Było już po
północy i obsydianowa firana kosmosu zasnuła niebo, gdy przed nocnym klubem w
Colmarze zatrzymał się czarny mercedes. Szofer otworzył tylne drzwi, pomagając
wysiąść młodemu człowiekowi w czerni.
Kawaler
von Lassaye-Bruchtal wszedł do środka. Skinął głową odźwiernemu i pewnym
krokiem skierował się ku lubieżnemu wnętrzu owego grzesznego przybytku.
Ochroniarz, bykowaty Turek, były medalista w podnoszeniu ciężarów, spojrzał na
niego podejrzliwie, ale szybko rozpoznał, i Dorian mógł sforsować występne
hebanowe wrota.
Przeszedł
przez obszerną główną salę zasnutą arabeskami dymu tytoniowego. Nie zaszczycił
wzrokiem roznegliżowanych tancerek wijących się wyuzdanie przy fallicznie
błyszczących alamuniowych rurach ani jego słuch nie uhonorował Afrofrancuzów energicznie
dmących w lśniącą blachę. Za to jego nogi zamierzały zaszczycić zaplecze.
W
pomieszczeniu na tyłach przybytku powitała go madame. Szefowa i administratorka
owego chuciolandu, kobieta w średnim wieku i lekkiej różowej sukni, paliła papierosa
w długiej szklanej fifce.
- Pan kawaler sobie życzy? –
zapytała.
- Oferta specjalna – odpowiedział
Dorian, rozpinając swą smolną marynarkę.
Madame
skinęła głową ze zrozumieniem i opuściła gabinet. Dorian szybko pozbył się
ubrania, w którym przyszedł. Starannie złożył je w kostkę, po czym zbliżył się
do grzesznej wersalki z czarnej, czarnej skóry. Rozejrzał się, zali w
pomieszczeniu nie ma kamer. Nie powinno atoli ich być, przecież to gabinet
samej szefowej. Otworzył wersalkę, by schować w jej czeluści swą designerską odzież,
a w zamian założyć zieloną flanelową koszulę w kratę, granatowy kombinezon
pochlapany wapnem oraz wypłowiałą czerwoną bejsbolówkę. Zamknął wersalkę i
skierował swe bezgłośne kroki ku ukrytym drzwiom na korytarz. Gdy już się tam
znalazł, zaledwie metr dzielił go od drzwi na podwórze.
Za
tylnymi drzwiami było cicho, jedynie podarta foliowa płachta ze smętną
desperacją szeleściła na wietrze. Dorian szedł chwiejnym krokiem, co jakiś czas
zataczając się i pociągając z piersiówki. Pokonał szare podwórze i doszedł do
następnego. Tam zachwiał się potężnie, w ostatniej chwili powstrzymując upadek.
Szedł dalej, oparty o obłażącą ścianę budynku, aż dotarł do blaszanych drzwi,
indyferentnie eksponujących swą drzwiowość wobec pustki nocnego podworca.
Zapukał dyskretnie.
Drzwi
uchyliły się. Dorian upewnił się, że nikt go nie obserwuje, i błyskawicznie
wskoczył do środka.
Oczekiwał
go tam Stefczo Kałojanow, zwany Wędrownym Bułgarem, jego człowiek do
specjalnych poruczeń. To on swego czasu posłał Victorię Turner do psychuszki.
- Usiądźmy gdzieś – zaproponował
Dorian, ściągając czapkę. Byli na zapleczu sklepu rybnego. Kałojanow poszedł
przodem i wskazał szefowi taboret za ladą.
- Co za zapach – skrzywił się. –
Nie lepiej było w tym lupanarku?
- Lupanarek jako przykrywka dla
spiskowców to pomysł tak zgrany, że na miejscu wuja sprawdziłbym go w pierwszej
kolejności – rzekł Dorian. – Nie mówiąc o tych wszystkich urządzeniach do
rejestracji kompromitujących materiałów.
- To może następnym razem chociaż
warzywniak…
- Mniejsza o to – Dorian wzruszył
ramionami. – Gadaj, jak poszło.
Stefczo
z zakłopotaniem pogładził się po wąsach.
- Wysłali po nią Henriettę w
przebraniu więźniarki. – stwierdził. – Nie wiem, co Natalie jej powiedziała,
ale Henrietta tak się wściekła, że musiałem ją załatwić. W całej tej
strzelaninie nikt się nie zorientował.
- A reszta?
- Strażnicy więzienni się nimi
zajęli – powiedział Kałojanow. – Co prawda trochę musiałem im pomóc.
Dorian
spojrzał poważnie na swego wysłannika.
- Nikt z grupy operacyjnej nie
przeżył?
- Nikt – Stefczo twierdząco
pokręcił głową. – I ja też oficjalnie nie żyję.
- Nieoficjalnie w pewnym sensie
też – mruknął Dorian. – A co z nią, gadaj!
- Tak jakby zgodnie z planem –
zauważył Kałojanow. – Miałem pozwolić jej uciec, a jednocześnie dopilnować, żeby
ludzie hrabiego zostali wyeliminowani. No to uciekła autem z jakąś drugą
kobitką.
- Dokąd uciekła? – Dorian patrzył
na niego z napięciem.
- Cholera wie – stwierdził
bułgarski wampir.
- To jak jej strzegłeś? –
zdenerwował się Lassaye-Bruchtal.
- Nie miałem czasu jej śledzić,
bo musiałem się upewnić, że nie pojadą za nią. W tym momencie najważniejsze, że
uciekła, a odłowi się ją później.
- Masz rację – Dorian spuścił
wzrok. – Śladu oczywiście nie zostawiła?
- A w życiu – Kałojanow pokiwał
głową przecząco.
- To nam trochę utrudnia dalsze
działania – Dorian obrócił się na taborecie. – Ale nie uniemożliwia. Tak jak
mówiłeś, odłowimy ją. Zniknij na dzień albo dwa, nie pokazuj się w Polsce. W
Niemczech zresztą też. Ja muszę utrzymywać pozory i kontrolować, co zrobi wuj,
ale kiedy będzie można, dam ci znać.
Dorian
opuścił sklep przez owe tylne drzwi, nadal idealnie obojętne wobec ciepłego
wieczora dającego wypoczynek pracującym i natchnienie kochankom. Szedł z
powrotem do nocnego klubu, by się ponownie przebrać i wrócić mercedesem, tak
jak przyjechał. Zwykła wizyta w gnieździe występku, normalna rzecz dla
zewnętrznego obserwatora.
Sytuacja
stała się nieciekawa. Co prawda było oczywiste, że do tego musi dojść, gdy
Czarny Hrabia odmówił zgody na ratowanie Natalie. Ale kiedy oznajmił Dorianowi
przy śniadaniu, że wyśle grupę specjalną po to, aby wymierzyła dziewczynie
odpowiednio surową karę, okazało się, że trzeba działać natychmiast.
Dorian
miał kłopoty. Formalnie był pracownikiem Czarnego Hrabiego, całkowicie zdanym
na jego łaskę. To, że łączyły ich więzy pokrewieństwa, jeszcze nie załatwiało
sprawy. Wuj Attila był bezwzględny i nie zawahałby się przed wyciągnięciem
konsekwencji wobec krewnego. Trzeba manewrować tak, żeby uchronić Natalie przed
gniewem hrabiego, a przy tym nie wywołać żadnych podejrzeń.
Przez kilka
lat pracy w przedsiębiorstwie wuja Dorianowi udało się zgromadzić pewien kapitał.
Kilka atrakcyjnych nieruchomości, trochę udziałów, oszczędności też całkiem
niemałe… Prywatny odrzutowiec oraz pewna grupa pracowników (w tym wampirów), z
Kałojanowem na czele, których lojalność jest związana bardziej z Dorianem niż z
Czarnym Hrabią. Sprawa się rypnie wcześniej czy później, ale Dorian miał
nadzieję, że do tego czasu będzie już na tyle samodzielny, aby wyrwać się spod
wujowskich skrzydeł i zamieszkać z Natalie na jakiejś uroczej tropikalnej
wyspie. Może Nowa Kaledonia byłaby odpowiednia…
Jedna kwestia go
tylko uwierała, zapuszczając ołowiane ciężary w głąb jego ciemnoszafirowej
duszy. Dlaczego Natalie już nie pozostawia śladu, po którym można by ją namierzyć?
Tamtej gorącej
letniej nocy, gdy on i Natalie zatopili się w rozedrganej pełni namiętnego
zespolenia, Dorian opieczętował ją swoim tajemnym znakiem, by w przyszłości
zawsze móc ją odnaleźć. Jesienią to rozwiązanie się sprawdzało, ale od kilku
miesięcy… Nic! Nie wyczuwał jej siłami umysłu, nie potrafił jej odwiedzić w snach…
Dlaczego to zniknęło?
Przypomniał
sobie coś. Wtedy, we wrześniu, w ucieczce przed sługami Czarnego Hrabiego,
Natalie pomagał jakiś facet. Tak, czarodziej nazwiskiem Edward Patel, z którym
później występowała w zespole. Czy to możliwe, żeby on…
Nogi się pod
nim ugięły, tym razem naprawdę, a nie na pokaz. To by oznaczało, że… to
straszne… Że tamten grajek ją miał. Oczywiście, jako czarodziej, mógł on
zlikwidować pieczęć Doriana w inny sposób, ale mało prawdopodobne, żeby w ogóle
był świadom jej istnienia. Czyli została ona jednak usunięta przypadkowo, w
sposób, który Dorianowi przyszedł na myśl jako pierwszy… Niemal potknął się i
upadł, gdy wyobraził sobie Natalie z Edwardem Patel w trakcie tych czynności.
Zgroza! Ktoś
ją miał po nim! Jak to w ogóle możliwe? Dorian z wściekle trzepoczącym sercem
oparł się oburącz o ciemną latarnię i zaczął wykonywać wertykalne pompki,
dopóki w jego skłębionym umyśle znowu nie zalśnił jasny grot rozsądku.
Natalie na
pewno tego nie chciała, to wszystko wina tego czarodzieja. Oczywiście trzeba
będzie się nim zająć. Dorian był gotów już wsiadać w odrzutowiec i lecieć na
poszukiwania Edwarda. Przelęknął się jednak, że gdyby spojrzał w oczy tego,
który odważył się lubieżnie zwizytować feminitet Natalie – i to niejednokrotnie
– mógłby stracić pewność siebie i popełnić jakiś błąd. A na to nie mógł
pozwolić…
Cóż, sam nie da
rady stawić czoła Patelowi, ale od czego ma współpracowników?
"Chucioland" oficjalnie wchodzi do mojego słownika. Świetna notka!
OdpowiedzUsuńKal