poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział XXXIV wśród mroków narciarskich skoków



Hans Rumpler szedł przez przedmieścia Mityleny z nartami na jednym ramieniu, a duszą na drugim. Za dwa dni miał się odbyć ostatni konkurs w ramach tegorocznego pucharu, a rokowania dla ekipy tajlandzkiej były gorzej niż złe. Samporn Pattathay, po telemarku tyłkiem w Batman i związaną z tym kontuzją, która zamknęła dla niego zawody w Ras al-Chajma, okopał się na ostatnim miejscu w klasyfikacji i nic nie wskazywało, żeby udało mu się wspiąć choćby na przedostatnie. Tym bardziej, że finał pucharu miał się odbyć na potężnej Wielbłądziej Skoczni, której punkt konstrukcyjny wynosił 242 metry, zaś reprezentacja, ze względów finansowych, była w stanie zarezerwować na treningi obiekt zaledwie 22-metrowy.
Trener znalazł śmietnik, wyrzucił doń połamane narty i ruszył w drogę powrotną pod skocznię. Cóż, istniała pewna niewielka, mikroskopijna doza nadziei, właściwie pikonadzieja, że przynajmniej uda się wyjść z całego tego bajzlu z twarzą, a nie tylko z obitą rzycią (zawodnika). Nie wiedział za bardzo, jakich metod używa nowa fizjoterapeutka, ale musiały być skuteczne, skoro ten jełop Pattathay zaczął w końcu przyzwoicie skakać. Co prawda „przyzwoicie” to wciąż było dużo za mało, żeby wyjść z wilczego dołu, w którym Rumpler się znalazł, ale lepszy rydz niż nic.
Jednak spokój trenera nie trwał długo. Kiedy Rumpler znalazł się na terenie ośrodka szkoleniowego, ze zgrozą dostrzegł swojego podopiecznego siedzącego razem z fizjoterapeutką na progu skoczni. Samporn pił z gwinta piwo „Besserwisser” i zagryzał grubym wieśmakiem, a Victoria w tym czasie intensywnie pracowała głową.
- Himmelherrgottkreuzdonnerwetternochmal!!! Co wy tam wyprawiacie!?
- Prowadzę fizjoterapię! – odkrzyknęła Vicky Mae i powróciła do przerwanej czynności.
Trener wpadł w nieopisaną wściekłość i poczuł subiektywnie, jak para pod ciśnieniem z ogłuszającym gwizdem wylatuje mu z uszu.
- Do mojego pokoju! – ryknął. – W tej chwili!
Mimo wszystko kazali mu jednak czekać. Gdy zawodnik razem z Victorią przyszedł do hotelowego pokoju, uśmiechał się rozczulająco i wywijał pustą butelką. Kucharz Soukbandith i panna Herbst także byli obecni.
- Co pani sobie wyobraża?! – wydarł się Rumpler. – Płacę pani ciężkie pieniądze z naszych i tak już skromnych środków, a zamiast fizjoterapii robicie coś, co… nawet ciężko mi nazwać!
- Podobno niektórzy używają na to zwrotu „uprawiać seks” – podpowiedziała Sandy. Rumpler spojrzał na nią zabójczo.
- Trenerze… – odezwał się Samporn.
- Milcz!!! Wynocha, ćwoku, na zewnątrz i dziesięć kółek wokół skoczni!
Skoczek położył uszy po sobie i posłusznie wybiegł z pokoju. Trener tymczasem skupił się na Victorii.
- Ja panią p… powinienem na kwaśne jabłko! To sabotaż! Nigdy bym się nie spodziewał czegoś podobnego. Gdybym tylko wiedział…!
- Pffff – wtrąciła Sandy. – Żeby przewidzieć, że będą się pstrykać, nie trzeba Sherlocka, nawet tego z BBC. Wystarczy trochę znać Vicky.
- A pani czego się mądrzy! – wytrysnął Rumpler agresją. – Nawet nie jest pani w ekipie!
- Mądrzę się, bo mamy wolność słowa, kurde balans! – odcięła się Herbstówna.
- Nie muszę cię słuchać – odparł trener nieuprzejmym tonem.
- Nie to nie – Sandy wzruszyła ramionami. – W końcu kimże ja jestem. Tylko żeby potem pan nie żałował.
- A co to ma za znaczenie, jakimi metodami pracuję z zawodnikiem, skoro są efekty? – sama Turnerówna wreszcie zdołała coś powiedzieć.
- Dobrze gada – zgodził się Soukbandith.
Rumpler westchnął ciężko.
- Róbta, co chceta – zadeklarował. – Widocznie tak już musi być, że tajlandzkie skoki narciarskie zmierzają pięknym lotem prosto do piekła. Ja to olewam, przynieście mi tylko ouzo, byle mocnego…

- Dzień dobry! Wita państwa Kerry Asaro z Wielbłądziej Skoczni w chutorze Kunżułut nieopodal Aktiubińska w Kazachstanie. Zaraz odbędą się tu zawody w ramach Pucharu Azji w Letnich Skokach Narciarskich. Ten finałowy konkurs będzie ostatni w tym roku, co oznacza, że następnym razem będę do państwa mówił z tej imprezy dopiero za rok. Przed nami pierwsza seria skoków. W przysłowiowym szranku stanie trzydziestu zawodników…

Do Kazachstanu reprezentacja Tajlandii przyleciała w przeddzień konkursu, żeby się jeszcze zaaklimatyzować. Olbrzymia skocznia, wznosząca się niespodziewanie pośrodku płaskiego stepu, robiła niezapomniane wrażenie na wszystkich cudzoziemcach, a wokół niej rozciągały się podniecone celiny. Postawił ją tutaj, pośrodku niczego, jakiś wiceminister, który nie miał co robić z publicznymi pieniędzmi.
Samporn Pattathay i jego świta rozlokowali się w hotelu dla skoczków i przed wieczornym treningiem wyszli jeszcze na spacer. Osada była pełna kibiców z różnych krajów: chodzili po ulicach, stołowali się w kawiarniach i restauracjach, a niektórzy byli na tyle nieostrożni, że wychodzili w step, gdzie znienacka rzucały się na nich wypasane przez miejscowych owce. Gdzieś w oddali śpiewał muezzin. Samporn napotkał kilka osób z Tajlandii, które, o dziwo, nawet rozpoznawały go z twarzy. Pozdrawiali go też z rzadka przedstawiciele innych krajów, a skoczek martwiał wtedy z przerażenia w obawie, że zobaczy swą nemezę, Romana Utiugowa. Jakieś dwie dziewczyny odziane w cosplay zażądały wspólnego zdjęcia z Sampornem.  Twierdziły, że są Japonkami, chociaż po angielsku mówiły z wyraźnym środkowoeuropejskim akcentem, a czasem przechodziły na język polski i wtedy w ich wypowiedziach wyraźnie się powtarzały tajemnicze słowa „yaoi” i „uke”. Victoria musiała jedną z nich trzepnąć w ucho, żeby się odczepiły.
- No, tu już przesadziłaś – skarciła ją Sandy, która tradycyjnie włóczyła się razem z nią.
- Nie doceniasz potęgi uczuć – stwierdziłaVicky Mae.
- Uczucia to fajna rzecz, ale po co od razu bić ludzi po uszach?
- Co ty w ogóle o tym wiesz – fuknęła panna Turner. – Skoro nigdy z nikim nie byłaś.
- Och, daj spokój, po prostu nie poznałam jeszcze odpowiedniego chłopaka! – odparła Herbstówna.
Teraz siedzieli w pomieszczeniu przy skoczni, z którego Samporn miał za chwilę wyjść na belkę startową. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, czekali tylko na swoją kolej, okazało się bowiem, że z jakichś powodów w pierwszej serii skoczkowie wystąpią od najlepszego do najgorszego.
Zdjęcia wykonane w Batman pozwoliły ustalić, że zdobywca drugiego miejsca, Nguyen Van Trach, nosił czerwone skarpetki marki Don Dzsováni. Trener Rumpler natychmiast postanowił kupić parę dla swego zawodnika. Okazało się, że reprezentacji na to nie stać, ale Sandy zaproponowała, że mu pożyczy odpowiednią kwotę. Sprawa została sfinalizowana i teraz Pattathay miał na sobie pełny rynsztunek, między innymi oryginalne okulary od Chyistiaha Dioya. Nie zmieniało to faktu, że bał się potwornie.
- Spokojnie, kotuś. Dasz radę – powiedziała Vicky Mae, profesjonalnie poklepując Samporna po ramieniu.
Hans Rumpler nie wykazywał aż takiego optymizmu i w pewnym momencie wypalił motywująco do zawodnika:
- Jeżeli tym razem nie wejdziesz na podium, to będzie twój koniec w tej branży! Przyjdzie ci zostać transwestytą na Patpongu!

- Przypominam państwu, że dziś w pierwszej serii zawodnicy skaczą od najlepszego. W tej chwili na belkę wchodzi David Ainstain, reprezentant Izraela. Trzecie miejsce w Hue, pierwsze w Suche Bator i znowu pierwsze w Ras al-Chajmie – sami państwo wiecie, kto musiał maczać w tym palce. Co prawda oficjalna wersja jest taka, że w Suche Bator większość zawodników była niedysponowana, ale ja osobiście w to nie wierzę. Teraz zbliżenie, Ainstain uśmiecha się, na pewno pomyślał sobie, za ile może sprzedać puchar… No to zjeżdża, wyjście z progu… Leeeci! Jak u Chagalla, proszę państwa! Niesamowicie długi skok, pewnie będzie… 273 metry, daleko za punktem konstrukcyjnym! Proszę państwa, moim zdaniem powinni go przebadać na obecność środków dopingujących, a jeżeli nic nie znajdą, to przecież wszyscy wiemy, z jakiego narodu pochodzi najwięcej lekarzy…

Wreszcie nadeszła chwila, której Samporn Pattathay, jedyny reprezentant Tajlandii w letnich skokach narciarskich, tak bardzo się bał. Najbliższy skok miał zadecydować o dalszej jego karierze, a może i w ogóle o życiu… Skoczek z ciężkim sercem zapinał narty, gdy podeszła doń Victoria i wzięła jego twarz w dłonie.
- Nie martw się – pouczała, składając na licu Tajlandczyka soczyste pocałunki. – Pomyśl o czymś przyjemnym.
- No już, jazda na belkę, nygusie! – Hans Rumpler przerwał im ostatnią chwilę czułości.
Samporn wgramolił się na stanowisko startowe i usiadł na belce, na której widniał napis: „Nie zawsze da się wrócić do przeszłości, ale zawsze możesz zacząć budować przyszłość”. Spojrzał w dół, na trybuny pełne kibiców z flagami i transparentami. W jednym z sektorów powiewały tajlandzkie trikolory, były też wśród nich bandery wojenne z białym słoniem, czasem do góry nogami. Pattathay poczuł wzruszenie na widok nazw miejsc, z których przybyli jego fani: „Chiang Mai”, „Phuket”, „Dhonburi”, „Chonburi”, „Sri Ayutthaya”, „Nakhon Ratchasima”, „Yasothon”, oraz największy transparent, ozdobiony pełną nazwą stolicy: „Krungthep Mahanakhon Amornrattanakosin Mahintharayutthaya Mahadilokphop Noppharatratchathaniburirom Udomratchaniwetmahasathan Amonphimanawatansathit Sakkathattiyawitsanukamprasit”. A wystarczyłoby napisać po prostu „Bangkok”… Ten widok trochę dodał mu skrzydeł.
Nagle zabłysło zielone światło, a stojący na trybunie dla personelu Rumpler machnął chorągiewką. Samporn zacisnął dłonie po obu stronach belki startowej, wyobrażając sobie, że to nogi Victorii, zaczął wykonywać adekwatne ruchy biodrami. Nawet się nie zorientował, kiedy już był tam na dole! Z progu wyszedł równie gwałtownie, jak gwałtownie jego konus reagował na widok krągłości panny Turner.
I już Eol porwał go w tango… Pattathay rozsunął narty, wyciągnął ręce wzdłuż ciała, otworzył usta. Leciał, leciał ponad zeskokiem niczym awatar boskiego ptaka Garudy, który widnieje w godle Tajlandii. Nie myślał o medalach, nie myślał o chwale, nie myślał o łupach. Myślał tylko o tym, żeby przeżyć.
Niespodziewanie szybko jego narty klapły o igelit z odgłosem podobnym do tego, jaki wydawała jego dłoń, gdy za obustronną zgodą padała na rufowe wypukłości Victorii. Był już na ziemi! Jednak się nie przewrócił! Samporn rozłożył ręce niczym alegoria ukrzyżowanej idei tajlandzkich skoków narciarskich, szusując po dobiegu, aż niemal zderzył się z ustawioną na jego końcu mosiężną statuą kazachskiego wiceministra. Ledwo się zatrzymał, wybuchły burzliwe aplaudyzmenty.

