Natalie ze
swą drużyną wyruszyła w drogę już następnego dnia. Nie było
czasu do stracenia. Każda godzina, którą Edward spędzał w
lubieżnych mackach Doriana von Lassaye-Bruchtal, zbliżała go do
królestwa totalnej submisji.
By zmylić
wampira-renegata i jego chorwackiego wspólnika, misja ratunkowa nie
wyruszyła najkrótszą drogą. Zamiast tego Natalie i towarzysze
polecieli do Sofii. Z tej okazji Sandy znów musiała upić się w
trupa. Ku swemu ledwo przytomnemu rozczarowaniu dostała miejsce obok
Marka Hadesa, a nie przy swojej wybrance, przepadła więc idealna
okazja, aby się dyskretnie trochę poprzytulać.
Po
przybyciu do Sofii ekspedycja natychmiast udała się na pociąg do
Belgradu i dojechała na miejsce wieczorem. Profesor Kitow, dbając o
dobrostan pozostałych, zarządził obiadokolację. Przy stole
Natalie sprawdziła maila i przekonała się, że ma jeszcze mniej
czasu, niż myślała. Perfidny Dorian przysłał jej kolejne
artystyczne zdjęcia. Na najbardziej przyzwoitym z nich Edward, z
rumieńcami na twarzy i bandażem na szyi, leżał wycieńczony na
betonie, a po całym jego ciele rozbryźnięty był budyń waniliowy.
Fakt, że był to właśnie budyń, potwierdzały porozrzucane
dookoła Edwarda puste torebki.
- A dzieci w
Afryce głodują – skomentowała kwaśno Sandy.
Na
widok zdjęcia Natalie wpadła w przepastną rozpacz, a gdy już się
otrząsnęła, zażądała ruszania w dalszą drogę. Na próżno
Kitow, Nietopyriew i Hades przekonywali ją, że należy odpocząć
po całym dniu podróży, a poza tym jest już noc i na połączenie
do Bośni i Hercegowiny trzeba poczekać. Natalie była kamiennie
nieustępliwa i powiedziała im, żeby poszli czegoś poszukać i nie
wracali bez biletów.
Po
dwudziestej drugiej faktycznie trudno było liczyć na transport
zbiorowy. Szczęśliwie Mark Hades natknął się na orkiestrę dętą
ze Zvornika i po krótkich negocjacjach przekonał kierownika
zespołu, aby zgodził się zabrać pięcioro obcokrajowców do
autokaru. Droga minęła dość wesoło. W pewnej chwili jeden z
trębaczy zaintonował „Tamo daleko”, ktoś inny podchwycił, a
gdy sama Natalie dołączyła ze swym potężnym mezzosopranem, to
nawet kierowca zaczął klaskać i cudem uniknął zderzenia
czołowego. W Zvorniku drużyna, trochę już zmęczona, przeczekała
do pierwszego autobusu w stronę Sarajewa, by stamtąd skierować się
na Mostar…
***
Kiedy ekspedycja ratunkowa jechała z Sofii do Belgradu, w
Częstochowie wczesnym popołudniem trzej mężczyźni, siedząc na
składanych krzesełkach wędkarskich, pili piwo na skraju Lasku
Aniołowskiego.
Mieli stąd
doskonały widok na bryłę Ósmego Liceum i końcowy odcinek
Promenady Czesława Niemena z biegnącą równolegle najstarszą
ścieżką rowerową w mieście, ulubionym miejscem spacerów osób z
wózkami dziecięcymi. Tu, w najbardziej wschodniej i najbardziej
stromej części tego zacnego traktu, z łąkami po obu stronach,
spacerowiczów spotykało się niewielu, chyba że byli to uczniowie
Ósmego zmierzający do lasu albo zabłąkani kierowcy, zdziwieni, że
„no jak to tutaj nie ma drogi”, przecież GPS pokazał, że jest!
- Coś Hades
się nie odzywa – zauważył łysy Leon, pianista legendarnej grupy
Die Kartoffelen Schiessen. – Jesteś pewien, że wszystko z nim w
porządku?
Oxos Jaculator, perkusista thrashmetalowy od lat grający w zespole
Rezun Explosion, z nienawiścią zmiażdżył butem pustą puszkę i
otworzył następną.
- Znasz go
przecież nie od dziś, obieżyświat z niego, co się zowie.
- Zależy od
niego los całego festiwalu – stwierdził trzeci z uczestników
libacji na świeżym powietrzu. W odróżnieniu od tamtych miał
krótkie włosy, krótkie baki, okulary i biały sweter. Nie był on
bowiem muzykiem metalowym, lecz lokalnym dziennikarzem radiowym
Pawłem Frustrakiem. – Czas leci, a ja nie mam z czego zrobić
materiału.
- O, już
leci – powiedział Leon.
Od strony
szkoły pędził ścieżką rowerzysta z purpurowym osełedcem.
Wyglądał, jakby gnał z górki na złamanie karku, tylko on sam
wiedział, ile w tym momencie pracuje hamulcami. Kiedy już znalazł
się na dole, płynnie ominął słupki wyznaczające kraniec
Promenady i wytracając prędkość, ostro skręcił w lewo, gdzie
trwało posiedzenie. Przywitał się z całą trójką.
- Nasz nowy
gitarzysta, Evisceratops – Oxos Jaculator przedstawił go
Frustrakowi.
-
Przyjęliście nowego członka bez wiedzy Hadesa? – zdumiał się
dziennikarz, sięgając po notes. – Przecież on was za to zabije!
- Ja
przyjąłem, za wiedzą i zgodą – sprecyzował perkusista. –
Otto von Bestial jest na wylocie, bo za dużo pił marihuany.
- A Otto już
o tym wie?
- Jak
przypadkiem zobaczę go trzeźwego, to mu powiem.
- No dobra.
Evisceratops, chyba gdzieś słyszałem…
- Jestem z
Dąbrowy Górniczej – wyjaśnił purpurowoczuby. – Przedtem
grałem w zespole dronemetalowym Täboreth, mieliśmy nawet niezłe
recenzje.
- Ano
faktycznie – odparł Frustrak, przypominając sobie branżowe
wypowiedzi na temat tej formacji, znanej z łączenia discopolowych
rytmów z improwizacjami inspirowanymi Tie Breakiem z jednej, a King
Crimson z drugiej strony. – Zapowiada się owocna współpraca.
- Będzie
owocna jak piernik – rzekł Oxos. – Tylko najpierw Hades musi
wrócić z Rosji. A Natalie Paranormal z nim. Chcesz piwa,
Evisceratops?
- Rowerem
jestem, więc następną razą.
Od prawej
strony, od bloków, parkingu i pętli autobusowej, gruntową drogą
nadchodził facet po czterdziestce, krótko ostrzyżony brunet w
dżinsowej kurtce. Był to Sławomir Sumczupa, menażer zespołu
Rezun Explosion i kilku innych lokalnych kapel oraz organizator
festiwalu z okazji Dnia Listonosza. Oprócz działalności w rozrywce
zajmował się produkcją ergonomicznych piców na wodę oraz
specjalnych wysięgników ułatwiających popychanie pierdół z
jednego końca stołu na drugi.
- No jak
tam, moje sępy? – zwrócił się do muzyków. – Macie coś
bezprocentowego?
Poczęstowali
go sokiem pomidorowym. Do tej pory bolała go głowa po wczorajszym
wieczorze autorskim, na którym kontrowersyjny historyk Antoni
„Glizda” Gąsienica promował swoją nową monumentalną
publikację „Bo to zła kobieta była. Biografia Jiang Qing bez
niedomówień”.
- W sprawie
tego Dnia Listonosza – zagadnął Frustrak. – Kiedy będzie pełna
lista wykonawców?
- O, widzę,
że ściągnęliście prasę.
- Nie prasę,
tylko radio – sprostował redaktor. – To jak? Zostały cztery
dni, a ciągle nic nie wiem. Z czego ja zrobię newsa?
- Za główną
gwiazdę będzie oczywiście Natalie Paranormal – rzekł Oxos
Jaculator. – Tryumfalny powrót do miasta. Poza tym my, Die
Kartoffelen i kto jeszcze?
- Mam to
zapisane – Sumczupa zajrzał do telefonu. – Będzie krakowska
grupa shockrockowa Adwokat Kardynała, z Poznania przyjedzie Kapela
Papudroki, a do tego nasz lokalny punkowy klasyk z nowym zespołem,
Johnny Rzygun & Idioci Cioci.
- Idioci
Cioci? – zdziwił się Paweł Frustrak, pierwszy raz słysząc tę
nazwę.
- Przedtem
Johnny Rzygun & Podludzie z Kurczaka, ale w piątek znów się
przechrzcili – wyjaśnił Leon.
- Do tego
Rozkosz Zebrzydowskiego – ciągnął menażer – czyli sarmacki
punkfunk z Bochni. I tak ma być na plakacie.
- To ci,
którzy na koncertach latają w samych pasach łódzkich? – upewnił
się Frustrak.
