piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział XLIX, zawierający dużo rzucania przedmiotami


Natalie obudziła się o ósmej dwadzieścia trzy. Zrzuciwszy z siebie kołdrę, poszła do łazienki wykonać poranne czynności i zrobić lekki makijaż. Potem założyła ciemne dżinsowe rurki z fabrycznymi przetarciami, wiśniowe balerinki i czarny żakiet, pod którym miała fuksjową koszulkę z napisem „ANTYSZCZEPIONKOWCY TO CEPY”. I zeszła na śniadanie.
Na parterze, w hotelowej restauracji, śniadania wydawano na zasadzie tak zwanego szewskiego stołu, więc Natalie wzięła wszystkiego po trochu: i bułkę, i dżem, i wędlinę, i płatki, a do picia miks „Panarabska Czajchana”, czyli mieszankę czarnej, białej, czerwonej i zielonej herbaty.
Dosiadła się do stolika, przy którym już jedli Sandy, Nietopyriew i Kitow. Rosjanie przywitali się, zaś Herbstówna nie patrzyła przyjaciółce w oczy. Zachowywała się tak, jakby chciała anulować wszystko, co poprzedniego popołudnia zaszło pomiędzy nimi dwiema. Wszyscy troje zresztą wyglądali na dość poważnych.
- Stało się co? – zapytała wreszcie Natalie.
- Widziałam Grdosicia! – odezwała się Sandy, wciąż na nią nie patrząc.
- Gdzie?!
- Półtorej godziny temu poszłam do marketu, a on jakby nigdy nic chodził między regałami! Nie rozpoznał mnie, ale ja jego od razu. Ma na twarzy straszną bliznę po obcasie Vicky Mae!
- Co on tam robił? – zdziwiła się Natalie.
- Zakupy – odparła Sandy. – Chleb słonecznikowy, cztery mydła, cztery wagony chusteczek higienicznych, brzoskwinie w puszce, sos słodko-kwaśny z długoterminową datą ważności, dwa duże, twarde, niezgnite pomidory, paczkę czarnej herbaty ekspresowej, kilo czerwonej papryki, proszki od bólu głowy, nawóz do roślin, rachatłukum i filety z baraniny.
- Zajrzałaś mu do koszyka? – Natalie spojrzała na nią z uznaniem.
- Po wyjściu z marketu wyrzucił listę na ziemię.
- Widzicie go! – rzekł profesor Kitow z gorzką satysfakcją. – Taki zwolennik naturalnych metod powinien chyba żyć tym, co sam nauprawia własnymi ręcami, a nie dawać zarobić korporacjom, co? I jeszcze proszki od bólu głowy… Od razu widać, że sam nie wierzy w tę całą ciemnotę, którą wciska ludziom.
- Poszedł jeszcze na targ, gdzie kupił czubrycę i baniak oleju – dodała Sandy. – A potem wsiadł do samochodu i odjechał.
Natalie wzdrygnęła się. Przeczuwała intuicyjnie, że olej musiał mieć coś wspólnego z nieludzkim traktowaniem, jakiego jej Edward doświadczał za sprawą Doriana.
- Dlaczego nie pojechałaś za nim?! – rzuciła się na Sandy przez stół, chwytając ją za kołnierz.
- Spokojnie, Hades pojechał – uspokoiła ją Herbstówna.
Wtedy Natalie zorientowała się, że faktycznie, Marka Hadesa nie było przy stole.
- I co teraz?
- Czekamy na sygnał – odrzekł Nietopyriew.
Siedzieli i jedli, oprócz śniadania przeżuwając nieznośny brykiet nerwowego oczekiwania na jakikolwiek rozwój sytuacji. Natalie ze zgrozą wyobrażała sobie, co jeszcze Dorian mógł zrobić Edwardowi za pomocą innych artykułów kupionych przez Grdosicia.
