Niniejszy rozdział dedykowan jest K. „P.” D. w podziękowaniu za
wsparcie strategiczne.
Natalie
obudziła się, gdy promienie rannego słońca brutalnie spettingowały jej powieki.
Obróciła się na bok. Nie wyobrażała sobie, że materac w mieszkaniu Dorajdy może
być aż tak wygodny. Jaka szkoda, że zaraz będzie musiała zrywać się z łóżka i
szorować…
Kiedy w końcu
otworzyła oczy, gotowa zmierzyć się z bezlitosną rzeczywistością, ujrzała z
zaskoczeniem, że nie jest już u owego zmierzłego publicysty.
Pomieszczenie
było przestronne i przewiewne. Przez wysokie, rogate okna w stylu gotyckim
wpadało świeże powietrze, za nim rozpościerało się błękitne niebo i soczyście zielona
ściana lasu palmowego… Natalie nic nie kumała. Powoli dochodziło do niej, że przecież
nie jest już w niewoli… Nie pamiętała, jak do tego doszło, ale było dobrze.
W pokoju,
oprócz monumentalnego łoża, była też hebanowa podłoga, telewizor praktycznie na
całą ścianę, krzesło i szafka nocna z drzewa wenge oraz kilka regałów
wypełnionych najrozmaitszymi durnostojkami z miedzi, porcelany, platyny i
złota. Honorowe miejsce zajmował bambusowy stojak na miecze, na którym spoczywał
Miecz Częstocha. Natalie wzięła do ręki swą unikalną broń. Machnęła na próbę,
żeby sprawdzić, czy to wszystko jej się nie śni, i bez trudu ścięła trzy
storczyki stojące w wazonie z czasów dynastii Shun.
A wyżej na
ścianie… Natalie nie mogła uwierzyć własnym tęczówkom. Nad stojakiem wisiał ołówkiem
uczyniony portret. Jej portret. Wyjątkowo prawdziwy, chociaż nie wykonany na
podstawie żadnego ze znanych jej zdjęć.
Skrzypnęły
drzwi. Natalie odwróciła się gwałtownie, gotowa zadać cios, lecz do środka
weszły dwie niegroźnie wyglądające kobiety. Obie skośnookie i ciemnowłose, obie
miały na sobie żółtawe bluzki i spódnice do kostek, natomiast jedna z nich była
bardziej przy kości oraz starsza niż młodsza.
- Witam, pani – uśmiechnęła się,
poprawiając pasmo siwiejących włosów. – Jestem Adoración i w imieniu personelu
mam zaszczyt powitać cię w Dorianii.
- Doriania? – zdziwiła się
Natalie.
- Oczywiście, pani – odrzekła
Adoración. – Wyspa, której właścicielem jest wielmożny pan kawaler Dorian von
Lassaye-Bruchtal. Jestem tego domu ochmistrzynią.
Teraz do
Natalie powoli zaczęło docierać, co się właściwie stało pod Olkuszem. Tak,
Dorian ją uratował! Był taki męski, zupełnie nie jak ten łach Edward, który na
pewno nawet się nie zainteresował się, czy ona jeszcze żyje.
Młodsza
i szczuplejsza z kobiet, tak mniej więcej w wieku samej Natalie, podeszła krok
bliżej i dygnęła z uśmiechem.
- To jest Ramona, twoja osobista
służąca – wyjaśniła pani Adoración. – Czy życzysz sobie w tym momencie czegoś
jeszcze, pani?
- Chciałabym zejść na śniadanie –
odrzekła Natalie.
I rzeczywiście
zeszła. Śniadanie podano na parterze, w w dużej jadalni z marmurową podłogą
wyłożoną tłustymi dywanami. Natalie w niedługim czasie wciągnęła talerz płatków
z mlekiem, cztery grzanki z dżemem brzoskwiniowym oraz szklankę soku z
czerwonych gejfrutów. Przez cały czas jej uwagę zaprzątała jedna myśl, a
ponieważ sama nie mogła odpowiedzieć, zapytała służącą.
