kazał jej jeść kiełbasę, a nie jakieś
eurowymysły. Po śniadaniu zmywała naczynia i blat, obierała kartofle, a potem
brała się za odkurzanie i mycie podłóg. Około południa zaczynała przygotowywać
obiad. Na obiad Natalie otrzymywała zimnioka, a jeżeli Dorajdzie zostawały jakieś
resztki po posiłku, jej obowiązkiem było je dojeść do końca, żeby się nie
marnowały. Później zmywała naczynia i blat. Dorajda w tym czasie pisał artykuł,
na przykład do pisma „Miłujcie się sami” o tym, jak wielkie szkody zdrowotne,
emocjonalne i moralne przynosi narodowi polskiemu heblowanie pachoła.
Około
szesnastej Dorajda wzywał ją, aby umyła mu wannę, a później zajmowała się
odkurzaniem dywanów. Kiedy publicysta się kąpał, ona robiła mu herbatę, a gdy
skończył, wieszała ręczniki na balkonie. Później zabierała się za robienie
prania, a następnie kolacji. W okolicach dwudziestej pierwszej Dorajda często
miewał ochotę coś obejrzeć. Siadał na kanapie, otwierał piwo i wołał Natalie,
aby włożyła DVD do odtwarzacza. Kiedy już obejrzał, Natalie musiała wyjąć
płytę. W końcu szedł spać, a wówczas Natalie robiła jeszcze końcowe pranie i
rozmrażała mięso na następny obiad.
Za swoją
niewolniczą pracę otrzymywała raz na trzy dni odkrojoną 1/5 mydła oraz saszetkę
szamponu. Pewnego dnia zasygnalizowała „panu”, że jest niedyspozycyjna, ale
powiedział tylko, żeby nie była niesmaczna, więc Natalie przez kilka dni
cierpiała w milczeniu. Poza tym Dorajda próbował wpoić jej kulturę polską. W
tym celu karmił ją czasem pierogami i bigosem oraz kazał jej czytać na głos Mickiewicza
i Sienkiewicza, a jeżeli jakiś wyraz przeczytała niepoprawnie, bił ją po
uszach.
Kary w ogóle
często jej wymierzał. Jeżeli coś niedokładnie odkurzyła, albo jeżeli zabrała
się za porządkowanie jego papierów (chociaż nie mówił, że nie powinna ich ruszać),
szła klęczeć na grochu. Tak samo, jeżeli zbyt długo siedziała w łazience, bo
marnowała elektrykę. Za każdym razem, gdy spaliła budyń – a przypalała go za
każdym razem, bo nie miała w tej materii doświadczenia – musiała klęczeć na
grochu z przypalonym garnkiem na głowie.
Gdy czasami wychodził,
zamykając ją w domu, Natalie szlochała nad swym poniżeniem. A mogłaby być
gwiazdą opery… Tęskniła za czasami, gdy miała przy sobie Edwarda, opiekującego
się nią i strzegącego przed każdym niebezpieczeństwem. …A Dorian? Cóż Dorian?
Tak powtarzał o swojej mrocznej miłości, a jak przyszło co do czego, to nie
uratował jej nawet przed byle magistrem…
Minął tydzień.
Łukasz Dorajda właśnie skończył jeden ze swych okazjonalnych felietonów do
pisma „Nasz Rycerz Niedzielny”, po czym poszedł na obiad. Grochówka okazała się
całkiem zjadliwa. Magister doszedł więc do wniosku, że proces wychowywania
niewolnicy idzie w dobrym kierunku, a co za tym idzie, Natalie można wypuścić
na pole.
Wręczył jej
zatem kopertę i pewną sumę pieniędzy, każąc zejść na pocztę, a w drodze
powrotnej zrobić zakupy. Natalie, której opór praktycznie został już prawie złamany,
zgodziła się wyjść z domu. Cóż zresztą innego mogła zrobić…
Na poczcie
spędziła ponad godzinę, bo akurat trafiła na kolejkę. Przy okienku stał
najpierw emeryt, który zapomniał okularów i nie dawał rady niczego rozczytać.
Kolejny klient próbował odebrać polecony dla żony, ale pracownica nie chciała
mu wydać listu; co prawda już dawno temu złożył pełnomocnictwo od małżonki, ale
na poczcie je zgubili. Trzecia klientka miała wysłać dziecku do Londynu jakieś
dokumenty. Pocztowa dłuższy czas tłumaczyła jej, jakie są rodzaje przesyłek. W
końcu kobieta zdecydowała się na list z zadeklarowaną wartością. Zapytana, ile
wynosi wartość przesyłki, odpowiedziała: „No nie wiem, dla mnie to jest
bezcenne!”
W końcu
Natalie doczekała się swojej kolei i wysłała polecony w imieniu Łukasza
Dorajdy. Potem zajrzała do sklepu spożywczego. Z artykułami spożywczymi i
chemią gospodarczą szybko dała sobie radę. Problem pojawił się dopiero przy
kupowaniu papierosów i alkoholu. Natalie, stojąc już u lady, zdała sobie nagle
sprawę, że nie ma ukończonych dwudziestu jeden lat. Nie dawała jednak tego po
sobie poznać…
- Poproszę niebieskie goldeny i tę
wódkę z datą – powiedziała.
Ekspedient
spojrzał na nią podejrzliwie.
- A ile ty właściwie masz lat? –
zapytał.
- A na ile wyglądam? – odbiła
Natalie.
- Na jakieś szesnaście.
- Błąd! – wykrzyknęła Natalie
tryumfalnie. – Mam osiemnaście… to znaczy dwadzieścia jeden.
- To ile w końcu? Dowód poproszę.
- Ty świnio! – Natalie
podskoczyła i zdzieliła sprzedawcę w policzek, zrozumiawszy, że domaga się on
tego, co potocznie nazywają „dowodem miłości”.
W
sklepie zapanował chaos. Klientowi stojącemu obok ze strachu upadły jaja na
podłogę. Dwie praktykantki rzuciły się na Natalie, próbując ją obezwładnić, ale
ona trafiła jedną po koszykarsku łokciem, w sposób, jakiego nauczyła się dawno
temu na wuefie, a potem zarzuciła jej fartuch na głowę i zaczęła bić ile
wlezie. Druga praktykantka, ekspedient zza lady oraz starsza sprzedawczyca,
która nadbiegła z zaplecza, po dłuższej szamotaninie i zdobyciu niemałej liczby
sińców, w końcu poskromili ową desperacką wilczycę, w jaką przepoczwarzyła się
Natalie. Już mieli dzwonić po policję, kiedy do sklepu wpadł Łukasz Dorajda.
- Gdzie ty się szwendasz, a? –
zapytał ze sztucznym, kiernozim uśmiechem. – Państwo wybaczą, moja siostrzenica
przechodzi burzliwy okres…
Zaprowadził ją do mieszkania. Ledwo zamknęły się drzwi, persyflażowy uśmieszek
zniknął, a Dorajda wpadł w nieopisaną wściekłość. Jego twarz drgała jak lawa
plugawa. Był wprost jako ten Piotr znad Sekwany, któremu wypłacono
wynagrodzenie w wysokości jednego dolara.
- Och, ty lampucero! – darł się,
ustawiwszy Natalie na tle otwartej szafy. – Nie można cię samej zostawić, żebyś
czegoś nie spieprzyła! Zdecydowanie za łagodny byłem dla ciebie…
I posłał ją do
kąta. Okazało się jednak, że Natalie nie może klęczeć na grochu, bo zużyła cały
do grochówki. Wobec tego Dorajda kazał jej klęczeć na rurze od odkurzacza, i to
całe dwie godziny. Kiedy zaś ten upokarzający czas dobiegł końca, publicysta
stanął nad Natalie i dał jej do przeczytania artykuły wydrukowane z sieci.
„Zagłada
domu Fosterów” – mówiły nagłówki. „Podwójne morderstwo w Horton. Policja na
tropie sprawców”. „Rodzina Szalonej Natalie Zabita – Przypadek?”
Natalie
z początku nie mogła uwierzyć. Jej serce szarpnęło się w bolesnym paradoksyzmie
niczym ptak złapany w sidła, padła na podłogę jak ścięta toporem. Potem
spróbowała wziąć się w garść, przeczytała artykuły dokładniej. Gdy dobrnęła do
końca i uświadomiła sobie stratę, nic nie było w stanie powstrzymać jej bólu, kryształowe
łzy runęły z jej powiek hurtowo. A więc nigdy już nie pokłóci z matką, nigdy
już nie będzie wyśmiewać się z rozterek uczuciowych siostry… Zwijała się po
wykładzinie, targana kłami bezbrzeżnej rozpaczy.
- To wszystko twoja wina! – orał
Łukasz Dorajda, okładając ją ścierką. – Tylko i wyłącznie twoja! Tak się kończy
nieposłuszeństwo! Miej to na uwadze!
***
Minął
drugi tydzień. W tym czasie Dorajda pojechał nawet do Bydgoszczy na występ w programie
„Rozmowy wykańczające”, ale nie obawiał się ewentualnego buntu. Natalie,
powiadomiona o śmierci matki i siostry, przeżyła załamanie i została całkowicie
spacyfikowana. Jej jedyną rozrywką w niewoli stały się krótkie chwile pod
nieobecność jej dręczyciela, kiedy to włączała telewizor. Biorąc pod uwagę
ogólny poziom polskiej telewizji – marne pocieszenie.
Pewnego
dnia, a był to piątek, Dorajda urządził grilla na swej daczy na wsi pod miastem.
Postanowił zabrać ze sobą Natalie. Z tej okazji wydał jej aż pół mydła, a także
wręczył zmianę odzieży – spódnicę (równie niemodną jak poprzednia) oraz drugą
bluzę od dresu, żeby nie narobiła mu wstydu przy gościach.
Wyjechali
z miasta samochodem, robiąc postój tylko na stacji benzynowej. Wtedy też
Natalie zorientowała się, że ostatnie dwa tygodnie spędziła w Krakowie. Dorajda
pokonał kilkanaście mil, zanim w końcu zatrzymał się przed wiejskim domem.
Była
dopiero czternasta, ale przybyli wcześniej, ponieważ w domu od dawna nikt nie
sprzątał. Dorajda więc wysłał Natalie do środka. Wprawdzie cała impreza miała
się odbyć na świeżym powietrzu, a nie w domu, ale nie chciał, aby służba się
obijała. Sam zajął się rozpalaniem pod grylem.
Wkrótce na działkę
przyjechał pierwszy gość. Profesor Grzegorz Sodomski z UJ wysiadł z auta,
podpierając się bambusową laską. Od paru lat zajmował się badaniem wypadków
lotniczych i był powszechnie uważany za eksperta, o czym świadczył jego tytuł
profesorski. Niewiele zmieniał tu fakt, że tytuł ten otrzymał za swoje prace z
dziedziny filozofii średniowiecza, a konkretnie myśli Dunsa Szkota Eriugeny.
Przywitał się z Dorajdą, usiadł przy ogrodowym stoliku.
- Ta tutaj – zapytał, wskazując
kciukiem Natalie, która stała pod ścianą w oczekiwaniu na rozkazy – to twoja
nowa nałożnica? Niezła.
- Ależ co pan, profesorze –
Łukasz Dorajda oburzył się i trochę poczerwieniał. – To niewolnica.
- Niewolnictwo to świetna rzecz –
przyznał Sodomski. – Miałem kiedyś Ukrainkę, ale sprzedałem ją jednemu
warszawiarzowi z korporacji.
Spojrzał
Natalie w twarz i sprośnie załopotał językiem.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć,
że se jeszcze nie ulżyłeś – uśmiechnął się do gospodarza.
- Wie pan, profesorze, co o tym
sądzę.
- Że grzech? – Sodomski zarechotał.
- Tu nie chodzi o grzech –
zaprzeczył Dorajda. – Człowiek powinien panować nad swoimi instynktami.
- Nie bądź taki sztywniak –
skrytykował go profesor. – To znaczy bądź, ale w innym sensie, hehehe.
I
podkreślił swoją wypowiedź gestem o wysokiej świńskości.
Zaczęli się zjeżdżać
kolejni goście. Był wśród nich Józef Zygmunt Dominik, przedstawiciel Polskiej
Partii Karlistowskiej, oraz Szymon Powidło,
współwłaściciel hurtowni materiałów budowlanych „Sindbad Ceglarz”. Jako
czwarty przybył Waldemar Chuliński, autorytet w dziedzinie bioetyki, który
szczycił się tym, że dzieci poczęte od tyłu potrafił rozpoznać po uszach.
Tymczasem Dorajda rozpalił grilla i położył już steki do pieczenia. Profesor
Sodomski otworzył zaś pierwsze piwo.
Pół godziny
później przyjechali kolejni goście, grupa doktorantów z Wyższej Szkoły
Bananowości, wśród których prym wiódł Robert Tyrkwa.
- Spóźniliśmy się trochę –
usprawiedliwiał się – bo gliny nas zatrzymały. Musiałem mandat płacić tym
darmozjadom, że niby prędkość przekroczyłem! A czy to moja wina, że mamy na
drogach takie bezsensowne ograniczenia? Zlikwidować policję w cholerę!
- A kto wtedy będzie bronił
obywateli i dbał o porządek społeczny? – zapytał Dominik.
- Każdy sobie kupi spluwę i sam
się obroni – wyjaśnił Tyrkwa.
Impreza
powoli się rozkręcała. Zgromadzeni wokół grilla reprezentanci szeroko pojętej
myśli konserwatywnej, a czasami nawet liberalnej, zaczęli stanowczo windować
procent alkoholu we krwi i wydychanym powietrzu, prowadząc dyskusje o sprawach
zasadniczych. Obecność Natalie z początku trochę ich deprymowała, ale gospodarz
powiedział, żeby nie zwracali uwagi, bo to tylko niewolnica.
- Cóż, przynajmniej realizuje się
w naturalnej roli kobiety – powiedział Tyrkwa z mściwą satysfakcją.
- Żeby tylko władze naszego kraju
wprowadzały nasze poglądy w życie równie konsekwentnie jak pan – Dominik
zwrócił się do gospodarza z uznaniem. –
Chociaż muszę przyznać, że akurat co do niewolnictwa mam lekkie obiekcje.
- Niewolnictwo, drogi kolego, to
podstawa zdrowego społeczeństwa – klarował Dorajda, krojąc średnio wysmażony
befsztyk. – Każda z wielkich cywilizacji wyrosła na niewolnictwie. Egipt,
Grecja, Rzym, islam, Anglia, Ameryka, Rosja… A jak tylko znosili niewolnictwo,
to zaraz potęga cywilizacyjna szła w kartofle. Powiadam, że tylko przez
przywrócenie ustroju niewolniczego Polska będzie w stanie oprzeć się lewackiej
modernizacji.
- Ale przecież wartości
chrześcijańskie… - wtrącił Waldemar Chuliński.
- Biblia nie potępia niewolnictwa
– stwierdził Dorajda, pewny siebie. – Jest przeciwko zniewalaniu jednego narodu
przez drugi, ale do samej instytucji niewolnictwa jako takiej nic nie ma. Natalka,
podaj musztardę!
- Aczkolwiek jak to pogodzić z
równością obywateli wobec prawa? – odezwał się Tyrkwa.
- Tak zwana równość to wymysł
oświeceniowo-racjonalistyczny, wymyślony przez niewolników, którym się
zachciało wolności. Fakty są takie, że ludzie nie są sobie równi. Niektórym to
nawet wyjdzie na dobre, kiedy będą mieli nad sobą kogoś, kto będzie podejmował
decyzję za nich. Dawniej panowie rządzili, a niewolnicy robili na roli, w domu
i gdzie indziej, i wszyscy byli zadowoleni, każdy znał swoje miejsce. Komu to
przeszkadzało?
- Dobrze mówi! – potwierdził Szymon
Powidło. – Dlaczego niby Żydom wolno dzisiaj niewolić porządnych ludzi, a nam
nie wolno?
Dorajda
skinął na Natalie, aby wyniosła opróżnione butelki do kosza.
- Właśnie – potwierdził. –
Powinniśmy walczyć o swoje, bo tu w grę wchodzi los naszej cywilizacji.
- To jest bardzo ważne – rzekł
Chuliński. - Niech pan spojrzy, kolego, co się teraz dzieje na Zachodzie.
Ślubów u nich nie ma, tylko igrzyska. Żyją jak zwierzęta, jedzą wszystko
nieczyste i mówią sprośności przed teściami swymi i przed synowymi.
- I wszędzie ten multikulturalizm
– wtrącił Powidło. – Imigranci i inne elementy. Jaka mniejszość na tym
korzysta? No, panowie się domyślają, jaka.
- Nie jestem antysemitą, ale nie
pozwoliłbym córce spotykać się z Murzynem – dodał Sodomski.
- A moim zdaniem powinno się
zabronić mówienia „dzień dobry” – stwierdził Józef Zygmunt Dominik. – Dawniej
wszyscy się witali „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, nie tylko do
księdza się tak mówiło. I to było bardzo dobre, bo pokazywało, jakie są
prawdziwe wartości i co naprawdę się w tym życiu liczy. A teraz wszędzie mamy
tylko to moralnie indyferentne „dzień dobry”. Nie jest dobry, bo diabelstwo się
szerzy!
- I islam do tego – uzupełnił
Tyrkwa.
- I Żydzi! – dodał Szymon Powidło.
- Tak, ale widzicie panowie –
wyjaśnił Dominik. – Muzułmanie przynajmniej mają cojones, żeby nie wstydzić się swojej wiary.
- I nie poddają się ideologii
genderowskiej – odrzekł Waldemar Chuliński.
Na
dźwięk tego słowa przy stoliku zapadła cisza pełna zgrozy.
- Panowie wiedzą, czytałem gdzieś
coś ostatnio – powiedział wreszcie Robert Tyrkwa. – Bo ten cały gender chce
zlikwidować heteroseksualizm.
- To by było straszne! – powiedział
prof. dr hab. Grzegorz Sodomski PhD, prof. UJ.
Towarzystwo
gwarzyło, znad grilla spokojnie unosił się dym – to piekła się już druga porcja
steków.
- Ty! – zawołał Tyrkwa do
Natalie. – Daj mi musztardę!
Natalie
wzięła do ręki słoik i zrobiła parę kroków w stronę doktoranta. Ale nie uszła
daleko. Profesor Sodomski przypuścił nagły atak na jej krągłości, i to oburącz,
z obu stron. Z obrzydzeniem skręcającym jej gardło dziewczyna wyrwała się ze
zbereźnych objęć filozofa. Pod wpływem skumulowanego poniżenia adrenalina
uderzyła jej do głowy. Natalie odskoczyła parę kroków i cisnęła w Sodomskiego
słoikiem. Profesor uchylił się, słoik trafił w brzuch Waldemara Chulińskiego,
pozostawiając na jego koszuli brunatne ślady.
- Zapłacisz mi za to, ty
niewierząca ateistko! – wrzasnął Chuliński.
Dorajda
również wpadł w nieopisaną jarość. Zerwał się z krzesła, podskoczył do Natalie,
obezwładnił ją, chwytając pod ramię.
- Marsz do szopy! – krzyczał,
potrząsając dziewczyną. – Ciągle jeszcze za dobrze cię traktuję!
I
zaprowadził Natalie do drewnianej szopy na drugim końcu działki, gdzie trzymał
wszelkie rupiecie. Wepchnął ją brutalnie do środka i zamknął drzwi na skobel.
Natalie
roztrzęsiona padła na kolana. A więc tak skończyła, nie jako potężna pani, mistrzyni
mezzosopranu, lecz jako niewolnica jakichś buców… Czy już przez resztę życia
będzie pomiatana i mieszana z błotem…? Zaczęła szlochać…
Światło
wpadające przez szczeliny między deskami zabłysnęło na jakimś przedmiocie.
Natalie rozpoznała go. To miecz Częstocha… Niegdyś nagroda, która miała
uhonorować jej nadzwyczajny talent, dziś, odebrany jej, poniewiera się wśród obleśnych
dzyndzybułów… Jego los taki sam, jak jej…
Tymczasem
na zewnątrz zapanowała konsternacja.
- To oburzające! – żołądkował się
Józef Dominik. – Jak pan sobie wychował tę służkę?
- Taka bezsensowna agresja po
prostu jest w naturze kobiety – zauważył Tyrkwa, zdobywając aplauz swoich
kolegów z uczelni.
Chuliński
spojrzał na Sodomskiego z wyrzutem.
- Swoją drogą, profesorze, wstydziłby
się pan takiego wszeteczeństwa.
- To był tylko żart – tłumaczył
się Grzegorz Sodomski. – A poza tym ona mnie sprowokowała.
- Powinna ponieść surową karę –
stwierdził Szymon Powidło.
- To oczywiste – przyznał Dorajda.
– Ale jaką?
- Jest pewien sposób – powiedział
Sodomski. – Całkiem przyjemny z naszej perspektywy, hehehe.
- Pan nas tu namawia do grzechu?
– oburzył się Dominik.
- Z niewolnicą to nie grzech –
uśmiechnął się profesor. – Przecież biblijny patriarcha Jakub miał legalne
dzieci nie tylko z obiema żonami, ale i z niewolnicami.
- Ale to byli Żydzi… –
zaprotestował Powidło, jednak dość słabo, gdyż inna część jego ciała głosowała
za. Nikt zresztą, łącznie z Chulińskim, rzekomo znającym Biblię, nie zorientował
się, że Grzegorz Sodomski dokonuje tu nielichej manipulacji, bo legalność w tym
przypadku polegała na tym, że Bilha i Zilpa nie były niewolnicami Jakuba, tylko
właśnie jego żon.
- A co, jeżeli eee… wpadniemy? – któryś
z młodych doktorantów jeszcze się wahał.
- To nawet dobrze, trzeba się
bronić przed zalewem muzułman – odpowiedział Dorajda.
Decyzja
o zabawieniu się kosztem Natalie przeszła jednomyślnie. Jeden z kolegów Tyrkwy
skierował się zatem w stronę szopy. Pozostali patrzyli, jak podchodzi do drzwi,
jak zdejmuje skobel i wchodzi do środka, a ich najchorsze podniecenie wzrastało
lawinowo.
Stali
i czekali w napięciu, aż doktorant przyprowadzi delikwentkę. Szymon Powidło
wysunął się do przodu, bo pragnął posunąć jako pierwszy. Profesor Sodomski ustawił
się w kolejce o kilka kroków za nim, obracając w myślach rozmaite taktyki
wykorzystania Natalie… zresztą, co będę ściemniać – obracając w myślach ją
samą.
I
wtedy z czeluści szopy rozległ się gardłowy wrzask. Tuż za nim, w ułamek
sekundy później, na pole wypadła Natalie, z włosem rozwianym, przeistoczona w
bezlitosną furię, z zakrwawionym brzeszczotem w ręce. Powidło majstrował
właśnie przy zaciętym suwaku u spodni, miał obie ręce zajęte. Nie zdążył nic
zrobić, gdy łasica z płynnego metalu ze świstem rzuciła mu się do gardła.
Posoka z rozwalonych tętnic poleciała parabolicznie. Drugi doktorant, widząc
to, zemdlał.
Dorajda
schował się za drzewo, wypatrując pomocy, ale na pobliskich podwórzach nikogo
nie było, wszyscy sąsiedzi kończyli żniwa albo oglądali „Janosika”. Robert
Tyrkwa wyrzucił z siebie przekleństwo, sięgnął po pistolet, strzelił, ale
Natalie już nie było tam, gdzie on celował. Trafił w brzuch leżącego kolegę.
Widząc to, Natalie poprawiła po nim i wbiła nieprzytomnemu sztych między żebra.
Krew trysnęła niczym fontanna na białostockich Plantach.
Sodomski stał zaszokowany, odruchowo zasłonił
się laską (tą bambusową). Natalie na odlew rąbnęła go w juwenalia. Wcześniej
profesor podniecił się potężnie perspektywą zbiorowego gwałtu na bezbronnej
dziewczynie, więc nie miała najmniejszych problemów z trafieniem. Grzegorz
Sodomski wyrzucił ze swego rozkroku diametralnie inny płyn, niż zamierzał, po
czym powoli, z perwersyjną gracją uklęknął i zarył nosem w ziemię.
Natalie
przydepnęła filozofa, żeby przypadkiem nie wstał. Potem dobiegła do
Chulińskiego. Ugodziła go jelcem w buzię. Zęby sypnęły się lawiną na ziemię,
lecz kątem oka dostrzegła, jak Tyrkwa próbuje przeładować broń. Natalie nie
czekała, aż przestaną mu się trząść ręce. Dopędziła go i z forhendu cięła w
brzuch, aż kawałek jelita zaczepił się o klingę. Robert Tyrkwa padł na ziemię i
umierał pełen rozpaczy, uświadomiwszy sobie, że jego trzewia mają tak pedalski
kolor.
Natalie
szalała niczym cyklon. Rozbijała czaszki dręczycieli swoich, rozbryzgując ich
mózgi, odrąbywała nogi, odwalała głowy razem z ramionami. Waldemar Chuliński,
trzymając się za zakrwawioną buzię, wpadł do samochodu i próbował odjechać.
Natalie dobiegła, rozbiła mieczem szybę i potężnym ciosem przyszpiliła bioetyka
do fotela. To by było tyle, jeśli chodzi o ochronę życia.
Pozostali
rzucili się do ucieczki. Brama była zamknięta, więc pobiegli na pola. Józef
Zygmunt Dominik, uciekając przez zagon truskawek, zaplątał się w ich wąsy i
padł jak długi na ziemię. Widząc, że nie ma szans uciec przed gniewem Natalie,
otworzył neseser, wyjął krucyfiks i zasłonił się nim w nadziei, że ta okropna
niewiasta nie odważy się uderzyć świętego symbolu
- Detente, espada… - powtarzał pod nosem. Jednak Natalie ominęła krzyż
i rozpłatała Dominikowi tętnicę
udową. Szkarłatny gejzer umaił jej dresy.
- Hija de Putin! – zajęczał karlista słabnącym głosem. Natalie na
kóniec programu walnęła go w głowę.
Na
placu nie było już nikogo, tylko zwały trupów wokół stygnącego grilla. Natalie
podeszła do stołu i z apetytem rzuciła się na jeden z ocalałych steków. Zjadła
jednak tylko pół, bo w końcu musiała dbać o linię.
W szybie domu
Łukasza Dorajdy ujrzała swoje odbicie. Natalie była cała od krwi. Zrzuciła
paskudne dresy, pozbyła się okropnej spódnicy, pozostając tylko w koszulce na
naramkach. Czuła się, jakby ciężar, który przygniatał ją od dwóch tygodni, w
jednej chwili momentalnie wyparował.
Popołudniowe
słońce grało w liściach czereśni, rzucając łaciate refleksy na twarz dziewczyny
z mieczem. Z daleka dochodziła stara pieśń, którą okoliczni mieszkańcy umilali
sobie prace polowe. Powiał chłodny zefirek, a Natalie pomału spuściła ku ziemi
miecz Częstocha i ruszyła na przełaj przez pola, gdzie ją oczy poniosą, hen za
horyzont… Może gdzieś tam znajdzie jakiegoś konia.
Później
przez wiele dni miejscowi farmerzy przychodzili oglądać rozczłonkowane zwłoki,
a kiedy w końcu zabrała je policja, kontemplowali samą scenerię, w której
rozegrały się te przerażające wydarzenia, nazwane później „krwawym grillem w
Jerzmanowicach”.
***
Łukasz
Dorajda zdyszany wyjrzał zza stogu. Jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko.
Najwyraźniej uciekł już wystarczająco daleko, zgubił ją. Rany boskie, w co on
się wpakował, to chyba jakaś feministka! Co prawda nigdy by na to nie wpadł, przecież
była całkiem atrakcyjna…
Odwrócił
się i wtedy go zobaczył. O kilka kroków od niego stał jakiś chłopak. Ubrany na
czarno, dość zadbany, pewnie pedał.
- Czego się gapisz? – warknął
Dorajda.
Młody
człowiek nic na to nie odpowiedział, tylko podszedł, złapał Dorajdę za kołnierz
i jednym pociągnięciem rzucił go na ziemię.
- Ty bydlu – powiedział. – Za to,
co zrobiłeś mojej Natalie, wypruję ci trzewia.
Publicysta,
którego pierś znalazła się pod okutym butem nieznajomego, dostrzegł, że
napastnik nie jest sam. Towarzyszyło mu jeszcze trzech, tak samo ubranych na
czarno, i mimo ciepłego dnia bił od nich niesamowity chłód.
- Wypuść mnie! – szlochał Dorajda.
– Błagam, już więcej nie będę!
- Daruję ci życie, jeżeli
spełnisz jeden warunek – warknął Dorian von Lassaye-Bruchtal.
- Zrobię wszystko, co rozkażesz!
– Dorajda rozpaczliwie objął jego nogi.
- Powtarzaj za mną: Penis. Sutki.
Prezerwatywa.
Łukasz
Dorajda skręcał się rozpaczliwie. Widać
było, jakie cierpienie sprawia mu próba wypowiedzenia tych wyrazów. Jednak
Dorian nie znał litości.
- Penis – powtarzał, delektując
się męczarnią ofiary. – Sutki.
Prezerwatywa. Zapłodnienie in vitro.
Publicysta
wił się konwulsyjnie, poruszał wargami, próbując wypowiedzieć te okropne
wyrazy. W pewnej chwili opadł nieruchomo. Jego serce nie wytrzymało, jego trud
już skończon.
- Wypijemy go? – zapytał jeden z
wampirów.
- Jeśli lubisz etanol – Dorian
skrzywił się z niesmakiem.
Drugi
z towarzyszy kawalera von Lassaye-Bruchtal sięgnął po krótkofalówkę, wymienił z
kimś parę słów.
- Znaleźli ją – zameldował
szefowi swemu. – Idzie przez pole, jakieś dziesięć kilometrów stąd.
- Jedziemy – zdecydował Dorian.
Normalnie zaparło mi dechu w pierwsiach, jak przeczytałam ten rozdział... Jestem wczonsnienta, ale piszesz nawet lepiej od mojej idolki E.L. James! Szkoda tylko, że ten cały Łukasz był taki nieromantyczny, ale nie tracę nadzieji, że Dorian też będzie chciał mieć Natali jako niewolnicę!
OdpowiedzUsuńMuszę też pszyznać, że bardzo porószyły mnie głempsze wątki twego dzieła (niekturych nie rozumiałam, ale Bodzio mi wytłumaczył). Uwarzam że takie poglondy są bardzo podniecające i seksi... Chętnie bym przeczytała takie artykuły!
Bardzo poruszajonco i plaztycznie oddajesz wszystko z życia wzięte, cienie i blaski, sukcesy i porażki, barwy szczęścia... mimo, że, akcja mieści się w tak nieromantycznym miejscu jak polska! Z dużą interesownością czytam mojego ulofcianego blogaska, który jest dla mnie drogowskazem w życiu, zupełnie jak pszepowiednie wrurzbity Dawida... Kochana twoje postaci są takie prawdziwe a nawet realne, bardzo mną to wszystko wczonsa psychicznie a nawet fizycznie.
Ogólnie to podoba mi się wszystko i czekam na nexksa! Buziolki! :******* xoxoxo
Węszę pojazd po prawicowych publicystach ogółem. I uroczy czerwony krzyżyk w rogu.
OdpowiedzUsuń