- Proszę państwa! To dosłownie niesamowite! Samporn Pattathay, Tajlandia, osiąga wynik 304,5 metra i tym samym zajmuje pierwsze miejsce! Jak siedemdziesiąt siedem lat żyję, to czegoś takiego jeszcze nie widziałem, żeby największy patałach nagle przeleciał wszystkich! Co prawda w klasyfikacji generalnej dalej jest ostatni, a poza tym będzie jeszcze druga seria, ale i tak to niesamowite, to jakby uosobienie marzenia o karierze od zera do przysłowiowego pucybuta! W tej sytuacji po pierwszej serii mamy taką sytuację: Pattathay na pierwszym, Ainstain na drugim, Nguyen Van Trach na trzecim i Milarepa na czwartym. Reprezentant Indonezji, Ahmed Jusoh, na miejscu dwudziestym czwartym, nie przechodzi do drugiej serii i dobrze mu tak, Sukarno synowi! Wolna Papua! To mówiąc, szkoda, że kiedyś, dawno temu, jacyś mądrzy ludzie zaliczyli Nową Gwineę do Oceanii, bo gdyby nasi skoczkowie mogli występować w tych zawodach, to dopiero by pokazali! Przepraszam, chyba muszę się napić, czego i państwu życzę…

Ekipa reprezentacji tajlandzkiej była bliska nirwany. Rumpler, obserwując skok swojego podopiecznego i potem, gdy przeczytał oficjalne wyniki, nie mógł uwierzyć, był przekonany, że dopadło go wyjątkowo uporczywe delirium. Kiedy tylko Samporn przyszedł do sali, w której czekał personel, Victoria rzuciła mu się na szyję i jej usta na 48 sekund zaaresztowały jego język.
- Będzie jeszcze jeden skok – przypomniał trener posępnie. – Nie zawal tego!
- A co tam, i tak poradził zaskoczyć wszystkich – stwierdził Soukbandith.
- W porządku – zdecydował Rumpler. – Chwila oddechu i szykujesz się do drugiej serii.
Tajlandzki skoczek poszedł do bufetu, gdzie zamówił kanapkę z kurczakiem i wodę sodową. Ledwo jednak upił łyka, ktoś zbliżył się od tyłu i brutalnie szarpnął go za kombinezon. Samporn odwrócił się i zmartwiał cały, bowiem był to Roman Utiugow.
- Słuchaj no, śmieciu – wycedził złowrogo reprezentant Kazachstanu. – Ja tu jestem u siebie i nie pozwolę, żeby taka zaraza jak ty wyprzedziła mnie w konkursie.
- Zostaw mnie! – krzyknął Pattathay, kuląc się.
- Żebyś mi nie próbował takiego numeru drugi raz! – warknął Utiugow. – Bo inaczej cię po prostu za**bę!
I na znak, że nie jest w nastroju do żartów, kopnął go w juwenalia. Samporn z płaczem osunął się po ścianie. Leżał tam i płakał kilka minut, za widownię mając jedynie indyferentnego bufetowego, dopóki nie znalazła go Victoria.
- Samporn, mój Boże! Co się stało? Dlaczego płaczesz, miśku?
- Utiugow mnie bije!!! – ryczał zawodnik.
Sandy weszła do bufetu, rozejrzała się.
- Co jest? – zapytała znużonym tonem.
- Utiugow go bije – powtórzyła Turnerówna. – Trzeba coś z tym zrobić! Nie pozwolę na to, żeby jakiś prymitywny Kazachstanin bił mojego Samporna!
Herbstówna zamyśliła się na chwilę, okulary niemal mgłą jej zaszły.
- Mam pewien plan – rzekła wreszcie. – Potrzebujemy czarnego flamastra, reklamówki, taśmy klejącej i bluzki z dużym dekoltem.

- W tym momencie reprezentant Chińskiej Republiki Ludowej, dwudziestodwuletni Hui, bardzo państwa przepraszam, ale on się naprawdę tak nazywa, właśnie wychodzi z belki. Jak się dowiedziałem, lubi kurczaka w sosie słodko-kwaśnym i po raz pierwszy zaczął skakać w wojsku, kiedy służył w Turkiestanie Wschodnim. Pochodzi z miasta Wuhan, jest to duży ośrodek, liczy sobie z górą 10 miliony mieszkańców i jest tam jedyny most na rzece Jangcy-ciang, czy tam dwa jedyne, sam nie wiem. Główne gałęzie przemysłu to transport oczywiście, poza tym budownictwo, telekomunikacja, transport, informatyka i… zupa z kaczej szyi. Nie wiem jak państwo, ale ja jeszcze nie upadłem na głowę, żeby coś takiego jeść. Nasz widoczny tu zawodnik musiał często upadać, ale tym razem skoczył… cienko, 220 metry, prawie jak 220 volt, wasza mać. Znaczy, eee… to nie do państwa było, cytat taki. Następny skoczek to Ram Kacchvah, Indie…

Roman Utiugow szedł korytarzem z pomieszczeń zajmowanych przez reprezentację Kazachstanu do sali z widokiem na skocznię. W pierwszej serii poszło mu całkiem dobrze. Szóste miejsce, a gdyby nie nagły wyskok tego głupiego Tajlandczyka, byłoby piąte! Ale teraz żółtek został spacyfikowany. Roman nastraszył go wystarczająco, aby zupełnie podkopać jego pewność siebie.
Nagle skoczek zauważył, że z naprzeciwka nadchodzi jakaś blondynka, długowłosa i długonoga, w bluzce ciasno opinającej jej żeńskie walory. Aż przystanął, przekonawszy się, że ona idzie do niego.
- Aj low Kazakstan wery much – Victoria celowo używała najbardziej prymitywnej angielszczyzny, aby mieć pewność, że Utiugow ją zrozumie. – Autograf pliz!
Zanim zawodnik zdążył zareagować, wcisnęła mu flamaster do ręki.
- Autograf? – powtórzył reprezentant Kazachstanu. – No dobra, tylko daj jakąś kartkę.
- Nie na kartce – wyjaśniła panna Turner, wskazując swój wybujały dekolt.
Utiugow spojrzał dokładniej, spodobała się mu taka forma udzielania autografów. Chwycił Vicky Mae za jej prawy kwiatostan i wypchnął nieco do góry, aby skóra napięta na tej czarującej półkuli stanowiła lepsze podłoże dla pisaka. Zajęty pieczołowitym składaniem podpisu na Victorii, nie zauważył Sandy, skradającej się od tyłu z reklamówką…

- Roman Utiugow, Kazachstan. Zawodnik dość niezły, w tym sezonie plasuje się na ogół w pierwszej dziesiątce. Zjazd… Proszę państwa, nie wiem, czy dobrze widzę, bo chyba mam przed sobą brudną szybę, a w dodatku nepalski komentator mi zagłusza, ale… Coś niebieskiego mu się dyndoli za plecami. Nie komentatorowi. Zawodnikowi z Kazachstanu… Teraz widzimy jego trenera, Husajn Migdałowski jest bardzo zdenerwowany, nie umiem czytać z ruchu warg, ale nawet gdybym umiał, to i tak bym nie powiedział, bo jest przed dwudziestą drugą, musiałbym karę płacić… Proszę państwa, to torba foliowa! Trudno mi powiedzieć, dlaczego przykleił ją sobie do kombinezonu, ale… Już wylądował. 254 metry, niezły wynik. Na chwilę obecną jest drugi, ale jeszcze piątka najlepszych przed nim. Co?! Dyskwalifikacja! Nieregulaminowy kombinezon! Powiem przez ogródek: ale jaja!

Kiedy Victoria wraz z resztą ekipy oglądała skoki i dodawała ducha Sampornowi, Sandy zaczęła się nudzić i poszła się przejść. Wszędzie wokół krzątał się personel, ochrona i zabłąkani kibice. Ponieważ Vicky Mae raczej nie zamierzała opuszczać posesji, Herbstówna podprowadziła jej identyfikator i wyszła poza teren skoczni.
Była trochę głodna i postanowiła wrzucić coś na ruszt. Zawędrowała więc do restauracji „Koń Kirgiza”. Lokal był nieduży, ale urządzony po europejsku i pełen kibiców z flagami różnych krajów azjatyckich. Gdy podano jej kartę, Sandy ze sporą ulgą stwierdziła, że podają tu nie tylko koninę. Zamówiła zestaw: pilaw, surówkę i colę.
Przez moment jadła cichcem, obserwując rozgaworzonych kibiców: naprzeciwko siedziała grupa hałaśliwych Chińczyków, po prawej małżeństwo z flagą Turcji. W telewizorze grającym pod sufitem leciał akurat teledysk Janet Jackson „When I Think Of You” i od takiej dawki skondensowanej estetyki lat osiemdziesiątych Sandy zemdlała. Kiedy wróciła do siebie, nadawano już co innego…
To była jakaś aria operowa po rosyjsku. Od kiedy Herbstówna dowiedziała się, że Natalie wykazała się talentem śpiewaczym, pilnie śledziła wszelkie doniesienia medialne o operze, chociaż nie bardzo kumała ten rodzaj sztuki. Jakież było jej zaskoczenie, gdy na ekranie w kazachskiej knajpie zobaczyła… No właśnie, Natalie! Biegała po scenie w waciaku i z taśmami amunicyjnymi, rozsiewając wokół siebie atmosferę wybujałej zmysłowości i zupełnie magiczny śpiew… Sandy poczuła się, jakby doznała epifanii. Kiedy zaś pod koniec arii u dołu ekranu pojawiła się informacja, że jest to nagranie z Małej Opery Tragicznej w Petersburgu, Herbstówna ostatkiem sił powstrzymywała się przed wydaniem nieartykułowanego okrzyku tryumfu rodem z epoki kamienia rozłupanego.
W tym momencie jakaś kobieta o lekko azjatyckich rysach, z puszystymi czarnymi włosami do ucha, dosiadła się do stolika, zupełnie burząc nastrój. Mogła mieć ze trzydzieści lat, ale dokładny szacunek bardzo utrudniała szkarłatna szminka i bardzo mocny makijaż. W klapie śliwkowego żakietu widniała ażurowa srebrna broszka w kształcie motyla.
- A cóż samotna turystka robi w takim miejscu? – zapytała po angielsku z mocno kanciastym akcentem.
- Ogląda telewizor – odparła Sandy obojętnym tonem.
- Ale w tej okolicy jest tylu mężczyzn, i to jeszcze muzułmanów… – ciągnęła nieznajoma, spoglądając łobuzersko na Herbstównę. – Oni nie słyną z dobrego traktowania kobiet. Na twoim miejscu poszukałabym pomocy kogoś starszego i bardziej doświadczonego…
- Radzę sobie lepiej niż myślisz – rzuciła Sandy z pewnym niesmakiem i wyszła z lokalu.

- Dziś Sajnin Cölijnbaatar, czołowy reprezentant Mongolii, kończy swoją karierę. Czy uda mu się postawić przysłowiową pożegnalną kreskę nad ó? Wyszedł z progu poprawnie… Leci, leci… I poprawny telemarket, tfu, telemark, ale trochę za krótko. 254 metry, ledwie za punktem K. Cóż, Cölijnbaatar miał już swoje trzy minuty sławy dwa lata temu, kiedy zajął czwarte miejsce w klasyfikacji ogólnej, nie jest to może dużo, ale zawsze to jakaś satysfakcja. Może państwo nie wiedzą, ale mój wuj rozbił się na motorze, musieli mu amputować obie nogi, ale i tak był zadowolony, bo udało mu się wyciągnąć trzysta na godzinę, a to był dość stary motor, chyba australijski, rura wydechowa mu się chlebotała… I to jest takie piękne i życiowe. No ale ja tu się rozgadałem, a tymczasem kolejny zawodnik zdążył już wylądować, che, che, krejzol ze mnie, nieprawdaż? To chyba będzie Abdurrahman Toy, przepraszam, Tay… Znaczy nie będzie, tylko już był.

Victoria znalazła Samporna dopiero po jakimś czasie. Siedział żałośnie w pomieszczeniu gospodarczym, obracając w ręku osłonę twarzy, którą dał mu trener, żeby publiczność nie widziała, jak się boi.
- Boję się! – wyznał na jej widok. – Boję się…
- Nie lękaj się – powiedziała bluźnierczo Turnerówna, tuląc go do swej piersi, świeżo obmytej z flamastra. – Załatwiłyśmy Utiugowa, już ci nie zagrozi.
- Jak to załatwiłyśmy? – Taj spojrzał zaskoczony na swą fizjoterapeutkę.
- Został zdyskwalifikowany! No co, kotuś, nie cieszysz się?
- Przecież teraz to on już na pewno mnie zabije! – i Samporn po raz kolejny zalał się łzami.
Sytuacja wyglądała krytycznie. Już za chwilę Pattathay miał skakać, a był całkowicie sparaliżowany stresem. Victoria musiała działać natychmiast.
- Ściągaj ten kombinezon – zażądała. – Będzie błyskawiczna terapia. Musisz przezwyciężyć lęk przed ideą skoków!
Zawodnik pozbył się stroju. Turnerówna, zrzuciwszy własne szatki, nie miała czasu zachwycać się jego ciastkowym ciałem. Założyła kask, chowając pod nim włosy, goglami i maską zasłoniła twarz. Kombinezon narciarski naciągnęła tylko częściowo, na ręce i nogi, aby umożliwić Sampornowi dostęp, po czym jej elastyczne wargi zacisnęły się na jego trznadlu. Kiedy zawodnik był już prawie całkiem rozluźniony, bo cała sztywność i napięcie skumulowały się w jednym fragmencie jego organizmu, Vicky Mae z gracją wbiła się na jego nunatak i rozpoczęła wszechstronny konkurs zwierza dwugrzbietowego. Jej delikatne cysterny trzęsły się tak mocno, jakby chciały zrzucić z siebie nawet samo wspomnienie obmierzłego dotyku Romana Utiugowa, zaś Pattathay ryczał i zgrzytał, czując, jak jego ignac przechodzi w tę i nazad przez jej miękką framugę. Widział zaś, co nietypowe, własną roznamiętnioną twarzyczkę w odbiciu swoich własnych gogli, za którymi kryło się emanujące rozkoszą lico panny Turner.
- Tu możemy spokojnie pogadać, nikt tu nie zagląda – rozległ się nagle czyjś głos od strony drzwi, a zaraz po nim szczęk klucza w zamku.
Kochankowie gwałtownie oderwali się od siebie. Goły Samporn wskoczył do szafy, a Vicky pozostała z takim problemem, że drugiej szafy w pomieszczeniu nie było. Błyskawicznie poprawiła kombinezon, dopięła i stanęła w kącie z nadzieją, że jakoś jej nie zauważą.
Wszedł Hans Rumpler w towarzystwie mongolskiego trenera. Na widok sylwetki w tajlandzkim kombinezonie wpadł w nerwy, kolejny raz tego samego dnia.
- A ty, robaczku, co tu jeszcze robisz?! – wrzasnął, łapiąc ją za ramię. – Ainstain będzie skakał, a potem twoja kolej, rusz no łaskawie dojpę na skocznię!
Victoria odwróciła się, krzyżując ręce na piersi, aby Rumpler nie zorientował się, że jej obwód w tym miejscu wynosi o wiele więcej niż u Samporna. Trener jednak nie zwracał uwagi, złapał ją pod ramię i bezceremonialnie zaciągnął na stanowisko startowe.
Narty zapięła bez problemu, bo wiele razy widziała, jak jej podopieczny to robił, ale gdy usiadła na belce i spojrzała w dół Wielbłądziej Skoczni, zakręciło jej się w głowie. To szaleństwo! Ale musi to zrobić. Dla Samporna, dla Sandy… A może i, kto wie, dla Natalie…

- No i Samporn Pattathay. Co nam zademonstruje po fenomonalnej pierwszej serii? Trudno powiedzieć, wygląda na dość zestresowanego, nogi mu się plączą. Siada na belce, trochę mu się kombinezon na piersi zgruchmonił, ale próbuje go wygładzić… Zielone światło! Ten skok to dla niego teraz albo nigdy! Wyszedł z progu, wręcz wybił się, jakby z trampoliny. Ale wysoko! W telewizji aż tak dobrze nie widać jak na żywo, więc muszą mi państwo wierzyć na słowo. Leci, leci… Cały świat na niego patrzy, a raczej cała Tajlandia, a właściwie ta jej część, która się interesuje skokami narciarskimi. Proszę państwa, to niesamowite! To już nie jest kwestia tego, czy doleci do punktu K, tylko jak daleko za nim wyląduje! Nie wierzę, no nie wierzę! Przekroczył 300 metrów i dalej leci! Jezu, Jezu – co prawda ja wyznaję duchy przodków, ale powtórzę jeszcze raz – Jezu, Jezu, żeby się tylko nie rozbił! LĄDUJŻE JUŻ, CHŁOPIE! Już i tak jesteś mistrzem! Już i tak pobiłeś rekord!!!… Uff, wylądował na samym dojeździe… Co prawda bardzo chybotliwie i na pewno polecą mu punkty za styl, ale i tak jest dziś najlepszy! Tak, proszę państwa! Jest już wynik – 422,6 metra, prawie dwukrotność skoczni! To niewiarygodne, ale Samporn Pattathay, najgorszy skoczek tych mistrzostw, na sam koniec, w ostatniej chwili, zajmuje pierwsze miejsce! Jego honor jest uratowany! Nie jestem pewien, czy to, co ja tu dziś dla państwa komentuję, to skoki narciarskie, czy może bajka o głupim Jasiu. …I łup w barierkę przed trybunami. Niestety, skoczył tak daleko, że brakło mu miejsca na dojazd. Ale nic mu się nie stało, Tajowie, nic się nie stało! Tylko mu się znowu kombinezon na piersi wybrzuszył. Na trybunach euforia, a Pattathay zostawia narty i ucieka na zaplecze! Wcale się mu nie dziwię!

