Nie
trzeba było wiele czasu, aby po strzelaninie w Małej Operze
Tragicznej ulica Kujbyszewa zaroiła się od pojazdów i
funkcjonaruszy służb wszelakich. Już pierwsi przerażeni widzowie,
uciekając z przedstawienia, rozpuścili pogłoski po mieście, a
teraz sznur pojazdów blokował ulicę na kilkaset metrów w obie
strony. Do budynku wpadli najpierw antyterroryści, potem straż
pożarna i noszowi, inni zabezpieczali teren na zewnątrz. Wśród
sanitariuszy, policjantów, strażaków i organów bezpieczeństwa
przemykali też dyskretnie posępni osobnicy, których
kamizelki
kuloodporne oznaczone były krzyżem anch.
Co
jakiś czas zatrzymywali
się i uważnie unosili głowy, jakby węszyli.
Edward Patel leżał w holu, poraniony, zakrwawiony i poobijany na
skutek stoczenia się po schodach. Victoria też była poobijana, ale
za to, w odróżnieniu, przynajmniej przytomna.
Obejrzała
się za siebie, gdzie strażacy toczyli walkę z kłębami dymu.
Gdzieś tam, na sali czy za kulisami, były Natalie i Sandy! Victoria
długo zastanawiała się, co może zrobić, aby im pomóc. Doszła
do wniosku, że nic. Cóż, Sandy jest inteligentna, jakoś sobie
poradzi.
A tymczasem
należało zająć się Edwardem. Natalie z pewnością byłaby
zadowolona, że Vicky Mae o niego zadbała. Sandy byłaby zadowolona
mniej, lecz Edward był w tym momencie taki biedny, taki bezbronny,
taki słaby… Z trudem Turnerówna podniosła go i sparta przypływem
adrenaliny, zaczęła nieść na rękach w stronę wyjścia.
Ulica była
cała od glin. Victoria słaniała się pod ciężarem Edwarda,
potykając się co rusz. W pewnej chwili o mało nie wpadła na
jakiegoś ratownika medycznego.
- Ranny, co?
– upewnił się mężczyzna.
- Tak –
odparła Vicky Mae.
- Ciężko?
- Tak.
- Do karetki
z nim.
- Tak –
Victoria uparcie odbijała się od bariery językowej.
- No to
dawaj w tamtą stronę – odparł bezceremonialnie sanitariusz i
pchnął ją ku ambulansowi.
W środku
siedziała przysadzista lekarka o ciemnych, ciasno związanych
włosach. Na widok wnoszonego Edwarda wstała z miejsca.
- Ech, mocno
dostał – zauważyła ze smutkiem.
- Tak –
potwierdziła Turnerówna.
- Jakaś
niemota się trafiła, Głafiro Kiriłłowno – wyjaśnił
sanitariusz, pomagając dziewczynie ułożyć poszkodowanego na
noszach. – W kółko jedno powtarza.
- Może
cudzoziemcy – odparła doktorsza.
- Jasne,
Głafiro Kiriłłowno – zgodził się ratownik. – Taki czarniawy
to na pewno Szwed.
Lekarka z
profesjonalną obojętnością przyjrzała się pacjentowi, zbadała,
ostukała, zrobiła parę zastrzyków i założyła porządne
opatrunki na miejsce tych, które Victoria uczyniła z podszewki
Edwardowego żakietu. Potem ktoś zawołał Głafirę Kiriłłownę
na zewnątrz. Vicky Mae została z Patelem sama, wpatrując się
przeciągle w jego zmaltretowaną twarzyczkę, aż niespodziewanie
otworzył oczy.
- Cześć,
Edwardzie! – przywitała się. – Poznajesz mnie? Jestem Victoria.
- Tak, chyba
poznaję – odparł niewyraźnym głosem. – Koleżanka Natalie,
racja?
-
Przyjaciółka – poprawiła Turnerówna. – I to najlepsza. No,
może druga co do lepszości.
- Gdzie
Natalie?! – Patel zerwał się do siadu, ale zmęczony opadł na
nosze. Nie miał problemów z pamięcią, kojarzył, co się działo,
zanim stracił przytomność.
- Ona…
Została tam, w operze.
- Chodźmy
tam!
- Nie da się
– rzekła smutnie Victoria. – Tam wszędzie jest policja, a ty
jesteś za słaby.
Edward z
początku pokiwał głową, a potem jego oczy padły na butlę z solą
fizjologiczną.
- Podaj.
Vicky Mae
sięgnęła i wręczyła mu plastikowy pojemnik. Patel znalazł w
kieszeni spodni landrynkę owocową, wylał sobie trochę roztworu na
dłoń i wrzucił do tego landrynę.
- Khyim du
song ste! – przemówił z naciskiem.
Coś
oślepiająco błysnęło, a kiedy oczy Victorii wróciły do normy,
Edward miał już dłoń całkiem suchą.
- Od razu
lepiej – podsumował swój stan. – Teraz mogę już iść.
- Co ty
właściwie zrobiłeś? – Turnerówna patrzyła na niego z
konsternacją.
- Czary –
odrzekł lakonicznie.
- Aha –
Victoria miała już za sobą kontakty z wampirami i wilkołakami,
więc magia, nawet w wykonaniu efemerycznego kolegi z klasy,
niespecjalnie ją dziwiła.
Dla
pewności Edward rzucił na siebie zaklęcie translatorskie. Miał
przedtem dobry amulet, ale w czasie walki zgubił, może tamta
japońska wampirzyca przypadkiem odgryzła, próbując dotrzeć do
tętnicy. Był osłabiony, więc tłumaczenie wyszło niewyraźnie,
chociaż zdecydował się na najlżejsze, dwugodzinne zaklęcie.
Dłuższą chwilę siedział i nasłuchiwał, jakby próbował się
przebić przez gęsty kożuch zakłóceń.
- Zabrali ją
do szpitala – oznajmił wreszcie.
- Skąd
wiesz? – zdziwiła się Victoria, zrozumiawszy, że mowa o Natalie.
- Słyszałem,
jak mówią – wyjaśnił Edward. – W każdym razie nic tu po nas,
zrywamy się.
W tejże
chwili do karetki wszedł oficer policji, śniady, o wydatnym nosie i
czarnych wąsach.
- No, kaco,
co za jeden tu się magią bawił? – zagadnął, wbijając wzrok w
Edwarda.
Patel
pokiwał głową, udając, że nie rozumie.
- Starszy
lejtnant Robakidze, policyjny ekstrasens – przedstawił się ment.
– Tu się wydarzyło mnóstwo niewyjaśnionych rzeczy. Moim
obowiązkiem jest to zbadać – po czym szeptem, jakby poza
protokołem, dodał: – zanim wszystko zadepczą kolesie ze Służby
Paranormalności.
Przez
moment zawiesił wzrok na opatrunku Edwarda.
- Pan został
pogryziony, prawda? – upewnił się.
- Tak –
potwierdził Patel.
- Pamięta
pan, przez kogo?
- Kobieta,
Japonka – Edward doszedł do wniosku, że nie ma po co chronić
wampirzycy. – Osobiście nie znam.
- A w jaki
sposób pana ugryzła?
- Normalnie,
zębami.
- Zębami,
też pan powiedział! – westchnął Robakidze. – Proszę się
zastanowić: szarpała przy gryzieniu czy wysysała krew? To bardzo
istotne.
Uśmiechnął
się dobrotliwie. Edward ledwo dostrzegł jego nieco wydłużone kły.
- No...
Wysysała raczej – powiedział.
- No to wsio
normalno, zaraz spiszemy protokół – rzekł radośnie lejtnant,
wyciągając notes. – Zacznijmy od początku. Nazwisko?
- Nazywam
się Edward YAROKYAKKYAWA!!!
Zaklęcie
zapętlające wzięło lejtnanta Robakidze z zaskoczenia. Oczy
zaczęły mu się kręcić w przeciwnych kierunkach, długopis stukał
o notes.
- Dobrze, w
takim razie teraz przejdziemy do… Dobrze, w takim razie teraz
przejdziemy do… Dobrze, w takim razie teraz przejdziemy do…
Dobrze, w takim razie teraz przejdziemy do… Dobrze, w takim razie
teraz przejdziemy do… – zaciął się, wraz ze słowami
powtarzając w kółko te same gesty.
Edward
zerwał się z noszy i wraz z Victorią wyszedł z ambulansu.
-
Dziękujemy, do widzenia! – zawołał, wychodząc.
Na zewnątrz
ciągle panował chaos, a ulica była z obu stron nieprzejezdna,
zamknięta.
- Jasne –
zauważył Patel. – Jak Leningrad, to musi być blokada.
Po
niedługim namyśle weszli w bramę po przeciwnej stronie ulicy i
ciągiem podwórzy przedostali się na znacznie spokojniejszą ulicę
Miczurina. Nikt ich po drodze nie zatrzymywał, tylko na którymś
podwórzu rozszczekał się jakiś owczarek.
- To dokąd
pójdziemy? – upewniła się Vicky Mae. – Musimy chyba odpocząć
trochę.
- Nie wiem…
– Edward przeżywał wahanie. – Razem z moją drużyną zajęliśmy
dom na jednej daczy, ale nie wiem, jak tam dotrzeć, zupełnie
straciłem orientację.
- To może
do mnie? Znaczy do hotelu, gdzie się zatrzymałam z Sandy, może
pamiętasz, tą w okularach. Drogę znam, to zaraz dojedziemy.
Zgodził
się Edward i zdając się na Victorię, zatowarzyszył jej w drodze
do hotelu.
- Czy
kto widział, jak biegnie milicjant ulicą… –
zanucił posępnie.
- Co takiego? – spytała Victoria.
- Nic, jeden z moich towarzyszy tak podśpiewywał.
Idąc przez
nocny Piter, Turnerówna co chwila oglądała się na Patela.
Wyobraziła sobie, ile musiał przejść, by choćby zobaczyć
Natalie, a teraz i tak nie zobaczy. Jej wrażliwe serduszko zaczęło
topnieć. Podjęła silne postanowienie, że musi Edwarda pocieszyć
i przytulić, nawet jeżeli nie będzie tego potrzebował.
***
Czarny
Hrabia wrócił do swych komnat po pierwszej w nocy. Był w Paryżu,
gdzie udał się do renomowanego mistrza fryzjerskiego i z
przyjemnością zapłacił półtora tysiąca euro za przycięcie
bródki i dokładne ogolenie głowy. Teraz miał idealnie łysą
czaszkę, godną prawdziwego mistrza zbrodni. Szkoda, że dopiero
teraz przyszło mu do głowy, żeby ufarbować brodę na czarno.
Mimo
wszystko doznawał uczucia przykrości. Niestety, po wszystkim był
zmuszony zabić fryzjera i obu praktykantów, a potem wystawić ich
ucięte głowy, z grzebieniami w zębach, w witrynie. A to się
klienci zdziwią… Ale cóż można było zrobić, skoro z głośników
w zakładzie leciało „Cantaloupe Island”? Nikt w obecności
Czarnego Hrabiego nie odtwarza bezkarnie Herbiego Hancocka.
Wzburzenie,
jakie ten ostatni fakt w nim budził, jakoś nie mogło ustąpić,
więc Attila von Beesens uznał, że odpowiednim wyjściem będzie
ostra randka. Umówił się więc szybko przez sieć z jakąś Elke
z
Hamburga i od razu zapakował do podręcznego nesesera to, co mu
będzie potrzebne dla spędzenia z nią gorących chwil: pilnik,
obcęgi i lutownicę.
Wtem
nagle gustowny kandelabr na ścianie zabłysł na czerwono, co
oznaczało przychodzące połączenie na gorącej linii. Hrabia von
Beesens zasiadł w fotelu i włączył monitor wideofonu.
-
Konbanwa
gozaimasu
– przemówił z ekranu Shichirō
Namotore. Ubrany był w kimono we wzór kwiatów wiśni, zwany
kozakura,
na głowie miał czarne falliczne eboshi,
a w ręku trzymał katanę.
- Dobry wieczór – przywitał się hrabia. – Jak sądzę,
kontaktuje się pan ze mną w ważnej sprawie.
- Ja nigdy nie dzwonię w nieważnych sprawach, Attila-san.
- Otóż znowu wszystko się rozbija o znaną panu Natalie Foster.
-
Mist!
– zazłorzeczył Czarny Hrabia.
-
Otóż wynajęliśmy pewnego gaijina,
żeby ją porwał…
- Ale on zawalił sprawę, pamiętam – przerwał von Beesens.
-
Sumimasen,
Attila-san, nie zawalił, tylko zachował ją dla siebie, jako
prawdziwy daihentai,
a
w zamian podjął decyzję o przekazaniu nam ważnych informacji, na
podstawie których udało nam się zaplanować atak naszego wspólnego
kidō
butai
na wyspę pańskiego siostrzeńca…
- Jak pan może pamięta, Namotore-san, straciłem tam jednego z
moich najzdolniejszych podwładnych. Zamiast opowiadać mi całą
historię od Adama i Ewy, czy tam od Izanagiego i Izanami, proszę mi
raczej powiedzieć, jak sprawa wygląda teraz.
- No
więc ta bishōjo
objawiła się ostatnio w Sankt-Petersburgu, w Rosji. Wysłałem więc
kolejny kidō
butai,
aby ją porwali. Parę godzin temu mieli ją uprowadzić z opery, ale
na miejscu okazało się, że hatamoto
Doriana
wpadli na ten sam pomysł.
- I jak się skończyło? –
Attila von Beesens z wrażenia pochylił się w fotelu. Po przybyciu
do zamku słyszał wprawdzie przelotnie w radiu o jakiejś
strzelaninie w petersburskiej operze, ale był tak wzburzony
bezczelnością fryzjera, że zupełnie nie powiązał tego z Natalie
Foster.
-
Nie udało się ani nam, ani im, a sama Natalie została ranna. Wie
pan, wywiązała się walka, i była tam jeszcze jakaś trzecia
strona, która biła się i z ludźmi Doriana, i z nami. Przyszło mi
do atamy,
że jeden z nich odpowiadał rysopisem osobnikowi, który, według
doniesień medialnych, zepsuł panu jakąś głośną akcję w
Polsce.
Czarny Hrabia zaklął piętrowo.
To już kolejny raz jego plany niweczy jakiś nieznany osobnik. Gotów
był założyć, że ów napastnik, zwany przez niego roboczo, acz
niezbyt oryginalnie „tajemniczym X”, ma jakąś urazę nie do
niego samego, ale właśnie do Doriana, ale w sumie tak naprawdę
pierón wi, o co może mu chodzić.
- I na czym się skończyło? –
powtórzył. – Chyba nie dzwoni pan po to, żeby powiedzieć o
jednej z wielu potyczek.
-
Już wspominałem, Attila-san, nikt nie wygrał – odparł
cierpliwie jakuza. – Ale moi aniki
pojmali
jednego z wysłanników Doriana i dowiedzieli się, że on sam
przybywa do miasta. Nie mogli zaatakować, bo też zostało ich tylko
trzech, ale wystawiliśmy pańskiego siostrzeńca Federalnej Służbie
Paranormalności.
- No, to już jakiś postęp –
przyznał Czarny Hrabia. – Jakie są efekty?
-
Sumimasen
– przeprosił Namotore. – Obawiam się, Attila-san, że o ile
agenci federalni wykończyli wspólników Doriana, to on sam znowu
się wymknął.
-
Joder
el rinoceronte!
– Attila von Beesens rzucił dla odmiany ordynarne przekleństwo w
całkiem innym języku. – Chyba pan rozumie, Namotore-san, że mogę
się czuć lekko rozczarowany dotychczasowymi efektami naszej
współpracy.
-
Hai
– odparł prezes firmy Burakku Holding. – Jako gaijin
prawdopodobnie
nie jest pan w stanie wyobrazić sobie, jaki ból budzi we mnie ten
fakt. Obawiam się, że jeżeli Dorian w dalszym ciągu będzie nam
się wymykał, to pozostanie mi jedynie wprowadzić do akcji
Itashiri, mego monstrualnego robota, a wtedy konsekwencje mogą być
nieprzewidziane.
-
Zapewniam pana, Namotore-san, że podejmę zdecydowane starania –
rzekł hrabia. – Sayonara.
Po zakończeniu rozmowy chodził
wzburzony po komnacie, a potem postanowił rekreacyjnie wytoczyć
trochę krwi z kierownika do spraw jakości. Wiele wskazywało na
to, że sprawę Doriana będzie musiał załatwić osobiście…
***
Łażąc
nocą po mieście, Victoria z Edwardem starali się unikać służb
porządkowych i innych podejrzanych osobników. Oboje od wielu godzin
nic nie jedli, więc urządzili sobie postój we wciśniętej w jakiś
zaułek nielegalnej szaszłykarni „U Arama”. W lokalu odbywało
się zebranie opozycjonistów i obrońców praw człowieka,
obradujących nad tym, co należy zmienić w Rosji i co zrobić, żeby
tym razem w końcu się udało.
Około pierwszej, opowiedziawszy sobie wszystkie perypetie, które
doprowadziły ich nad Newę znad jeziora Erie, dotarli do hotelu.
Edward był bez dokumentów, a przy tym za słaby, żeby po prostu
się przemknąć. Vicky Mae podeszła więc do recepcji odwrócić
uwagę nocnego portiera. Z jednej strony kusząc dekoltem, a z
drugiej rozpaczliwie próbując się dogadać, udawała, że chce
wymienić żarówkę w pokoju. Kiedy przeszła na etap tłumaczenia
swej prośby pantomimą, Patel bez problemu ominął
zdezorientowanego pracownika.
Po trudach
bitwy należało się odświeżyć, więc Edward od razu skoczył pod
prysznic. Nie mając nijakiej piżamy, został w spodniach i koszuli.
Zaraz potem ukąpać poszła się Vicky Mae, a Patel ciężko klapnął
na łóżko i zapalił telewizor. Nadawali jakiś stary odcinek
serialu „Dalek koło szosy”. Edward w bezmyślnej refleksji
wpatrywał się w ekran, wciąż oszołomiony po krwawych wypadkach,
z których ledwo wyszedł. Był za bardzo zmęczony, żeby się
choćby porządnie pozapinać.
Victoria
wyszła z łazienki, przebrana w granatową koszulkę i białe
szorty, w obecności Edwarda nie chciała zakładać piżamy.
Dostrzegła go siedzącego na łóżku, a rozpięta koszula
odsłaniała jego idealną klatę. Trąbocyty zaczęły szybciej
krążyć w jej żyłach. Teraz wiedziała, że jej obowiązkiem jest
dostawić go bezpiecznie do rąk własnych Natalie.
- Czemu taki
smutny? – zapytała, siadając obok, jak gdyby sama nie była
uczestniczką wydarzeń w Małej Operze Tragicznej.
- Wszystko
nie tak – westchnął Edward, gapiąc się tępo w telewizor. –
Za słaby jestem na tę całą awanturę. Wszystko przeze mnie.
Gdybym był bardziej rozgarnięty, Natalie nie wpadłaby w te
wszystkie kłopoty…
- Na
pewno w tej chwili bardzo za nią tęsknisz – przyznała Victoria,
gdy jej ręka kilka razy przypadkowo natrafiła na jego pokaźną
alidadę.
- Tak –
wzdychiwał Patel. – Tylko że nie jestem dla niej wystarczająco
dobry, raczej.
- Nie martw
się, wszystko będzie dobrze – powiedziała pogodnie, nachylając
się ku Edwardu.
Dla
postawienia przysłowiowej tyldy nad ñ
jej wargi wprosiły się do jego ust. Patel krzyknąłby zaskoczony,
ale nie miał czym. Chroniąc się instynktownie przed zaburzeniem
równowagi, złapał Victorię za kibić, i to pechowo w takim
miejscu, że trafił akurat na prześwit między bluzką a szorty.
Ich roznamiętnione języki zatańczyły zbójnickiego. Vicky Mae
złapała wiatr w żagle i weszła na wysokie obroty, zdarła z
Edwarda koszulę, a nawet wspięła się na sprośne wyżyny
wyuzdania, łapiąc go za łokieć.
Młody
kandydat na maga dostrzegł naonczas, że coraz większy urok rzucają
na niego szorty Victorii, a konkretnie ich wewnętrzna strona. Ten
centralny punkt, w którym na białym dżinsie zbiegały się główne
szwy, nieubłaganie przyciągał jego oczy i inne narządy. Vicky Mae
postanowiła zrobić coś, by oderwać wzrok Patela od tego miejsca.
Podciągła koszulkę i zaczęła epatować go swoimi pękatymi,
rozdygotanymi tradycjami. Na skutek procesów chemicznych
zachodzących na ten widok w organizmie Edwarda, jego dłonie same
zacisnęły się na owych zbiornikach estetyzmu,
aż Victoria zakwakała i równie odruchowo umieściła swą lewą
nogę na jego prawym barku. Edward ze znawstwem prestidigitował jej
dorodne smoczęta, czując, jak plugawy zaskroniec żądzy przerywa
długotrwałą drzemkę. Otarcie się wyżej wymienionego o szorstkie
bokserki sprawiło niemal, że Patel z bólu upadł w mrok, ale nie
poddał się i runął twarzą prosto w wąwóz między jej miękkimi
wzgórzami.
Turnerówna
seksownie charczała; od zadawanych pieszczot brakowało jej tchu, a
reszta ciała też domagała się uwagi. Oszołomiona
sejsmicznym atakiem pożądania ze strony Edwarda, na moment wywinęła
się i na czworakach przepełzła ku środkowi łóżka. Patel padł
szczupakiem na materac i namiętnie uszczypnął ją w ścięgno
Achillesa. W tymże momencie jej opór całkowicie opadł, jemu zaś
w następnej kolejności opadły spodnie.
Vicky Mae
zrobiła wielkie oczy i cała zapłonęła na widok jego
wielocentymetrowego inkwizytora. Rumieńce wyszły jej na twarz i
jeszcze niżej, niczym kwiaty brzoskwini, co rozkwitają na wiosnę,
gdy tancerki pląsają zwiewnie pośród glicynii, zachodni wiatr
niesie ze sobą melancholijne jaskółki ku gniazdom wśród belek
Pawilonu Wonnych Nefrytów, a srebrna dżonka księżyca nawiguje po
ciemnej tafli jeziora Czao w prowincji Anhui. Jej rozpalony fraucymer
emitował w głąb ciała pomarańczowe fikoły, aż zgięła się w
pół, chybocząc imponująco potężnymi różanecznikami. Zbyła
się spodenków, w nagłym przypływie żądzy ściągając je przez
głowę.
Edward nie
potrzebował przyspieszonego szkolenia. Podciągnął się do
Victorii na łokciach i zdeponował w niej swego kewina. Czując, jak
bezlitośnie zaciska się na nim pulsujące, rozlewne ciepło,
przeżył huraganowo-lawinowy napad gęsiej skórki. Nic dziwnego, w
końcu ostatni raz, kiedy dotyk kobiety zaszczycił jego strachkwasa,
miał miejsce już prawie rok temu (Stella się nie liczy, bo później
próbowała go zabić). Vicky Mae dawno doszła do wniosku, że w
podobnych okolicznościach nie zamierza poddawać się biernie
biegowi wydarzeń. Rozpoczęła nożny wrestling z rumianym cyklopem.
Edward zjeżył się z ekstazy, nieledwie przypominając tego kolesia
z Tokio Hotel. Przynajmniej tak mu się zdawało – gdyby spojrzał
w lustro, ujrzałby, że jego wyobrażenie jest cokolwiek
przesadzone. Nie była natomiast przesadzona rozkosz ani
determinacja, z jaką galopował w Victorii jego czerwononosy rudolf.
W tym
zdarzeniu nie było poszkodowanych. Usta Vicky Mae, róża pośród
brzoskwiń, nabrzmiały pełnym litrażem namiętności i przelotnie,
jak podstępny fenek, atakowały twarz Edwarda w różnych miejscach,
gdy amplituda obłapiania przybliżała go akurat do jej lica. Jej
dłonie trekkingowały po jego plecach; Edward syczał subtelnie w
momentach, kiedy opuszki Turnerówny natrafiały szramy pozostawione
przez niesławną Stellę. To znów parskał jak czerwony koń
przyprowadzony do wody, a ona otoczyła go nogami w pasie niczym
organiczne koło ratunkowe, w którym Patel jednocześnie stanowił
zatyczkę. Mimo to uchodziło z niej powietrze z donośnym,
teatralnym ziajaniem, przypominającym piłowanie mahoniowego
okrąglaka mosiężną rozpłatnicą.
Edward,
muzykant wezwany, podporządkował wszystko rytmowi. Wsuwał się w
Victorię i wysuwał jak gladius bardzo niezdecydowanego legionisty.
Przecenił jednak siłę swych rąk, na których wsparł cały ciężar
ciała, i wtem runął, torpedując Vicky Mae wyjątkowo brutalnie,
aż skiknęła z wrzaskiem jak kot, co mu na ogon nadepli.
W wynikłym
zamieszaniu Patel jakoś spadł z łóżka. Wstał jednak szybko, a
niektóre jego fragmenty nawet nie musiały na nowo wstawać. Jego
potężny item – Mocniejszy Młotek Wpływu, +500 do s***ualności,
ciągle jeszcze wydawał się mieć 100% naładowania, więc Victoria
wysłała go na kolejnego questa do różowego lochu, ale tym razem
od południowej strony. Widząc jej krągły, harmonijny ekuz, Edward
bez ochyby poszedł za zewem natury i przebódł Vicky Mae swym
organicznym rożnem, by opiekać ją na ogniu skrajnej przyjemności.
Jego biodra
działały automatycznie i niezawodnie jak element skomplikowanej
linii produkcyjnej. Tylko dwa razy zdarzyło się nieszczęśnie, że
tentakl Edwarda zdezerterował z narteksu Victorii, ale Patel kazał
mu natychmiast wracać z powrotem. I tylko mi nie mówcie, że
„wracać z powrotem” to masło maślane, bo wyrażenie to
doskonale odzwierciedlało repetycyjność czynności wykonywanych
przez Edwarda. I żadnego masła nie było w użyciu, skoro już o
tym mowa. Vicky Mae nie pozostawała niewzruszona jako ta biblijna
wieża o dwu dorodnych basztach, lecz kontratakowała po liniach
wewnętrznych, wychodząc Patelowi na spotkanie. Przeżywała iście
mistyczną ekstazę od obrzędów, które jego kardynał odprawiał w
jej śliskim prezbiterium. W Edwardzie obudziły się zaś instynkty
basisty i z zapamiętaniem przyciskał struny jej złotych włosów
do progów żeber, drugą ręką demonstrując rozmaite techniki
bicia.
Zmęczenie wzięło w którymś momencie górę.
Patel ześlizgnął się z hotelowego łoża, sięgnął do lodówki,
aby pociągnąć z butelki łyk wody mineralnej wydobywanej w
Mineralnych Wodach. Ku obustronnemu zdumieniu musiał stwierdzić, że
nadal zachowuje w sobie siły potrzebne do usatysfakcjonowania
Victorii, jak gdyby jego purpurowy, wysmukły spawacz konsolidował w
sobie całą energię życiową, pobierając z reszty organizmu, ile
mu tam było trzeba.
Turnerówna
nie wymagała dalszych zachęt, w końcu jeszcze nie do końca
utwierdziła się w przekonaniu, że ma przed sobą parnia
najbardziej dla Natalie odpowiedniego. Siadła na brzegu łóżka i
rozdźwignęła dolne kończyny, tym razem sama sobie zarzucając je
na ramiona. Edward złapał jej uda jak kierownicę mięsnego roweru.
Poczuła, jak wsuwa się w nią ze złowieszczą powolnością
rozgrzana, twarda ordynarność, aż oczy wyszły jej z orbit.
Reakcja Edwarda nie była wiele słabsza. Sapał jak saper i dyszał
jak dyszel, gdy jego kaczan rozpisywał żeńskość Victorii pod
chochłomę. Zjednoczyli się w cielesnym misterium, ich dwoje –
ciało stałe i ciało wściekłe. Vicky Mae odchodziła od zmysłów;
ruchy suwające doprowadzały ją do żywej tiritomby.
Błogosławieństwo Wenus mieszało się w niej ze współczuciem dla
biednego, pogryzionego Edwarda, co w praktyce przejawiało się w ten
sposób, że sama dawała mu się gryźć, niech i on ma swoją
kolej. Edward z przedstawionej mu szansy korzystał bez problemu i
bez dodatkowych ustaleń regulowanych przez odrębne przepisy.
Lecz
niezależnie od tego, jak bardzo starał się odwlec ten moment, jego
wezuwiusz eksplodował prosto w jej herkulanum. Na skutek nagłego
przerwania zapory rozbisurmanionej rozkoszy Vicky Mae miotała się
jak roztrzepana araukaria targana przez wiatr puelche. Horda małych,
różowych Mongołów rozgalopowała się po jej całym orga(ni)źmie,
miotając refleksyjnymi łukami strzały rozkoszy w każdą jedną
komórkę. Jej dwie różane szkuty
zdawały się ożyć każda we własnym zakresie, jedna niby to
nabrzmiała do rozmiarów piłki basketballowej, podczas gdy prawa,
rozciągnąwszy się, chlastała to Edwarda po twarzy, to samą
Victorię po plecach. Raczej jednak było to zaledwie wrażenie
optyczne, jakie odnosił Patel, któremu nagły renesans życia
uczuciowego rzucił się na narządy zmysłów. Trudno zresztą, żeby
się nie rzucił, skoro miał wrażenie, że fala słodyczy zaraz
wyrwie mu lędźwia, które polecą na przeciwległą ścianę i
wybiją w niej dziurę.
Ostatecznie,
wraz z resztkami sił uchodzących zeń poprzez spracowany bilboket,
Edward Patel wypuścił z siebie potężny, będący głupstwem i
zgorszeniem z punktu widzenia ciszy nocnej, ni to skowyt, ni to
muczenie, w którym, oprócz poczucia dobrze wykonanej roboty,
pobrzmiewał głęboki smutek.
Przez
parę minut w pokoju nie działo się praktycznie nic. Potem Victoria
złapała za szczotkę do włosów, gdyż nad jej fryzurą zapanował
kompletny chaos. Ciało jak świeży chleb emanowało nagromadzonym
ciepłem. Jej wangelina znalazła się w stanie tak ciężkiego
uwrażliwienia, że mogłaby zareagować nagłym spazmem na
spontaniczną nocną erupcję,
której doświadczałby jakiś przypadkowy gość trzy piętra niżej
albo wyżej, cóż dopiero mówić o stukaniu młotkiem w ścianę,
więc strzeż się, wujku Aloszo, pracowniku techniczny tego hotelu!
Lewy policzek miała Turnerówna
podrapany do krwi, bo z poduszki, na której spoczywało jej nadobne
lico w czasie, gdy racuch Edwarda brutalnie grasował w niej od
strony rufy, powyłaziło pierze lotkami do góry.
Patel
melancholijnie patrzył w ścianę.
- Dlaczego
my to właściwie zrobiliśmy? – szlochał. – Przecież Natalie…
- Jakoś
tak, spontanicznie – westchnęła Victoria. – Samo się zrobiło.
- Aha –
odparł Edward, zmęczony wszystkimi emocjami ostatniej doby, po czym
odpłynął do piwnicy Morfeusza.
..spontanicznie popadłam w malignę!!!!!
OdpowiedzUsuń