niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział XLVIII, w którym Natalie nie zdąża na festiwal, ale za to zjeżdża z trasy

 Natalie ze swą drużyną wyruszyła w drogę już następnego dnia. Nie było czasu do stracenia. Każda godzina, którą Edward spędzał w lubieżnych mackach Doriana von Lassaye-Bruchtal, zbliżała go do królestwa totalnej submisji.
By zmylić wampira-renegata i jego chorwackiego wspólnika, misja ratunkowa nie wyruszyła najkrótszą drogą. Zamiast tego Natalie i towarzysze polecieli do Sofii. Z tej okazji Sandy znów musiała upić się w trupa. Ku swemu ledwo przytomnemu rozczarowaniu dostała miejsce obok Marka Hadesa, a nie przy swojej wybrance, przepadła więc idealna okazja, aby się dyskretnie trochę poprzytulać.
Po przybyciu do Sofii ekspedycja natychmiast udała się na pociąg do Belgradu i dojechała na miejsce wieczorem. Profesor Kitow, dbając o dobrostan pozostałych, zarządził obiadokolację. Przy stole Natalie sprawdziła maila i przekonała się, że ma jeszcze mniej czasu, niż myślała. Perfidny Dorian przysłał jej kolejne artystyczne zdjęcia. Na najbardziej przyzwoitym z nich Edward, z rumieńcami na twarzy i bandażem na szyi, leżał wycieńczony na betonie, a po całym jego ciele rozbryźnięty był budyń waniliowy. Fakt, że był to właśnie budyń, potwierdzały porozrzucane dookoła Edwarda puste torebki.
- A dzieci w Afryce głodują – skomentowała kwaśno Sandy.
Na widok zdjęcia Natalie wpadła w przepastną rozpacz, a gdy już się otrząsnęła, zażądała ruszania w dalszą drogę. Na próżno Kitow, Nietopyriew i Hades przekonywali ją, że należy odpocząć po całym dniu podróży, a poza tym jest już noc i na połączenie do Bośni i Hercegowiny trzeba poczekać. Natalie była kamiennie nieustępliwa i powiedziała im, żeby poszli czegoś poszukać i nie wracali bez biletów.
Po dwudziestej drugiej faktycznie trudno było liczyć na transport zbiorowy. Szczęśliwie Mark Hades natknął się na orkiestrę dętą ze Zvornika i po krótkich negocjacjach przekonał kierownika zespołu, aby zgodził się zabrać pięcioro obcokrajowców do autokaru. Droga minęła dość wesoło. W pewnej chwili jeden z trębaczy zaintonował „Tamo daleko”, ktoś inny podchwycił, a gdy sama Natalie dołączyła ze swym potężnym mezzosopranem, to nawet kierowca zaczął klaskać i cudem uniknął zderzenia czołowego. W Zvorniku drużyna, trochę już zmęczona, przeczekała do pierwszego autobusu w stronę Sarajewa, by stamtąd skierować się na Mostar…

***

Kiedy ekspedycja ratunkowa jechała z Sofii do Belgradu, w Częstochowie wczesnym popołudniem trzej mężczyźni, siedząc na składanych krzesełkach wędkarskich, pili piwo na skraju Lasku Aniołowskiego.
Mieli stąd doskonały widok na bryłę Ósmego Liceum i końcowy odcinek Promenady Czesława Niemena z biegnącą równolegle najstarszą ścieżką rowerową w mieście, ulubionym miejscem spacerów osób z wózkami dziecięcymi. Tu, w najbardziej wschodniej i najbardziej stromej części tego zacnego traktu, z łąkami po obu stronach, spacerowiczów spotykało się niewielu, chyba że byli to uczniowie Ósmego zmierzający do lasu albo zabłąkani kierowcy, zdziwieni, że „no jak to tutaj nie ma drogi”, przecież GPS pokazał, że jest!
- Coś Hades się nie odzywa – zauważył łysy Leon, pianista legendarnej grupy Die Kartoffelen Schiessen. – Jesteś pewien, że wszystko z nim w porządku?
Oxos Jaculator, perkusista thrashmetalowy od lat grający w zespole Rezun Explosion, z nienawiścią zmiażdżył butem pustą puszkę i otworzył następną.
- Znasz go przecież nie od dziś, obieżyświat z niego, co się zowie.
- Zależy od niego los całego festiwalu – stwierdził trzeci z uczestników libacji na świeżym powietrzu. W odróżnieniu od tamtych miał krótkie włosy, krótkie baki, okulary i biały sweter. Nie był on bowiem muzykiem metalowym, lecz lokalnym dziennikarzem radiowym Pawłem Frustrakiem. – Czas leci, a ja nie mam z czego zrobić materiału.
- O, już leci – powiedział Leon.
Od strony szkoły pędził ścieżką rowerzysta z purpurowym osełedcem. Wyglądał, jakby gnał z górki na złamanie karku, tylko on sam wiedział, ile w tym momencie pracuje hamulcami. Kiedy już znalazł się na dole, płynnie ominął słupki wyznaczające kraniec Promenady i wytracając prędkość, ostro skręcił w lewo, gdzie trwało posiedzenie. Przywitał się z całą trójką.
- Nasz nowy gitarzysta, Evisceratops – Oxos Jaculator przedstawił go Frustrakowi.
- Przyjęliście nowego członka bez wiedzy Hadesa? – zdumiał się dziennikarz, sięgając po notes. – Przecież on was za to zabije!
- Ja przyjąłem, za wiedzą i zgodą – sprecyzował perkusista. – Otto von Bestial jest na wylocie, bo za dużo pił marihuany.
- A Otto już o tym wie?
- Jak przypadkiem zobaczę go trzeźwego, to mu powiem.
- No dobra. Evisceratops, chyba gdzieś słyszałem…
- Jestem z Dąbrowy Górniczej – wyjaśnił purpurowoczuby. – Przedtem grałem w zespole dronemetalowym Täboreth, mieliśmy nawet niezłe recenzje.
- Ano faktycznie – odparł Frustrak, przypominając sobie branżowe wypowiedzi na temat tej formacji, znanej z łączenia discopolowych rytmów z improwizacjami inspirowanymi Tie Breakiem z jednej, a King Crimson z drugiej strony. – Zapowiada się owocna współpraca.
- Będzie owocna jak piernik – rzekł Oxos. – Tylko najpierw Hades musi wrócić z Rosji. A Natalie Paranormal z nim. Chcesz piwa, Evisceratops?
- Rowerem jestem, więc następną razą.
Od prawej strony, od bloków, parkingu i pętli autobusowej, gruntową drogą nadchodził facet po czterdziestce, krótko ostrzyżony brunet w dżinsowej kurtce. Był to Sławomir Sumczupa, menażer zespołu Rezun Explosion i kilku innych lokalnych kapel oraz organizator festiwalu z okazji Dnia Listonosza. Oprócz działalności w rozrywce zajmował się produkcją ergonomicznych piców na wodę oraz specjalnych wysięgników ułatwiających popychanie pierdół z jednego końca stołu na drugi.
- No jak tam, moje sępy? – zwrócił się do muzyków. – Macie coś bezprocentowego?
Poczęstowali go sokiem pomidorowym. Do tej pory bolała go głowa po wczorajszym wieczorze autorskim, na którym kontrowersyjny historyk Antoni „Glizda” Gąsienica promował swoją nową monumentalną publikację „Bo to zła kobieta była. Biografia Jiang Qing bez niedomówień”.
- W sprawie tego Dnia Listonosza – zagadnął Frustrak. – Kiedy będzie pełna lista wykonawców?
- O, widzę, że ściągnęliście prasę.
- Nie prasę, tylko radio – sprostował redaktor. – To jak? Zostały cztery dni, a ciągle nic nie wiem. Z czego ja zrobię newsa?
- Za główną gwiazdę będzie oczywiście Natalie Paranormal – rzekł Oxos Jaculator. – Tryumfalny powrót do miasta. Poza tym my, Die Kartoffelen i kto jeszcze?
- Mam to zapisane – Sumczupa zajrzał do telefonu. – Będzie krakowska grupa shockrockowa Adwokat Kardynała, z Poznania przyjedzie Kapela Papudroki, a do tego nasz lokalny punkowy klasyk z nowym zespołem, Johnny Rzygun & Idioci Cioci.
- Idioci Cioci? – zdziwił się Paweł Frustrak, pierwszy raz słysząc tę nazwę.
- Przedtem Johnny Rzygun & Podludzie z Kurczaka, ale w piątek znów się przechrzcili – wyjaśnił Leon.
- Do tego Rozkosz Zebrzydowskiego – ciągnął menażer – czyli sarmacki punkfunk z Bochni. I tak ma być na plakacie.
- To ci, którzy na koncertach latają w samych pasach łódzkich? – upewnił się Frustrak.
- Co ty wiesz o sarmatyźmie? – przebił go Oxos. – Nie łódzkich, tylko słupskich.
- Mamy jeszcze progresywny bojsbend New Gweilou on the Pailou. No i ten cały Krankschaft będzie jako druga gwiazda z zagranicy.
- Wojciech Dong Phap mówił, że też chce zagrać – Leon wspomniał uznanego jazzmana – ale zażyczył sobie dwa tysiące.
- To niech idzie do urzędu miasta, pierdoła z Kłobucka – odparł Oxos Jaculator. – Lepiej wpuścić ze dwóch-trzech debiutantów. Na przykład grupę Twardniejący Watson, wydaje mi się dość obiecująca.
- E tam, to jakieś nudy, shoegaze czy jak oni to tam nazywają – skrzywił się Evisceratops.
- Idziemy szerokim frontem – stwierdził Oxos. – Pełny przekrój stylistyczny. Nie dyskryminujemy nikogo, może poza hard-polo.
- Dobra – podsumował Sumczupa. – Pół godziny dla każdego, z czego po jednym kowerze pod tematykę święta.
- A co za święto? – zapytał Evisceratops. – Bo nie mam w domu kalendarza.
- Dzień Listonosza – przypomniał Oxos. – No to co mamy na tapecie, oprócz Skaldów?
- Skaldów bierzemy my – stwierdził Leon. – Za to ciekawe, z czym wystąpi Natalie.
- Pamiętasz Shocking Blue? Mieli taki przebój „Send Me A Postcard”. Już mi Hades pisał, że to będzie jej wybór.
W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu. Menażer dobył komórki.
- Ave, kierowniku – rozległ się w słuchawce głos Marka Hadesa.
- A bodajbyś na Długoszu studiował! – Sumczupa zaczął od złorzeczeń. – To my tyle czasu czekamy, a ty ciągle ciątasz i pruciasz po tej Rosji!
- O, przepraszam. Teraz jadę do Sarajewa.
- Pierrrrnik jaśnisty!! Gdzie cię tam zaniosło? I przede wszystkim, co z Natalie? Znalazłeś ją?
- Oczywiście, siedzi w przedziale naprzeciwko mnie.
- No to świetna nowina! – ucieszył się menażer. – Dymaj w te pędy do Częstochowy.
- Niestety – odparł Hades posępnie. – Dzwonię, żeby powiedzieć, że na Dzień Listonosza nie zdążymy.
- Cooo?! Jak? Dlaczego! – Sumczupa zaczął się miotać wokół współuczestników libacji, poczerwieniał na licu.
- Mamy sprawę w Hercegowinie – lider zespołu Rezun Explosion brzmiał mrocznie i dobitnie. – To nam zajmie co najmniej kilka dni. Nie da rady.
- A jakaż to sprawa jest dla ciebie nagle ważniejsza od festiwalu?
- Edward Patel z Krankschaftu uwikłał się w burdę i muszę go wyciągnąć.
- Więc i on jeszcze… – Sumczupa sfejspalmił się z rozmachem. – Jak tak dalej pójdzie, skończą się nam artyści.
- To weźcie kogoś na zapas, młode talenty albo co. Krzysztof Kopyto nie może być? Całkiem niezły baryton. Dobra, muszę kończyć. Odezwę się, jak będzie bezpiecznie.
Hades się rozłączył, a Sumczupa ze złością cisnął komórkę na trawnik i jeszcze ją kopnął, aż wpadła w kretowisko.
- Jak on to sobie wyobraża? – warknął. – Mam teraz spojrzeć publiczności w oczy, żeby ją poinformować, że wybitna śpiewaczka nie dojechała i musieliśmy ją zastąpić jakimś przypadkowym papicem?
- Co się dzieje? – zapytał Paweł Frustrak.
- Dzwonił Hades, że jedzie z Natalie Paranormal do Sarajewa i przez to nie zdążą na festiwal.
- Jak to z Sarajewa? – nie zrozumiał dziennikarz. – Przecież był w Rosji.
- No, był, ale teraz jedzie na Bałkany.
- A po piernika na Bałkany?
- Koleś z Krankschaftu, ten, co tak na sticku wywijał, wpadł w tarapaty, a oni, Hades i Natalie, muszą go wyciągnąć.
- Czyli to daje w sumie troje wykonawców, którzy nie wystąpią – podsumował Frustrak. – Łącznie z wami.
- Coś wymyślimy – stwierdził menażer. – Chłopaki, szukajcie zapasowego basisty. A na wokal… Może Eva Necrovamp?
- Wyjechała do Norwegii na truskawki – odparł Oxos bez wesołości.
- No to kłopot, chorera… Kogo by tu jeszcze?
- Wiecie, kto to Hu Yinglin? – zaproponował Leon.
- Ten szesnastowieczny historyk? – zapytał Evisceratops.
- Nie, ten Kitajec z polibudy, co gra na organkach. Mogę go zwerbować.
- I tak na gwałt będziemy uzupełniać zestaw kim popadnie? – sprzeciwił się Sumczupa. – To już nawet nie bałagan, to jest bagałan!
- Najwięcej szkoda Natalie. Taki kawał głosu… – westchnął Paweł Frustrak.
- Spokojnie, kiedyś w końcu do nas trafi – odrzekł Leon łagodnie.
- Wszystkie drogi prowadzą do Częstochowy – powiedział Oxos Jaculator i dodał ironicznie: – Bo Częstochowa to dobre miasto.
- Jasne, że tak – zgodził się Evisceratops.

***

W Mostarze trzeba było na poważnie przystąpić do działań. Drużyna rozlokowała się w hotelu i po spożyciu jakiegoś posiłku ruszyła na poszukiwania. Mark Hades i Siergiej Iwanowicz Nietopyriew rozpytywali po knajpach, czy ktoś czegoś przypadkiem nie wie o znachorze od plomu. Natalie i Sandy nie znały lokalnego języka, więc z pomocą profesora Kitowa rozpoczęły wywiad na starej czarsziji, w zabytkowym centrum Mostaru, gdzie sprzedawcy i karczmarze jako tako władali angielskim. Starały się jak mogły, ale chociaż Natalie w ramach konwersacji kupiła trzy jedwabne hidżaby i płytę jakiejś piosenkarki turbofolkowej, a Sandy – titówkę, magazynek od kałasznikowa, półmetrową fajkę i zapas tytoniu do niej oraz zjadła dwa kebaby, nadal nie wiedziały, gdzie szukać Edwarda.
Przechodzili we troje na drugi brzeg Neretwy po legendarnym moście. Stojąc u jego szczytu, nietrudno było wyobrazić sobie tureckiego architekta sprzed wieków, jak w jedwabnym turbanie stoi na zboczu nad rzeką i zaciągając się wonną różą, obserwuje owoc swych kompetencji, nie mniej nadobny od niejednej sułtanki…
- Całkiem ładny – stwierdziła Sandy. – Musi być bardzo stary.
- Był stary, ale dwadzieścia lat temu rozpierniczyli go kumple Grdosicia – wyjaśnił Kitow. – Obecny to rekonstrukcja. Miejscowa kawalerka uwielbia z niego skakać, żeby się popisać przed dziewczynami i tak dalej.
- Przed dziewczynami, tak? – powtórzyła Herbstówna. – Dobra…
Ni z gruchy, ni z pietruchy uklękła i zaczęła rozwiązywać obuwie. Natalie spojrzała na nią z niepokojem, przeczuwając, że za chwilę coś może się stać.
- Hej, Natalie! A tak umiesz? – Sandy trąciła przyjaciółkę butem w ramię.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, jednym susem wskoczyła Sandy na kamienną balustradę, zatańczyła zwiewnie, rozkładając ręce na boki, a potem wspięła się jeszcze wyżej, na metalową barierkę. Od strony uliczki nadbiegł brzuchaty żołnierz, aby ratować desperatkę, lecz panna Herbst, wyciągnąwszy przed siebie złożone dłonie i kryjąc głowę w ramionach, runęła w dół jak purpurowy dziryt. Zrobiwszy salto, wbiła się w chłodne wody Neretwy i znikła w jej odmęcie…
- Kurcze! – przechodzący mostem mężczyzna w fezie z niekłamanym podziwem wydobył z siebie bardzo brzydkie słowo po chorwacku. Kto przy zdrowych zmysłach skakał w październiku?
Natalie z nerwów ściskała balustradę, wpatrując się w kręgi na wodzie. Sandy jednak już po chwili wynurzyła się spośród fal, choć burgundowe włosy, doszczętnie zmoczone, twarz jej całkiem przykryły.
- Wyciągnijcie ją! – zawołał Kitow. – Neretwa jest zimna o tej porze roku!

Trzeba było wrócić do hotelu, aby Sandy wzięła ciepły prysznic, osuszyła się i wypiła coś ciepłego. Bardzo przekonywająco symulowała, że jest za słaba, żeby z tymi czynnościami poradzić sobie samodzielnie, lecz Natalie nie dała się nabrać i nie towarzyszyła jej pod prysznicem; co prawda herbatę z malinami i prądem faktycznie zrobiła.
Po jakimś czasie wrócili Nietopyriew i Mark Hades, niosąc brudny, ciemnozielony plecak.
- Zrobiliśmy zakupy – wyjaśnił Siergiej Iwanowicz, stawiając plecak na stole.
Hades wyjrzał przez okno.
- Widzicie te cztery rowery na dole? – zapytał.
- No, widzę, i co? – nie zrozumiała Natalie.
- One są nasze. Będziemy jeździć parami po dolinie Neretwy.
- Ale czego konkretnie szukamy? – zapytała Sandy, owinięta kocem na kanapie. – Na fotkach z Edwardem widać tylko małe kawałki tła. Będziesz na podstawie jednych wrót od stodoły identyfikować całe gospodarstwo? To powodzenia.
- Rozmawiać trzeba – wyjaśnił Hades. – Koniec języka za przewodnika, nawet jeżeli ma to być język bośniacki. Tylko miejmy się na baczności: oni mogą wiedzieć, że się zbliżamy, będą próbowali nas dezinformować, więc musimy też zwracać uwagę na wszelkie podejrzane zaprzeczenia. Kiedy ustalimy miejsce przebywania Grdosicia i Doriana, przystępujemy do akcji bezpośredniej. Dobra, czas na prezenty od Przeklętego Mikołaja.
Zaczął wyjmować zakupy z plecaka. Najpierw pięć granatów – po jednym dla każdego, potem dwa pistolety dla Kitowa i Nietopyriewa.
- Wolałbym raczej zapewniać wsparcie niebojowe – zastrzegł się Siergiej Iwanowicz.
- Oczywiście – odparł Hades. – To do obrony własnej, na wszelki wypadek.
Wyjął obrzyn, przerobioną dubeltówkę. Złamał, spojrzał pod światło przez lufy i wziął się do czyszczenia. Wkrótce oderwał się od tej czynności i wręczył Sandy broń w długiej, parcianej kaburze, przypominającą przerośnięty pistolet.
- Ale czad! – ucieszyła się Herbstówna. – Co to takiego?
- Pistolet maszynowy Typ 82. Cóż, polski RAK już sam w sobie był średnio udaną konstrukcją, a to jest jego chińska podróbka, więc sama widzisz… Ale nic lepszego w rozsądnej cenie akurat nie mieli.
Sandy wydobyła broń z kabury, przymierzyła się do kolby i przedniego chwytu, załadowała i rozładowała magazynek.
- Umie pani przynajmniej się tym posługiwać? – zaniepokoił się Nietopyriew. – Skoro maszynowa, to może nieźle kopać. Czort waźmi, szkoda, że nie wzięliśmy tego maxima z Małej Opery Tragicznej.
- Niet prabliem – odparła Sandy. – Moja babcia to fanatyczka broni palnej, pół mieszkania zawalone amunicją. Jak przyjeżdżam na wakacje, zawsze da mi postrzelać. Na przykład Desert Eagle, najbardziej przereklamowana spluwa na świecie, odrzut elegancko urwie ci ramię…
- A co dla mnie? – spytała Natalie.
- Przecież jak cię pytał, czy ci nie załatwić jakiejś broni to mówiłaś, że miecz ci wystarczy – zauważyła Herbstówna.
- Bo wystarczy!
- A nie będziemy potrzebować srebrnych kul czy czegoś w tym guście? – upewnił się Siergiej Iwanowicz. – Skoro to wampiry…
- Srebrne pociski działają na wilkołaki, nie na wampiry – wyjaśnił Mark Hades. – A wilkołaki nie tylko nie są dla nas zagrożeniem, ale jeszcze by nam pomogły.
- Wampiry jak wampiry, przede wszystkim spotkamy Grdosicia i jego ustaszowców, czyli pospolitych skurczyflaków – rzekł profesor Kitow. – A na skurczyflaków nie trzeba żadnej specjalnej amunicji.
- No to jak? – Natalie wstała z tapczanu. – Sandy, wypij jeszcze jedną herbatę, przebierz się w suche ciuchy i lecimy na patrol. To szaleństwo musi się skończyć.
Nietopyriew z poczuciem pewnej nierealności spojrzał na swój nowy pistolet.
- No to będzie zabawa – powiedział. – Cytując klasyka, idziemy na materace. Nie ma już odwrotu!

Zgodnie z ustaleniami profesor został w hotelu i czekał na telefon. Nietopyriew i Mark Hades wyruszyli wzdłuż Neretwy na północ, a dziewczyny – na południe. Odgrywały rolę niezbyt rozgarniętych amerykańskich turystek, które słyszały o mieszkającym w okolicy doktorze medycyny alternatywnej. Rozpytywały na przedmieściach Mostaru, potem w trzech wsiach, lecz niewiele zdziałały. Tylko dwaj tubylcy, barman w konobie i rolnik pod sklepem wielobranżowym, mówili, że coś im się obiło o uszy, ale nie umieli podać żadnych konkretów.
Jechały dalej, przemierzając bezludny obszar, gdzie z rzadka wymijało je samotne auto. Z prawej Neretwa, z lewej las. Wtem Natalie poczuła skumulowany ciężar zmęczenia. Zrozumiała, że musi koniecznie odpocząć, bo zaśnie na rowerze. Natychmiast zjechała w las.
Znalazłszy się pod zielonym baldachimem buków, Natalie odszukała suchą stertę liści, położyła się i błyskawicznie zasnęła. Sandy patrzyła z czułością na jej nieprzytomne oblicze, spokojne, lecz naznaczone pamiątką ciężkich przeżyć, jakie były za nią i jeszcze się nie skończyły. W końcu oderwała od niej oczy i odeszła dalej w las.
Trzeba było wypróbować automat, czy dobrze bije. Herbstówna powiesiła na gałęzi zabraną z hotelu rolkę papieru toaletowego, odeszła na kilkadziesiąt metrów, załadowała broń i puściła serię. Wystrzelała cały magazynek, zresztą nie był zbyt pojemny… Z zadowoleniem stwierdziła, że od zeszłych wakacji u babci jeszcze nie zapomniała, jak się panuje nad odrzutem i rozrzutem. Nie wszystkie kule poszły w cel, lecz strzępy „papieru do twarzy” rozfrunęły się po lesie.
Sandy pomału spuściła ku ziemi lufę swego pistoletu i wsłuchała się w szmer natury. Las był wokół, a ona stała w cieniu złych drzew i Bóg o niej zapomniał. Obserwowała wyniosłe drzewa, zupełnie indyferentne wobec zawirowań w mgławicach jej duszy, słuchała urągliwego śpiewu ptaszyny. Jak niesamowicie długą drogę przeszła… Czy jeszcze przed wakacjami mogła się spodziewać, jak los ją doświadczy? Że zdobędzie miłość swojego życia, by zaraz potem ją utracić? Że egzystencja jej i Natalie będzie wisieć na włosku? Że Victorię pociągnie na zatracenie? Och, jakże daleko było Horton w Pensylwanii, to nie były setki kilometrów, to były lata świetlne…
Odwróciła się i prawie podskoczyła. Natalie stała przed nią z oczętami pełnymi smutku.
- Sandy, ja cię bardzo przepraszam – wymrątała.
- Że jak? – Herbstówna niemal wybałuszyła oczy. – Niby mnie?
- Tak, cię. Źle cię potraktowałam…
- Dobrze się czujesz? – Sandy wprost zamurowało.
Tymczasem po twarzy Natalie zaczęła spływać kaskada wyalienowanych łez.
- Wiem, że mnie kochasz, ale nie mogę być z tobą – szlochała. – Wybacz mi…
- Chyba cię podmienili! Prawdziwa Natalie nigdy by się tak nie zachowywała!
- Ale teraz, po tym wszystkim, rozumiem dużo więcej. Musiałam wybrać i to naprawdę było dla mnie tak bolesne, że nawet nie masz pojęcia…
Herbstównie zakręciło się w głowie. To faktycznie było nie do pojęcia, ale z nieco innych powodów, niż Natalie myślała. Nie ma to jak, prawie się pogodziwszy z faktem, że serce ukochanej skolonizowane zostało przez kogo innego, nagle dostać w twarz informacją, że jednak brała cię poważnie pod uwagę… Zaniemówiła, nie mając szmaragdowego pojęcia, jak zareagować.
Natalie padła na kolana, by prosić o wybaczenie, i wtedy po raz pierwszy w życiu Sandy pożałowała, że zawsze chodzi w spodniach, a nie w sukience.
- Chcę, żebyś przede wszystkim była szczęśliwa – wyrzęziła łamiącym się głosem.
- Nie będę naprawdę szczęśliwa, dopóki mi nie powiesz, że nie jesteś na mnie zła.
- Ty szantażystko emocjonalna – jęknęła Herbstówna i sama opadła na kolana, łapiąc Natalie za ręce.
Bezbłędnie odnalazła jej usta swoimi, jakby przemierzała doskonale znaną trasę, i na oślep zasypywała Natalie spontanicznym chaosem pocałunków. Arkanem swych rąk Natalie ściągnęła ją na ziemię. Dając się ponieść chełstowi empatii, majestatycznie odwzajemniała ustne czułości przyjaciółki. Ich języki zatańczyły ekstatycznego kujawiaka.
Sandy nie chciała tracić czasu. Zająwszy pozycję uprzywilejowaną, rozerwała Natalie sweter, jakby brała udział w zajęciach z pierwszej pomocy, choć nie serca masaż pragnęła przeprowadzić. Gdy zaś teatr działań odsłonił się przed nią w całej okazałości, wywołując bolesny ścisk w sercu i niecierpliwe nieme skwierczenie w połowie odcinka pomiędzy kolanami a brzuchem, zabrała się za bliźniacze dostojeństwo Natalie z pasją, jaka w wykonaniu mężczyzny byłaby szczytem obleśności, prymitywizmu i niewłaściwego wychowania. Natalie tymczasem jedną ręką zaczęła ściągać Sandy bluzę, a drugą namiętnie dusić ją za łydkę.
- Zawsze ci zazdrościłam, że jesteś taka wysportowana… – wyszeptała, zadając kolejny słodki cios emocjom przyjaciółki.
Herbstówna przezwyciężyła ból związany z niechybną ostatecznością nadchodzącego aktu i rzuciła się na jej getry niczym żarłacz ludojad na niefrasobliwego surfingowca. Pragnęła wplątać się na wieki w jej dolną konfekcję, dopełnić sobą jej krągłości, jak pas transmisyjny zębami swymi dopasowuje się do koła zębatego, które w ruch go wprawia. Poniżej talii stała się płonącym wieżowcem, a powyżej – pokazem fajerwerków. Opętał ją purpurowy szczupak namiętności, każąc połykać ofiarę większą od jej samej… I faktycznie Sandy zostawiła Natalie na pamiątkę ślady zębów w kilku ciekawych miejscach, do czego nawet Dorian ani razu się nie posunął. Z jej nóg uczyniła swoją Jerozolimę, a z włosów harfę, na której grała arcypieśń tęczowego sentymentu.
Stały się gordyjskim splątaniem ciał i dusz. Natalie w pełni zrozumiała, że Sandy naprawdę jest dla niej więcej niż przyjaciółką, a Sandy – że Natalie nie traktuje jej li tylko jak przygodę na jedną noc. Choćby następnego dnia miały pójść w paszczę lwa, ten wieczór należał do nich. Niezależnie jednak od efektu misji ratunkowej, był on prawdonajpodobniej również finałem. Świadomość tego faktu czyniła spontaniczną leśną schadzkę szczególnie namiętną, aż do kresu bolesności.
W sytuacji damskiego yaoi w warunkach leśnych aż się prosi, żeby w charakterze podłużnego przedmiotu do użytku dwuosobowego wykorzystać którąś z leżących nieopodal gałęzi, lecz Sandy za wyżej punktowane uważała osiągnięcie cielesnego apogeum przy użyciu pieszczot zewnętrznych, acz intensywnych, i tak właśnie traktowała Natalie. Boksowała jej biodra swoimi, lecz nie zapominała o obdarzeniu swymi względami nawet tak mało eksponowanych stref jak ścięgno Achillesa.
Nie mogła też narzekać na bierność swojej ukochanej. Natalie niestrudzoną adoracją doprowadzała Herbstównę do pozytywnego szału. W żelaznym współuścisku ostatniej czułości przed nieuniknionym rozstaniem Sandy oddała jej wszystko i nie mogła rozróżnić, czy jest dzięki temu krezusem, czy nędzarzem. Czuła się jak wiolonczelistka cała w skowronkach i pragnęła, aby ta chwila trwała od wschodu do zachodu słońca. Dyszała, sapała, świszczała i generalnie naśladowała małą lokomotywkę, gdy Natalie pocieszała ją ręcznie.
Ten najcudowniejszy moment mógłby trwać jeszcze długo, gdyby nagle fajtłapowata wiewiórka, przeskakując z jednego drzewa na drugie, nie straciła równowagi i nie wylądowała gwałtownie wprost na plecach Natalie, która wrzasnęła z zaskoczenia. Wiewiórka w ułamku sekundy odbiła się od jej pleców, by wskoczyć na drzewo, a Sandy wstała zaniepokojona, na gumowych swych nogach się uginając. Zorientowawszy się, że nie ma zagrożenia, oparła się z ulgą o pień, a Natalie runęła na nią niezwłocznie, by złożyć należny hołd i nagrodzić za wszystkie lata skrytego podziwiania zamaskowanego woalem zwyczajnego kumpelstwa i za wyrzeczenia, jakie Sandy poniosła, by wyciągnąć ją z kłopotów. Herbstówna zwijała się w ekstatycznych konwulsjach, które przenosiły się drganiami przez pień, wprawiając w szelest całą koronę drzewa. Przed oczyma miała szkarłatny zmierzch, który mógł się wydawać zmierzchem jej miłości, ale jakiś czas po zmierzchu zazwyczaj wstaje słońce, więc…?
Oderwała się od pnia, chwyciła Natalie za ręce, pociągnęła za sobą. Zawirowały wśród drzew jak praindoeuropejskie driady i upadły, wplątując się nawzajem w swoje kończyny i namiętnie patrząc sobie w oczy. Natalie zapamiętale pompowała w przyjaciółkę powody do satysfakcji, a Sandy chwytała jesienne liście i obrzucała nimi ukochaną.
I choć koralowy ogień współnamiętności palił nadzwyczaj mocno, zdarzyć się musiały też i momenty, kiedy nabierał on mocy wręcz nuklearnej. Natalie odrzuciła głowę w tył, wystawiając obojczyk na rekonesans ust Sandy, i wtedy zobaczyła oczami duszy karmazynowy żagiel prazmysłowego drakkara, który szedł lewym halsem wprost ku jej trzewiom. Przeszły ją dreszcze nie mające nic wspólnego z wieczornym chłodem. Jeszcze mocniej złapała swą największą, choć nie wzrostem, wielbicielkę za bark, a może za co inne. Nie miała głowy do rozróżniania, bo w tym momencie dosięgła jej wspaniale dewastująca fala uderzeniowa, wyciskając z płuc Natalie wrzask, który, choć rozdzierający, i tak nie oddawał proporcjonalnie tego, co przeżywała. Różowa ośmiornica zinfiltrowała ją od wewnątrz i bez litości smyrała mackami wszystkie części organizmu. Oczy Natalie wywróciły się w tył, aż nie było widać tęczówek, a dolna połowa ciała zaczęła wierzgać jak obdarzona własną świadomością. Sandy natychmiast usiadła jej na udach, ale i tak sporo czasu minęła, nim okiełznała żywioł. Wysiłek i świadomość, co w tej chwili przeżywa jej wybranka i że to właśnie za jej sprawą, sprawiły, że i Sandy rychło wpadła w wilczy dół zmysłowości. Od mózgu po palce u stóp przegalopowały morświny żarliwego porywu, przez jej zęby wyrwało się na świat przeraźliwe kniazienie, a ona wciąż kłusowała, mając pod sobą rozdygotaną Natalie, z którą tego wieczoru stały się jednością…

Zmrok zapadał nad Hercegowiną, a one obie leżały na leśnej ściółce, trzymając się za ręce.
- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami – oznajmiła Natalie. – Nie ma między nami niczego na „b”
- Oczywiście, że nie ma – zgodziła się Sandy z melancholią. – W każdym razie nie z mojej strony.




1 komentarz:

  1. W tym odcinku urzekł mnie szkarłatny węgorz namiętności, do spółki z galopującymi morświnami żarliwego porywu. Czyste piękno!

    OdpowiedzUsuń