środa, 11 września 2013

Rozdział XIX, w którym nie ma się z czego śmiać

Niniejszy rozdział jest z dedykacją dla Marguerite, której Bodzio ostatnio przyczynił wiele zgryzot. "Get up, stand up!"

Natalie obudziła się i otworzyła oczy, ale nic nie zobaczyła. Wywnioskowała z tego, że jest ciemno.
Leżała na sianie. Kłuło ją w nogi i twarz i szeleściło, kiedy próbowała się poruszyć. Po jakimś czasie jednak Natalie podjęła historyczną decyzję, aby wstać.
Chciała iść w stronę światła, ale nie było żadnego, więc ruszyła przed siebie i już po kilku sekundach potrąciła miednicę, która narobiła strasznego hałasu. Panna Foster walnęła się przy tym boleśnie w kolano i zaczęła przeklinać swój los, który z sal operowych rzucił ją do ciemnej piwnicy.
Próbowała zatem poruszać się po omacku. Ciemność, ta mroczna milcząca kołdra wypełniona puchem czarnego łabędzia, spowijała ją ze wszystkich stron, zastawiając na Natalie zdradliwe pułapki w postaci regałów ze słoikami.
W pewnym momencie Natalie doszła do ściany i posuwając się wzdłuż niej, natrafiła dłońmi na zaokrąglony brzeg czegoś, co bez wątpienia było wanną. Przyszło jej do głowy, że powinna się wykąpać, ale nic z tego – wanna okazała się po brzegi wypełniona ziemniakami. Natalie usiadła więc na krawędzi i popadła w katatoniczne talmudyzowanie własnej wątpliwej fortuny.
Co się właściwie stało? Pamiętała bijatykę, jaka się wywiązała w knajpie na Focha, pamiętała też, że wyszła na ulicę, a potem już nic. Ktoś ją chyba porwał…
Siedziała Natalie na brzegu wanny, czekając na rozwój wypadków. Nie wiadomo, ile dokładnie spędziła w tej pozycji. Godzinę? Dwie? Pół dnia?
I nagle otworzyły się drzwi. W świetle z korytarza dała się dostrzec męska postać.
- Ubieraj się i chodź ze mną – powiedział nieznajomy, rzucając coś w stronę Natalie.
Dziewczyna złapała przedmiot, którym okazała się szara spódnica z dziadziny. Wyglądała na przydługą, a przede wszystkim miała beznadziejny fason i pochodziła chyba sprzed trzydziestu lat.
- Nie będę nosić czegoś takiego – sprzeciwiła się Natalie.
- Będziesz – rzekł facet. – Chyba że chcesz zostać w tej piwnicy.
     Natalie nie chciała zostać w tej piwnicy, więc przywdziała spódnicę oraz drugi element stroju, którym okazała się bordowa bluza od dresu.
Poszła za nieznajomym. Wyprowadził ją piwnicznym korytarzem na klatkę schodową. Byli w bloku mieszkalnym, ale wyglądając przez okno, Natalie nie rozpoznawała okolicy. Wdrapali się na trzecie piętro, mężczyzna otworzył drzwi do mieszkania i wpuścił ją do środka.
- No dobra – powiedziała Natalie. – Co ja tu robię? Gdzie są moje rzeczy? I kto pan jest?
       Teraz mogła się przyjrzeć facetowi bliżej. Był to przysadzisty, barczysty pyknik o lekko kręconych pszennych włosach. Nosił ciemnozieloną koszulę, a niewielkie druciane okulary nadawały jego nalanej, pozornie jowialnej twarzy wyraz perwersji, który tylko uległ wzmocnieniu, gdy mężczyzna uśmiechnął się prosięco.
- Nazywam się magister Łukasz Dorajda – powiedział – i jestem twoim panem.
- Ale w jakim sensie?
- W dosłownym – powiedział Dorajda. – Będziesz teraz moją niewolnicą.
- Nie ma mowy! – wybuchnęła Natalie. – Jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych! Oh, say can you see, by the dawn's early light, what so proudly we hailed at the twilight's last gleaming…
- Zamilcz! – przerwał jej właściciel piwnicy. – Tak się składa, że wiem, kim jesteś i co zrobiłaś w Gdańsku, Natalie Foster. Jeżeli nie będziesz mi posłuszna, oddam cię w ręce policji, a wtedy nie wywiniesz się tak jak poprzednio! Możesz siedzieć w celi i przejadać pieniądze podatników – albo zostać u mnie i przydać się na coś społeczeństwu!
          Natalie miała dosyć tego ględzenia, więc machnęła tylko ręką.
- No dobra – powiedziała. – To spiszmy już tę umowę.
- Jaką umowę? – prychnął Dorajda. – Z artykułami AGD nie podpisuje się umowy, nawet jeśli mają budowę organiczną. Do kuchni, naczynia czekają!
       Łukasz Dorajda był doktorantem na wydziale historycznym oraz publicystą. Kwestii niewolnictwa poświęcił rozległe badania, które doprowadziły go do wniosku, że w sumie nie jest ono niczym złym. Ponieważ nie lubił wykonywać wielu prac gospodarskich, pomstował na chore polskie prawo, które uniemożliwia posiadanie niewolników. Kiedy pojawiła się okazja pozyskania darmowej siły roboczej w sposób półlegalny, nie zamierzał wypuścić jej z rąk.
         Niedawno uzbierał dość kasy, żeby kupić mieszkanie i wyprowadzić się od rodziców. W związku z tym pojawił się poważny problem z gotowaniem, sprzątaniem i praniem skarpetek, ale Dorajda był pewien, że Natalie okaże się jego rozwiązaniem.
Kiedy już wysłał niewolnicę do garów, aby pozmywała po śniadaniu, a potem obrała ziemniaki, zrobiła pranie i zaczęła robić obiad, wówczas zasiadł do komputera i wziął się do pracy. Pisał nowy artykuł do pisma „Rzeczy Wiście”, w którym stwierdzał, że nie ma dowodów na to, czy wybitny opozycjonista naprawdę donosił do UB, był członkiem politbiura, wypowiadał się pozytywnie o twórczości Władysława Machejka i podbierał mleko sąsiadom na klatce schodowej, ale lepiej założyć, że tak, bo go nie lubię i mój szef też.
       Jakoś po południu wyszedł z domu. Natalie, chwilowo pozbawiona nadzoru właściciela, który notabene ochrzanił ją potężnie za rozgotowane i przesolone ziemniaki, wykorzystała tę chwilę, aby rozejrzeć się po domu.
Mieszkanie, oprócz kuchni i łazienki, miało trzy pokoje: salon, sypialnię oraz niewielkie pomieszczenie wykorzystywane jako schowek. Wszędzie panował jednakowy bardak. Co prawda gospodarz kazał gruntownie posprzątać, ale tej pracy nie dało się wykonać w kilka godzin, zwłaszcza, że Natalie nie lubiła sprzątać. W szafie było kilkanaście zupełnie identycznych koszul i marynarek; Natalie nie mogła wyjść ze zgrozy, jak pozbawiony wyobraźni był ten, kto je kupował. Na jednej ze ścian wisiał portret papieża. Łukasz Dorajda był wprawdzie niewierzący, ale uważał, że posiadanie podobizny papieża to obowiązek każdego Polaka. Jako dyskretny symbol przynależności do cywilizacji chrześcijańskiej, w rogu wisiał także czerwony krzyżyk.
        Kiedy Dorajda wrócił, zażyczył sobie odgrzania obiadu. Rozejrzał się po domu i na jego twarzy objawił się kwas niczym po spożyciu dwóch kilo dzikich jabłek.
- Dlaczego nie posprzątane? – zaatakował. – Obijałaś się!
- Sam se sprzątaj – odparła ironicznie Natalie.
- Co? Nie bądź bezczelna, niewiasto! – Dorajda poczerwieniał.
- I nie będę nosić takich niemodnych łachów! Daj mi jakieś spodnie, ty dolnopłuku!
         Publicysta podskoczył do niewolnicy, złapał ją za włosy i brutalnie szarpnął, przyginając ją do podłogi. Gdy policzek Natalie zetknął się z zimnym panelem, powiedzieć, że doznała wówczas uczucia przykrości, to nic nie powiedzieć.
- Twoją pierwszą i najważniejszą powinnością jest posłuszeństwo – syknął Dorajda. – A spodnie wybij sobie z głowy, nie będziesz szerzyć deprawacji w moim domu. Wstawaj i do kąta!
Zaprowadził roztrzęsioną Natalie do kąta w przedpokoju i kazał jej godzinę klęczeć na grochu, z podniesionymi rękami. Sam poszedł pisać artykuł. Natalie, wstrząsana szlochem, przeżywała upokorzenie, które przekładało się niemal na fizyczny ból. Edward nigdy by nie dopuścił, aby znalazła się w takiej sytuacji. Edwardzie! Gdzie jesteś? Dlaczego pozostawiłeś mnie na pastwę losu?
Kiedy upłynął czas przeznaczony na karę, Dorajda znów zapędził Natalie do roboty. Wieczorem pokazał jej miejsce do spania – zakurzony materac w najmniejszym pokoju, owej rupieciarni, wśród starych mebli, jakichś worków foliowych i innych takich.
- Ja mam spać w takich warunkach?! – Natalie przeżyła kolejne upokorzenie tego dnia, ale ciągle jeszcze próbowała stawiać opór.
- Albo to, albo wracaj do piwnicy – powiedział Dorajda.

Nastały więc dla Natalie dni niewoli chłopilońskiej. Wstawała o piątej rano i zamiast zejść na śniadanie, robiła je. Czasem mogła przy okazji sama coś zjeść, ale gdy zapytała Dorajdę o płatki, wkurzył się i kazał jej jeść kiełbasę, a nie jakieś eurowymysły. Po śniadaniu zmywała naczynia i blat, obierała kartofle, a potem brała się za odkurzanie i mycie podłóg. Około południa zaczynała przygotowywać obiad. Na obiad Natalie otrzymywała zimnioka, a jeżeli Dorajdzie zostawały jakieś resztki po posiłku, jej obowiązkiem było je dojeść do końca, żeby się nie marnowały. Później zmywała naczynia i blat. Dorajda w tym czasie pisał artykuł, na przykład do pisma „Miłujcie się sami” o tym, jak wielkie szkody zdrowotne, emocjonalne i moralne przynosi narodowi polskiemu heblowanie pachoła.
Około szesnastej Dorajda wzywał ją, aby umyła mu wannę, a później zajmowała się odkurzaniem dywanów. Kiedy publicysta się kąpał, ona robiła mu herbatę, a gdy skończył, wieszała ręczniki na balkonie. Później zabierała się za robienie prania, a następnie kolacji. W okolicach dwudziestej pierwszej Dorajda często miewał ochotę coś obejrzeć. Siadał na kanapie, otwierał piwo i wołał Natalie, aby włożyła DVD do odtwarzacza. Kiedy już obejrzał, Natalie musiała wyjąć płytę. W końcu szedł spać, a wówczas Natalie robiła jeszcze końcowe pranie i rozmrażała mięso na następny obiad.
Za swoją niewolniczą pracę otrzymywała raz na trzy dni odkrojoną 1/5 mydła oraz saszetkę szamponu. Pewnego dnia zasygnalizowała „panu”, że jest niedyspozycyjna, ale powiedział tylko, żeby nie była niesmaczna, więc Natalie przez kilka dni cierpiała w milczeniu. Poza tym Dorajda próbował wpoić jej kulturę polską. W tym celu karmił ją czasem pierogami i bigosem oraz kazał jej czytać na głos Mickiewicza i Sienkiewicza, a jeżeli jakiś wyraz przeczytała niepoprawnie, bił ją po uszach.
Kary w ogóle często jej wymierzał. Jeżeli coś niedokładnie odkurzyła, albo jeżeli zabrała się za porządkowanie jego papierów (chociaż nie mówił, że nie powinna ich ruszać), szła klęczeć na grochu. Tak samo, jeżeli zbyt długo siedziała w łazience, bo marnowała elektrykę. Za każdym razem, gdy spaliła budyń – a przypalała go za każdym razem, bo nie miała w tej materii doświadczenia – musiała klęczeć na grochu z przypalonym garnkiem na głowie.
Gdy czasami wychodził, zamykając ją w domu, Natalie szlochała nad swym poniżeniem. A mogłaby być gwiazdą opery… Tęskniła za czasami, gdy miała przy sobie Edwarda, opiekującego się nią i strzegącego przed każdym niebezpieczeństwem. …A Dorian? Cóż Dorian? Tak powtarzał o swojej mrocznej miłości, a jak przyszło co do czego, to nie uratował jej nawet przed byle magistrem…

Minął tydzień. Łukasz Dorajda właśnie skończył jeden ze swych okazjonalnych felietonów do pisma „Nasz Rycerz Niedzielny”, po czym poszedł na obiad. Grochówka okazała się całkiem zjadliwa. Magister doszedł więc do wniosku, że proces wychowywania niewolnicy idzie w dobrym kierunku, a co za tym idzie, Natalie można wypuścić na pole.
Wręczył jej zatem kopertę i pewną sumę pieniędzy, każąc zejść na pocztę, a w drodze powrotnej zrobić zakupy. Natalie, której opór praktycznie został już prawie złamany, zgodziła się wyjść z domu. Cóż zresztą innego mogła zrobić…
Na poczcie spędziła ponad godzinę, bo akurat trafiła na kolejkę. Przy okienku stał najpierw emeryt, który zapomniał okularów i nie dawał rady niczego rozczytać. Kolejny klient próbował odebrać polecony dla żony, ale pracownica nie chciała mu wydać listu; co prawda już dawno temu złożył pełnomocnictwo od małżonki, ale na poczcie je zgubili. Trzecia klientka miała wysłać dziecku do Londynu jakieś dokumenty. Pocztowa dłuższy czas tłumaczyła jej, jakie są rodzaje przesyłek. W końcu kobieta zdecydowała się na list z zadeklarowaną wartością. Zapytana, ile wynosi wartość przesyłki, odpowiedziała: „No nie wiem, dla mnie to jest bezcenne!”
W końcu Natalie doczekała się swojej kolei i wysłała polecony w imieniu Łukasza Dorajdy. Potem zajrzała do sklepu spożywczego. Z artykułami spożywczymi i chemią gospodarczą szybko dała sobie radę. Problem pojawił się dopiero przy kupowaniu papierosów i alkoholu. Natalie, stojąc już u lady, zdała sobie nagle sprawę, że nie ma ukończonych dwudziestu jeden lat. Nie dawała jednak tego po sobie poznać…
- Poproszę niebieskie goldeny i tę wódkę z datą – powiedziała.
            Ekspedient spojrzał na nią podejrzliwie.
- A ile ty właściwie masz lat? – zapytał.
- A na ile wyglądam? – odbiła Natalie.
- Na jakieś szesnaście.
- Błąd! – wykrzyknęła Natalie tryumfalnie. – Mam osiemnaście… to znaczy dwadzieścia jeden.
- To ile w końcu? Dowód poproszę.
- Ty świnio! – Natalie podskoczyła i zdzieliła sprzedawcę w policzek, zrozumiawszy, że domaga się on tego, co potocznie nazywają „dowodem miłości”.
       W sklepie zapanował chaos. Klientowi stojącemu obok ze strachu upadły jaja na podłogę. Dwie praktykantki rzuciły się na Natalie, próbując ją obezwładnić, ale ona trafiła jedną po koszykarsku łokciem, w sposób, jakiego nauczyła się dawno temu na wuefie, a potem zarzuciła jej fartuch na głowę i zaczęła bić ile wlezie. Druga praktykantka, ekspedient zza lady oraz starsza sprzedawczyca, która nadbiegła z zaplecza, po dłuższej szamotaninie i zdobyciu niemałej liczby sińców, w końcu poskromili ową desperacką wilczycę, w jaką przepoczwarzyła się Natalie. Już mieli dzwonić po policję, kiedy do sklepu wpadł Łukasz Dorajda.
- Gdzie ty się szwendasz, a? – zapytał ze sztucznym, kiernozim uśmiechem. – Państwo wybaczą, moja siostrzenica przechodzi burzliwy okres…
      Zaprowadził ją do mieszkania. Ledwo zamknęły się drzwi, persyflażowy uśmieszek zniknął, a Dorajda wpadł w nieopisaną wściekłość. Jego twarz drgała jak lawa plugawa. Był wprost jako ten Piotr znad Sekwany, któremu wypłacono wynagrodzenie w wysokości jednego dolara.
- Och, ty lampucero! – darł się, ustawiwszy Natalie na tle otwartej szafy. – Nie można cię samej zostawić, żebyś czegoś nie spieprzyła! Zdecydowanie za łagodny byłem dla ciebie…
I posłał ją do kąta. Okazało się jednak, że Natalie nie może klęczeć na grochu, bo zużyła cały do grochówki. Wobec tego Dorajda kazał jej klęczeć na rurze od odkurzacza, i to całe dwie godziny. Kiedy zaś ten upokarzający czas dobiegł końca, publicysta stanął nad Natalie i dał jej do przeczytania artykuły wydrukowane z sieci.
       „Zagłada domu Fosterów” – mówiły nagłówki. „Podwójne morderstwo w Horton. Policja na tropie sprawców”. „Rodzina Szalonej Natalie Zabita – Przypadek?”
      Natalie z początku nie mogła uwierzyć. Jej serce szarpnęło się w bolesnym paradoksyzmie niczym ptak złapany w sidła, padła na podłogę jak ścięta toporem. Potem spróbowała wziąć się w garść, przeczytała artykuły dokładniej. Gdy dobrnęła do końca i uświadomiła sobie stratę, nic nie było w stanie powstrzymać jej bólu, kryształowe łzy runęły z jej powiek hurtowo. A więc nigdy już nie pokłóci z matką, nigdy już nie będzie wyśmiewać się z rozterek uczuciowych siostry… Zwijała się po wykładzinie, targana kłami bezbrzeżnej rozpaczy.
- To wszystko twoja wina! – orał Łukasz Dorajda, okładając ją ścierką. – Tylko i wyłącznie twoja! Tak się kończy nieposłuszeństwo! Miej to na uwadze!

***

      Minął drugi tydzień. W tym czasie Dorajda pojechał nawet do Bydgoszczy na występ w programie „Rozmowy wykańczające”, ale nie obawiał się ewentualnego buntu. Natalie, powiadomiona o śmierci matki i siostry, przeżyła załamanie i została całkowicie spacyfikowana. Jej jedyną rozrywką w niewoli stały się krótkie chwile pod nieobecność jej dręczyciela, kiedy to włączała telewizor. Biorąc pod uwagę ogólny poziom polskiej telewizji – marne pocieszenie.
        Pewnego dnia, a był to piątek, Dorajda urządził grilla na swej daczy na wsi pod miastem. Postanowił zabrać ze sobą Natalie. Z tej okazji wydał jej aż pół mydła, a także wręczył zmianę odzieży – spódnicę (równie niemodną jak poprzednia) oraz drugą bluzę od dresu, żeby nie narobiła mu wstydu przy gościach.
     Wyjechali z miasta samochodem, robiąc postój tylko na stacji benzynowej. Wtedy też Natalie zorientowała się, że ostatnie dwa tygodnie spędziła w Krakowie. Dorajda pokonał kilkanaście mil, zanim w końcu zatrzymał się przed wiejskim domem.
         Była dopiero czternasta, ale przybyli wcześniej, ponieważ w domu od dawna nikt nie sprzątał. Dorajda więc wysłał Natalie do środka. Wprawdzie cała impreza miała się odbyć na świeżym powietrzu, a nie w domu, ale nie chciał, aby służba się obijała. Sam zajął się rozpalaniem pod grylem.
Wkrótce na działkę przyjechał pierwszy gość. Profesor Grzegorz Sodomski z UJ wysiadł z auta, podpierając się bambusową laską. Od paru lat zajmował się badaniem wypadków lotniczych i był powszechnie uważany za eksperta, o czym świadczył jego tytuł profesorski. Niewiele zmieniał tu fakt, że tytuł ten otrzymał za swoje prace z dziedziny filozofii średniowiecza, a konkretnie myśli Dunsa Szkota Eriugeny. Przywitał się z Dorajdą, usiadł przy ogrodowym stoliku.
- Ta tutaj – zapytał, wskazując kciukiem Natalie, która stała pod ścianą w oczekiwaniu na rozkazy – to twoja nowa nałożnica? Niezła.
- Ależ co pan, profesorze – Łukasz Dorajda oburzył się i trochę poczerwieniał. – To niewolnica.
- Niewolnictwo to świetna rzecz – przyznał Sodomski. – Miałem kiedyś Ukrainkę, ale sprzedałem ją jednemu warszawiarzowi z korporacji.
            Spojrzał Natalie w twarz i sprośnie załopotał językiem.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że se jeszcze nie ulżyłeś – uśmiechnął się do gospodarza.
- Wie pan, profesorze, co o tym sądzę.
- Że grzech? – Sodomski zarechotał.
- Tu nie chodzi o grzech – zaprzeczył Dorajda. – Człowiek powinien panować nad swoimi instynktami.
- Nie bądź taki sztywniak – skrytykował go profesor. – To znaczy bądź, ale w innym sensie, hehehe.
            I podkreślił swoją wypowiedź gestem o wysokiej świńskości.
Zaczęli się zjeżdżać kolejni goście. Był wśród nich Józef Zygmunt Dominik, przedstawiciel Polskiej Partii Karlistowskiej, oraz Szymon Powidło, współwłaściciel hurtowni materiałów budowlanych „Sindbad Ceglarz”. Jako czwarty przybył Waldemar Chuliński, autorytet w dziedzinie bioetyki, który szczycił się tym, że dzieci poczęte od tyłu potrafił rozpoznać po uszach. Tymczasem Dorajda rozpalił grilla i położył już steki do pieczenia. Profesor Sodomski otworzył zaś pierwsze piwo.
Pół godziny później przyjechali kolejni goście, grupa doktorantów z Wyższej Szkoły Bananowości, wśród których prym wiódł Robert Tyrkwa.
- Spóźniliśmy się trochę – usprawiedliwiał się – bo gliny nas zatrzymały. Musiałem mandat płacić tym darmozjadom, że niby prędkość przekroczyłem! A czy to moja wina, że mamy na drogach takie bezsensowne ograniczenia? Zlikwidować policję w cholerę!
- A kto wtedy będzie bronił obywateli i dbał o porządek społeczny? – zapytał Dominik.
- Każdy sobie kupi spluwę i sam się obroni – wyjaśnił Tyrkwa.
           
    Impreza powoli się rozkręcała. Zgromadzeni wokół grilla reprezentanci szeroko pojętej myśli konserwatywnej, a czasami nawet liberalnej, zaczęli stanowczo windować procent alkoholu we krwi i wydychanym powietrzu, prowadząc dyskusje o sprawach zasadniczych. Obecność Natalie z początku trochę ich deprymowała, ale gospodarz powiedział, żeby nie zwracali uwagi, bo to tylko niewolnica.
- Cóż, przynajmniej realizuje się w naturalnej roli kobiety – powiedział Tyrkwa z mściwą satysfakcją.
- Żeby tylko władze naszego kraju wprowadzały nasze poglądy w życie równie konsekwentnie jak pan – Dominik zwrócił się do gospodarza  z uznaniem. – Chociaż muszę przyznać, że akurat co do niewolnictwa mam lekkie obiekcje.
- Niewolnictwo, drogi kolego, to podstawa zdrowego społeczeństwa – klarował Dorajda, krojąc średnio wysmażony befsztyk. – Każda z wielkich cywilizacji wyrosła na niewolnictwie. Egipt, Grecja, Rzym, islam, Anglia, Ameryka, Rosja… A jak tylko znosili niewolnictwo, to zaraz potęga cywilizacyjna szła w kartofle. Powiadam, że tylko przez przywrócenie ustroju niewolniczego Polska będzie w stanie oprzeć się lewackiej modernizacji.
- Ale przecież wartości chrześcijańskie… - wtrącił Waldemar Chuliński.
- Biblia nie potępia niewolnictwa – stwierdził Dorajda, pewny siebie. – Jest przeciwko zniewalaniu jednego narodu przez drugi, ale do samej instytucji niewolnictwa jako takiej nic nie ma. Natalka, podaj musztardę!
- Aczkolwiek jak to pogodzić z równością obywateli wobec prawa? – odezwał się Tyrkwa.
- Tak zwana równość to wymysł oświeceniowo-racjonalistyczny, wymyślony przez niewolników, którym się zachciało wolności. Fakty są takie, że ludzie nie są sobie równi. Niektórym to nawet wyjdzie na dobre, kiedy będą mieli nad sobą kogoś, kto będzie podejmował decyzję za nich. Dawniej panowie rządzili, a niewolnicy robili na roli, w domu i gdzie indziej, i wszyscy byli zadowoleni, każdy znał swoje miejsce. Komu to przeszkadzało?
- Dobrze mówi! – potwierdził Szymon Powidło. – Dlaczego niby Żydom wolno dzisiaj niewolić porządnych ludzi, a nam nie wolno?
            Dorajda skinął na Natalie, aby wyniosła opróżnione butelki do kosza.
- Właśnie – potwierdził. – Powinniśmy walczyć o swoje, bo tu w grę wchodzi los naszej cywilizacji.
- To jest bardzo ważne – rzekł Chuliński. - Niech pan spojrzy, kolego, co się teraz dzieje na Zachodzie. Ślubów u nich nie ma, tylko igrzyska. Żyją jak zwierzęta, jedzą wszystko nieczyste i mówią sprośności przed teściami swymi i przed synowymi.
- I wszędzie ten multikulturalizm – wtrącił Powidło. – Imigranci i inne elementy. Jaka mniejszość na tym korzysta? No, panowie się domyślają, jaka.
- Nie jestem antysemitą, ale nie pozwoliłbym córce spotykać się z Murzynem – dodał Sodomski.
- A moim zdaniem powinno się zabronić mówienia „dzień dobry” – stwierdził Józef Zygmunt Dominik. – Dawniej wszyscy się witali „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, nie tylko do księdza się tak mówiło. I to było bardzo dobre, bo pokazywało, jakie są prawdziwe wartości i co naprawdę się w tym życiu liczy. A teraz wszędzie mamy tylko to moralnie indyferentne „dzień dobry”. Nie jest dobry, bo diabelstwo się szerzy!
- I islam do tego – uzupełnił Tyrkwa.
- I Żydzi! – dodał Szymon Powidło.
- Tak, ale widzicie panowie – wyjaśnił Dominik. – Muzułmanie przynajmniej mają cojones, żeby nie wstydzić się swojej wiary.
- I nie poddają się ideologii genderowskiej – odrzekł Waldemar Chuliński.
            Na dźwięk tego słowa przy stoliku zapadła cisza pełna zgrozy.
- Panowie wiedzą, czytałem gdzieś coś ostatnio – powiedział wreszcie Robert Tyrkwa. – Bo ten cały gender chce zlikwidować heteroseksualizm.
- To by było straszne! – powiedział prof. dr hab. Grzegorz Sodomski PhD, prof. UJ.
            Towarzystwo gwarzyło, znad grilla spokojnie unosił się dym – to piekła się już druga porcja steków.
- Ty! – zawołał Tyrkwa do Natalie. – Daj mi musztardę!
         Natalie wzięła do ręki słoik i zrobiła parę kroków w stronę doktoranta. Ale nie uszła daleko. Profesor Sodomski przypuścił nagły atak na jej krągłości, i to oburącz, z obu stron. Z obrzydzeniem skręcającym jej gardło dziewczyna wyrwała się ze zbereźnych objęć filozofa. Pod wpływem skumulowanego poniżenia adrenalina uderzyła jej do głowy. Natalie odskoczyła parę kroków i cisnęła w Sodomskiego słoikiem. Profesor uchylił się, słoik trafił w brzuch Waldemara Chulińskiego, pozostawiając na jego koszuli brunatne ślady.
- Zapłacisz mi za to, ty niewierząca ateistko! – wrzasnął Chuliński.
         Dorajda również wpadł w nieopisaną jarość. Zerwał się z krzesła, podskoczył do Natalie, obezwładnił ją, chwytając pod ramię.
- Marsz do szopy! – krzyczał, potrząsając dziewczyną. – Ciągle jeszcze za dobrze cię traktuję!
            I zaprowadził Natalie do drewnianej szopy na drugim końcu działki, gdzie trzymał wszelkie rupiecie. Wepchnął ją brutalnie do środka i zamknął drzwi na skobel.
      Natalie roztrzęsiona padła na kolana. A więc tak skończyła, nie jako potężna pani, mistrzyni mezzosopranu, lecz jako niewolnica jakichś buców… Czy już przez resztę życia będzie pomiatana i mieszana z błotem…? Zaczęła szlochać…
      Światło wpadające przez szczeliny między deskami zabłysnęło na jakimś przedmiocie. Natalie rozpoznała go. To miecz Częstocha… Niegdyś nagroda, która miała uhonorować jej nadzwyczajny talent, dziś, odebrany jej, poniewiera się wśród obleśnych dzyndzybułów… Jego los taki sam, jak jej…

            Tymczasem na zewnątrz zapanowała konsternacja.
- To oburzające! – żołądkował się Józef Dominik. – Jak pan sobie wychował tę służkę?
- Taka bezsensowna agresja po prostu jest w naturze kobiety – zauważył Tyrkwa, zdobywając aplauz swoich kolegów z uczelni.
            Chuliński spojrzał na Sodomskiego z wyrzutem.
- Swoją drogą, profesorze, wstydziłby się pan takiego wszeteczeństwa.
- To był tylko żart – tłumaczył się Grzegorz Sodomski. – A poza tym ona mnie sprowokowała.
- Powinna ponieść surową karę – stwierdził Szymon Powidło.
- To oczywiste – przyznał Dorajda. – Ale jaką?
- Jest pewien sposób – powiedział Sodomski. – Całkiem przyjemny z naszej perspektywy, hehehe.
- Pan nas tu namawia do grzechu? – oburzył się Dominik.
- Z niewolnicą to nie grzech – uśmiechnął się profesor. – Przecież biblijny patriarcha Jakub miał legalne dzieci nie tylko z obiema żonami, ale i z niewolnicami.
- Ale to byli Żydzi… – zaprotestował Powidło, jednak dość słabo, gdyż inna część jego ciała głosowała za. Nikt zresztą, łącznie z Chulińskim, rzekomo znającym Biblię, nie zorientował się, że Grzegorz Sodomski dokonuje tu nielichej manipulacji, bo legalność w tym przypadku polegała na tym, że Bilha i Zilpa nie były niewolnicami Jakuba, tylko właśnie jego żon.
- A co, jeżeli eee… wpadniemy? – któryś z młodych doktorantów jeszcze się wahał.
- To nawet dobrze, trzeba się bronić przed zalewem muzułman – odpowiedział Dorajda.
        Decyzja o zabawieniu się kosztem Natalie przeszła jednomyślnie. Jeden z kolegów Tyrkwy skierował się zatem w stronę szopy. Pozostali patrzyli, jak podchodzi do drzwi, jak zdejmuje skobel i wchodzi do środka, a ich najchorsze podniecenie wzrastało lawinowo.
         Stali i czekali w napięciu, aż doktorant przyprowadzi delikwentkę. Szymon Powidło wysunął się do przodu, bo pragnął posunąć jako pierwszy. Profesor Sodomski ustawił się w kolejce o kilka kroków za nim, obracając w myślach rozmaite taktyki wykorzystania Natalie… zresztą, co będę ściemniać – obracając w myślach ją samą.
      I wtedy z czeluści szopy rozległ się gardłowy wrzask. Tuż za nim, w ułamek sekundy później, na pole wypadła Natalie, z włosem rozwianym, przeistoczona w bezlitosną furię, z zakrwawionym brzeszczotem w ręce. Powidło majstrował właśnie przy zaciętym suwaku u spodni, miał obie ręce zajęte. Nie zdążył nic zrobić, gdy łasica z płynnego metalu ze świstem rzuciła mu się do gardła. Posoka z rozwalonych tętnic poleciała parabolicznie. Drugi doktorant, widząc to, zemdlał.
            Dorajda schował się za drzewo, wypatrując pomocy, ale na pobliskich podwórzach nikogo nie było, wszyscy sąsiedzi kończyli żniwa albo oglądali „Janosika”. Robert Tyrkwa wyrzucił z siebie przekleństwo, sięgnął po pistolet, strzelił, ale Natalie już nie było tam, gdzie on celował. Trafił w brzuch leżącego kolegę. Widząc to, Natalie poprawiła po nim i wbiła nieprzytomnemu sztych między żebra. Krew trysnęła niczym fontanna na białostockich Plantach.
Sodomski stał zaszokowany, odruchowo zasłonił się laską (tą bambusową). Natalie na odlew rąbnęła go w juwenalia. Wcześniej profesor podniecił się potężnie perspektywą zbiorowego gwałtu na bezbronnej dziewczynie, więc nie miała najmniejszych problemów z trafieniem. Grzegorz Sodomski wyrzucił ze swego rozkroku diametralnie inny płyn, niż zamierzał, po czym powoli, z perwersyjną gracją uklęknął i zarył nosem w ziemię.
Natalie przydepnęła filozofa, żeby przypadkiem nie wstał. Potem dobiegła do Chulińskiego. Ugodziła go jelcem w buzię. Zęby sypnęły się lawiną na ziemię, lecz kątem oka dostrzegła, jak Tyrkwa próbuje przeładować broń. Natalie nie czekała, aż przestaną mu się trząść ręce. Dopędziła go i z forhendu cięła w brzuch, aż kawałek jelita zaczepił się o klingę. Robert Tyrkwa padł na ziemię i umierał pełen rozpaczy, uświadomiwszy sobie, że jego trzewia mają tak pedalski kolor.
Natalie szalała niczym cyklon. Rozbijała czaszki dręczycieli swoich, rozbryzgując ich mózgi, odrąbywała nogi, odwalała głowy razem z ramionami. Waldemar Chuliński, trzymając się za zakrwawioną buzię, wpadł do samochodu i próbował odjechać. Natalie dobiegła, rozbiła mieczem szybę i potężnym ciosem przyszpiliła bioetyka do fotela. To by było tyle, jeśli chodzi o ochronę życia.
Pozostali rzucili się do ucieczki. Brama była zamknięta, więc pobiegli na pola. Józef Zygmunt Dominik, uciekając przez zagon truskawek, zaplątał się w ich wąsy i padł jak długi na ziemię. Widząc, że nie ma szans uciec przed gniewem Natalie, otworzył neseser, wyjął krucyfiks i zasłonił się nim w nadziei, że ta okropna niewiasta nie odważy się uderzyć świętego symbolu
- Detente, espada… - powtarzał pod nosem. Jednak Natalie ominęła krzyż i rozpłatała Dominikowi tętnicę udową. Szkarłatny gejzer umaił jej dresy.
- Hija de Putin! – zajęczał karlista słabnącym głosem. Natalie na kóniec programu walnęła go w głowę.
          Na placu nie było już nikogo, tylko zwały trupów wokół stygnącego grilla. Natalie podeszła do stołu i z apetytem rzuciła się na jeden z ocalałych steków. Zjadła jednak tylko pół, bo w końcu musiała dbać o linię.
W szybie domu Łukasza Dorajdy ujrzała swoje odbicie. Natalie była cała od krwi. Zrzuciła paskudne dresy, pozbyła się okropnej spódnicy, pozostając tylko w koszulce na naramkach. Czuła się, jakby ciężar, który przygniatał ją od dwóch tygodni, w jednej chwili momentalnie wyparował.
Popołudniowe słońce grało w liściach czereśni, rzucając łaciate refleksy na twarz dziewczyny z mieczem. Z daleka dochodziła stara pieśń, którą okoliczni mieszkańcy umilali sobie prace polowe. Powiał chłodny zefirek, a Natalie pomału spuściła ku ziemi miecz Częstocha i ruszyła na przełaj przez pola, gdzie ją oczy poniosą, hen za horyzont… Może gdzieś tam znajdzie jakiegoś konia.
        Później przez wiele dni miejscowi farmerzy przychodzili oglądać rozczłonkowane zwłoki, a kiedy w końcu zabrała je policja, kontemplowali samą scenerię, w której rozegrały się te przerażające wydarzenia, nazwane później „krwawym grillem w Jerzmanowicach”.

***

      Łukasz Dorajda zdyszany wyjrzał zza stogu. Jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko. Najwyraźniej uciekł już wystarczająco daleko, zgubił ją. Rany boskie, w co on się wpakował, to chyba jakaś feministka! Co prawda nigdy by na to nie wpadł, przecież była całkiem atrakcyjna…
            Odwrócił się i wtedy go zobaczył. O kilka kroków od niego stał jakiś chłopak. Ubrany na czarno, dość zadbany, pewnie pedał.
- Czego się gapisz? – warknął Dorajda.
      Młody człowiek nic na to nie odpowiedział, tylko podszedł, złapał Dorajdę za kołnierz i jednym pociągnięciem rzucił go na ziemię.
- Ty bydlu – powiedział. – Za to, co zrobiłeś mojej Natalie, wypruję ci trzewia.
            Publicysta, którego pierś znalazła się pod okutym butem nieznajomego, dostrzegł, że napastnik nie jest sam. Towarzyszyło mu jeszcze trzech, tak samo ubranych na czarno, i mimo ciepłego dnia bił od nich niesamowity chłód.
- Wypuść mnie! – szlochał Dorajda. – Błagam, już więcej nie będę!
- Daruję ci życie, jeżeli spełnisz jeden warunek – warknął Dorian von Lassaye-Bruchtal.
- Zrobię wszystko, co rozkażesz! – Dorajda rozpaczliwie objął jego nogi.
- Powtarzaj za mną: Penis. Sutki. Prezerwatywa.
      Łukasz Dorajda skręcał się rozpaczliwie. Widać było, jakie cierpienie sprawia mu próba wypowiedzenia tych wyrazów. Jednak Dorian nie znał litości.
- Penis – powtarzał, delektując się męczarnią ofiary. – Sutki. Prezerwatywa. Zapłodnienie in vitro.
      Publicysta wił się konwulsyjnie, poruszał wargami, próbując wypowiedzieć te okropne wyrazy. W pewnej chwili opadł nieruchomo. Jego serce nie wytrzymało, jego trud już skończon.
- Wypijemy go? – zapytał jeden z wampirów.
- Jeśli lubisz etanol – Dorian skrzywił się z niesmakiem.
      Drugi z towarzyszy kawalera von Lassaye-Bruchtal sięgnął po krótkofalówkę, wymienił z kimś parę słów.
- Znaleźli ją – zameldował szefowi swemu. – Idzie przez pole, jakieś dziesięć kilometrów stąd.
- Jedziemy – zdecydował Dorian.




2 komentarze:

  1. Normalnie zaparło mi dechu w pierwsiach, jak przeczytałam ten rozdział... Jestem wczonsnienta, ale piszesz nawet lepiej od mojej idolki E.L. James! Szkoda tylko, że ten cały Łukasz był taki nieromantyczny, ale nie tracę nadzieji, że Dorian też będzie chciał mieć Natali jako niewolnicę!
    Muszę też pszyznać, że bardzo porószyły mnie głempsze wątki twego dzieła (niekturych nie rozumiałam, ale Bodzio mi wytłumaczył). Uwarzam że takie poglondy są bardzo podniecające i seksi... Chętnie bym przeczytała takie artykuły!
    Bardzo poruszajonco i plaztycznie oddajesz wszystko z życia wzięte, cienie i blaski, sukcesy i porażki, barwy szczęścia... mimo, że, akcja mieści się w tak nieromantycznym miejscu jak polska! Z dużą interesownością czytam mojego ulofcianego blogaska, który jest dla mnie drogowskazem w życiu, zupełnie jak pszepowiednie wrurzbity Dawida... Kochana twoje postaci są takie prawdziwe a nawet realne, bardzo mną to wszystko wczonsa psychicznie a nawet fizycznie.
    Ogólnie to podoba mi się wszystko i czekam na nexksa! Buziolki! :******* xoxoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Węszę pojazd po prawicowych publicystach ogółem. I uroczy czerwony krzyżyk w rogu.

    OdpowiedzUsuń