Z napięcia wytrącił ich sygnał nadchodzącej wiadomości. Natalie szybko wyjęła komórkę, a dźwięk powtórzył się jeszcze kilka razy. Ręce drżały jej tak, że o mało nie upuściła telefonu do filiżanki, ale Sandy w porę złapała.
Mark Hades przysłał kilka MMS-ów. Jeden przedstawiał widok z góry i z pewnej odległości na dom otoczony wysokim parkanem, na obrzeżu jakiejś wsi. Pozostałe były zrzutami ekranu z internetowych map.
- Mamy go – stwierdziła Sandy.
- Pod samym Medjugorjem urządził sobie dziad kryjówkę! – warknął Kitow. – Nie wiem, na ile prawdziwe są relacje o tamtejszych uzdrowieniach, ale w ten sposób ich efekty mógł przypisywać swojej pseudoterapii!
- Co robimy? – zapytał Siergiej Iwanowicz.
- Dokończyć śniadanie i na rowery! – zarządziła Natalie.
- Mamy tylko trzy – zauważył Nietopyriew. – Ktoś musi zostać.
- Jedźcie, dogonię was autostopem – odparł Kitow.

Mark Hades czekał w umówionym miejscu przy drodze, o kilometr od celu. Na widok trójki rowerzystów zawrócił w bok, ku pokrytemu lasem wzgórzu. Ruszyli za nim.
- Jak ci się udało dogonić Grdosicia na rowerze? – zainteresowała się Natalie.
- Nie udało się – wyznał Hades. – Ktoś przy drodze zostawił kluczyki w aucie, więc sobie pożyczyłem na moment. Co prawda i tak potem go zgubiłem, kiedy dojeżdżał do samej wsi, ale miałem ze sobą butelkę anyżówki, więc przesłuchałem lokalnego pijaka.
- Powiedział coś konkretnego?
- Ludzie nie zdają sobie sprawy, kogo mają za sąsiada. Mówią, że doktor. Sprzedawca ze sklepu wielobranżowego powiedział za to, że parę dni temu widział, jak wyjeżdża stamtąd znany w okolicy fotograf, taki, co robi wesela i wszystko. Zdziwił się, bo to już drugi raz w krótkim odstępie czasowym, a żadnej imprezy nie było widać.
- Czyli to musi być tutaj?
- Najwyraźniej – Hades wzruszył ramionami. – Chodźcie, z góry wszystko dobrze widać.
Stromą ścieżką wspięli się na szczyt. Na jednym z drzew wisiała pałatka – zrzucili pod nią bagaże.
- Dobrze, Siergieju Iwanowiczu – powiedziała Sandy. – Niech pan teraz pójdzie z powrotem na drogę, żeby profesor wiedział, gdzie ma wysiadać.
Mark Hades kiwnął ku Natalie, żeby podeszła dalej, w stronę przeciwległego stoku. Spośród drzew roztaczała się idealna panorama obrzeża wsi. Dom, którego zdjęcie otrzymała MMS-em, kryty czerwoną dachówką, otoczony był wysokim płotem, a przy bramie czuwały kiczowate kamienne lwy. Za domem rozciągał się sad. Hades podał Natalie lornetkę.
- Niezła brama – stwierdziła. – Zauważyłeś kogoś?
- Godzinę temu koleś pasujący do wyglądu Doriana wyszedł z domu i poszedł na tyły placu – odparł Hades. – Po dwudziestu minutach wrócił. Nie wiem, gdzie był, drzewa wszystko zasłaniają. Jest jeszcze dwóch uzbrojonych strażników przy bramie i co najmniej dwóch na samej posesji.
- Myślisz, że trzymają Edwarda z tyłu?
- Nie wiem. Dorian, jeżeli to był on, mógł przecież wyjść i z innych powodów.
- Wejdźmy tam z buta! – wprost zapaliła się do działania.
- Nie tak szybko – uspokoił ją. – Musimy wszystko przemyśleć.
- Na przykład: załatwiamy wszystkich i ratujemy Edwarda, czy najpierw zabezpieczamy Edwarda, a potem wyrąbujemy sobie drogę powrotną? – podsunęła Sandy.


***

Do pomieszczenia nie wpadał ani jeden promień słońca, choć zegar pokazywał jedenastą przed południem. Jedyne źródło światła stanowiła żarówka o niskiej mocy w kinkiecie na ścianie.
Hrabia Attila von Beesens, odziany w wytworny frak, siedział na zamkniętym sedesie z miśnieńskiej porcelany, pijąc chardonnay. Przed sobą miał ruchomy stolik, na którym stała butelka i drugi kieliszek. Gdy pociągał arystokratycznego łyka, przypomniał mu się nagle film, który widział poprzedniego wieczoru. Niby komedia romantyczna, a tak naprawdę diabli wiedzą co… Jedna z aktorek wprawdzie wpadła mu w oko. Oczywiście chodziło o jej ciało, a nie o zdolności aktorskie. Czarny Hrabia uznał, że koniecznie powinien ją poznać. Skoro była tak drewniana, zapewni mu mnóstwo zabawy z pilnikiem!
Otworzyły się drzwi i przyboczni wprowadzili do środka czarną postać z kapturem na twarzy. Gość zdjął płaszcz i odkrył głowę, a lokaj odebrał odeń okrycie. Shichirō Namotore ubrany był w stylowy popielaty garnitur, ale na głowie miał czarne kanmuri, w dłoni zaś dzierżył katanę w lakierowanej pochwie.
- Konnichiwa, Attira-san – przywitał się.
- Proszę siadać – hrabia wskazał gościowi brzeg wanny.
Namotore zajął wskazane miejsce. Umieścił miecz między kolanami i podniósł ze stolika swój kieliszek.
- Itadakimasu – podziękował. – Dlaczego spotykamy się w basurūmu, Attira-san? – zapytał.
- Bo tylko w tym pomieszczeniu nie ma okien – wyjaśnił Czarny Hrabia. – Żaluzje marne, za dużo światła przepuszczają.
- Soka – jakuza wyraził zrozumienie. – Stary problem osób o naszych uwarunkowaniach.
Hrabia von Beesens pokiwał głową. Jeszcze nie słyszał takiego eufemizmu na określenie wampira. Satysfakcją napawał go fakt, że doszło w końcu do tego spotkania w łazience wiedeńskiego hotelu To oznaczało, że sztucznie wywołany konflikt między jego firmą a kartelem Burakku Holding ostatecznie dobiegł końca, a teraz przyszła pora ukarać mężczyznę, który był jego sprawcą.
- Przejdźmy do rzeczy – powiedział. – Miejsce przebywania mojego niecnego siostrzeńca jest znane z dokładnością do dziewięćdziesięciu ośmiu procent. To oznacza, że możemy podjąć odpowiednie działania. Czy pańscy aniki są gotowi?
- Hai. Czekają tylko na sygnał i w ciągu pięciu minut wyruszą w drogę.
- Doskonale. W takim razie zaczynamy za cztery godziny. O piętnastej wyprowadzi pan Itashiri z Triestu, zatem na dwudziestą powinien już być na miejscu zbiórki. Czekać tam będą moi ludzie.
- To idealny plan – odrzekł Namotore. – Istnieje tylko jeden jedyny problem… Jeszcze kieliszek kudasai.
- Co, tak szybko? – Czarny Hrabia był pod wrażeniem szybkości picia swego gościa, ale nalał jeszcze. – Na czym polega ów jedyny problem?
Jakuza wydał zbolałe westchnienie.
- Niestety, jeśli chodzi o zastosowanie Itashiri, to jest mi niezmiernie przykro z powodu takiej okoliczności, iż obawiam się, że będzie ono nie do końca możliwe.
- Co? Jak to?!
- Gomen nasai, Attira-san, ale zgubiliśmy go – wyjaśnił skromnie Namotore.
- Mailareo! I pan się śmie nazywać poważnym człowiekiem interesu, Namotore-san? – hrabia z miejsca przyszedł w jarość, zrywając się z ekskluzywnego kibelka. – Zgubiliście? Jak to zgubiliście? Jak można zgubić dwudziestometrowego robota? Przecież to nie jest igła!
- Saa – oyabun bezradnie rozłożył ręce. – Jeszcze rano wizytowałem go w magazynie portowym w Trieście, a godzinę temu poinformowano mnie, że magazyn pusty. Shimatta! Bardzo sumimasen, Attira-san.
Czarny Hrabia przez moment był na skraju wpadnięcia w prawdziwą morderczą furię, zupełnie jakby ktoś grał przy nim Herbiego Hancocka. Potem przypomniał sobie o aktorce z nibykomedii pseudoromantycznej i na nią przekierował odpowiedzialność za swe rozdrażnienie. Ta operacja umysłowa dosyć go uspokoiła. Spojrzał jeszcze raz na sojusznika, który wyglądał na tak zawstydzonego, jakby chciał tu zaraz popełnić seppuku z powodu niedotrzymania warunków umowy.
- W porządku, Namotore-san – powiedział Attila von Beesens. – Skoro Itashiri zabrakło, będziemy musieli poradzić sobie w inny sposób.
Shichirō Namotore uniósł swój miecz na wysokość oczu.
- Wakatta – potwierdził. – Żaden robot nie zastąpi przewagi duchowej.


***

Stiepan Aleksiejewicz Kitow, jak zapowiedział, dojechał autostopem: jakiś rolnik podrzucił go w umówione miejsce. Dołączywszy do reszty drużyny, chirurg obejrzał cel przez lornetkę, a potem udał się pod pałatkę, by urządzić punkt opatrunkowy.
- Mamy już jakiś plan działania?
- Pan, profesorze, i Siergiej Iwanowicz zostajecie jako wsparcie – powiedziała Natalie. – Telefony włączone, Hades zostawi wam jeszcze swojego netbooka.
- Zasięg tu nie za dobry – stwierdził Nietopyriew. – Na netbooku w tym momencie za bardzo bym nie polegał.
- My troje idziemy do środka – kontynuowała Natalie. – Bierzemy Edwarda, załatwiamy Grdosicia i w nogi.
- No dobra – odparł Kitow. – Jak odbijecie tego waszego Edwarda, dawajcie mi go tu jak najszybciej. Na pewno będzie potrzebował pomocy. Z pewnością również psychologa, ale to się załatwi później.
- Po co mu psycholog? Będzie miał mnie.
Od strony zbocza rozległ się gwizd. Mark Hades zaczął dawać im znaki, żeby podeszli – coś się działo.
Podbiegli, Natalie spojrzała przez lornetkę. Brama posesji była otwarta, stał w niej wyraźnie używany biały mercedes. Ktoś siedział obok kierowcy, ale jego twarz była zasłonięta przeciwsłonecznikiem. Draco Grdosić, z wyraźną blizną po lewej stronie twarzy, rozmawiał chwilę z wartownikami, a potem wsiadł i odjechał drogą na Medjugorje. Brama zamknęła się ze zgrzytem.
- Wyjechał – podsumowała Natalie z pewnym rozczarowaniem.
- Może Dorian też – dodała Sandy.
- To nie Dorian. Wszędzie bym go poznała.
- Nie było widać twarzy – zauważył Siergiej Iwanowicz. – On albo nie on.
- Tak czy inaczej, powinniśmy działać już – stwierdziła Sandy. – Skoro Grdosicia nie ma na posesji.
- Zapomniałaś chyba, że właśnie jego musimy załatwić – odparła Natalie. – Pomścić Victorię!
- Zrobimy zasadzkę, jak będzie wracał – Herbstówna widziała rzecz prosto. – Teraz jest południe, więc jeśli są tam jeszcze jakieś wampiry, będą osłabione.
- Dorian jest tak zwanym młodym wampirem – Hades przypomniał to, czego dowiedział się kiedyś od kocowilka. – Słońce na niego nie działa.
- Ale najpotężniejszy jest wieczorem – Natalie zadrżała na wspomnienie tego, jak się o tym przekonała, i wyobrażając sobie, w jaki sposób Dorian demonstrował swą potęgę Edwardowi. – Wiesz co, Sandy, masz rację. Chodźmy już!
- Podstawowa sprawa: którędy? – zgłosił Mark Hades, sprawdzając swój obrzyn.
- A choćby i przez bramę – odrzekła Natalie; właściwie było jej wszystko jedno, byleby wreszcie ujrzeć Edwarda.
- Jest strzeżona, sama widziałaś.
- Ale mamy przewagę liczebną.
- A gdyby tak, za przeproszeniem, od tyłu? – zaproponowała Sandy.
- Ciężko będzie – odparł Hades. – Z tamtej strony działki nie ma ulicy, tylko inna posesja, którą też musielibyśmy najpierw sforsować.
- Coś wymyślimy – ucięła Natalie, sięgając po Miecz Częstocha. – Chodźmy już!

Schodząc ze wzgórza, rozdzielili się i każde z osobna, z innego kierunku i w innym tempie, podeszło do drogi, przy której stała hacjenda znachora Grdulicia. Natalie miała czapkę z daszkiem i ciemne okulary, żeby Dorian, o ile był na posesji, nie rozpoznał jej przedwcześnie.
Herbstówna snuła się leniwie po przeciwnej stronie drogi, obsadzonej lipami. Udawała bardzo pochłoniętą czytaniem czegoś na telefonie komórkowym. W tym czasie Natalie z Hadesem spotkali się przy parkanie siedemdziesiąt metrów od bramy. Hades powiesił na płocie damską torebkę z tworzywa sztucznego wytłaczanego na kształt wężowej skóry.
- Co ty robisz? – zdziwiła się Natalie.
- Dziurę w ogrodzeniu – odpowiedział ze stoickim spokojem.
- Torebką?
- Zajrzałem sobie rano do sklepu ogrodniczego i kupiłem parę rzeczy, żeby zmontować ładunek wybuchowy.
- A skąd ty masz takie umiejętności?
- Cóż, miałem w ciągu kariery takie sytuacje, że trzeba było zmobilizować paru ludzi, żeby szybciej dawali kasę – wyjaśnił. – Chodu!
Co sił w nogach popędzili wzdłuż ulicy. Ledwo zdążyli pokonać sprintem sto metrów w tempie wręcz olimpijskim, gdy z tyłu zaskoczył ich huk wybuchu.
Zanim ochroniarze zdążyli zareagować, Sandy wysunęła się zza platana i cisnęła granat prosto w bramę, a potem popędziła do wyrwy w płocie. Jeden z ustaszowców został ranny odłamkiem, drugi próbował wybiec na ulicę i dorwać sprawczynię, ale wybuch uszkodził mechanizm bramy i strażnik stracił dużo czasu, próbując otworzyć furtkę, normalnie zamkniętą na klucz. Gdzieś w oddali rozszczekał się groźny szarplaninac.
Natalie i Hades byli już na posesji. Wyszli prosto na róg willi, Pomiędzy nią a płotem ciągnął się wąski korytarz obsadzony krzakami lindemanii. Wtem wyłonił się z nich kolejny ochroniarz. Hades niezwłocznie wypalił do niego z obrzyna, ale dystans był za duży, nie sięgnął. Mężczyzna rzucił się w krzaki, a wtedy Natalie dopadła go jednym skokiem i kilka razy rąbnęła mieczem.
Strażnicy przy bramie już się zorientowali w sytuacji. Jeden wyciągnął kałasznikowa i pociągnął serią. Sandy ledwo zdążyła uskoczyć za róg, w ostatniej chwili zamarkowała padanie. Szybko ściągnęła trampek i położyła przy ścianie podeszwą do góry tak, aby kawałek wystawał zza rogu.
Siergiej Iwanowicz Nietopyriew obserwował walkę ze wzgórza, na ile drzewa w sadzie mu pozwalały, i szczerze żałował, że nie ma granatnika, by zapewnić Natalie wsparcie artyleryjskie. Chociaż przy jego umiejętnościach strzeleckich bardziej prawdopodobny był przyjacielski ogień…
W głębi posesji, za domem, znajdowała się stodoła, obora i zewłok starej, zardzewiałej zastawy, wsparty na cegłach. Nie było czasu, żeby dobrze się rozejrzeć, gdy nadbiegło kilku kolejnych ustaszów. Dwaj mieli pecha, bo wpakowali się Hadesowi prosto pod lufę i zostali poszatkowani śrutem. Już po chwili jednak metalowiec musiał uskoczyć pod szczątki złomochodu. Inny ochroniarz celił do niego z większej odległości. Natalie rzuciła granat. W tamtego nie trafiła, ale przypadkiem załatwiła dwóch nadbiegających zza obory.
Wartownicy z bramy, upewniwszy się, że ich koledzy zajęli się intruzami, ostrożnie podeszli do rogu, zza którego wystawał but Sandy. Chcieli sprawdzić, czy napastniczka żyje. Im bardziej się zbliżali, tym bardziej im się wydawało, że jeszcze się rusza. Jednak zasadzka okazała się perfekcyjna. Gdy tylko wychynęli zza rogu, Herbstówna posłała jednemu serię w brzuch, po czym… z przerażeniem stwierdziła, że automat jej się zaciął. Zerwała się, w koszykarskim wyskoku rzuciła się na oszołomionego przeciwnika i rąbnęła go kolbą w twarz. Gdy padł na ziemię, dla pewności dobiła go scyzorykiem, zabrała kałasznikowa i amunicję, a wreszcie założyła but z powrotem.
Na tyłach posesji trwała walka. Natalie wyrżnęła dwóch strażników, zanim zdążyli wyciągnąć automaty – zgubiło ich niedowierzanie, że ktoś w ogóle może być tak zuchwały, by na człowieka uzbrojonego w broń palną skoczyć z mieczem. Hades, ukryty za zastawą, kładł ogień zaporowy na dwóch pozostałych przeciwnikach, ukrytych za rogiem obory.
Wtem strzały rozległy się z dachu. Było jeszcze czterech! Natalie zdążyła schować się za stodołą, ale Hadesa trafiły trzy pociski: w pierś, w ramię i w nogę. Na szczęście ranny został tylko w rękę, bo na piersi znów kulę odbiło żeleźce siekiery, a pod spodniami miał prowizoryczne nagolenniki w postaci zrolowanych numerów „Metal Hammera”. Znalazł się jednak w bardzo złej sytuacji. Strasznie bolało go ramię, więc na moment stracił jasność umysłu. Ochrona już go brała na muszkę, z dachu miała go na widoku i zastawa nie zastawiła go. Jednak Sandy, słysząc strzały i okrzyki, błyskawicznie wdrapała się po rynnie i ledwo się wychyliwszy ponad krawędź dachu, skosiła zaabsorbowanych ustaszowców serią z kałacha.
Pozostało jeszcze dwóch za rogiem. Zorientowawszy się, że Herbstówna jest na dachu, zaczęli ją ostrzeliwać. Hades, z bólu strojąc przerażające miny, jedną ręką cisnął granat w ich kierunku. Gdy cofnęli się za róg i padli przed falą uderzeniową, Natalie obiegła całą stodołę i pokonała odcinek między nią a oborą. Chciała zrobić z nimi porządek za pomocą miecza, oni jednak okazali się bardziej ogarnięci niż koledzy. Sprawnie unikając ciosów, złapali Natalie pod barki.
Wyrywała się i kopała, ale na próżno. Wyciągnęli ją na środek placu, by skłonić resztę do kapitulacji.
- W porządku, już wychodzę! – zawołał Mark Hades po angielsku. – Nie strzelajcie!
Wstał zza wraku samochodu, rzucił obrzyn przed siebie i podniósł ręce do góry. Krew spływała mu po skórzanym rękawie. Spoglądał ochroniarzom beznamiętnie prosto w oczy, zastanawiając się: strzelą, nie strzelą? Oczywiście, że nie, przecież Dorianowi zależy na tym, żeby dostać Natalie żywcem! Ale tylko Natalie, a jego?
- Obszukaj go, Ivica – powiedział jeden z ustaszów.
Drugi puścił Natalie i podszedł do Hadesa. Ten wykonał niespodziewany ruch i wbił mu w oko ukrywaną dotąd w mankiecie kostkę do gitary. Zanim drugi zdążył zareagować, Sandy z dachu złożyła się i precyzyjnie trafiła go w głowę.
- Uff – westchnął Mark Hades, zakładając na ranę opatrunek osobisty. – Strach pomyśleć, co by było, gdybym na basie grał wyłącznie palcami.
Herbstówna zjechała po rynnie na dół i dołączyła do nich.
- Dobra, Natalie, gdzie ten twój chłop?
- Który? – Natalie, wciąż oszołomiona po walce, nie zrozumiała, czy chodzi o Edwarda, czy o Doriana.
- A na którego aktualnie lecisz? Bo chyba po jakiegoś Edwarda się wybieraliśmy.
Hades skinął ku wrotom stodoły, zabezpieczonym potężną kłódką.
- Wyglądają znajomo – zauważył.
- Racja – odparła Natalie. Od razu rozpoznała każdy szczegół, który zarył się w jej mózgu po obejrzeniu perwersyjnych zdjęć Doriana z Edwardem. – Rozwal tę kłódkę, bo ja już padam na twarz z emocji.
Obejrzał się na obrzyn leżący w trawie, ale zdecydował, że nie ma co marnować nabojów na działanie widowiskowe, a nieskuteczne. Wyjął zza pazuchy siekierę, wziął oburącz olimpijski rozmach i spektakularnie rąbnął w okucie zamka. Prawie puściło, więc rąbnął drugi raz.
Cała trójka otworzyła wrota i równocześnie wbiegła do stodoły. Na końcu rozległego pomieszczenia siedział na krześle zmaltretowany Edward, ubrany jedynie w różową koszulę, a szczupły osobnik w czerni, o nastroszonych kasztanowatych włosach, na siłę poił go szampanem…
Zanim zdążył się odwrócić, Natalie, w tempie szybszym niż myśl, chwyciła stojący pod ścianą kanister i z całej siły rzuciła. Oprawca dostał w głowę i padł na ziemię, a Natalie sprintem dopadła Edwarda. Był prawie nieprzytomny, na twarzy miał makijaż rozmazany od łez albo i czego jeszcze gorszego, ale był to na pewno on! Przytuliła go serdecznie do piersi, nie myśląc o tym, żeby najpierw rozkuć.
- Mój Edward… – wyszeptała, ignorując rząd samotnych kryształowych łez, które zupełnym przypadkiem akurat teraz zdecydowały się, każda z osobna, wyjść na spacer. – Nareszcie jesteś mój. On ci już nic nie zrobi…
Sandy podeszła do ogłuszonego człowieka w czerni, odwróciła go kopniakiem na plecy.
- Ty, słuchaj – powiedziała. – To chyba nie jest Dorian.
- Jak to nie?! – Natalie momentalnie odskoczyła. – To gdzie on jest?!
Wtem zza krzesła, na którym siedział Edward, rozległ się przeciągły syk. Buchnęły kłęby białego dymu, ogarniając pół stodoły. Natalie chciała uciekać, ale poczuła, że nie ma siły utrzymać się w pionie. Padając, zobaczyła jeszcze siekierę wbijającą się w klepisko.
Gaz! Sandy doskoczyła do okienka, podciągnęła się i wyskoczyła na zewnątrz. A więc zasadzka! Co teraz? Zanim znalazła odpowiedź, poczuła uderzenie w głowę i padła na ziem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz