poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział XXIX, krótki, ale dość intensywny



          Łopaty czarnego, nieoznakowanego helikoptera niestrudzenie młóciły powietrze w promieniach zachodzącego słońca. Do mrocznych zaślubin pozostało niecałe pół godziny.
          W przedziale pasażerskim już panował mrok – okna były zasłonięte. Dorian siedział w jak na szpilkach, przepełniony ekscytacją, ale nie dawał po sobie nic poznać. Wszystko dlatego, że, o czym Natalie nie wiedziała, jednak zaprosił gościa weselnego, i to nie byle jakiego. Hei Bianfu oficjalnie pełnił funkcję rejonowego sekretarza partyjnego w jednej z dzielnic Harbinu, ale to stanowisko nie oddawało jego rzeczywistej władzy. Hei był bowiem przywódcą frakcji wampirów w Komunistycznej Partii Chin, dla Doriana potencjalnie bardzo cennym sojusznikiem. Dlatego kawaler von Lassaye-Bruchtal po prostu musiał zrobić na nim dobre wrażenie. A jaka okazja się do tego nadaje lepiej niż ślub?
          Stary Chińczyk nie tolerował już słońca, dlatego właśnie wnętrze kabiny było zaciemnione. Wyglądał na siedemdziesiąt parę lat, z łysiną otoczoną krótko przyciętymi czarnymi włosami, miał też niemodne duże okulary w czarnych oprawkach i cały czas się uśmiechał. Ubrany był w tradycyjną marynarkę tangzhuang z czerwonego jedwabiu, bogato wyszywaną złotem.
- Gratuluję, panie Duo-li-an – powiedział Hei. – Pańska narzeczona wydaje się wysoce atrakcyjnym człowiekiem. Mam nadzieję, że, skoro jesteśmy sojusznikami, zaprosi mnie pan niebawem do wspólnego zwiedzania jej jaspisowych komnat.
- Oczywiście, towarzyszu Hei – przytaknął Dorian. Od jakiegoś czasu sam miał ochotę na trójkąt, ale nie przychodził mu do głowy nikt o odpowiednio wysokim statusie. A teraz? Cóż, fantazje fantazjami, a sojusz należałoby jakoś zapieczętować.
            Chińczyk uśmiechnął się jeszcze szerzej, prezentując wydatne kły.
- Rzecz jasna, pod warunkiem, że pańska przesympatyczna już-wkrótce-żona wyrazi zgodę.
- Na pewno się zgodzi – odrzekł kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Dopilnuję tego.
         Wyczuli obaj, że śmigłowiec zaczął opadać. Już za chwilę to się stanie… Dorian wstał, odsunął zasłonę oddzielającą przedział pasażerski od kabiny pilotów. Było już ciemno, więc dostojnemu gościowi nie groziło działanie słońca, a sam gospodarz uznał, że musi wyjrzeć przez przednią szybę swym wyostrzonym wampirzym wzrokiem.
       Trochę zaskoczyło go, że na dole nie widać światła. Przecież służba miała rozpalić ogniska wokół obszaru, na którym odbędzie się impreza – a jednak tego nie zrobili. Cóż, piloci śmigłowca również byli wampirami (ale z tych młodszych), nie mieli problemu z lądowaniem po ciemku, a w razie czego mogli zapalić reflektor. Ale gdzie jest Natalie? Nie widział jej. Schowała się, żeby mu zrobić niespodziankę? A to krnąbrna ślicznotka, będzie musiała ponieść tej nocy odpowiednio słodką karę…
       Śmigłowiec usiadł na ziemi, łopaty kręciły się już coraz wolniej. Dorian otworzył boczne drzwi i ukłonem wskazał gościowi wyjście. Hei Bianfu wyskoczył z helikoptera, za nim uczynił to Dorian.
         Spodziewał się, że kapela zacznie grać, służba ustawi się w szeregu, a przede wszystkim Natalie w swej olśniewającej kreacji w końcu wyjdzie do niego. Nic takiego się nie stało. Personel pałacowy już na pierwszy rzut oka wyglądał na niekompletny, kilka osób błąkało się dookoła, kilka innych leżało bez ruchu na ziemi, większość siedziała markotnie na krzesłach i stołach, na których z niewiadomych przyczyn nie było jedzenia, picia ani nawet obrusów.
- Co jest? – zapytał Dorian donośnym tonem. – Dlaczego nie przygotowaliście? Gdzie kapłan? I gdzie Natalie?
W jednej chwili rozpętało się wielkie zamieszanie, harmider i putrament. Pokojówki, służący, ochroniarze – wszyscy mówili jeden przez drugiego, wykrzykiwali coś, czasem szlochali.
- Nie ma! – krzyczała przez łzy pani Adoración. – Wszystko zabrali!
- Kto zabrał? – Dorian domagał się wyjaśnień. – O co tu chodzi?
- Bandyci, szefie! – tłumaczył Venancio. – Nadeszli z południa, od zachodniej przystani. Wszystko pozgarniali, wszystko…
Skinął ku stołom, oczyszczonym do gołych desek. Ocalał tylko jeden obrus, chyba dlatego, że był cały powalany colesławem.
- Jeszcze raz pytam – wysyczał kawaler von Lassaye-Bruchtal. – Gdzie Natalie?
          Pokojówka Ramona, która stała za ochmistrzynią, wybuchnęła spazmatycznym płaczem.
- Uprowadzili ją – odpowiedziała Adoración zbolałym głosem. – Księdza tak samo.
- Dlaczego ich nie powstrzymaliście? – Dorian potoczył wściekłym wzrokiem po Venanciu i innych ochroniarzach. – Mieliście przecież broń!
- Mieliśmy – potwierdził Venancio. – A oni mieli działo samobieżne.
         Dopiero teraz Dorian spojrzał na swój pałac. W prawym skrzydle, na wysokości drugiego piętra, w miejscu dwóch okien zionęła dziura, z której unosiła się smuga dymu.
- To był strzał ostrzegawczy – uzupełniła pani Adoración.
          Młodemu wampirowi zakręciło się w głowie. Już był tak blisko ostatecznego, totalnego zjednoczenia z Natalie, aż nagle… Kto śmiał?! Kto był na tyle bezczelny!!!(?)!  
Odwrócił się w stronę Hei Bianfu. Proszę bardzo, nie byle jakiego zaprosił gościa, chciał pozyskać jego przychylność, narobił mu jeszcze nadziei na trójkącik – i tu nagle taka kompromitacja!
- Nieprzewidziane problemy, towarzyszu Hei – powiedział. – Proszę się nie gniewać.
- Ależ ja się wcale nie gniewam, panie Duo-li-an – odrzekł Chińczyk. – Od dawna popieram rewolucyjnych przedsiębiorców, więc dobrze wiem, że biznes bywa ryzykowny.
Nie dawał nic po sobie poznać, jego twarz była nieprzeniknioną uśmiechniętą maską, ale z Chińczykami nigdy nic nie wiadomo. Teraz się uśmiecha i zapewnia, że wszystko dobrze, a potem w najmniej oczekiwanej chwili, z tym samym uśmiechem albo i jeszcze szerszym, wbije sztylet w plecy. Każdy wampir byłby do tego zdolny, a już chiński szczególnie… Dorian uznał, że nie może teraz okazać słabości.
- Dawno to się stało? – zapytał.
- Jakąś godzinę temu – wyjaśnił Venancio. – Jeszcze słońce nie zaszło.
- No to dlaczego od razu nie daliście znać? – warknął kawaler von Lassaye-Bruchtal, zanim przypomniał sobie, że to on sam ma pod kontrolą całą łączność na wyspie.
            Venancio zaczął coś mętnie tłumaczyć, lecz zestresowany Dorian nie miał ochoty go dłużej słuchać.
- Płacę wam za to, żebyście byli skuteczni – oznajmił. – A nie byliście.
            Zanim szef ochrony zdążył odpowiedzieć, Dorian wyciągnął mu bolo zza pasa i z impetem wbił mu je w brzuch. Venancio ze sflaczałym jękiem padł na ziemię, ściskając klingę palcami. Młody wampir nie patrzył już na niego, zwrócił się ku Ramonie. Dziewczyna dygotała, policzki miała całe od łez.
- Miałaś się nią zaopiekować – powiedział suchym tonem. – Pilnować, żeby nie spotkało jej nic nieprzewidzianego. I jak się wywiązałaś z obowiązków?
          Ramona rzuciła się Dorianowi do nóg, objęła kurczowo jego kostki.
- Panie! Dorianie! Nie mogliśmy nic zrobić, my wszyscy! Błagam, nie karz mnie!
      Kawaler von Lassaye-Bruchtal z obrzydzeniem słuchał jej błagalnych jęków. Od jakiegoś czasu podejrzewał, że pokojówka najwyraźniej coś do niego czuje. Cóż, miała wystarczająco dużo czasu, żeby się zorientować, że jego pożądanie jest poza jej zasięgiem. Wyciągnął z zanadrza rewolwer i strzelił Ramonie w głowę.
       Hei Bianfu nadal się uśmiechał, ale Dorian odniósł wrażenie, że jakby bardziej przychylnie. Może jeszcze da się uratować sojusz.
- Pani Adoración – przemówił. – Wiernie wypełniała pani swoje obowiązki, więc i teraz pani nam się przyda…
- Dziękuję – odparła ochmistrzyni niepewnym głosem, kłaniając się.
- Balogh, Farkas – zwrócił się Dorian do pilotów śmigłowca. – Poczęstujcie się.
          Zanim kierowniczka służby pojęła sens jego słów, pilot Balogh podbiegł, przechylił ją jak w tangu i zatopił zęby w jej szyi. Adoración krzyknęła z bólu, a w tym czasie Farkas zdarł z niej spódnicę, aby wgryźć się w tętnicę udową. Zeszli z nią do parteru, szamotała się trochę i kwiczała, ale po chwili ucichła.
          Dorian już trochę pozbył się stresu. Po raz kolejny spojrzał niespokojnie na Chińczyka. Przyszło mu do głowy, że mógł popełnić nietakt, nie częstując w pierwszej kolejności gościa, lecz z drugiej strony, Hei mógłby się raczej obrazić, gdyby podano mu krew służącej, nawet wysokiej rangi.
- Chodźmy do środka, towarzyszu Hei. Co tak będziemy stać.

      Rezydencja była cała splądrowana, złupiona i zransakowana. Napastnicy najwyraźniej chwytali wszystko, co im w ręce wpadło i wyglądało na w miarę kosztowne. Z kuchni zniknęły nowoczesne garnki za parę tysięcy dolarów, takie jak te, które firma kontrolowana przez Doriana sprzedawała emerytom w ramach marketingu bezpośredniego. Z okien pozbierano rzadkie rośliny, z garderoby Natalie – zdecydowaną większość ubrań. Na ścianie w salonie nie wisiał już perwersyjny Caravaggio, a znajdujący się za nim sejf wywalał ku Dorianowi swe żeliwne podniebienie: gotówki, złota ani papierów wartościowych nie było. O nie, przepraszam: zostawili jednego eurocenta. Wbiegając znów na piętro, Dorian dostrzegł ze zgrozą, że drzwi jego tajnego gabinetu, zakazanej strefy, również zostały wyważone. Czyżby zrabowali i komputer?
            Uff. Monitor zabrali, ale jednostka centralna stała na miejscu. Te prymitywy nawet nie zdawały sobie sprawy, jaką wartość może mieć informacja, niematerialne złoto. Dorian szybko otworzył schowek w podłodze pod kanapą i wyciągnął zapasowy monitor firmy Potahto. Zainstalował, odpalił kompa, przełączył na zapis z monitoringu.
         Na monitorze obraz podzielony był na kilka segmentów. Ukazała się w nich banda czarnoskórych, uzbrojonych osobników. Najpierw widok sprzed pałacu: sterroryzowali służbę, zabili kilku ochroniarzy próbujących stawiać opór, a resztę rozbroili. Dorian skrzywił się boleśnie na widok Natalie niknącej wśród kłębowiska brunatnych członków. Napastnicy tymczasem ogołocili stoły i uprowadzili limuzyny z garażu. Mieli ze sobą radzieckie działo samobieżne ASU-85 oraz ciężarówkę.
Przełączył na widok we wnętrzach rezydencji. Czarni rozbiegli się po domu, zgarniając do worków, plecaków i jutowych toreb wszystko, co im się tylko spodobało. Ci, którzy dopadli kuchni i spiżarni, już na miejscu zaczęli podjadać, ku przerażeniu przypartej do muru kucharki, a jeden nawet patrzył bezczelnie do kamery, pijąc z gwinta wytwornego szampana. O zgrozo, kiedy Dorian obejrzał nagranie z łazienki, gdzie zainstalował sprzęt, aby oglądać Natalie w kąpieli, przekonał się, że niektórzy rabusie wykorzystali też okazję, żeby wskoczyć błyskawicznie pod prysznic albo wyciosać andrzeja. Na koniec jeden wygonił pozostałych z łazienki, po czym wziął prysznic i wyszedł z nim. Wszystko to zdarzyło się tak szybko, jakby doskonale wiedzieli, dokąd iść i co zabrać. Profesjonaliści…
Kawaler von Lassaye-Bruchtal przełączył jeszcze na kamerę noktowizyjną z zachodniej przystani. Okazało się, że czarnoskórzy bandyci, wraz z działem samobieżnym, ciężarówką oraz porwanymi limuzynami, opuścili wyspę na barce desantowej, która odpłynęła w stronę pełnego morza. Gdzieś tam musiał być ich statek-baza.
        Dorian szybko wrócił do spustoszonego salonu, gdzie Hei Bianfu siedział na ocalałej kanapie. Mimo wszystko żelazny zapas pozostał nienaruszony, więc może jeszcze cała sytuacja nie zakończy się totalnym blamażem wobec chińskiego sojusznika.
- Cóż, towarzyszu Hei, przepraszam za to całe zamieszanie. Zapraszam do krypty, sprowadziłem specjalnie dla pana osiemnastolatkę z Ameryki, grupa A Rh+, i butelkę tokaja. Bardzo wintażowy rocznik, z osobistych zapasów krwawej agrafki Elżbiety Batory.
- O, dziękuję! – Hei kiwnął głową z aprobatą. – Czyli jednak nie wszystko zrabowali. Doskonale.
- Proszę się częstować bez skrępowania – powiedział Dorian. – Zaraz dotrzymam panu towarzystwa, tylko muszę nieco posprzątać.
     Wybiegł na zewnątrz. Farkas, drugi pilot śmigłowca, właśnie ocierał z ust serwetką krew pani Adoración.
- Dzwoń na lotnisko, żeby osiodłali kobrę – rzucił Dorian – a potem szykuj się do lotu. Muszę odzyskać Natalie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz