poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział VII, w którym Dorian ma problemy z równowagą


       Było już po północy i obsydianowa firana kosmosu zasnuła niebo, gdy przed nocnym klubem w Colmarze zatrzymał się czarny mercedes. Szofer otworzył tylne drzwi, pomagając wysiąść młodemu człowiekowi w czerni.
       Kawaler von Lassaye-Bruchtal wszedł do środka. Skinął głową odźwiernemu i pewnym krokiem skierował się ku lubieżnemu wnętrzu owego grzesznego przybytku. Ochroniarz, bykowaty Turek, były medalista w podnoszeniu ciężarów, spojrzał na niego podejrzliwie, ale szybko rozpoznał, i Dorian mógł sforsować występne hebanowe wrota.
         Przeszedł przez obszerną główną salę zasnutą arabeskami dymu tytoniowego. Nie zaszczycił wzrokiem roznegliżowanych tancerek wijących się wyuzdanie przy fallicznie błyszczących alamuniowych rurach ani jego słuch nie uhonorował Afrofrancuzów energicznie dmących w lśniącą blachę. Za to jego nogi zamierzały zaszczycić zaplecze.
     W pomieszczeniu na tyłach przybytku powitała go madame. Szefowa i administratorka owego chuciolandu, kobieta w średnim wieku i lekkiej różowej sukni, paliła papierosa w długiej szklanej fifce.
- Pan kawaler sobie życzy? – zapytała.
- Oferta specjalna – odpowiedział Dorian, rozpinając swą smolną marynarkę.
        Madame skinęła głową ze zrozumieniem i opuściła gabinet. Dorian szybko pozbył się ubrania, w którym przyszedł. Starannie złożył je w kostkę, po czym zbliżył się do grzesznej wersalki z czarnej, czarnej skóry. Rozejrzał się, zali w pomieszczeniu nie ma kamer. Nie powinno atoli ich być, przecież to gabinet samej szefowej. Otworzył wersalkę, by schować w jej czeluści swą designerską odzież, a w zamian założyć zieloną flanelową koszulę w kratę, granatowy kombinezon pochlapany wapnem oraz wypłowiałą czerwoną bejsbolówkę. Zamknął wersalkę i skierował swe bezgłośne kroki ku ukrytym drzwiom na korytarz. Gdy już się tam znalazł, zaledwie metr dzielił go od drzwi na podwórze.
         Za tylnymi drzwiami było cicho, jedynie podarta foliowa płachta ze smętną desperacją szeleściła na wietrze. Dorian szedł chwiejnym krokiem, co jakiś czas zataczając się i pociągając z piersiówki. Pokonał szare podwórze i doszedł do następnego. Tam zachwiał się potężnie, w ostatniej chwili powstrzymując upadek. Szedł dalej, oparty o obłażącą ścianę budynku, aż dotarł do blaszanych drzwi, indyferentnie eksponujących swą drzwiowość wobec pustki nocnego podworca. Zapukał dyskretnie.
         Drzwi uchyliły się. Dorian upewnił się, że nikt go nie obserwuje, i błyskawicznie wskoczył do środka.
        Oczekiwał go tam Stefczo Kałojanow, zwany Wędrownym Bułgarem, jego człowiek do specjalnych poruczeń. To on swego czasu posłał Victorię Turner do psychuszki.
- Usiądźmy gdzieś – zaproponował Dorian, ściągając czapkę. Byli na zapleczu sklepu rybnego. Kałojanow poszedł przodem i wskazał szefowi taboret za ladą.
- Co za zapach – skrzywił się. – Nie lepiej było w tym lupanarku?
- Lupanarek jako przykrywka dla spiskowców to pomysł tak zgrany, że na miejscu wuja sprawdziłbym go w pierwszej kolejności – rzekł Dorian. – Nie mówiąc o tych wszystkich urządzeniach do rejestracji kompromitujących materiałów.
- To może następnym razem chociaż warzywniak…
- Mniejsza o to – Dorian wzruszył ramionami. – Gadaj, jak poszło.
        Stefczo z zakłopotaniem pogładził się po wąsach.
- Wysłali po nią Henriettę w przebraniu więźniarki. – stwierdził. – Nie wiem, co Natalie jej powiedziała, ale Henrietta tak się wściekła, że musiałem ją załatwić. W całej tej strzelaninie nikt się nie zorientował.
- A reszta?
- Strażnicy więzienni się nimi zajęli – powiedział Kałojanow. – Co prawda trochę musiałem im pomóc.
        Dorian spojrzał poważnie na swego wysłannika.
- Nikt z grupy operacyjnej nie przeżył?
- Nikt – Stefczo twierdząco pokręcił głową. – I ja też oficjalnie nie żyję.
- Nieoficjalnie w pewnym sensie też – mruknął Dorian. – A co z nią, gadaj!
- Tak jakby zgodnie z planem – zauważył Kałojanow. – Miałem pozwolić jej uciec, a jednocześnie dopilnować, żeby ludzie hrabiego zostali wyeliminowani. No to uciekła autem z jakąś drugą kobitką.
- Dokąd uciekła? – Dorian patrzył na niego z napięciem.
- Cholera wie – stwierdził bułgarski wampir.
- To jak jej strzegłeś? – zdenerwował się Lassaye-Bruchtal.
- Nie miałem czasu jej śledzić, bo musiałem się upewnić, że nie pojadą za nią. W tym momencie najważniejsze, że uciekła, a odłowi się ją później.
- Masz rację – Dorian spuścił wzrok. – Śladu oczywiście nie zostawiła?
- A w życiu – Kałojanow pokiwał głową przecząco.
- To nam trochę utrudnia dalsze działania – Dorian obrócił się na taborecie. – Ale nie uniemożliwia. Tak jak mówiłeś, odłowimy ją. Zniknij na dzień albo dwa, nie pokazuj się w Polsce. W Niemczech zresztą też. Ja muszę utrzymywać pozory i kontrolować, co zrobi wuj, ale kiedy będzie można, dam ci znać.
        Dorian opuścił sklep przez owe tylne drzwi, nadal idealnie obojętne wobec ciepłego wieczora dającego wypoczynek pracującym i natchnienie kochankom. Szedł z powrotem do nocnego klubu, by się ponownie przebrać i wrócić mercedesem, tak jak przyjechał. Zwykła wizyta w gnieździe występku, normalna rzecz dla zewnętrznego obserwatora.
        Sytuacja stała się nieciekawa. Co prawda było oczywiste, że do tego musi dojść, gdy Czarny Hrabia odmówił zgody na ratowanie Natalie. Ale kiedy oznajmił Dorianowi przy śniadaniu, że wyśle grupę specjalną po to, aby wymierzyła dziewczynie odpowiednio surową karę, okazało się, że trzeba działać natychmiast.
        Dorian miał kłopoty. Formalnie był pracownikiem Czarnego Hrabiego, całkowicie zdanym na jego łaskę. To, że łączyły ich więzy pokrewieństwa, jeszcze nie załatwiało sprawy. Wuj Attila był bezwzględny i nie zawahałby się przed wyciągnięciem konsekwencji wobec krewnego. Trzeba manewrować tak, żeby uchronić Natalie przed gniewem hrabiego, a przy tym nie wywołać żadnych podejrzeń.
Przez kilka lat pracy w przedsiębiorstwie wuja Dorianowi udało się zgromadzić pewien kapitał. Kilka atrakcyjnych nieruchomości, trochę udziałów, oszczędności też całkiem niemałe… Prywatny odrzutowiec oraz pewna grupa pracowników (w tym wampirów), z Kałojanowem na czele, których lojalność jest związana bardziej z Dorianem niż z Czarnym Hrabią. Sprawa się rypnie wcześniej czy później, ale Dorian miał nadzieję, że do tego czasu będzie już na tyle samodzielny, aby wyrwać się spod wujowskich skrzydeł i zamieszkać z Natalie na jakiejś uroczej tropikalnej wyspie. Może Nowa Kaledonia byłaby odpowiednia…
Jedna kwestia go tylko uwierała, zapuszczając ołowiane ciężary w głąb jego ciemnoszafirowej duszy. Dlaczego Natalie już nie pozostawia śladu, po którym można by ją namierzyć?
Tamtej gorącej letniej nocy, gdy on i Natalie zatopili się w rozedrganej pełni namiętnego zespolenia, Dorian opieczętował ją swoim tajemnym znakiem, by w przyszłości zawsze móc ją odnaleźć. Jesienią to rozwiązanie się sprawdzało, ale od kilku miesięcy… Nic! Nie wyczuwał jej siłami umysłu, nie potrafił jej odwiedzić w snach… Dlaczego to zniknęło?
Przypomniał sobie coś. Wtedy, we wrześniu, w ucieczce przed sługami Czarnego Hrabiego, Natalie pomagał jakiś facet. Tak, czarodziej nazwiskiem Edward Patel, z którym później występowała w zespole. Czy to możliwe, żeby on…
Nogi się pod nim ugięły, tym razem naprawdę, a nie na pokaz. To by oznaczało, że… to straszne… Że tamten grajek ją miał. Oczywiście, jako czarodziej, mógł on zlikwidować pieczęć Doriana w inny sposób, ale mało prawdopodobne, żeby w ogóle był świadom jej istnienia. Czyli została ona jednak usunięta przypadkowo, w sposób, który Dorianowi przyszedł na myśl jako pierwszy… Niemal potknął się i upadł, gdy wyobraził sobie Natalie z Edwardem Patel w trakcie tych czynności.
Zgroza! Ktoś ją miał po nim! Jak to w ogóle możliwe? Dorian z wściekle trzepoczącym sercem oparł się oburącz o ciemną latarnię i zaczął wykonywać wertykalne pompki, dopóki w jego skłębionym umyśle znowu nie zalśnił jasny grot rozsądku.
Natalie na pewno tego nie chciała, to wszystko wina tego czarodzieja. Oczywiście trzeba będzie się nim zająć. Dorian był gotów już wsiadać w odrzutowiec i lecieć na poszukiwania Edwarda. Przelęknął się jednak, że gdyby spojrzał w oczy tego, który odważył się lubieżnie zwizytować feminitet Natalie – i to niejednokrotnie – mógłby stracić pewność siebie i popełnić jakiś błąd. A na to nie mógł pozwolić…
            Cóż, sam nie da rady stawić czoła Patelowi, ale od czego ma współpracowników?

1 komentarz:

  1. "Chucioland" oficjalnie wchodzi do mojego słownika. Świetna notka!

    Kal

    OdpowiedzUsuń