- Co ty
wiesz o sarmatyźmie? – przebił go Oxos. – Nie łódzkich, tylko
słupskich.
- Mamy
jeszcze progresywny bojsbend New Gweilou on the Pailou. No i ten cały
Krankschaft będzie jako druga gwiazda z zagranicy.
- Wojciech
Dong Phap mówił, że też chce zagrać – Leon wspomniał uznanego
jazzmana – ale zażyczył sobie dwa tysiące.
- To niech
idzie do urzędu miasta, pierdoła z Kłobucka – odparł Oxos
Jaculator. – Lepiej wpuścić ze dwóch-trzech debiutantów. Na
przykład grupę Twardniejący Watson, wydaje mi się dość
obiecująca.
- E tam, to
jakieś nudy, shoegaze czy jak oni to tam nazywają – skrzywił się
Evisceratops.
- Idziemy
szerokim frontem – stwierdził Oxos. – Pełny przekrój
stylistyczny. Nie dyskryminujemy nikogo, może poza hard-polo.
- Dobra –
podsumował Sumczupa. – Pół godziny dla każdego, z czego po
jednym kowerze pod tematykę święta.
- A co za
święto? – zapytał Evisceratops. – Bo nie mam w domu
kalendarza.
- Dzień
Listonosza – przypomniał Oxos. – No to co mamy na tapecie,
oprócz Skaldów?
- Skaldów
bierzemy my – stwierdził Leon. – Za to ciekawe, z czym wystąpi
Natalie.
- Pamiętasz
Shocking Blue? Mieli taki przebój „Send Me A Postcard”. Już mi
Hades pisał, że to będzie jej wybór.
W tym
momencie rozległ się dzwonek telefonu. Menażer dobył komórki.
- Ave,
kierowniku – rozległ się w słuchawce głos Marka Hadesa.
- A bodajbyś
na Długoszu studiował! – Sumczupa zaczął od złorzeczeń. –
To my tyle czasu czekamy, a ty ciągle ciątasz i pruciasz po tej
Rosji!
- O,
przepraszam. Teraz jadę do Sarajewa.
- Pierrrrnik
jaśnisty!! Gdzie cię tam zaniosło? I przede wszystkim, co z
Natalie? Znalazłeś ją?
-
Oczywiście, siedzi w przedziale naprzeciwko mnie.
- No to
świetna nowina! – ucieszył się menażer. – Dymaj w te pędy do
Częstochowy.
- Niestety –
odparł Hades posępnie. – Dzwonię, żeby powiedzieć, że na
Dzień Listonosza nie zdążymy.
- Cooo?!
Jak? Dlaczego! – Sumczupa zaczął się miotać wokół
współuczestników libacji, poczerwieniał na licu.
- Mamy
sprawę w Hercegowinie – lider zespołu Rezun Explosion brzmiał
mrocznie i dobitnie. – To nam zajmie co najmniej kilka dni. Nie da
rady.
- A jakaż
to sprawa jest dla ciebie nagle ważniejsza od festiwalu?
- Edward
Patel z Krankschaftu uwikłał się w burdę i muszę go wyciągnąć.
- Więc i on
jeszcze… – Sumczupa sfejspalmił się z rozmachem. – Jak tak
dalej pójdzie, skończą się nam artyści.
- To weźcie
kogoś na zapas, młode talenty albo co. Krzysztof Kopyto nie może
być? Całkiem niezły baryton. Dobra, muszę kończyć. Odezwę się,
jak będzie bezpiecznie.
Hades się
rozłączył, a Sumczupa ze złością cisnął komórkę na trawnik
i jeszcze ją kopnął, aż wpadła w kretowisko.
- Jak on to
sobie wyobraża? – warknął. – Mam teraz spojrzeć publiczności
w oczy, żeby ją poinformować, że wybitna śpiewaczka nie
dojechała i musieliśmy ją zastąpić jakimś przypadkowym papicem?
- Co
się dzieje? – zapytał Paweł Frustrak.
- Dzwonił
Hades, że jedzie z Natalie Paranormal do Sarajewa i przez to nie
zdążą na festiwal.
- Jak to z
Sarajewa? – nie zrozumiał dziennikarz. – Przecież był w Rosji.
- No, był,
ale teraz jedzie na Bałkany.
- A po
piernika na Bałkany?
- Koleś z
Krankschaftu, ten, co tak na sticku wywijał, wpadł w tarapaty, a
oni, Hades i Natalie, muszą go wyciągnąć.
- Czyli to
daje w sumie troje wykonawców, którzy nie wystąpią – podsumował
Frustrak. – Łącznie z wami.
- Coś
wymyślimy – stwierdził menażer. – Chłopaki, szukajcie
zapasowego basisty. A na wokal… Może Eva Necrovamp?
- Wyjechała
do Norwegii na truskawki – odparł Oxos bez wesołości.
- No to
kłopot, chorera… Kogo by tu jeszcze?
- Wiecie,
kto to Hu Yinglin? – zaproponował Leon.
- Ten
szesnastowieczny historyk? – zapytał Evisceratops.
- Nie, ten
Kitajec z polibudy, co gra na organkach. Mogę go zwerbować.
- I tak na
gwałt będziemy uzupełniać zestaw kim popadnie? – sprzeciwił
się Sumczupa. – To już nawet nie bałagan, to jest bagałan!
- Najwięcej
szkoda Natalie. Taki kawał głosu… – westchnął Paweł
Frustrak.
- Spokojnie,
kiedyś w końcu do nas trafi – odrzekł Leon łagodnie.
- Wszystkie
drogi prowadzą do Częstochowy – powiedział Oxos Jaculator i
dodał ironicznie: – Bo Częstochowa to dobre miasto.
- Jasne, że
tak – zgodził się Evisceratops.
***
W Mostarze trzeba było na poważnie przystąpić do działań.
Drużyna rozlokowała się w hotelu i po spożyciu jakiegoś posiłku
ruszyła na poszukiwania. Mark Hades i Siergiej Iwanowicz Nietopyriew
rozpytywali po knajpach, czy ktoś czegoś przypadkiem nie wie o
znachorze od plomu. Natalie i Sandy nie znały lokalnego języka,
więc z pomocą profesora Kitowa rozpoczęły wywiad na starej
czarsziji, w zabytkowym centrum Mostaru, gdzie sprzedawcy i
karczmarze jako tako władali angielskim. Starały się jak mogły,
ale chociaż Natalie w ramach konwersacji kupiła trzy jedwabne
hidżaby i płytę jakiejś piosenkarki turbofolkowej, a Sandy –
titówkę, magazynek od kałasznikowa, półmetrową fajkę i zapas
tytoniu do niej oraz zjadła dwa kebaby, nadal nie wiedziały, gdzie
szukać Edwarda.
Przechodzili we troje na drugi brzeg Neretwy po legendarnym moście.
Stojąc u jego szczytu, nietrudno było wyobrazić sobie tureckiego
architekta sprzed wieków, jak w jedwabnym turbanie stoi na zboczu
nad rzeką i zaciągając się wonną różą, obserwuje owoc swych
kompetencji, nie mniej nadobny od niejednej sułtanki…
- Całkiem
ładny – stwierdziła Sandy. – Musi być bardzo stary.
- Był
stary, ale dwadzieścia lat temu rozpierniczyli go kumple Grdosicia –
wyjaśnił Kitow. – Obecny to rekonstrukcja. Miejscowa kawalerka
uwielbia z niego skakać, żeby się popisać przed dziewczynami i
tak dalej.
- Przed
dziewczynami, tak? – powtórzyła Herbstówna. – Dobra…
Ni z gruchy, ni z pietruchy uklękła i zaczęła rozwiązywać
obuwie. Natalie spojrzała na nią z niepokojem, przeczuwając, że
za chwilę coś może się stać.
- Hej,
Natalie! A tak umiesz? – Sandy trąciła przyjaciółkę butem w
ramię.
Zanim
ktokolwiek zdążył zareagować, jednym susem wskoczyła Sandy na
kamienną balustradę, zatańczyła zwiewnie, rozkładając ręce na
boki, a potem wspięła się jeszcze wyżej, na metalową barierkę.
Od strony uliczki nadbiegł brzuchaty żołnierz, aby ratować
desperatkę, lecz panna Herbst, wyciągnąwszy przed siebie złożone
dłonie i kryjąc głowę w ramionach, runęła w dół jak purpurowy
dziryt. Zrobiwszy salto, wbiła się w chłodne wody Neretwy i znikła
w jej odmęcie…
-
Kurcze! –
przechodzący mostem mężczyzna w fezie z niekłamanym podziwem
wydobył z siebie bardzo brzydkie słowo po chorwacku. Kto przy
zdrowych zmysłach skakał w październiku?
Natalie z nerwów ściskała balustradę, wpatrując się w kręgi na
wodzie. Sandy jednak już po chwili wynurzyła się spośród fal,
choć burgundowe włosy, doszczętnie zmoczone, twarz jej całkiem
przykryły.
-
Wyciągnijcie ją! – zawołał Kitow. – Neretwa jest zimna o tej
porze roku!
Trzeba było
wrócić do hotelu, aby Sandy wzięła ciepły prysznic, osuszyła
się i wypiła coś ciepłego. Bardzo przekonywająco symulowała, że
jest za słaba, żeby z tymi czynnościami poradzić sobie
samodzielnie, lecz Natalie nie dała się nabrać i nie towarzyszyła
jej pod prysznicem; co prawda herbatę z malinami i prądem
faktycznie zrobiła.
Po jakimś
czasie wrócili Nietopyriew i Mark Hades, niosąc brudny,
ciemnozielony plecak.
- Zrobiliśmy
zakupy – wyjaśnił Siergiej Iwanowicz, stawiając plecak na stole.
Hades
wyjrzał przez okno.
- Widzicie
te cztery rowery na dole? – zapytał.
- No, widzę,
i co? – nie zrozumiała Natalie.
- One są
nasze. Będziemy jeździć parami po dolinie Neretwy.
- Ale czego
konkretnie szukamy? – zapytała Sandy, owinięta kocem na kanapie.
– Na fotkach z Edwardem widać tylko małe kawałki tła. Będziesz
na podstawie jednych wrót od stodoły identyfikować całe
gospodarstwo? To powodzenia.
- Rozmawiać
trzeba – wyjaśnił Hades. – Koniec języka za przewodnika, nawet
jeżeli ma to być język bośniacki. Tylko miejmy się na baczności:
oni mogą wiedzieć, że się zbliżamy, będą próbowali nas
dezinformować, więc musimy też zwracać uwagę na wszelkie
podejrzane zaprzeczenia. Kiedy ustalimy miejsce przebywania Grdosicia
i Doriana, przystępujemy do akcji bezpośredniej. Dobra, czas na
prezenty od Przeklętego Mikołaja.
Zaczął
wyjmować zakupy z plecaka. Najpierw pięć granatów – po jednym
dla każdego, potem dwa pistolety dla Kitowa i Nietopyriewa.
- Wolałbym
raczej zapewniać wsparcie niebojowe – zastrzegł się Siergiej
Iwanowicz.
- Oczywiście
– odparł Hades. – To do obrony własnej, na wszelki wypadek.
Wyjął
obrzyn, przerobioną dubeltówkę. Złamał, spojrzał pod światło
przez lufy i wziął się do czyszczenia. Wkrótce oderwał się od
tej czynności i wręczył Sandy broń w długiej, parcianej kaburze,
przypominającą przerośnięty pistolet.
- Ale czad!
– ucieszyła się Herbstówna. – Co to takiego?
- Pistolet
maszynowy Typ 82. Cóż, polski RAK już sam w sobie był średnio
udaną konstrukcją, a to jest jego chińska podróbka, więc sama
widzisz… Ale nic lepszego w rozsądnej cenie akurat nie mieli.
Sandy
wydobyła broń z kabury, przymierzyła się do kolby i przedniego
chwytu, załadowała i rozładowała magazynek.
- Umie pani
przynajmniej się tym posługiwać? – zaniepokoił się
Nietopyriew. – Skoro maszynowa, to może nieźle kopać. Czort
waźmi, szkoda, że nie wzięliśmy tego maxima z Małej Opery
Tragicznej.
- Niet
prabliem – odparła Sandy. – Moja babcia to fanatyczka broni
palnej, pół mieszkania zawalone amunicją. Jak przyjeżdżam na
wakacje, zawsze da mi postrzelać. Na przykład Desert Eagle,
najbardziej przereklamowana spluwa na świecie, odrzut elegancko
urwie ci ramię…
- A co dla
mnie? – spytała Natalie.
- Przecież
jak cię pytał, czy ci nie załatwić jakiejś broni to mówiłaś,
że miecz ci wystarczy – zauważyła Herbstówna.
- Bo
wystarczy!
- A nie
będziemy potrzebować srebrnych kul czy czegoś w tym guście? –
upewnił się Siergiej Iwanowicz. – Skoro to wampiry…
- Srebrne
pociski działają na wilkołaki, nie na wampiry – wyjaśnił Mark
Hades. – A wilkołaki nie tylko nie są dla nas zagrożeniem, ale
jeszcze by nam pomogły.
-
Wampiry jak wampiry, przede wszystkim spotkamy Grdosicia i jego
ustaszowców, czyli pospolitych skurczyflaków – rzekł profesor
Kitow. – A na skurczyflaków nie trzeba żadnej specjalnej
amunicji.
- No to jak?
– Natalie wstała z tapczanu. – Sandy, wypij jeszcze jedną
herbatę, przebierz się w suche ciuchy i lecimy na patrol. To
szaleństwo musi się skończyć.
Nietopyriew
z poczuciem pewnej nierealności spojrzał na swój nowy pistolet.
- No to
będzie zabawa – powiedział. – Cytując klasyka, idziemy na
materace. Nie ma już odwrotu!
Zgodnie z
ustaleniami profesor został w hotelu i czekał na telefon.
Nietopyriew i Mark Hades wyruszyli wzdłuż Neretwy na północ, a
dziewczyny – na południe. Odgrywały rolę niezbyt rozgarniętych
amerykańskich turystek, które słyszały o mieszkającym w okolicy
doktorze medycyny alternatywnej. Rozpytywały na przedmieściach
Mostaru, potem w trzech wsiach, lecz niewiele zdziałały. Tylko dwaj
tubylcy, barman w konobie i rolnik pod sklepem wielobranżowym,
mówili, że coś im się obiło o uszy, ale nie umieli podać
żadnych konkretów.
Jechały
dalej, przemierzając bezludny obszar, gdzie z rzadka wymijało je
samotne auto. Z prawej Neretwa, z lewej las. Wtem Natalie poczuła
skumulowany ciężar zmęczenia. Zrozumiała, że musi koniecznie
odpocząć, bo zaśnie na rowerze. Natychmiast zjechała w las.
Znalazłszy
się pod zielonym baldachimem buków, Natalie odszukała suchą
stertę liści, położyła się i błyskawicznie zasnęła. Sandy
patrzyła z czułością na jej nieprzytomne oblicze, spokojne, lecz
naznaczone pamiątką ciężkich przeżyć, jakie były za nią i
jeszcze się nie skończyły. W końcu oderwała od niej oczy i
odeszła dalej w las.
Trzeba było
wypróbować automat, czy dobrze bije. Herbstówna powiesiła na
gałęzi zabraną z hotelu rolkę papieru toaletowego, odeszła na
kilkadziesiąt metrów, załadowała broń i puściła serię.
Wystrzelała cały magazynek, zresztą nie był zbyt pojemny… Z
zadowoleniem stwierdziła, że od zeszłych wakacji u babci jeszcze
nie zapomniała, jak się panuje nad odrzutem i rozrzutem. Nie
wszystkie kule poszły w cel, lecz strzępy „papieru do twarzy”
rozfrunęły się po lesie.
Sandy
pomału spuściła ku ziemi lufę swego pistoletu i wsłuchała się
w szmer natury. Las był wokół, a ona stała w cieniu złych drzew
i Bóg o niej zapomniał. Obserwowała wyniosłe drzewa, zupełnie
indyferentne wobec zawirowań w mgławicach jej duszy, słuchała
urągliwego śpiewu ptaszyny. Jak niesamowicie długą drogę
przeszła… Czy jeszcze przed wakacjami mogła się spodziewać, jak
los ją doświadczy? Że zdobędzie miłość swojego życia, by
zaraz potem ją utracić? Że egzystencja jej i Natalie będzie
wisieć na włosku? Że Victorię pociągnie na zatracenie? Och,
jakże daleko było Horton w Pensylwanii, to nie były setki
kilometrów, to były lata świetlne…
Odwróciła
się i prawie podskoczyła. Natalie stała przed nią z oczętami
pełnymi smutku.
- Sandy, ja
cię bardzo przepraszam – wymrątała.
- Że jak? –
Herbstówna niemal wybałuszyła oczy. – Niby mnie?
- Tak, cię.
Źle cię potraktowałam…
- Dobrze się
czujesz? – Sandy wprost zamurowało.
Tymczasem po twarzy Natalie zaczęła spływać kaskada
wyalienowanych łez.
- Wiem, że
mnie kochasz, ale nie mogę być z tobą – szlochała. – Wybacz
mi…
- Chyba cię
podmienili! Prawdziwa Natalie nigdy by się tak nie zachowywała!
- Ale teraz,
po tym wszystkim, rozumiem dużo więcej. Musiałam wybrać i to
naprawdę było dla mnie tak bolesne, że nawet nie masz pojęcia…
Herbstównie
zakręciło się w głowie. To faktycznie było nie do pojęcia, ale
z nieco innych powodów, niż Natalie myślała. Nie ma to jak,
prawie się pogodziwszy z faktem, że serce ukochanej skolonizowane
zostało przez kogo innego, nagle dostać w twarz informacją, że
jednak brała cię poważnie pod uwagę… Zaniemówiła, nie mając
szmaragdowego pojęcia, jak zareagować.
Natalie padła na kolana, by prosić o wybaczenie, i wtedy po raz
pierwszy w życiu Sandy pożałowała, że zawsze chodzi w spodniach,
a nie w sukience.
- Chcę,
żebyś przede wszystkim była szczęśliwa – wyrzęziła łamiącym
się głosem.
- Nie będę
naprawdę szczęśliwa, dopóki mi nie powiesz, że nie jesteś na
mnie zła.
- Ty
szantażystko emocjonalna – jęknęła Herbstówna i sama opadła
na kolana, łapiąc Natalie za ręce.
Bezbłędnie
odnalazła jej usta swoimi, jakby przemierzała doskonale znaną
trasę, i na oślep zasypywała Natalie spontanicznym chaosem
pocałunków. Arkanem swych rąk Natalie ściągnęła ją na ziemię.
Dając się ponieść chełstowi empatii, majestatycznie
odwzajemniała ustne czułości przyjaciółki. Ich języki zatańczyły ekstatycznego kujawiaka.
Sandy
nie chciała tracić czasu. Zająwszy pozycję uprzywilejowaną,
rozerwała Natalie sweter, jakby brała udział w zajęciach z
pierwszej pomocy, choć nie serca masaż pragnęła przeprowadzić.
Gdy zaś teatr działań odsłonił się przed nią w całej
okazałości, wywołując bolesny ścisk w sercu i niecierpliwe nieme
skwierczenie w połowie odcinka pomiędzy kolanami a brzuchem,
zabrała się za bliźniacze dostojeństwo
Natalie z pasją, jaka w wykonaniu
mężczyzny byłaby szczytem obleśności, prymitywizmu i
niewłaściwego wychowania. Natalie tymczasem jedną ręką zaczęła
ściągać Sandy bluzę, a drugą namiętnie dusić ją za łydkę.
- Zawsze ci
zazdrościłam, że jesteś taka wysportowana… – wyszeptała,
zadając kolejny słodki cios emocjom przyjaciółki.
Herbstówna przezwyciężyła ból związany z niechybną
ostatecznością nadchodzącego aktu i rzuciła się na jej getry
niczym żarłacz ludojad na niefrasobliwego surfingowca. Pragnęła
wplątać się na wieki w jej dolną konfekcję, dopełnić sobą jej
krągłości, jak pas transmisyjny zębami swymi dopasowuje się do
koła zębatego, które w ruch go wprawia. Poniżej talii stała się
płonącym wieżowcem, a powyżej – pokazem fajerwerków. Opętał
ją purpurowy szczupak namiętności, każąc połykać ofiarę
większą od jej samej… I faktycznie Sandy zostawiła Natalie na
pamiątkę ślady zębów w kilku ciekawych miejscach, do czego nawet
Dorian ani razu się nie posunął. Z jej nóg uczyniła swoją
Jerozolimę, a z włosów harfę, na której grała arcypieśń
tęczowego sentymentu.
Stały się
gordyjskim splątaniem ciał i dusz. Natalie w pełni zrozumiała, że
Sandy naprawdę jest dla niej więcej niż przyjaciółką, a Sandy –
że Natalie nie traktuje jej li tylko jak przygodę na jedną noc.
Choćby następnego dnia miały pójść w paszczę lwa, ten wieczór
należał do nich. Niezależnie jednak od efektu misji ratunkowej,
był on prawdonajpodobniej również finałem. Świadomość tego
faktu czyniła spontaniczną leśną schadzkę szczególnie namiętną,
aż do kresu bolesności.
W sytuacji damskiego yaoi w warunkach leśnych aż się prosi, żeby
w charakterze podłużnego przedmiotu do użytku dwuosobowego
wykorzystać którąś z leżących nieopodal gałęzi, lecz Sandy za
wyżej punktowane uważała osiągnięcie cielesnego apogeum przy
użyciu pieszczot zewnętrznych, acz intensywnych, i tak właśnie
traktowała Natalie. Boksowała jej biodra swoimi, lecz nie
zapominała o obdarzeniu swymi względami nawet tak mało
eksponowanych stref jak ścięgno Achillesa.
Nie mogła też narzekać na bierność swojej ukochanej. Natalie
niestrudzoną adoracją doprowadzała Herbstównę do pozytywnego
szału. W żelaznym współuścisku ostatniej czułości przed
nieuniknionym rozstaniem Sandy oddała jej wszystko i nie mogła
rozróżnić, czy jest dzięki temu krezusem, czy nędzarzem. Czuła
się jak wiolonczelistka cała w skowronkach i pragnęła, aby ta
chwila trwała od wschodu do zachodu słońca. Dyszała, sapała,
świszczała i generalnie naśladowała małą lokomotywkę, gdy
Natalie pocieszała ją ręcznie.
Ten najcudowniejszy moment mógłby trwać jeszcze długo, gdyby
nagle fajtłapowata wiewiórka, przeskakując z jednego drzewa na
drugie, nie straciła równowagi i nie wylądowała gwałtownie
wprost na plecach Natalie, która wrzasnęła z zaskoczenia.
Wiewiórka w ułamku sekundy odbiła się od jej pleców, by wskoczyć
na drzewo, a Sandy wstała zaniepokojona, na gumowych swych nogach
się uginając. Zorientowawszy się, że nie ma zagrożenia, oparła
się z ulgą o pień, a Natalie runęła na nią niezwłocznie, by
złożyć należny hołd i nagrodzić za wszystkie lata skrytego
podziwiania zamaskowanego woalem zwyczajnego kumpelstwa i za
wyrzeczenia, jakie Sandy poniosła, by wyciągnąć ją z kłopotów.
Herbstówna zwijała się w ekstatycznych konwulsjach, które
przenosiły się drganiami przez pień, wprawiając w szelest całą
koronę drzewa. Przed oczyma miała szkarłatny zmierzch, który mógł
się wydawać zmierzchem jej miłości, ale jakiś czas po zmierzchu
zazwyczaj wstaje słońce, więc…?
Oderwała się od pnia, chwyciła Natalie za ręce, pociągnęła za
sobą. Zawirowały wśród drzew jak praindoeuropejskie driady i
upadły, wplątując się nawzajem w swoje kończyny i namiętnie
patrząc sobie w oczy. Natalie zapamiętale pompowała w przyjaciółkę
powody do satysfakcji, a Sandy chwytała jesienne liście i obrzucała
nimi ukochaną.
I choć
koralowy ogień współnamiętności palił nadzwyczaj mocno, zdarzyć
się musiały też i momenty, kiedy nabierał on mocy wręcz
nuklearnej. Natalie odrzuciła głowę w tył, wystawiając obojczyk
na rekonesans ust Sandy, i wtedy zobaczyła oczami duszy karmazynowy
żagiel prazmysłowego drakkara, który szedł lewym halsem wprost ku
jej trzewiom. Przeszły ją dreszcze nie mające nic wspólnego z
wieczornym chłodem. Jeszcze mocniej złapała swą największą,
choć nie wzrostem, wielbicielkę za bark, a może za co inne. Nie
miała głowy do rozróżniania, bo w tym momencie dosięgła jej
wspaniale dewastująca fala uderzeniowa, wyciskając z płuc Natalie
wrzask, który, choć rozdzierający, i tak nie oddawał
proporcjonalnie tego, co przeżywała. Różowa ośmiornica
zinfiltrowała ją od wewnątrz i bez litości smyrała mackami
wszystkie części organizmu. Oczy Natalie wywróciły się w tył,
aż nie było widać tęczówek, a dolna połowa ciała zaczęła
wierzgać jak obdarzona własną świadomością. Sandy natychmiast
usiadła jej na udach, ale i tak sporo czasu minęła, nim okiełznała
żywioł. Wysiłek i świadomość, co w tej chwili przeżywa jej
wybranka i że to właśnie za jej sprawą, sprawiły, że i Sandy
rychło wpadła w wilczy dół zmysłowości. Od mózgu po palce u
stóp przegalopowały morświny żarliwego porywu, przez jej zęby
wyrwało się na świat przeraźliwe kniazienie, a ona wciąż
kłusowała, mając pod sobą rozdygotaną Natalie, z którą tego
wieczoru stały się jednością…
Zmrok
zapadał nad Hercegowiną, a one obie leżały na leśnej ściółce,
trzymając się za ręce.
- Jesteśmy
najlepszymi przyjaciółkami – oznajmiła Natalie. – Nie ma
między nami niczego na „b”
-
Oczywiście, że nie ma – zgodziła się Sandy z melancholią. –
W każdym razie nie z mojej strony.
W tym odcinku urzekł mnie szkarłatny węgorz namiętności, do spółki z galopującymi morświnami żarliwego porywu. Czyste piękno!
OdpowiedzUsuń