niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział XXIII, w którym przelatuje kondor

Niniejszy rozdział dedykowan jest K. „P.” D. w podziękowaniu za wsparcie strategiczne.

Natalie obudziła się, gdy promienie rannego słońca brutalnie spettingowały jej powieki. Obróciła się na bok. Nie wyobrażała sobie, że materac w mieszkaniu Dorajdy może być aż tak wygodny. Jaka szkoda, że zaraz będzie musiała zrywać się z łóżka i szorować…
Kiedy w końcu otworzyła oczy, gotowa zmierzyć się z bezlitosną rzeczywistością, ujrzała z zaskoczeniem, że nie jest już u owego zmierzłego publicysty.
Pomieszczenie było przestronne i przewiewne. Przez wysokie, rogate okna w stylu gotyckim wpadało świeże powietrze, za nim rozpościerało się błękitne niebo i soczyście zielona ściana lasu palmowego… Natalie nic nie kumała. Powoli dochodziło do niej, że przecież nie jest już w niewoli… Nie pamiętała, jak do tego doszło, ale było dobrze.
W pokoju, oprócz monumentalnego łoża, była też hebanowa podłoga, telewizor praktycznie na całą ścianę, krzesło i szafka nocna z drzewa wenge oraz kilka regałów wypełnionych najrozmaitszymi durnostojkami z miedzi, porcelany, platyny i złota. Honorowe miejsce zajmował bambusowy stojak na miecze, na którym spoczywał Miecz Częstocha. Natalie wzięła do ręki swą unikalną broń. Machnęła na próbę, żeby sprawdzić, czy to wszystko jej się nie śni, i bez trudu ścięła trzy storczyki stojące w wazonie z czasów dynastii Shun.
A wyżej na ścianie… Natalie nie mogła uwierzyć własnym tęczówkom. Nad stojakiem wisiał ołówkiem uczyniony portret. Jej portret. Wyjątkowo prawdziwy, chociaż nie wykonany na podstawie żadnego ze znanych jej zdjęć.
Skrzypnęły drzwi. Natalie odwróciła się gwałtownie, gotowa zadać cios, lecz do środka weszły dwie niegroźnie wyglądające kobiety. Obie skośnookie i ciemnowłose, obie miały na sobie żółtawe bluzki i spódnice do kostek, natomiast jedna z nich była bardziej przy kości oraz starsza niż młodsza.
- Witam, pani – uśmiechnęła się, poprawiając pasmo siwiejących włosów. – Jestem Adoración i w imieniu personelu mam zaszczyt powitać cię w Dorianii.
- Doriania? – zdziwiła się Natalie.
- Oczywiście, pani – odrzekła Adoración. – Wyspa, której właścicielem jest wielmożny pan kawaler Dorian von Lassaye-Bruchtal. Jestem tego domu ochmistrzynią.
Teraz do Natalie powoli zaczęło docierać, co się właściwie stało pod Olkuszem. Tak, Dorian ją uratował! Był taki męski, zupełnie nie jak ten łach Edward, który na pewno nawet się nie zainteresował się, czy ona jeszcze żyje.
        Młodsza i szczuplejsza z kobiet, tak mniej więcej w wieku samej Natalie, podeszła krok bliżej i dygnęła z uśmiechem.
- To jest Ramona, twoja osobista służąca – wyjaśniła pani Adoración. – Czy życzysz sobie w tym momencie czegoś jeszcze, pani?
- Chciałabym zejść na śniadanie – odrzekła Natalie.

I rzeczywiście zeszła. Śniadanie podano na parterze, w w dużej jadalni z marmurową podłogą wyłożoną tłustymi dywanami. Natalie w niedługim czasie wciągnęła talerz płatków z mlekiem, cztery grzanki z dżemem brzoskwiniowym oraz szklankę soku z czerwonych gejfrutów. Przez cały czas jej uwagę zaprzątała jedna myśl, a ponieważ sama nie mogła odpowiedzieć, zapytała służącą.
- Gdzie się podziewa Dorian?
- Pan kawaler wyjechał na jakiś czas w sprawach służbowych – odpowiedziała Ramona. – Powinien wrócić za kilka dni.
- A tak w ogóle, to gdzie my teraz jesteśmy? – zdziwiła się Natalie. – Bo chyba nie w Polsce.
- Formalnie rzecz biorąc, na Filipinach – odrzekła służka. – Doriania położona jest na Morzu Sulu, 700 kilometrów od Manili.
- Aha – odparła Natalie.
         Po śniadaniu zażyczyła sobie obejrzenie domu i posiadłości.
- A może najpierw wolałabyś się ubrać, pani? – zaproponowała Ramona. – W razie czego, ubrania są w pomieszczeniu tuż obok twojej sypialni.
      Wtedy to Natalie zorientowała się, że nie ma nic na sobie. Wzruszyła ramionami i poszła się przebrać. Było w co, albowiem nowa garderoba była równie wielka, co salon w jej rodzinnym domu. Po kilku godzinach Natalie wybrała kostium kąpielowy w biało-czerwoną szachownicę, białą bawełnianą bluzkę z asymetrycznym zapięciem wykończonym na błękit, dżinsowe szorty oraz japonki w tygrysie paski.
Następnie kazała się oprowadzić po rezydencji, zapierającej dech w piersiach swoim ogromem i przepychem. Zaglądała do przepastnych salonów, rozświetlonych łazienek, pokojów obstawionych najnowocześniejszą technologią. Później wyszła na dwór, aby obejrzeć swoje nowe miejsce zamieszkania z zewnątrz. Inspirowany w równej mierze Tadż Mahal, Pawilonem Królewskim w Brighton i zamkiem w Disneylandzie, pałac ten zwieńczony był monumentalną złotą kopulacją, a i ogród niewiele mniej od niego odstawał luksusem. Na pobliskim wzgórzu prężyła się altana, w której Natalie już wyobrażała sobie spożywanie posiłków wraz z Dorianem.

            Przyszła pora na małą wycieczkę. Natalie  mogłaby w zasadzie siąść na rower, ale nie po to miała do dyspozycji jeden z dwóch samochodów na wyspie, żeby stał bez sensu przed domem. Wobec tego kazała wołać szofera i wieźć się na objazd.
        Pałac Doriana i reszta jego luksusowej zagrody mieściły się na północnym stoku górującego nad wyspą szczytu. Natalie kazała kierowcy zjechać w dół i okrążyć włości. Z rozmiłowaniem przyglądała się złotym plażom, buszującej zieleni lasów tropikalnych, szemrzącym strumieniom, danielom grasującym na pagórkach. Tu i ówdzie wysiadała, aby kręcić przepełnione radością piruety. Na południu wyspy rozpościerały się pola maku oraz osada robotników zatrudnionych przy uprawianiu. Natalie jechała przez wieś i rzucała rolnikom cukierki, wywołując ich wielką radość. W Dorianii było także nieduże lotnisko dla prywatnego odrzutowca kawalera von Lassaye-Bruchtal oraz dwie przystanie, stanowiące bezpośrednie połączenie wyspy ze światem.
       Do pałacu wróciła Natalie pod wieczór, akurat na obiad, na który podano tradycyjną filipińską pieczeń z papryką i krwią. Przełykając czarne bryłki pływające w sosie, przyzwyczajała się do wampirycznej diety. Niech no tylko Dorian tu przybędzie…
      Przez resztę wieczoru dalej przebierała się w rozmaite kombinacje strojów. Dwie godziny spędziła pod prysznicem, a potem nabrała ochoty na film i odpaliła 50-calowy zestaw kina domowego, aby obejrzeć „Dumę i uprzedzenie” w wersji kung-fu. Po filmie natomiast, nie doczekawszy się ukochanego, poszła spać.
     W następnych dniach oczekiwanie trwało i natężało się. Natalie spędzała dużo czasu przed telewizorem, na tarasie albo na plażach. Aby jakoś chronić się przed nudą, Natalie wzięła się, o zgrozo, do książek. Zdążyła przeczytać bezselerową powieść „Sześćdziesiąt szarych szeptów” oraz jej kontynuacje, „Sześćdziesiąt szarych szaf” i „Sześćdziesiąt szarych szczurów”. Skończywszy, zabrała się za tom makabrycznych opowiadań o strażaku Cyrylu, ale nie doczytała do końca, bo uznała, że są bes sęsu. A kiedy znudziło jej się czytanie, ćwiczyła z pamięci arie operowe.

      Wreszcie nadszedł dzień przyjazdu Doriana. Natalie już od rana czuła pełne niecierpliwej absurdalności i stęsknioności podekscytowanie. Postanowiła przygotować się odpowiednio, więc zrobiła makijaż lekki niczym lot ważki na porannej bryzie, podkreślony jednak krwawą szminką. Ubrała się równie stosownie: przywdziała czarną bieliznę w nietopyrze, a na nią cytrynowe szorty i wydekoltowaną koszulkę w grochy od oryginalnego Amariniego. Całości dopełniły lustrzane okulary przeciwsłoneczne.
     Przytłaczała ją monumentalna niecierpliwość. Natalie nie mogła sobie znaleźć miejsca, obchodząc dookoła każdy z dostępnych jej pokojów w pałacu, a ponadto już po śniadaniu zwymyślała Ramonę, nawet nie tyle za to, że nie umyła jej wanny przed wieczorną kąpielą, ale po prostu dla utrzymania dyscypliny. Począwszy od południa, co pół godziny wołała szofera i kazała się wieźć na lotnisko, po czym z rozczarowaniem wracała i nawet na oglądaniu „Janosika” nie mogła się skoncentrować. W końcu, po kilkunastym kursie, padła wykończona na łóżko i zasnęła.
      Obudziły ją kroki na schodach. Zerwała się wystarczająco szybko, żeby zobaczyć, jak do pokoju wchodzi we własnej osobie Dorian Ritter von Lassaye-Bruchtal. To on, tak, to on! Jej Dorian! Na jej widok uśmiechnął się szeroko i mrocznie…
- Natalie! – zawołał.
- Dorian! – zawołała Natalie i momentalnie zaczęła hiperwentylować z radości.
Dorian poczuł, jak jego nieutomimy sokół wyrywa się na wolność. Po tak długiej rozłące, kiedy wreszcie kawaler von Lassaye-Bruchtal zoczył swoją ukochaną, ów sprężysty instrument jął wzrastać tak intensywnie, że zdawało się, iż lada chwila sięgnie drzwi i zacznie spełzać po schodach. Przełknął ślinę tak głośno, że było go słychać przed domem.
Tymczasem Natalie rzuciła się do niego jak spragniona jaskółka do wodopoju od dawna wypatrywanego wśród ergów i serirów. Zarzuciła ręce na Doriana, jęła wymacywać tyle miesięcy wyczekiwane ciało. Zwisła bezwładnie w jego ramionach, podczas gdy Dorian od zwisania był jak najdalszy. Jej usta niemylnie, niczym wiedzione hormonalnym GPS-em, powędrowały ku jego wargom i zmieszały się z nimi. Pocałunek niósł ze sobą monumentalną słodycz. Natalie bez większych oporów wepchnęła swój język do ust kawalera von Lassaye-Bruchtal, omijając jego wydatne kły. Dorian na tak bezpośredni atak na swoją jamę gębową zareagował euforycznie, rozpalając się od wewnątrz niczym marmur, w którym buzuje płynne złoto.
- A teraz opowiadaj, co tam u ciebie – powiedział, kiedy w końcu Natalie odessała się od niego.
- Zaraz ci wszystko opowiem – wykrztusiła Natalie ze łzami w oczach. – I dziękuję za to, że mnie uratowałeś przed tymi oblechami…
- Żaden z nich nie uniknął kary – powiedział Dorian. – Chodźmy na spacer.

Opuścili rezydencję w miedzianym świetle zachodu i poszli przez las, upajając się wzajemnie swoją obecnością. Dotarli do ulubionej plaży Natalie, gdzie spędzili romantyczną chwilę, podziwiając monumentalny spektak zwany przez niektórych zachodem słońca. A potem robić zaczęło ciemno się już…
Nie uszli więcej niż dwieście pięćdziesiąt metrów, gdy nagle Natalie poczuła, że chlupoczące wewnątrz niej pożądanie przekroczyło poziom krytyczny. Bez słowa pozbyła się swej bluzki, którą powiesiła aluzyjnie na wystającym sęku, a potem zręcznie zsunęła szorty, i to wszystko nie zaprzestając spaceru.
Dopiero gdy na ścieżce przed nim zabłysło w całej okazałości perfekcyjne mimo długotrwałego uwięzienia ciało, Dorian… khem… zatrzymał się. Nie pozostało mu nic innego, jak usunąć ograniczające jego fizyczną powłokę eleganckie ciuchy, odsłonił więc swą prawdziwą naturę mrocznie wyuzdanego posiadacza czarnych pończoch. Gdy Natalie ujrzała jego ogromny entuzjazm, zwiewnie zaszemrały jej gruczoły i poczuła, jak jej łała zaczyna żyć własnym życiem.
Padli sobie z impetem w ramiona, wydając przy zderzeniu ogłuszające plaśnięcie, które wyrwało z drzemki stróża w przystani dwa kilometry dalej. Natalie po raz kolejny zatopiła się w ustach Doriana, ich języki zatańczyły ognistą aragońską jotę. Ale to jej nie wystarczyło, więc zsunęła się wargami na jego prawy policzek i dalej na ogólnym kierunku strategicznym ucho-szyja-obojczyk, nagrzewając pocałunkami jego arystokratycznie wychłodzoną skórę. Tymczasem dłonie Doriana czule zataczały kręgi na łopatkach dziewczyny, przemknęły z wprawą po jej kręgosłupie niczym zwinny flecista i ześlizgnęły się jeszcze niżej.
I nastał wielki ucisk dla najniżej położonej części pleców Natalie, która zaczęła gorączkowo wzdychać, unosząc oczy ku granatowemu niebu. Wreszcie spuściła je w dół akurat w porę, by zobaczyć Dorianowego walenroda. Ocierał się o jej brzuch, tak samo jak owej pamiętnej nocy w bunkrze – och, jakże dawno miała ona miejsce! Natalie zakwiliła od nagłego paradoksyzmu, bolesna rozkosz w jej najgłębszej głębi zmusiła ją do natychmiastowego przykucu. Przy tej okazji jej puszyście czarne włosy omiotły jego mięsny klarnet, aż pisnął donośnie. Natalie ścisnęła oburącz monumentalną sztangę kawalera von Lassaye-Bruchtal, który na tę pieszczotę również padł na kolana.
Zaczęli oboje wić się z rozkoszy, tytłając się namiętnie w rdzawym pyle gruntowej drogi. Natalie wzięła zatem purpurowy morgenstern Doriana pod opiekę własnej jamy ustnej, aby uchronić go przed zanieczyszczeniami. I tym razem to Dorian zaczął hiperwentylować, do tego stopnia, że nie był w stanie pieczętować swymi dzikimi pocałunkami odcinka między kolanami a brzuchem – i to akurat nie jest żaden eufemizm, bo naprawdę chodziło mu o cały ten obszar. Gdy na głowicy swojej iglicy czuł przesuwające się w tę i nazad migdałki Natalie, przestawał myśleć logicznie, ale w końcu wziął się w garść na tyle, żeby skotłować się wraz ze swą kochanką na pobocze, w wysoką trawę.
Tam w dalszym ciągu kipieli ekscytacją, aż po kurzu drogi na ich ciałach pozostało jeno wspomnienie. Natalie dopadła klatki piersiowej Doriana, równie idealnej jak dzieło Fidiasza, aby zacząć ją oblizywać i podgryzać; nie pomyliło jej się czasem z piersią z kurczaka? Ale Dorian jedynie się uśmiechnął i obsuwając się niżej, lewą ręką złapał ją za spiczastą różowość, a prawą – za różową spiczastość. Jękła niespodziewanie, wypuszczając chwilowo z zębów ucho Doriana, a on natenczas czule kultywował bujne krzewy seksuału, odkształcając je swoimi długimi palcami fortepianisty. Zagryzła wargę, czuła w sobie ukrop ekstazy fermentujący tam na dole.
Dorian doszedł do wniosku, że wymiesił jej ciało już wystarczająco. Wetknął w Natalie swoje organiczne dłuto i ona była rzeźbiona, a on rzeźbiarzem. Jego ciemne włosy miarowo zasłaniały i odsłaniały przed nią światło księżyca, w którym błyszczały tylko morderczo seksownym blaskiem oczy. Dorian! Natalie wykwiknęła swoje uczucia aż z samego dna trzewi. Owinęła nogami śmigłe biodra Doriana, czując, jak jej bastion słodyczy jest szturmowany przez różowych balrogów. Palce u stóp zgięły się z taką siłą, że byłyby w stanie złamać ołówek, gdyby oczywiście przy gruntowej drodze na małej filipińskiej wysepce leżały jakieś ołówki. Ale nie leżały. Dorian świstał i syczał, unosił głowę i opuszczał, żłobił palcami korytarze w żyznej ziemi. Delikatnie walił swym stojącym zwisem w lodowato rozpalony portal obmierzłej przyjemności.
      Natalie miała ochotę zatracić się w pasatach rozkoszy, oddać się Dorianowi całkowicie i bezwarunkowo, a jednocześnie nie miała cienia zamiaru pozostawać bierną w tej miłosnej schwatce, więc zmusiła swoje biodra do aktywniejszego udziału w odbywającym się kongresie nabrzmiałości. Ryk, jaki jej przy tym towarzyszył, przelatywał przez nią niemal bezwiednie.
Dorian zaparł się oburącz o jej stągwie mleczne, tworząc ten jeden punkt, który dla Natalie był w stanie archimedesowo poruszyć ziemię, a w tym czasie jego żuraw harcował w gorącym źródle przesympatyczności. Natalie, poddana bestialsko rozkosznemu naprężeniu, rozumiała już doskonale, dlaczego w staropolszczyźnie TE SPRAWY określano czasownikiem „giąć”. Kwiczała, stękała i wrzeszczała, od czasu do czasu zaciskając zęby na źdźble trawy, które akurat było w zasięgu. Dorian wykręcił ją niemal do góry nogami, więc w pewnej chwili dostała w twarz jednym ze swoich czubków, spurpurowiałym i twardym jak bazalt. Od wspólnej rozkoszy niemieckiego wampira i amerykańskiej eks-uczennicy trawa naokoło trzęsła się tak niesamowicie, że drzemiący nieopodal waran zerwał się i uciekł w seledynową dal.
W pewnej chwili Dorian pchnął tak mocno, że nie tylko skłonił Natalie do wyjątkowo głośnego wykrzyczenia jego imienia. Stracił też równowagę, więc cofając swego dardanela, padł na wznak wśród szelestu trawy. Natalie popatrzyła na niego z rozmarzeniem. Podbiegła i skoczyła na Doriana, aż jej purpurowa orchidea owinęła się o wyprostowaną latarnię męskości. Natychmiast zaczęło się wielkie podrygiwanie w kierunku pionowym. Z prawdziwą rozkoszą dla oczu Natalie przypatrywała się jego szerokiej piersi, poznaczonej czerwonymi smugami od jej szminki. Była bardzo ciekawa, czy widoczne są one również na jego rzeźniku, ale z oczywistych względów nie mogła tego stwierdzić, bo akurat w tym momencie ów silny gość dokazywał w jej bawialni, wywołując wielką radość gospodyni. Trzęsło nią wręcz monumentalnie, miała wrażenie, że jej ciało za każdym zagłębieniem się w nie szkarłatnego wrzeciona Doriana i za każdym jego wycofaniem obraca się w roztelepany kisiel.
Zmęczyli się trochę, więc zalegli bukolicznie w wygniecionej trawie, radując się, że na transponowanie uczuć na czynności nie zebrało się im gdzieś w okolicy plantacji, bo straty gospodarcze byłyby wówczas nie do odrobienia. Natalie spoczywała na szerokim łożu ramion Doriana, liżąc mu powieki, bo w więzieniu przeczytała w jakimś kolorowym czasopiśmie, że w ten sposób można kogoś doprowadzić do tej rzeczy na O. W tym czasie jego ręce błądziły i spulchniały jej bliźniacze pagórki niczym ursus i zetor na dwóch sąsiadujących polach. Natalie była w czternastym niebie na skutek tej pieszczoty, jednak marzyła li i jedynie tylko o tym, aby Dorian poszedł na całość i aby drżące traktory jego dłoni naruszyły miedzę pomiędzy oboma areałami. Kawaler von Lassaye-Bruchtal sprawnie namierzył jej pragnienie i przesunął się nad nią, aby przeorać nosem ową linię demarkacyjną, co Natalie przyjęła z namiętnym muczeniem, a jej wrażliwe krążki z podniecenia stały się wręcz czarne.
Dorian próbował wykorzystać okazję, wsuwając badawczo dłoń w jej wrzące wnętrze. Pisk ukochanej przekonał go, że jest na dobrej drodze, więc zaczął wykonywać oną dłonią miarowe ruchy nie całkiem niepodobne do tych, które wstrząsają dłonią celowniczego erkaemu. Tak bardzo się to jej spodobało, że zaryglowała swe intymne podwoje i po chwili Dorian ze zgrozą zauważył, że nie może wyjąć ręki. Było to dla niego, pomimo jego wampiryzmu, zupełnie nieznane doświadczenie. Natalie rzuciła mu fikuśne spojrzenie, po czym złożyła na jego wargach gorejący pocałunek, nie zapominając oczywiście o tym, żeby wypuścić różowego zwiadowcę na rekonesans do krainy za czerwonymi diunami i białymi turniami. Dorian gwałtownie zassał jej język. Natalie seksownie przewróciła oczami, a powstała różnica ciśnień sprawiła, że w końcu mógł wycofać dłoń spomiędzy jej nóg.
Nie dłoni bowiem, mimo wszystko, pragnęła. Przez krótką chwilę młóciła nogami niczym pływaczka w stylu dowolnym, aż Złoty Chłopiec Czarnego Hrabiego, jak go do niedawna nazywano, odczytał jej zamiar i ponownie jego Cthulhu zanurkował w zatopionej komnacie jej R’lyeh. Natalie tym razem sama musiała się zająć swymi puszystymi mleczarniami, albowiem Dorian trzymał jej biodra żelazną ręką; nie żeby jej się to nie podobało. W gruncie rzeczy nie była w stanie sobie wyobrazić, że kiedykolwiek robiła cokolwiek innego. Kulfonik w słonince przyprawiał ją o słodką psychozę. Dorian rzucał spojrzenia pełne miłosnego szaleństwa na nią i na środowisko, które ich otaczało, kontrolując kurs i głębokość swego niepokornego sługi.
Natalie z trudem chwytała powietrze, działo się z nią coś zupełnie niesamowitego. W jej podbrzusznym reaktorze nastąpiło rozszczepienie atomu namiętności i purpurowy syrop ekstazy eksplodował z siłą tysiąca słońc. Wzniosła się na Andy przyjemności, na Aconcaguę zmysłów, kiedy Dorian przelatywał ją swoim kondorem. Doprowadził ją do nirwany i metalliki, wieczorna bryza niosła daleko jej roznamiętnione jodłowanie. Fala rozkoszy przelewała się przez nią potężnym lewarem.
Zachrypnięta od ciągłego wrzasku, Natalie runęła twarzą w trawę. Sama nie wiedziała, czy ma już dość, czy może ta spirala ekstazy nie mogłaby potrwać jeszcze trochę. Natomiast Dorian niewątpliwie chciał jeszcze. Wyprostował się, uniósł swego monumentalnego przodownika, a potem, o zgrozo, wjechał prosto w zakazany tunel. Natalie z początku nie wiedziała, co się dzieje. Wytrzeszczyła oczy i zrobiła minę zaszokowanego kucyponka. Nie spodziewała się, że Dorianowe męstwo może być aż tak wielkie; perspektywa czyni różnicę, czyż nie? Tam z tyłu, poza bezpieczną przystanią skrytą za wzgórkiem, toczyła się zacięta walka pomiędzy bólem a rozkoszą i raz jedno, raz drugie zdobywało przewagę taktyczną.
Dorian adorował ją w jelitko, a jego obersturmbannführer ocierał się o regiony, o których do tej pory Natalie ciągle jeszcze nie miała pojęcia. To, co czuła, dało się porównać do gotowania piasku w czajniku albo do podkuwania fioletowego nosorożca gumowymi podkowami, w ostateczności do bycia domem zbudowanym przez murarzy bez rąk, w którym to domu właśnie czyszczą komin. Na tego rodzaju flirt reagowała wdzięcznym rzężeniem i charczeniem, od czasu do czasu oglądając się miłośnie na Doriana.
Wtem jego obłe żądło z bezgłośnym hukiem wystrzeliło strumienie życiodajnego jadu. Natalie, czując, jak ów niesławny udój bombarduje gradobiciem ścianki jej wnętrzności, wydała z siebie przeciągły pisk, który sprawił, że stado papug zerwało się w trwodze z czubków najbliższych drzew i z długotrwałym skrzeczeniem odbyło migrację na drugi koniec wyspy. Czuła się, jakby spadła we wzburzone fale oceanu mleka, który bogowie w wolnych chwilach ubijają na masło, a w tych falach mordercze walenie wypuszczają spienione fontanny ze swych pojedynczych nozdrzy. Każda część jej ciała, nie wyłączając jakże na codzień nieczułych i obojętnych łokci, z osobna przeżywała monumentalne szczytowanie. Kończyny wpadły we frenetyczne drgawki, dłonie bezwiednie rwały trawę, stopy orały glebę. Na wargach Natalie nie pozostała już ani odrobina szminki, a to przecież dobra szminka była, markowa, z samego Londynu!
Oderwała się od Doriana, chlustającego hojnie a obficie, i jeszcze raz padła wykończona na trawkę. To było bardzo intensywne powitanie. I bardzo monumentalne.

2 komentarze:

  1. Podczas czytania tej notki me tęczówki z wrażenia zmieniały kolory jak kameleon z manią prześladowczą, a płucka produkowały nadprogramowe ilości dwutlenku węgla, gdyż porykiwałam radośnie jak pijany kuguar!
    Dopiero czytając notkę poczułam, że byłam tak spragniona owej nowej noci niczym Natalie Doriana! Musisz dużo tak pisać, bo inaczej zacznę muczeć żałobnie z tęsknoty za blogiem! :D

    Jak zawsze fanka, K. „P.” D.

    OdpowiedzUsuń
  2. stągwie mleczne i purpurowy morgenstern/ obersturmbannführer doprowadzają mnie do obłędu!!!!!

    OdpowiedzUsuń