- Gdzie się podziewa Dorian?
- Pan kawaler wyjechał na jakiś
czas w sprawach służbowych – odpowiedziała Ramona. – Powinien wrócić za kilka
dni.
- A tak w ogóle, to gdzie my
teraz jesteśmy? – zdziwiła się Natalie. – Bo chyba nie w Polsce.
- Formalnie rzecz biorąc, na
Filipinach – odrzekła służka. – Doriania położona jest na Morzu Sulu, 700 kilometrów od
Manili.
- Aha – odparła Natalie.
Po
śniadaniu zażyczyła sobie obejrzenie domu i posiadłości.
- A może najpierw wolałabyś się
ubrać, pani? – zaproponowała Ramona. – W razie czego, ubrania są w
pomieszczeniu tuż obok twojej sypialni.
Wtedy
to Natalie zorientowała się, że nie ma nic na sobie. Wzruszyła ramionami i
poszła się przebrać. Było w co, albowiem nowa garderoba była równie wielka, co
salon w jej rodzinnym domu. Po kilku godzinach Natalie wybrała kostium
kąpielowy w biało-czerwoną szachownicę, białą bawełnianą bluzkę z asymetrycznym
zapięciem wykończonym na błękit, dżinsowe szorty oraz japonki w tygrysie paski.
Następnie kazała
się oprowadzić po rezydencji, zapierającej dech w piersiach swoim ogromem i
przepychem. Zaglądała do przepastnych salonów, rozświetlonych łazienek, pokojów
obstawionych najnowocześniejszą technologią. Później wyszła na dwór, aby
obejrzeć swoje nowe miejsce zamieszkania z zewnątrz. Inspirowany w równej
mierze Tadż Mahal, Pawilonem Królewskim w Brighton i zamkiem w Disneylandzie, pałac
ten zwieńczony był monumentalną złotą kopulacją, a i ogród niewiele mniej od
niego odstawał luksusem. Na pobliskim wzgórzu prężyła się altana, w której
Natalie już wyobrażała sobie spożywanie posiłków wraz z Dorianem.
Przyszła pora na
małą wycieczkę. Natalie mogłaby w
zasadzie siąść na rower, ale nie po to miała do dyspozycji jeden z dwóch
samochodów na wyspie, żeby stał bez sensu przed domem. Wobec tego kazała wołać
szofera i wieźć się na objazd.
Pałac
Doriana i reszta jego luksusowej zagrody mieściły się na północnym stoku
górującego nad wyspą szczytu. Natalie kazała kierowcy zjechać w dół i okrążyć
włości. Z rozmiłowaniem przyglądała się złotym plażom, buszującej zieleni lasów
tropikalnych, szemrzącym strumieniom, danielom grasującym na pagórkach. Tu i
ówdzie wysiadała, aby kręcić przepełnione radością piruety. Na południu wyspy rozpościerały
się pola maku oraz osada robotników zatrudnionych przy uprawianiu. Natalie
jechała przez wieś i rzucała rolnikom cukierki, wywołując ich wielką radość. W
Dorianii było także nieduże lotnisko dla prywatnego odrzutowca kawalera von
Lassaye-Bruchtal oraz dwie przystanie, stanowiące bezpośrednie połączenie wyspy
ze światem.
Do
pałacu wróciła Natalie pod wieczór, akurat na obiad, na który podano tradycyjną
filipińską pieczeń z papryką i krwią. Przełykając czarne bryłki pływające w
sosie, przyzwyczajała się do wampirycznej diety. Niech no tylko Dorian tu
przybędzie…
Przez
resztę wieczoru dalej przebierała się w rozmaite kombinacje strojów. Dwie
godziny spędziła pod prysznicem, a potem nabrała ochoty na film i odpaliła
50-calowy zestaw kina domowego, aby obejrzeć „Dumę i uprzedzenie” w wersji
kung-fu. Po filmie natomiast, nie doczekawszy się ukochanego, poszła spać.
W
następnych dniach oczekiwanie trwało i natężało się. Natalie spędzała dużo
czasu przed telewizorem, na tarasie albo na plażach. Aby jakoś chronić się
przed nudą, Natalie wzięła się, o zgrozo, do książek. Zdążyła przeczytać
bezselerową powieść „Sześćdziesiąt szarych szeptów” oraz jej kontynuacje,
„Sześćdziesiąt szarych szaf” i „Sześćdziesiąt szarych szczurów”. Skończywszy,
zabrała się za tom makabrycznych opowiadań o strażaku Cyrylu, ale nie doczytała
do końca, bo uznała, że są bes sęsu. A kiedy znudziło jej się czytanie,
ćwiczyła z pamięci arie operowe.
Wreszcie
nadszedł dzień przyjazdu Doriana. Natalie już od rana czuła pełne niecierpliwej
absurdalności i stęsknioności podekscytowanie. Postanowiła przygotować się
odpowiednio, więc zrobiła makijaż lekki niczym lot ważki na porannej bryzie,
podkreślony jednak krwawą szminką. Ubrała się równie stosownie: przywdziała
czarną bieliznę w nietopyrze, a na nią cytrynowe szorty i wydekoltowaną koszulkę w grochy od oryginalnego Amariniego.
Całości dopełniły lustrzane okulary przeciwsłoneczne.
Przytłaczała
ją monumentalna niecierpliwość. Natalie nie mogła sobie znaleźć miejsca,
obchodząc dookoła każdy z dostępnych jej pokojów w pałacu, a ponadto już po
śniadaniu zwymyślała Ramonę, nawet nie tyle za to, że nie umyła jej wanny przed
wieczorną kąpielą, ale po prostu dla utrzymania dyscypliny. Począwszy od
południa, co pół godziny wołała szofera i kazała się wieźć na lotnisko, po czym
z rozczarowaniem wracała i nawet na oglądaniu „Janosika” nie mogła się
skoncentrować. W końcu, po kilkunastym kursie, padła wykończona na łóżko i
zasnęła.
Obudziły
ją kroki na schodach. Zerwała się wystarczająco szybko, żeby zobaczyć, jak do
pokoju wchodzi we własnej osobie Dorian Ritter von Lassaye-Bruchtal. To on,
tak, to on! Jej Dorian! Na jej widok uśmiechnął się szeroko i mrocznie…
- Natalie! – zawołał.
- Dorian! – zawołała Natalie i momentalnie
zaczęła hiperwentylować z radości.
Dorian poczuł,
jak jego nieutomimy sokół wyrywa się na wolność. Po tak długiej rozłące, kiedy
wreszcie kawaler von Lassaye-Bruchtal zoczył swoją ukochaną, ów sprężysty
instrument jął wzrastać tak intensywnie, że zdawało się, iż lada chwila sięgnie
drzwi i zacznie spełzać po schodach. Przełknął ślinę tak głośno, że było go
słychać przed domem.
Tymczasem
Natalie rzuciła się do niego jak spragniona jaskółka do wodopoju od dawna
wypatrywanego wśród ergów i serirów. Zarzuciła ręce na Doriana, jęła wymacywać
tyle miesięcy wyczekiwane ciało. Zwisła bezwładnie w jego ramionach, podczas
gdy Dorian od zwisania był jak najdalszy. Jej usta niemylnie, niczym wiedzione
hormonalnym GPS-em, powędrowały ku jego wargom i zmieszały się z nimi.
Pocałunek niósł ze sobą monumentalną słodycz. Natalie bez większych oporów
wepchnęła swój język do ust kawalera von Lassaye-Bruchtal, omijając jego
wydatne kły. Dorian na tak bezpośredni atak na swoją jamę gębową zareagował euforycznie,
rozpalając się od wewnątrz niczym marmur, w którym buzuje płynne złoto.
- A teraz opowiadaj, co tam u
ciebie – powiedział, kiedy w końcu Natalie odessała się od niego.
- Zaraz ci wszystko opowiem – wykrztusiła
Natalie ze łzami w oczach. – I dziękuję za to, że mnie uratowałeś przed tymi
oblechami…
- Żaden z nich nie uniknął kary –
powiedział Dorian. – Chodźmy na spacer.
Opuścili
rezydencję w miedzianym świetle zachodu i poszli przez las, upajając się
wzajemnie swoją obecnością. Dotarli do ulubionej plaży Natalie, gdzie spędzili
romantyczną chwilę, podziwiając monumentalny spektak zwany przez niektórych
zachodem słońca. A potem robić zaczęło ciemno się już…
Nie uszli
więcej niż dwieście pięćdziesiąt metrów, gdy nagle Natalie poczuła, że chlupoczące
wewnątrz niej pożądanie przekroczyło poziom krytyczny. Bez słowa pozbyła się
swej bluzki, którą powiesiła aluzyjnie na wystającym sęku, a potem zręcznie
zsunęła szorty, i to wszystko nie zaprzestając spaceru.
Dopiero gdy na
ścieżce przed nim zabłysło w całej okazałości perfekcyjne mimo długotrwałego
uwięzienia ciało, Dorian… khem… zatrzymał się. Nie pozostało mu nic innego, jak
usunąć ograniczające jego fizyczną powłokę eleganckie ciuchy, odsłonił więc swą
prawdziwą naturę mrocznie wyuzdanego posiadacza czarnych pończoch. Gdy Natalie ujrzała
jego ogromny entuzjazm, zwiewnie zaszemrały jej gruczoły i poczuła, jak jej
łała zaczyna żyć własnym życiem.
Padli sobie z
impetem w ramiona, wydając przy zderzeniu ogłuszające plaśnięcie, które wyrwało
z drzemki stróża w przystani dwa kilometry dalej. Natalie po raz kolejny
zatopiła się w ustach Doriana, ich języki zatańczyły ognistą aragońską jotę. Ale
to jej nie wystarczyło, więc zsunęła się wargami na jego prawy policzek i dalej
na ogólnym kierunku strategicznym ucho-szyja-obojczyk, nagrzewając pocałunkami
jego arystokratycznie wychłodzoną skórę. Tymczasem dłonie Doriana czule
zataczały kręgi na łopatkach dziewczyny, przemknęły z wprawą po jej kręgosłupie
niczym zwinny flecista i ześlizgnęły się jeszcze niżej.
I nastał
wielki ucisk dla najniżej położonej części pleców Natalie, która zaczęła
gorączkowo wzdychać, unosząc oczy ku granatowemu niebu. Wreszcie spuściła je w
dół akurat w porę, by zobaczyć Dorianowego walenroda. Ocierał się o jej brzuch,
tak samo jak owej pamiętnej nocy w bunkrze – och, jakże dawno miała ona
miejsce! Natalie zakwiliła od nagłego paradoksyzmu, bolesna rozkosz w jej
najgłębszej głębi zmusiła ją do natychmiastowego przykucu. Przy tej okazji jej
puszyście czarne włosy omiotły jego mięsny klarnet, aż pisnął donośnie. Natalie
ścisnęła oburącz monumentalną sztangę kawalera von Lassaye-Bruchtal, który na
tę pieszczotę również padł na kolana.
Zaczęli oboje
wić się z rozkoszy, tytłając się namiętnie w rdzawym pyle gruntowej drogi.
Natalie wzięła zatem purpurowy morgenstern Doriana pod opiekę własnej jamy
ustnej, aby uchronić go przed zanieczyszczeniami. I tym razem to Dorian zaczął
hiperwentylować, do tego stopnia, że nie był w stanie pieczętować swymi dzikimi
pocałunkami odcinka między kolanami a brzuchem – i to akurat nie jest żaden
eufemizm, bo naprawdę chodziło mu o cały ten obszar. Gdy na głowicy swojej
iglicy czuł przesuwające się w tę i nazad migdałki Natalie, przestawał myśleć
logicznie, ale w końcu wziął się w garść na tyle, żeby skotłować się wraz ze
swą kochanką na pobocze, w wysoką trawę.
Tam w dalszym
ciągu kipieli ekscytacją, aż po kurzu drogi na ich ciałach pozostało jeno
wspomnienie. Natalie dopadła klatki piersiowej Doriana, równie idealnej jak
dzieło Fidiasza, aby zacząć ją oblizywać i podgryzać; nie pomyliło jej się
czasem z piersią z kurczaka? Ale Dorian jedynie się uśmiechnął i obsuwając się
niżej, lewą ręką złapał ją za spiczastą różowość, a prawą – za różową
spiczastość. Jękła niespodziewanie, wypuszczając chwilowo z zębów ucho Doriana,
a on natenczas czule kultywował bujne krzewy seksuału, odkształcając je swoimi
długimi palcami fortepianisty. Zagryzła wargę, czuła w sobie ukrop ekstazy
fermentujący tam na dole.
Dorian doszedł
do wniosku, że wymiesił jej ciało już wystarczająco. Wetknął w Natalie swoje
organiczne dłuto i ona była rzeźbiona, a on rzeźbiarzem. Jego ciemne włosy
miarowo zasłaniały i odsłaniały przed nią światło księżyca, w którym błyszczały
tylko morderczo seksownym blaskiem oczy. Dorian! Natalie wykwiknęła swoje
uczucia aż z samego dna trzewi. Owinęła nogami śmigłe biodra Doriana, czując,
jak jej bastion słodyczy jest szturmowany przez różowych balrogów. Palce u stóp
zgięły się z taką siłą, że byłyby w stanie złamać ołówek, gdyby oczywiście przy
gruntowej drodze na małej filipińskiej wysepce leżały jakieś ołówki. Ale nie
leżały. Dorian świstał i syczał, unosił głowę i opuszczał, żłobił palcami
korytarze w żyznej ziemi. Delikatnie walił swym stojącym zwisem w lodowato
rozpalony portal obmierzłej przyjemności.
Natalie
miała ochotę zatracić się w pasatach rozkoszy, oddać się Dorianowi całkowicie i
bezwarunkowo, a jednocześnie nie miała cienia zamiaru pozostawać bierną w tej
miłosnej schwatce, więc zmusiła swoje biodra do aktywniejszego udziału w
odbywającym się kongresie nabrzmiałości. Ryk, jaki jej przy tym towarzyszył,
przelatywał przez nią niemal bezwiednie.
Dorian zaparł
się oburącz o jej stągwie mleczne, tworząc ten jeden punkt, który dla Natalie
był w stanie archimedesowo poruszyć
ziemię, a w tym czasie jego żuraw harcował w gorącym źródle przesympatyczności.
Natalie, poddana bestialsko rozkosznemu naprężeniu, rozumiała już doskonale,
dlaczego w staropolszczyźnie TE SPRAWY określano czasownikiem „giąć”. Kwiczała,
stękała i wrzeszczała, od czasu do czasu zaciskając zęby na źdźble trawy, które
akurat było w zasięgu. Dorian wykręcił ją niemal do góry nogami, więc w pewnej
chwili dostała w twarz jednym ze swoich czubków, spurpurowiałym i twardym jak
bazalt. Od wspólnej rozkoszy niemieckiego wampira i amerykańskiej eks-uczennicy
trawa naokoło trzęsła się tak niesamowicie, że drzemiący nieopodal waran zerwał
się i uciekł w seledynową dal.
W pewnej
chwili Dorian pchnął tak mocno, że nie tylko skłonił Natalie do wyjątkowo
głośnego wykrzyczenia jego imienia. Stracił też równowagę, więc cofając swego
dardanela, padł na wznak wśród szelestu trawy. Natalie popatrzyła na niego z
rozmarzeniem. Podbiegła i skoczyła na Doriana, aż jej purpurowa orchidea
owinęła się o wyprostowaną latarnię męskości. Natychmiast zaczęło się wielkie
podrygiwanie w kierunku pionowym. Z prawdziwą rozkoszą dla oczu Natalie
przypatrywała się jego szerokiej piersi, poznaczonej czerwonymi smugami od jej
szminki. Była bardzo ciekawa, czy widoczne są one również na jego rzeźniku, ale
z oczywistych względów nie mogła tego stwierdzić, bo akurat w tym momencie ów silny
gość dokazywał w jej bawialni, wywołując wielką radość gospodyni. Trzęsło nią
wręcz monumentalnie, miała wrażenie, że jej ciało za każdym zagłębieniem się w
nie szkarłatnego wrzeciona Doriana i za każdym jego wycofaniem obraca się w roztelepany
kisiel.
Zmęczyli się
trochę, więc zalegli bukolicznie w wygniecionej trawie, radując się, że na
transponowanie uczuć na czynności nie zebrało się im gdzieś w okolicy plantacji,
bo straty gospodarcze byłyby wówczas nie do odrobienia. Natalie spoczywała na
szerokim łożu ramion Doriana, liżąc mu powieki, bo w więzieniu przeczytała w
jakimś kolorowym czasopiśmie, że w ten sposób można kogoś doprowadzić do tej
rzeczy na O. W tym czasie jego ręce błądziły i spulchniały jej bliźniacze pagórki
niczym ursus i zetor na dwóch sąsiadujących polach. Natalie była w czternastym
niebie na skutek tej pieszczoty, jednak marzyła li i jedynie tylko o tym, aby
Dorian poszedł na całość i aby drżące traktory jego dłoni naruszyły miedzę
pomiędzy oboma areałami. Kawaler von Lassaye-Bruchtal sprawnie namierzył jej
pragnienie i przesunął się nad nią, aby przeorać nosem ową linię demarkacyjną,
co Natalie przyjęła z namiętnym muczeniem, a jej wrażliwe krążki z podniecenia
stały się wręcz czarne.
Dorian
próbował wykorzystać okazję, wsuwając badawczo dłoń w jej wrzące wnętrze. Pisk
ukochanej przekonał go, że jest na dobrej drodze, więc zaczął wykonywać oną
dłonią miarowe ruchy nie całkiem niepodobne do tych, które wstrząsają dłonią celowniczego
erkaemu. Tak bardzo się to jej spodobało, że zaryglowała swe intymne podwoje i
po chwili Dorian ze zgrozą zauważył, że nie może wyjąć ręki. Było to dla niego,
pomimo jego wampiryzmu, zupełnie nieznane doświadczenie. Natalie rzuciła mu
fikuśne spojrzenie, po czym złożyła na jego wargach gorejący pocałunek, nie
zapominając oczywiście o tym, żeby wypuścić różowego zwiadowcę na rekonesans do
krainy za czerwonymi diunami i białymi turniami. Dorian gwałtownie zassał jej
język. Natalie seksownie przewróciła oczami, a powstała różnica ciśnień
sprawiła, że w końcu mógł wycofać dłoń spomiędzy jej nóg.
Nie dłoni
bowiem, mimo wszystko, pragnęła. Przez krótką chwilę młóciła nogami niczym
pływaczka w stylu dowolnym, aż Złoty Chłopiec Czarnego Hrabiego, jak go do
niedawna nazywano, odczytał jej zamiar i ponownie jego Cthulhu zanurkował w
zatopionej komnacie jej R’lyeh. Natalie tym razem sama musiała się zająć swymi
puszystymi mleczarniami, albowiem Dorian trzymał jej biodra żelazną ręką; nie
żeby jej się to nie podobało. W gruncie rzeczy nie była w stanie sobie
wyobrazić, że kiedykolwiek robiła cokolwiek innego. Kulfonik w słonince
przyprawiał ją o słodką psychozę. Dorian rzucał spojrzenia pełne miłosnego
szaleństwa na nią i na środowisko, które ich otaczało, kontrolując kurs i
głębokość swego niepokornego sługi.
Natalie z
trudem chwytała powietrze, działo się z nią coś zupełnie niesamowitego. W jej
podbrzusznym reaktorze nastąpiło rozszczepienie atomu namiętności i purpurowy
syrop ekstazy eksplodował z siłą tysiąca słońc. Wzniosła się na Andy
przyjemności, na Aconcaguę zmysłów, kiedy Dorian przelatywał ją swoim kondorem. Doprowadził ją do nirwany i
metalliki, wieczorna bryza niosła daleko jej roznamiętnione jodłowanie. Fala
rozkoszy przelewała się przez nią potężnym lewarem.
Zachrypnięta
od ciągłego wrzasku, Natalie runęła twarzą w trawę. Sama nie wiedziała, czy ma
już dość, czy może ta spirala ekstazy nie mogłaby potrwać jeszcze trochę.
Natomiast Dorian niewątpliwie chciał jeszcze. Wyprostował się, uniósł swego
monumentalnego przodownika, a potem, o zgrozo, wjechał prosto w zakazany tunel.
Natalie z początku nie wiedziała, co się dzieje. Wytrzeszczyła oczy i zrobiła
minę zaszokowanego kucyponka. Nie spodziewała się, że Dorianowe męstwo może być
aż tak wielkie; perspektywa czyni różnicę, czyż nie? Tam z tyłu, poza
bezpieczną przystanią skrytą za wzgórkiem, toczyła się zacięta walka pomiędzy
bólem a rozkoszą i raz jedno, raz drugie zdobywało przewagę taktyczną.
Dorian adorował
ją w jelitko, a jego obersturmbannführer ocierał się o regiony, o których do
tej pory Natalie ciągle jeszcze nie miała pojęcia. To, co czuła, dało się
porównać do gotowania piasku w czajniku albo do podkuwania fioletowego
nosorożca gumowymi podkowami, w ostateczności do bycia domem zbudowanym przez
murarzy bez rąk, w którym to domu właśnie czyszczą komin. Na tego rodzaju flirt
reagowała wdzięcznym rzężeniem i charczeniem, od czasu do czasu oglądając się
miłośnie na Doriana.
Wtem jego obłe
żądło z bezgłośnym hukiem wystrzeliło strumienie życiodajnego jadu. Natalie,
czując, jak ów niesławny udój bombarduje gradobiciem ścianki jej wnętrzności,
wydała z siebie przeciągły pisk, który sprawił, że stado papug zerwało się w
trwodze z czubków najbliższych drzew i z długotrwałym skrzeczeniem odbyło
migrację na drugi koniec wyspy. Czuła się, jakby spadła we wzburzone fale
oceanu mleka, który bogowie w wolnych chwilach ubijają na masło, a w tych
falach mordercze walenie wypuszczają spienione fontanny ze swych pojedynczych
nozdrzy. Każda część jej ciała, nie wyłączając jakże na codzień nieczułych i
obojętnych łokci, z osobna przeżywała monumentalne szczytowanie. Kończyny
wpadły we frenetyczne drgawki, dłonie bezwiednie rwały trawę, stopy orały glebę.
Na wargach Natalie nie pozostała już ani odrobina szminki, a to przecież dobra
szminka była, markowa, z samego Londynu!
Oderwała się
od Doriana, chlustającego hojnie a obficie, i jeszcze raz padła wykończona na
trawkę. To było bardzo intensywne powitanie. I bardzo monumentalne.
Podczas czytania tej notki me tęczówki z wrażenia zmieniały kolory jak kameleon z manią prześladowczą, a płucka produkowały nadprogramowe ilości dwutlenku węgla, gdyż porykiwałam radośnie jak pijany kuguar!
OdpowiedzUsuńDopiero czytając notkę poczułam, że byłam tak spragniona owej nowej noci niczym Natalie Doriana! Musisz dużo tak pisać, bo inaczej zacznę muczeć żałobnie z tęsknoty za blogiem! :D
Jak zawsze fanka, K. „P.” D.
stągwie mleczne i purpurowy morgenstern/ obersturmbannführer doprowadzają mnie do obłędu!!!!!
OdpowiedzUsuń