Kiedy Sandy wróciła na teren skoczni, długo szukała przyjaciółki, aby przekazać jej radosne nowiny. Vicky Mae jednak zapadła się chyba pod ziemię. Herbstówna nie mogła po prostu zapytać kogoś, czy nie widział Victorii Turner, skoro sama miała identyfikator z napisem „Victoria Turner”, była więc zdana tylko na własny wysiłek.
W pewnym momencie wokoło zapanowało wielkie zamieszanie. Nietrudno było zrozumieć, że Samporn Pattathay jednak zwyciężył w tych zawodach, bijąc przy okazji swój rekord życiowy oraz rekord skoczni. Wszystko było już gotowe do dekoracji medalistów, dwaj pozostali tryumfatorzy czekali na podium. Brakowało tylko jednej rzeczy: zwycięzcy. On też gdzieś się zawieruszył, i to w takiej chwili! Sandy obserwowała poszukiwania ze znużonym rozbawieniem; w końcu oszołomiony Samporn przeszedł obok niej w obstawie trenera, kucharza i reszty ekipy.
- Od początku w ciebie wierzyłem, chłopcze! – pokrzykiwał ekstatycznie Hans Rumpler, klepiąc podopiecznego po ramieniu.
Niemal wepchnęli go na podium, gdzie czekali już Nguyen Van Trach i David Ainstain. Orkiestra odegrała hymn Tajlandii, zwycięzców konkursu uroczyście udekorowano medalami. Potem sam Olav Døpson, przewodniczący Światowej Konfederacji Narciarstwa Letniego, wręczył pierwszemu w klasyfikacji generalnej Nguyen Van Trachowi upragniony puchar, a Sampornowi – Igelitowego Orła, nagrodę publiczności.
W całym tym zbiegowisku Sandy w końcu dostrzegła przyjaciółkę. Victoria siedziała na ziemi, oparta plecami o barierkę, i wyglądała na skrajnie wyczerpaną.
- Gdzie się podziewałaś? – zapytała panna Herbst. – Tyle czasu cię szukałam…
- Pomogłam Sampornowi – odpowiedziała Vicky Mae słabym głosem.
Sandy jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem jej potargane włosy, nabrzmiałe usta, pogniecione ubranie i rozdygotane nogi.
- No to gratulacje – powiedziała z uznaniem. – Dla niego i dla ciebie. Chciałabym mieć tyle ikry co ty… Ale mniejsza o to. Znalazłam Natalie!
- Gdzie?! – wykrzyknęła zdumiona Victoria, zapominając o zmęczeniu.
- Śpiewa w operze w Petersburgu.
- Tym na Florydzie czy tym w Wirginii?
- Tym w Rosji, Vicky, bądźże poważna. Jedziemy tam!
- Nie mogę zostawić reprezentacji…
- Możesz, możesz. Przecież to  koniec sezonu, jutro macie podsumowanie i ekipa rozjeżdża się do domu. Słyszałam, jak Rumpler mówił. Ale my nie pojedziemy do domu, tylko do Natalie. Za długo już radziła sobie bez nas!

- I tak na czwartym dziś Milarepa, na trzecim Ainstain, na drugim Nguyen, a na pierwszym, ja pier… to znaczy, chciałem powiedzieć – ja też nie wierzę, że to widzę, Samporn Pattathay! Po tym jego pyrrusowym locie widzimy już, że był on można powiedzieć asem w rękawie, a nawet czarnym koniem tych mistrzostw. To na pewno będzie jedno z tych wydarzeń, o którym będzie się mówić przez wiele miesięcy. I tak w nastroju dobrze spełnionego komentatorskiego obowiązku żegnam się z państwem. Dla widzów telewizji SepikSat z chutoru Kunżułut w Kazachstanie mówił do państwa Kerry Asaro!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz