Natalie obudziła się o ósmej dwadzieścia trzy. Zrzuciwszy z
siebie kołdrę, poszła do łazienki wykonać poranne czynności i
zrobić lekki makijaż. Potem założyła ciemne dżinsowe rurki z
fabrycznymi przetarciami, wiśniowe balerinki i czarny żakiet, pod
którym miała fuksjową koszulkę z napisem „ANTYSZCZEPIONKOWCY TO
CEPY”. I zeszła na śniadanie.
Na
parterze, w hotelowej restauracji, śniadania wydawano na zasadzie
tak zwanego szewskiego stołu, więc Natalie wzięła wszystkiego po
trochu: i bułkę, i dżem, i wędlinę, i płatki, a do picia miks
„Panarabska Czajchana”, czyli mieszankę czarnej, białej,
czerwonej i zielonej herbaty.
Dosiadła
się do stolika, przy którym już jedli Sandy, Nietopyriew i Kitow.
Rosjanie przywitali się, zaś Herbstówna nie patrzyła przyjaciółce
w oczy. Zachowywała się tak, jakby chciała anulować wszystko, co
poprzedniego popołudnia zaszło pomiędzy nimi dwiema. Wszyscy troje
zresztą wyglądali na dość poważnych.
- Stało się
co? – zapytała wreszcie Natalie.
- Widziałam
Grdosicia! – odezwała się Sandy, wciąż na nią nie patrząc.
- Gdzie?!
- Półtorej
godziny temu poszłam do marketu, a on jakby nigdy nic chodził
między regałami! Nie rozpoznał mnie, ale ja jego od razu. Ma na
twarzy straszną bliznę po obcasie Vicky Mae!
- Co on tam
robił? – zdziwiła się Natalie.
- Zakupy –
odparła Sandy. – Chleb słonecznikowy, cztery mydła, cztery
wagony chusteczek higienicznych, brzoskwinie w puszce, sos
słodko-kwaśny z długoterminową datą ważności, dwa duże,
twarde, niezgnite pomidory, paczkę czarnej herbaty ekspresowej, kilo
czerwonej papryki, proszki od bólu głowy, nawóz do roślin,
rachatłukum i filety z baraniny.
- Zajrzałaś
mu do koszyka? – Natalie spojrzała na nią z uznaniem.
- Po wyjściu
z marketu wyrzucił listę na ziemię.
- Widzicie
go! – rzekł profesor Kitow z gorzką satysfakcją. – Taki
zwolennik naturalnych metod powinien chyba żyć tym, co sam
nauprawia własnymi ręcami, a nie dawać zarobić korporacjom, co? I
jeszcze proszki od bólu głowy… Od razu widać, że sam nie wierzy
w tę całą ciemnotę, którą wciska ludziom.
- Poszedł
jeszcze na targ, gdzie kupił czubrycę i baniak oleju – dodała
Sandy. – A potem wsiadł do samochodu i odjechał.
Natalie
wzdrygnęła się. Przeczuwała intuicyjnie, że olej musiał mieć
coś wspólnego z nieludzkim traktowaniem, jakiego jej Edward
doświadczał za sprawą Doriana.
- Dlaczego
nie pojechałaś za nim?! – rzuciła się na Sandy przez stół,
chwytając ją za kołnierz.
-
Spokojnie, Hades pojechał – uspokoiła ją Herbstówna.
Wtedy Natalie zorientowała się, że faktycznie, Marka Hadesa nie
było przy stole.
- I co
teraz?
- Czekamy na
sygnał – odrzekł Nietopyriew.
Siedzieli i
jedli, oprócz śniadania przeżuwając nieznośny brykiet nerwowego
oczekiwania na jakikolwiek rozwój sytuacji. Natalie ze zgrozą
wyobrażała sobie, co jeszcze Dorian mógł zrobić Edwardowi za
pomocą innych artykułów kupionych przez Grdosicia.
Z napięcia wytrącił ich sygnał nadchodzącej wiadomości. Natalie
szybko wyjęła komórkę, a dźwięk powtórzył się jeszcze kilka
razy. Ręce drżały jej tak, że o mało nie upuściła telefonu do
filiżanki, ale Sandy w porę złapała.
Mark Hades
przysłał kilka MMS-ów. Jeden przedstawiał widok z góry i z
pewnej odległości na dom otoczony wysokim parkanem, na obrzeżu
jakiejś wsi. Pozostałe były zrzutami ekranu z internetowych map.
- Mamy go –
stwierdziła Sandy.
- Pod samym
Medjugorjem urządził sobie dziad kryjówkę! – warknął Kitow. –
Nie wiem, na ile prawdziwe są relacje o tamtejszych uzdrowieniach,
ale w ten sposób ich efekty mógł przypisywać swojej
pseudoterapii!
- Co robimy?
– zapytał Siergiej Iwanowicz.
- Dokończyć
śniadanie i na rowery! – zarządziła Natalie.
- Mamy tylko
trzy – zauważył Nietopyriew. – Ktoś musi zostać.
- Jedźcie,
dogonię was autostopem – odparł Kitow.
Mark Hades
czekał w umówionym miejscu przy drodze, o kilometr od celu. Na
widok trójki rowerzystów zawrócił w bok, ku pokrytemu lasem
wzgórzu. Ruszyli za nim.
- Jak ci się
udało dogonić Grdosicia na rowerze? – zainteresowała się
Natalie.
- Nie udało
się – wyznał Hades. – Ktoś przy drodze zostawił kluczyki w
aucie, więc sobie pożyczyłem na moment. Co prawda i tak potem go
zgubiłem, kiedy dojeżdżał do samej wsi, ale miałem ze sobą
butelkę anyżówki, więc przesłuchałem lokalnego pijaka.
- Powiedział
coś konkretnego?
- Ludzie nie
zdają sobie sprawy, kogo mają za sąsiada. Mówią, że doktor.
Sprzedawca ze sklepu wielobranżowego powiedział za to, że parę
dni temu widział, jak wyjeżdża stamtąd znany w okolicy fotograf,
taki, co robi wesela i wszystko. Zdziwił się, bo to już drugi raz
w krótkim odstępie czasowym, a żadnej imprezy nie było widać.
- Czyli to
musi być tutaj?
-
Najwyraźniej – Hades wzruszył ramionami. – Chodźcie, z góry
wszystko dobrze widać.
Stromą
ścieżką wspięli się na szczyt. Na jednym z drzew wisiała
pałatka – zrzucili pod nią bagaże.
- Dobrze,
Siergieju Iwanowiczu – powiedziała Sandy. – Niech pan teraz
pójdzie z powrotem na drogę, żeby profesor wiedział, gdzie ma
wysiadać.
Mark Hades kiwnął ku Natalie, żeby podeszła dalej, w stronę
przeciwległego stoku. Spośród drzew roztaczała się idealna
panorama obrzeża wsi. Dom, którego zdjęcie otrzymała MMS-em,
kryty czerwoną dachówką, otoczony był wysokim płotem, a przy
bramie czuwały kiczowate kamienne lwy. Za domem rozciągał się
sad. Hades podał Natalie lornetkę.
- Niezła
brama – stwierdziła. – Zauważyłeś kogoś?
- Godzinę
temu koleś pasujący do wyglądu Doriana wyszedł z domu i poszedł
na tyły placu – odparł Hades. – Po dwudziestu minutach wrócił.
Nie wiem, gdzie był, drzewa wszystko zasłaniają. Jest jeszcze
dwóch uzbrojonych strażników przy bramie i co najmniej dwóch na
samej posesji.
- Myślisz,
że trzymają Edwarda z tyłu?
- Nie wiem.
Dorian, jeżeli to był on, mógł przecież wyjść i z innych
powodów.
- Wejdźmy
tam z buta! – wprost zapaliła się do działania.
- Nie tak
szybko – uspokoił ją. – Musimy wszystko przemyśleć.
- Na
przykład: załatwiamy wszystkich i ratujemy Edwarda, czy najpierw
zabezpieczamy Edwarda, a potem wyrąbujemy sobie drogę powrotną? –
podsunęła Sandy.
***
Do
pomieszczenia nie wpadał ani jeden promień słońca, choć zegar
pokazywał jedenastą przed południem. Jedyne źródło światła
stanowiła żarówka o niskiej mocy w kinkiecie na ścianie.
Hrabia
Attila von Beesens, odziany w wytworny frak, siedział na zamkniętym
sedesie z miśnieńskiej porcelany, pijąc chardonnay. Przed sobą
miał ruchomy stolik, na którym stała butelka i drugi kieliszek.
Gdy pociągał arystokratycznego łyka, przypomniał mu się nagle
film, który widział poprzedniego wieczoru. Niby komedia
romantyczna, a tak naprawdę diabli wiedzą co… Jedna z aktorek
wprawdzie wpadła mu w oko. Oczywiście chodziło o jej ciało, a nie
o zdolności aktorskie. Czarny Hrabia uznał, że koniecznie powinien
ją poznać. Skoro była tak drewniana, zapewni mu mnóstwo zabawy z
pilnikiem!
Otworzyły
się drzwi i przyboczni wprowadzili do środka czarną postać z
kapturem na twarzy. Gość zdjął płaszcz i odkrył głowę, a
lokaj odebrał odeń okrycie. Shichirō Namotore ubrany był w
stylowy popielaty garnitur, ale na głowie miał czarne kanmuri,
w dłoni zaś dzierżył katanę w lakierowanej pochwie.
-
Konnichiwa,
Attira-san – przywitał się.
-
Proszę siadać – hrabia wskazał
gościowi brzeg wanny.
Namotore zajął wskazane miejsce. Umieścił miecz między kolanami
i podniósł ze stolika swój kieliszek.
-
Itadakimasu – podziękował. –
Dlaczego spotykamy się w basurūmu,
Attira-san? – zapytał.
- Bo tylko w
tym pomieszczeniu nie ma okien – wyjaśnił Czarny Hrabia. –
Żaluzje marne, za dużo światła przepuszczają.
- Soka
– jakuza wyraził zrozumienie. – Stary problem osób o naszych
uwarunkowaniach.
Hrabia von
Beesens pokiwał głową. Jeszcze nie słyszał takiego eufemizmu na
określenie wampira. Satysfakcją napawał go fakt, że doszło w
końcu do tego spotkania w łazience wiedeńskiego hotelu To
oznaczało, że sztucznie wywołany konflikt między jego firmą a
kartelem Burakku Holding ostatecznie dobiegł końca, a teraz
przyszła pora ukarać mężczyznę, który był jego sprawcą.
-
Przejdźmy do rzeczy – powiedział. – Miejsce przebywania mojego
niecnego siostrzeńca jest znane z dokładnością do
dziewięćdziesięciu ośmiu procent. To oznacza, że możemy podjąć
odpowiednie działania. Czy pańscy aniki
są gotowi?
- Hai.
Czekają tylko na sygnał i w ciągu pięciu minut wyruszą w drogę.
- Doskonale.
W takim razie zaczynamy za cztery godziny. O piętnastej wyprowadzi
pan Itashiri z Triestu, zatem na dwudziestą powinien już być na
miejscu zbiórki. Czekać tam będą moi ludzie.
- To
idealny plan – odrzekł Namotore. – Istnieje tylko jeden jedyny
problem… Jeszcze kieliszek kudasai.
- Co, tak
szybko? – Czarny Hrabia był pod wrażeniem szybkości picia swego
gościa, ale nalał jeszcze. – Na czym polega ów jedyny problem?
Jakuza
wydał zbolałe westchnienie.
- Niestety,
jeśli chodzi o zastosowanie Itashiri, to jest mi niezmiernie przykro
z powodu takiej okoliczności, iż obawiam się, że będzie ono nie
do końca możliwe.
- Co? Jak
to?!
-
Gomen nasai,
Attira-san, ale zgubiliśmy go – wyjaśnił skromnie Namotore.
-
Mailareo!
I pan się śmie nazywać poważnym
człowiekiem interesu, Namotore-san? – hrabia z miejsca przyszedł
w jarość, zrywając się z ekskluzywnego kibelka. – Zgubiliście?
Jak to zgubiliście? Jak można zgubić dwudziestometrowego robota?
Przecież to nie jest igła!
- Saa…
– oyabun bezradnie rozłożył ręce.
– Jeszcze rano wizytowałem go w magazynie portowym w Trieście, a
godzinę temu poinformowano mnie, że magazyn pusty. Shimatta!
Bardzo sumimasen,
Attira-san.
Czarny
Hrabia przez moment był na skraju wpadnięcia w prawdziwą morderczą
furię, zupełnie jakby ktoś grał przy nim Herbiego Hancocka. Potem
przypomniał sobie o aktorce z nibykomedii pseudoromantycznej i na
nią przekierował odpowiedzialność za swe rozdrażnienie. Ta
operacja umysłowa dosyć go uspokoiła. Spojrzał jeszcze raz na
sojusznika, który wyglądał na tak zawstydzonego, jakby chciał tu
zaraz popełnić seppuku z
powodu niedotrzymania warunków umowy.
- W
porządku, Namotore-san – powiedział Attila von Beesens. – Skoro
Itashiri zabrakło, będziemy musieli poradzić sobie w inny sposób.
Shichirō
Namotore uniósł swój miecz na wysokość oczu.
-
Wakatta –
potwierdził. – Żaden robot nie zastąpi przewagi duchowej.
***
Stiepan
Aleksiejewicz Kitow, jak zapowiedział, dojechał autostopem: jakiś
rolnik podrzucił go w umówione miejsce. Dołączywszy do reszty
drużyny, chirurg obejrzał cel przez lornetkę, a potem udał się
pod pałatkę, by urządzić punkt opatrunkowy.
- Mamy już
jakiś plan działania?
- Pan,
profesorze, i Siergiej Iwanowicz zostajecie jako wsparcie –
powiedziała Natalie. – Telefony włączone, Hades zostawi wam
jeszcze swojego netbooka.
- Zasięg tu
nie za dobry – stwierdził Nietopyriew. – Na netbooku w tym
momencie za bardzo bym nie polegał.
- My troje
idziemy do środka – kontynuowała Natalie. – Bierzemy Edwarda,
załatwiamy Grdosicia i w nogi.
- No dobra –
odparł Kitow. – Jak odbijecie tego waszego Edwarda, dawajcie mi go
tu jak najszybciej. Na pewno będzie potrzebował pomocy. Z pewnością
również psychologa, ale to się załatwi później.
- Po co mu
psycholog? Będzie miał mnie.
Od strony zbocza rozległ się gwizd. Mark Hades zaczął dawać im
znaki, żeby podeszli – coś się działo.
Podbiegli,
Natalie spojrzała przez lornetkę. Brama posesji była otwarta, stał
w niej wyraźnie używany biały mercedes. Ktoś siedział obok
kierowcy, ale jego twarz była zasłonięta przeciwsłonecznikiem.
Draco Grdosić, z wyraźną blizną po lewej stronie twarzy,
rozmawiał chwilę z wartownikami, a potem wsiadł i odjechał drogą
na Medjugorje. Brama zamknęła się ze zgrzytem.
- Wyjechał
– podsumowała Natalie z pewnym rozczarowaniem.
- Może
Dorian też – dodała Sandy.
- To nie
Dorian. Wszędzie bym go poznała.
- Nie było
widać twarzy – zauważył Siergiej Iwanowicz. – On albo nie on.
- Tak czy
inaczej, powinniśmy działać już – stwierdziła Sandy. – Skoro
Grdosicia nie ma na posesji.
-
Zapomniałaś chyba, że właśnie jego musimy załatwić – odparła
Natalie. – Pomścić Victorię!
- Zrobimy
zasadzkę, jak będzie wracał – Herbstówna widziała rzecz
prosto. – Teraz jest południe, więc jeśli są tam jeszcze jakieś
wampiry, będą osłabione.
- Dorian
jest tak zwanym młodym wampirem – Hades przypomniał to, czego
dowiedział się kiedyś od kocowilka. – Słońce na niego nie
działa.
- Ale
najpotężniejszy jest wieczorem – Natalie zadrżała na
wspomnienie tego, jak się o tym przekonała, i wyobrażając sobie,
w jaki sposób Dorian demonstrował swą potęgę Edwardowi. –
Wiesz co, Sandy, masz rację. Chodźmy już!
- Podstawowa
sprawa: którędy? – zgłosił Mark Hades, sprawdzając swój
obrzyn.
- A choćby
i przez bramę – odrzekła Natalie; właściwie było jej wszystko
jedno, byleby wreszcie ujrzeć Edwarda.
- Jest
strzeżona, sama widziałaś.
- Ale mamy
przewagę liczebną.
- A gdyby
tak, za przeproszeniem, od tyłu? – zaproponowała Sandy.
- Ciężko
będzie – odparł Hades. – Z tamtej strony działki nie ma ulicy,
tylko inna posesja, którą też musielibyśmy najpierw sforsować.
- Coś
wymyślimy – ucięła Natalie, sięgając po Miecz Częstocha. –
Chodźmy już!
Schodząc
ze wzgórza, rozdzielili się i każde z osobna, z innego kierunku i
w innym tempie, podeszło do drogi, przy której stała hacjenda
znachora Grdulicia. Natalie miała czapkę z daszkiem i ciemne
okulary, żeby Dorian, o ile był na posesji, nie rozpoznał jej
przedwcześnie.
Herbstówna snuła się leniwie po przeciwnej stronie drogi,
obsadzonej lipami. Udawała bardzo pochłoniętą czytaniem czegoś
na telefonie komórkowym. W tym czasie Natalie z Hadesem spotkali się
przy parkanie siedemdziesiąt metrów od bramy. Hades powiesił na
płocie damską torebkę z tworzywa sztucznego wytłaczanego na
kształt wężowej skóry.
- Co ty
robisz? – zdziwiła się Natalie.
- Dziurę w
ogrodzeniu – odpowiedział ze stoickim spokojem.
- Torebką?
- Zajrzałem
sobie rano do sklepu ogrodniczego i kupiłem parę rzeczy, żeby
zmontować ładunek wybuchowy.
- A skąd ty
masz takie umiejętności?
- Cóż,
miałem w ciągu kariery takie sytuacje, że trzeba było
zmobilizować paru ludzi, żeby szybciej dawali kasę – wyjaśnił.
– Chodu!
Co sił w
nogach popędzili wzdłuż ulicy. Ledwo zdążyli pokonać sprintem
sto metrów w tempie wręcz olimpijskim, gdy z tyłu zaskoczył ich
huk wybuchu.
Zanim
ochroniarze zdążyli zareagować, Sandy wysunęła się zza platana
i cisnęła granat prosto w bramę, a potem popędziła do wyrwy w
płocie. Jeden z ustaszowców został ranny odłamkiem, drugi
próbował wybiec na ulicę i dorwać sprawczynię, ale wybuch
uszkodził mechanizm bramy i strażnik stracił dużo czasu, próbując
otworzyć furtkę, normalnie zamkniętą na klucz. Gdzieś w oddali
rozszczekał się groźny szarplaninac.
Natalie i Hades byli już na posesji. Wyszli prosto na róg willi,
Pomiędzy nią a płotem ciągnął się wąski korytarz obsadzony
krzakami lindemanii. Wtem wyłonił się z nich kolejny ochroniarz.
Hades niezwłocznie wypalił do niego z obrzyna, ale dystans był za
duży, nie sięgnął. Mężczyzna rzucił się w krzaki, a wtedy
Natalie dopadła go jednym skokiem i kilka razy rąbnęła mieczem.
Strażnicy przy bramie już się zorientowali w sytuacji. Jeden
wyciągnął kałasznikowa i pociągnął serią. Sandy ledwo zdążyła
uskoczyć za róg, w ostatniej chwili zamarkowała padanie. Szybko
ściągnęła trampek i położyła przy ścianie podeszwą do góry
tak, aby kawałek wystawał zza rogu.
Siergiej Iwanowicz Nietopyriew obserwował walkę ze wzgórza, na ile
drzewa w sadzie mu pozwalały, i szczerze żałował, że nie ma
granatnika, by zapewnić Natalie wsparcie artyleryjskie. Chociaż
przy jego umiejętnościach strzeleckich bardziej prawdopodobny był
przyjacielski ogień…
W głębi posesji, za domem, znajdowała się stodoła, obora i
zewłok starej, zardzewiałej zastawy, wsparty na cegłach. Nie było
czasu, żeby dobrze się rozejrzeć, gdy nadbiegło kilku kolejnych
ustaszów. Dwaj mieli pecha, bo wpakowali się Hadesowi prosto pod
lufę i zostali poszatkowani śrutem. Już po chwili jednak
metalowiec musiał uskoczyć pod szczątki złomochodu. Inny
ochroniarz celił do niego z większej odległości. Natalie rzuciła
granat. W tamtego nie trafiła, ale przypadkiem załatwiła dwóch
nadbiegających zza obory.
Wartownicy
z bramy, upewniwszy się, że ich koledzy zajęli się intruzami,
ostrożnie podeszli do rogu, zza którego wystawał but Sandy.
Chcieli sprawdzić, czy napastniczka żyje. Im bardziej się
zbliżali, tym bardziej im się wydawało, że jeszcze się rusza.
Jednak zasadzka okazała się perfekcyjna. Gdy tylko wychynęli zza
rogu, Herbstówna posłała jednemu serię w brzuch, po czym… z
przerażeniem stwierdziła, że automat jej się zaciął. Zerwała
się, w koszykarskim wyskoku rzuciła się na oszołomionego
przeciwnika i rąbnęła go kolbą w twarz. Gdy padł na ziemię, dla
pewności dobiła go scyzorykiem, zabrała kałasznikowa i amunicję,
a wreszcie założyła but z powrotem.
Na tyłach
posesji trwała walka. Natalie wyrżnęła dwóch strażników, zanim
zdążyli wyciągnąć automaty – zgubiło ich niedowierzanie, że
ktoś w ogóle może być tak zuchwały, by na człowieka uzbrojonego
w broń palną skoczyć z mieczem. Hades, ukryty za zastawą, kładł
ogień zaporowy na dwóch pozostałych przeciwnikach, ukrytych za
rogiem obory.
Wtem
strzały rozległy się z dachu. Było jeszcze czterech! Natalie
zdążyła schować się za stodołą, ale Hadesa trafiły trzy
pociski: w pierś, w ramię i w nogę. Na szczęście ranny został
tylko w rękę, bo na piersi znów kulę odbiło żeleźce siekiery,
a pod spodniami miał prowizoryczne nagolenniki w postaci zrolowanych
numerów „Metal Hammera”. Znalazł się jednak w bardzo złej
sytuacji. Strasznie bolało go ramię, więc na moment stracił
jasność umysłu. Ochrona już go brała na muszkę, z dachu miała
go na widoku i zastawa nie zastawiła go. Jednak Sandy, słysząc
strzały i okrzyki, błyskawicznie wdrapała się po rynnie i ledwo
się wychyliwszy ponad krawędź dachu, skosiła zaabsorbowanych
ustaszowców serią z kałacha.
Pozostało
jeszcze dwóch za rogiem. Zorientowawszy się, że Herbstówna jest na
dachu, zaczęli ją ostrzeliwać. Hades, z bólu strojąc
przerażające miny, jedną ręką cisnął granat w ich kierunku.
Gdy cofnęli się za róg i padli przed falą uderzeniową, Natalie
obiegła całą stodołę i pokonała odcinek między nią a oborą.
Chciała zrobić z nimi porządek za pomocą miecza, oni jednak
okazali się bardziej ogarnięci niż koledzy. Sprawnie unikając
ciosów, złapali Natalie pod barki.
Wyrywała się i kopała, ale na próżno. Wyciągnęli ją na środek
placu, by skłonić resztę do kapitulacji.
- W
porządku, już wychodzę! – zawołał Mark Hades po angielsku. –
Nie strzelajcie!
Wstał zza
wraku samochodu, rzucił obrzyn przed siebie i podniósł ręce do
góry. Krew spływała mu po skórzanym rękawie. Spoglądał
ochroniarzom beznamiętnie prosto w oczy, zastanawiając się:
strzelą, nie strzelą? Oczywiście, że nie, przecież Dorianowi
zależy na tym, żeby dostać Natalie żywcem! Ale tylko Natalie, a
jego?
- Obszukaj
go, Ivica – powiedział jeden z ustaszów.
Drugi
puścił Natalie i podszedł do Hadesa. Ten wykonał niespodziewany
ruch i wbił mu w oko ukrywaną dotąd w mankiecie kostkę do gitary.
Zanim drugi zdążył zareagować, Sandy z dachu złożyła się i
precyzyjnie trafiła go w głowę.
- Uff –
westchnął Mark Hades, zakładając na ranę opatrunek osobisty. –
Strach pomyśleć, co by było, gdybym na basie grał wyłącznie
palcami.
Herbstówna
zjechała po rynnie na dół i dołączyła do nich.
- Dobra,
Natalie, gdzie ten twój chłop?
- Który? –
Natalie, wciąż oszołomiona po walce, nie zrozumiała, czy chodzi o
Edwarda, czy o Doriana.
- A na
którego aktualnie lecisz? Bo chyba po jakiegoś Edwarda się
wybieraliśmy.
Hades
skinął ku wrotom stodoły, zabezpieczonym potężną kłódką.
- Wyglądają
znajomo – zauważył.
- Racja –
odparła Natalie. Od razu rozpoznała każdy szczegół, który zarył
się w jej mózgu po obejrzeniu perwersyjnych zdjęć Doriana z
Edwardem. – Rozwal tę kłódkę, bo ja już padam na twarz z
emocji.
Obejrzał
się na obrzyn leżący w trawie, ale zdecydował, że nie ma co
marnować nabojów na działanie widowiskowe, a nieskuteczne. Wyjął
zza pazuchy siekierę, wziął oburącz olimpijski rozmach i
spektakularnie rąbnął w okucie zamka. Prawie puściło, więc
rąbnął drugi raz.
Cała
trójka otworzyła wrota i równocześnie wbiegła do stodoły. Na
końcu rozległego pomieszczenia siedział na krześle zmaltretowany
Edward, ubrany jedynie w różową koszulę, a szczupły osobnik w
czerni, o nastroszonych kasztanowatych włosach, na siłę poił go
szampanem…
Zanim
zdążył się odwrócić, Natalie, w tempie szybszym niż myśl,
chwyciła stojący pod ścianą kanister i z całej siły rzuciła.
Oprawca dostał w głowę i padł na ziemię, a Natalie sprintem
dopadła Edwarda. Był prawie nieprzytomny, na twarzy miał makijaż
rozmazany od łez albo i czego jeszcze gorszego, ale był to na pewno
on! Przytuliła go serdecznie do piersi, nie myśląc o tym, żeby
najpierw rozkuć.
- Mój
Edward… – wyszeptała, ignorując rząd samotnych kryształowych
łez, które zupełnym przypadkiem akurat teraz zdecydowały się,
każda z osobna, wyjść na spacer. – Nareszcie jesteś mój. On ci
już nic nie zrobi…
Sandy
podeszła do ogłuszonego człowieka w czerni, odwróciła go
kopniakiem na plecy.
- Ty,
słuchaj – powiedziała. – To chyba nie jest Dorian.
- Jak to
nie?! – Natalie momentalnie odskoczyła. – To gdzie on jest?!
Wtem zza
krzesła, na którym siedział Edward, rozległ się przeciągły
syk. Buchnęły kłęby białego dymu, ogarniając pół stodoły.
Natalie chciała uciekać, ale poczuła, że nie ma siły utrzymać
się w pionie. Padając, zobaczyła jeszcze siekierę wbijającą się
w klepisko.
Gaz! Sandy
doskoczyła do okienka, podciągnęła się i wyskoczyła na
zewnątrz. A więc zasadzka! Co teraz? Zanim znalazła odpowiedź,
poczuła uderzenie w głowę i padła na ziem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz