- No to
powiedz, jak nas znalazłeś – brzmiały pierwsze słowa Edwarda,
kiedy zdjęto mu z ust taśmę izolacyjną.
-
Dwadzieścia siedem procent wilkołaczego węchu i sześćdziesiąt
trzy procent gromadzenia i interpretacji danych – odparł Bernard
Bumbes. – Po drodze znalazłem jeszcze monstrualnego robota, ale o
to już mniejsza.
Zajrzał za
kanapę, zgodnie z zasadą, że przytomni mogą poczekać. Mark Hades
żył, ale był nieco potłuczony. Kocowilk zajął się opatrzeniem
jego ran, ułożył go w pozycji bocznej. Potem odszukał w kuchni
butelkę spirytusu i przyjrzał się Edwardowi. Sandy rozkuła
Natalie i razem usiadły na kanapie. Mrużyła ciągle oczy: bez
okularów była prawie ślepa i co prawda miała zapasowe, ale
zostawiła je w hotelu w Mostarze.
-
Potrzebujesz pomocy? – spytał Bernard, patrząc z profesjonalną
podejrzliwością na jej zakrwawiony gorset.
- Nie, to
nie moja krew – wyjaśniła Herbstówna.
- Co z
Grdosiciem? – Natalie udało się wreszcie coś wykrztusić.
- On już na
pewno nie potrzebuje pomocy.
Edward
powoli wstał z krzesła. Ręce i nogi miał całe zdrętwiałe,
zataczał się. Kocowilk pomógł mu podejść do kanapy, a kiedy
Patel opadł na siedzenie, Natalie od razu go przytuliła. Herbstówna
niezwłocznie wtuliła się w nią od drugiej strony, stwarzając
wrażenie, że to normalna reakcja grupy przyjaciół po wyjściu z
niemiłej sytuacji. Wszyscy zebrani starali się unikać wzrokiem
miejsca, gdzie na dywanie leżał Dorian przykryty okienną zasłoną.
- Może bym
się tak w coś ubrał? – zaproponował w końcu Edward.
- No weź –
parsknęła Sandy. – Nie po to poświęciliśmy tyle czasu i
zdrowia, żeby teraz Natalie nie mogła sobie na ciebie popatrzyć.
- To
oczywiście bardzo ważne, ale trochę mi zimno.
- Z Dorianem
jakoś nie było – zauważyła Herbstówna. – Czyżby okazał się
aż tak gorący?
- Miałem
wtedy inne zmartwienia – odparł Patel, myśląc z zawstydzeniem o
tym, co kawaler von Lassaye-Bruchtal zdążył mu zrobić.
- Nie no,
musisz coś, Edwardzie, założyć – zdecydowała Natalie. –
Jeszcze się przeziębisz.
-
Przeziębienie nie jest od zimna, tylko od wirusów – poinformował
kocowilk.
- Dobra,
poszukamy jakichś ciuchów – rzekła Sandy. – Wydaje mi się, że
mieliście z Dorianem taki sam rozmiar. A tymczasem – gdzie
profesor z Siergiejem Iwanowiczem? Wzięli i znikli.
Mimo wszystko Natalie nie mogła przestać myśleć o Dorianie.
Zaczęła bardzo płakać, zaczęła porządnie płakać. Jej twarz
upodobniła się do wodospadu w rejonie Jezior Prithvickich, kaskady
brylantowych łez spływały po policzkach i rozbryzgiwały się o
jej drżący dekolt. Było tak, jakby struna, na której wisiała
cała jej osobowość, napięła się i wydała dźwięczny jęk, a
potem bezlitośnie trzasła, skazując Natalie na brutalnie monotonny
lot w czarne trzęsawisko, indyferentną pastkę wszechświata, gdzie
jej dusza sama się raniła zadziorami wykutej przez ostatni rok
własnej wrażliwości. Jej nadobna twarz pokryła się karmazynem,
gdy wstrząsało nią dojmujące uczucie egzystencjalizmu.
- Nie
chciałam dla niego takiego końca… – łkała, ocierając łzy
obrusem. – Ale teraz już za późno, czasu się nie cofnie…
- Co by nie
mówić, nieźle sobie nagrabił – przypomniała Sandy. – Twoja
mama i siostra, ta twoja kumpela spod celi, Vicky Mae i Bóg wie ilu
jeszcze innych. Nie wspominając o nas wszystkich tu obecnych.
- I Beatriz
– dodał kocowilk, a w jego głosie zabrzmiała rzadko spotykana
nuta jakiejkolwiek emocji.
- Tak –
zgodziła się Natalie. – Ale mimo wszystko to był ktoś ważny w
moim życiu. Gdyby nie on, nie stałabym się tym, kim jestem
dzisiaj.
- Jak w
pewnym stopniu my wszyscy – stwierdził Edward.
Dla
rozładowania nastroju Bernard Bumbes włączył telewizor, jakimś
cudem ocalały po wszystkich gwałtownych wydarzeniach, które
rozegrały się w salonie, a potem poszedł do kuchni wziąć se coś
do zjedzenia. Akurat nadawali estoński dramat psychologiczny „Piotr
nie rozumiał grzyba”, chwalony przez krytyków jako film zdolny u
każdego widza wywołać przekonanie, że inni mają jeszcze gorzej.
Mark Hades podniósł się z podłogi i zakomunikował mrocznie, że
bardzo boli go ramię i głowa. Był też sfrustrowany faktem, że
zabrali mu siekierę. Zorientowawszy się szybko w sytuacji, poszedł
na piętro w poszukiwaniu odzieży dla Edwarda i już po chwili
przyniósł przetarte dżinsy, koszulę w czerwoną kratę, trampki i
koronkowe reformy.
- To chyba
damskie – zauważył Patel.
- Daj
spokój, po tym, co ostatnio przeżyłeś, to chyba nie powinien być
większy problem.
Edward
szybko się ubrał, choć Sandy sugerowała, że przez wzgląd na
Natalie za cały strój powinny mu wystarczyć trzy skarpetki.
- Wiecie co
– powiedziała Natalie, już znacznie spokojniejsza. – Tak czy
inaczej trzeba go jakoś pożegnać.
- Racja –
odrzekł kocowilk, wychodząc z kuchni z kanapką. – Najlepiej w
sposób ostateczny, żeby mieć pewność, że nie wróci. Nie ma
ktoś z was przypadkiem betonowego sarkofagu?
Rzucił
Patelowi piwo, żeby się zrelaksował. Dłuższy czas siedzieli w
wymownym milczeniu. W telewizji zaczęły się reklamy, a za oknem
zmierzch. Dobrze, że nie odwrotnie.
- Właściwie
można by to zostawić władzom – zaproponowała Sandy. –
Zadzwonić na policję, że pod adresem tym i tym widziano martwe
zwłoki, i niech oni sami już posprzątają.
- Aha –
zgodził się Patel. – A przy Grdosiciu zostawić kartkę z jego
prawdziwym nazwiskiem.
- Ale on…
– Natalie skinęła na kształt pod zasłoną – on zasługuje na
coś innego.
- Spalmy go
na stosie – powiedział Mark Hades. – Nie istnieje forma
pochówku, która byłaby bardziej tró. Możemy dorzucić paru
ustaszowców, żeby było, wiecie, symbolicznie. Coś jak faraon i
jego sługi.
Nagle z
zewnątrz zaczął dobiegać niepokojący dźwięk. Brzmiał jak
brzęczący ryk, a może raczej warkot będący jednocześnie
wizgiem. Jazgot ten z każdą chwilą narastał, stawał się coraz
bardziej natarczywy, wreszcie za oknem zatańczyły reflektory
wyścigowych motocykli, wykonując ewolucje między martwymi
bojówkarzami i częściami rozwalonego Itashiri.
Trzasnęły
drzwi wejściowe i do salonu weszli trzej Japończycy. Najważniejszy
miał na sobie czarne kimono w stylizowane motywy nietoperzy, a po
bokach towarzyszyli mu motocykliści zakutani od stóp do głów w
czarne skóry z losowymi napisami po angielsku. Wszyscy trzej
dzierżyli katany.
- Uważajcie,
dwaj z nich to wampiry – powiedział kocowilk.
-
Chikusho!
– wybuchnął przybyły. – Zapłacicie mi za zniszczenie mego
monstrualnego robota!
Bernard
Bumbes wzruszył ramionami.
- To nie my,
to ustaszowcy – powiedział. – Gadaj pan z nimi, jeśli umiesz.
- Ten robot
kosztował siedemdziesiąt pięć miliony dolarów! – rozsierdził
się Japończyk. – Ja wam za to urwę…
-
Działania zbrojne traktuje się jako okoliczność siły wyższej,
która zwalnia stronę dotkniętą z odpowiedzialności. W każdej
umowie handlowej pan to przeczyta, banpaia-san.
-
Urusai!
Nie przyszedłem tu robić sobie z wami chanoyu.
Gdzie Dorian?! Wydałem mnóstwo okane,
żeby się z nim policzyć!
- Dopadłem
go wcześniej – kocowilk wskazał kształt pod zasłoną. – Coś
jeszcze?
Jakuza
sprawiał wrażenie trochę zbitego z tropu, chyba nie takiego
rozwoju wydarzeń się spodziewał. Rozejrzał się groźnie po
zebranych, a gdy swym zimnym wzrokiem dotknął samej Natalie, na
jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który nie wyrażał radości
ani w ogóle niczego pozytywnego.
- Ty jesteś
Magical Girl no Natarii. Pójdziesz ze mną.
- Nie ma
mowy! – Natalie demonstracyjnie jeszcze bardziej rozciągnęła na
kanapie. – Już mam za dosyć różnych takich, którzy chcą,
żebym z nimi poszła! Nigdzie nie idę, ty hentaju!
- Daj pan
spokój – wtrącił Mark Hades. – Mieliśmy ciężki dzień,
jesteśmy zmęczeni i naprawdę już nie mamy cierpliwości.
-
Baka! –
wrzasnął azjatycki wampir. – Wy nie wiecie, kto ja jestem!
- W rzeczy
samej – zgodził się Bernard. – Ani „dzień dobry”, ani nic.
- Jestem
Shichirō Namotore – wampiryczny oyabun przedstawił się powoli i
złowieszczo. Liczył na to, że samo jego imię wzbudzi lęk w
zebranych, ale z jakiegoś powodu nie wyglądali na wstrząśniętych.
- Prawdę
mówiąc, nic mi to nie mówi – stwierdziła Sandy
-
Dobrze, Natarii-chan. Idziemy! – zahurgotał jakuza. – Hayaku!
Edward
wstał z kanapy i choć przez cały czas jeszcze nie zdążył zapiąć
koszuli, zasłonił Natalie własną piersią, tak dla niej cenną.
Obok stanęła Sandy, bezczelnie prowokując wampira zakrwawionym
gorsetem. Kocowilk nie zbliżył się do nich, podniósł za to z
kredensu mosiężny świecznik.
-
Załatwiliśmy Doriana von Lassaye-Bruchtal – powiedział Patel. –
Myślisz, że w takim razie ciebie się wystraszymy?
-
Oczywiście, my załatwiliśmy – rzuciła kąśliwie Herbstówna.
-
Popełniliście zasadniczy błąd – warknął Shichirō Namotore
przez swe długie kły. – Szykujcie się na kyūshi!!!
Dobył
katany i rzucił się prosto na Edwarda. Bumbes błyskawicznie cisnął
w wampira świecznikiem. Nie trafił.
Ale
i tak Namotore nie zdążył dobiec do kanapy. Rozległa się
stłumiona seria z broni maszynowej i prezes firmy Burakku Holding
runął z impetem na podłogę, rysując kłami panele. Jeden z
towarzyszących motocyklistów, widząc, że jego pan został zabity,
wpadł w rozpacz i bez namysłu wbił sobie miecz samurajski w
brzuch. Drugi bosozoku postąpił
zupełnie nieoczekiwanie: rzucił katanę na ziemię i podniósł
ręce do góry.
- Nie
bijcie! – krzyknął łamaną angielszczyzną. – Ja Koreańczyk!
Sandy
mimowolnie uroniła samotną łzę, zdając sobie sprawę, że gdyby
Victoria żyła, ten tutaj byłby akurat w jej typie.
Do salonu
wszedł atletycznie zbudowany mężczyzna w mundurze maskującym,
uzbrojony w pistolet maszynowy. Jego włosy były różowe. Natalie z
ulgą stwierdziła, że tuż za nim podążają profesor Kitow i
Siergiej Iwanowicz Nietopyriew.
- Już
trzeci raz ratuję panu ogon, Bernardzie! – zawołał nowy gość.
- Tym razem
się nie liczy, sami byśmy sobie poradzili – odparł kocowilk. –
Czemu tak późno, Fiodorze Andriejewiczu? Prawie film zdążyliśmy
obejrzeć.
- Spotkałem
ziomków i minęło trochę czasu, zanim się dogadaliśmy, że gramy
w jednej drużynie – wyjaśnił różowowłosy. – Poza tym
policja zaczęła się kręcić, więc trzeba było odwrócić ich
uwagę i tak jakoś zeszło.
Pchnął pod ścianę ocalałego jakuzę i dokładnie przeszukał.
- To mój
sojusznik, major Sumatochin – rzekł Bumbes. – Zorganizował nasz
wjazd do Rosji, a po rozróbie w operze wyciągnął mnie z niewoli
Doriana. No i podarował mi długopis strzelający zatrutymi igłami.
-
Solidarność likantropów to fajna rzecz, nieprawdaż? – zapytał
Fiodor Andriejewicz.
Mark Hades
wyprowadził ocalałego jakuzę i zamknął go tymczasowo w kiblu.
Kitow fachowo obejrzał obrażenia wszystkich, wyrażając uznanie
dla medycznych kompetencji kocowilka.
- Co za
dzień – westchnął. – Że wampiry istnieją, to jeszcze jakoś
potrafię zrozumieć, ale wilkołaki? Dajcie mi wódki, zdarzenia
ostatnich tygodni wystawiają na szwank mój światopogląd jako
uczonego.
-
Oczywiście, profesorze – odparł Bumbes, zaglądając do barku. –
Mamy nawet własną gałąź medycyny, swoje kliniki i specjalistów…
- A medycyna
wampiryczna też istnieje?
- Wątpliwe.
Jednym z objawów wampiryzmu jest przekonanie, że nie są chorzy.
- A co z tym
tutaj? – Siergiej Nietopyriew wskazał Namotore.
- Załóżmy,
że popełnił seppuku – zaproponowała Sandy. – Serią z
automatu w plecy. Na pewno nikt nic nie będzie podejrzewał.
- Czeka nas
mnóstwo sprzątania – rzekł Edward niewesoło. – Jak po
Armagedonie.
- Generalnie
najłatwiej byłoby ściągnąć tu wszystkie zwłoki, a potem puścić
chatę z dymem – stwierdził major Sumatochin. – Tylko najpierw
odzyskać, co się da, może znajdziemy jakieś skarby.
- Chyba
skarbiec medycyny alterlewatywnej! – rzucił Stiepan Iwanowicz. –
A tak w ogóle, gdzie się podziewa ten szarlatan?
Za oknem
rozległ się hałas łopat śmigłowca. Wydawał się wstrząsać
posadami hacjendy Grdosicia i zagłuszać myśli.
- Jesteście
otoczeni ze wszystkich stron! – krzyknął ktoś przez megafon. –
Wszelki opór będzie daremny!
- Ja nie
mogę – Natalie bezradnie klapnęła na kanapę. – Dużo ich tam
jeszcze czeka w kolejce?
Helikopter
zaczął się oddalać razem ze swoim hałasem, za to na podwórzu
niespodziewanie odezwały się grzmiące trąby i do salonu wkroczył
Attila von Beesens, Czarny Hrabia. Miał na sobie elegancką i bardzo
mroczną pelerynę samołopotkę. Rozejrzał się majestatycznie,
spojrzał na leżącego Namotore.
- Ja
wiedziałem, że tak będzie – stwierdził z pewnym smutkiem. –
Kiedy się okazało, że ukradziony mu monstrualny robot Itashiri
nagle się znalazł i wędruje przez Hercegowinę, za wszelką cenę
chciał pędzić na miejsce. Dałem mu do zrozumienia, że co nagle,
to po oni,
ale kazał mi się nie wtrącąć w sprawy jakuzów.
Klasnął w
dłonie z okrutnym entuzjazmem.
- No dobrze,
przybyłem wymierzyć karę mojemu niegodnemu siostrzeńcowi, ale
sądząc po tym, że nikt z was nie wygląda na szczególnie
przerażonego, ktoś już to zrobił wcześniej. Co teraz? Jakieś
propozycje?
- Mam
pytanko – odezwała się Sandy. – Jak nas wszyscy znaleźliście?
Przecież ta kryjówka miała być taka świetnie zakonspirowana i w
ogóle…
- Wszystko
dzięki uprzejmości naszego wspólnego przyjaciela, kapitana
Sundaya.
-
Przyjaciela? – wskrzyknął Edward oburzony. – Wydał mnie
Dorianowi!
Attila von Beesens uśmiechnął się dobrotliwie.
- To było
niezbędne, abyśmy mogli poznać położenie jego kryjówki. Od
samego Dubrownika śledził was dwóch dron obserwacyjny.
Edward
poczerwieniał. Czy to znaczy, że kiedy on i Dorian… to się też
nagrało? Cóż, przynajmniej będzie miał szczególną pamiątkę.
Czarny
Hrabia wyszedł na środek salonu i zajrzał pod zasłonę.
- Bośnia to
bardzo niebezpieczny kraj – przyznał z zadumą. – Łatwo tu
stracić życie. Dawno temu miałem znajomego. Mówiłem: Ferdek, nie
jedź do tego Sarajewa. Gdzie by tam mnie słuchał…
- Przestałem
liczyć, ile osób dziś straciło życie – stwierdził kocowilk –
ale mam pewne przeczucie, że to nie koniec. Nie wiem, panie hrabio,
ilu pan ma ludzi na zewnątrz, ale w tym salonie dysponujemy większą
siłą ognia.
- Może tak,
a może nie – odparł wampiryczny arystokrata. – Nie wiem, kim
jesteś, ale wiem, że to ty pokrzyżowałeś mi plany w
Gdańsku-Wrzeszczu. Wszyscy wy naraziliście mój interes na straty
idące w miliony euro! Jestem tak strasznie wściekły, że aż
zrelaksowany… A przede wszystkim ty, Natalie Paranormal!
Złowrogo
nadciągnął ku kanapie. Natalie podskoczyła, Edward i Mark Hades
znów ją zasłonili, ale hrabia von Beesens nie zaatakował
fizycznie, lecz werbalnie:
- Kiedy
poderwałaś Doriana, od razu zaczęły się kłopoty!
- To on
poderwał mnie – sprostowała smutno.
- Jedna i
druga wersja są równie prawdopodobne – warknął ironicznie. –
W każdym razie – doprowadziłaś mnie do autentycznego wścieka.
Rozkazałem cię zabić. Ale teraz muszę odwołać rozkaz. Gdyby nie
ty, nigdy bym się nie dowiedział, że mój siostrzeniec zamierza
wysadzić mnie z siodła, a tak, zaślepiony namiętnością, poszedł
na otwarty konflikt, co doprowadziło do jego upadku. Wygląda więc
na to, że w gruncie rzeczy przysłużyłaś mi się. Poza tym
całkiem niezły z ciebie mezzosopran.
- O nie, nie
ma mowy – Natalie przecząco zatrzepotała głową. – Wszyscy
mają co do mnie jakieś plany, tylko sama we własnej sprawie nic
nie mam do powiedzenia.
- Wiesz,
jakie są moje plany, młoda damo? Nie będę ograniczał twojej
swobody, ale wezmę cię na mecenat.
- Ja też
chcę! – krzyknął Siergiej Iwanowicz Nietopyriew. – Jestem jej
opiekunem artystycznym!
- I
ja! – dodał Mark Hades. – Muszę mieć jakieś dochody, żeby
móc się poświęcić tworzeniu niekomercyjnej sztuki!
- Dajcie
spokój, ludzie, wierzycie mu? – Edward wreszcie dostał się do
głosu. – Przecież to wampir.
- Nawet
pobity i wykorzystany nie tracisz przytomności umysłu, Edwardzie –
stwierdził Czarny Hrabia z uznaniem. – Mógłbym was wszystkich
zabić, tu od razu, na miejscu. Ale to zbyt przewidywalne. Wiecie co?
Mam lepszy pomysł. Puszczę was wolno i dołożę każdemu pół
miliona euro na łebka lub równowartość w dobrach luksusowych.
Potraktujcie to jako odszkodowanie.
- Poradzę
sobie bez wampirzych pieniędzy – odparł kocowilk. – Słyszał
kto, żeby kiedyś jakikolwiek wampir bezinteresownie rozdawał kasę?
Zwłaszcza, że dopiero przed momentem uskarżał się na straty
finansowe?
- Kto mówi
o bezinteresowności? – Attila von Beesens roześmiał się
jowialnie. – Po pierwsze, muszę rozdać trochę majątku, bo nie
mam gdzie trzymać. Przez ostatnie straty nie stać mnie na rozbudowę
rezydencji, a o poważnych kupców trudno w dzisiejszych czasach.
Wszyscy by tylko zasłaniali się instrumentami pochodnymi i innym
badziewiem… Po drugie, afera z Dorianem kazała mi się zastanowić
nad strategią biznesową. Stworzę koncern bardziej przyjazny
ludziom, aby przestał być atrakcyjny dla bezwzględnych sójkisynów,
którzy chcieliby zająć moje miejsce. Zawsze lubiłem być
mecenasem kultury, więc w ramach ocieplania wizerunku zajmę się
wspieraniem młodych talentów.
- Dlaczego
tylko młodych? – obruszył się profesor Kitow. – Dawaj pan
środki na nowoczesny tomograf i rezonans magnetyczny dla mojego
szpitala!
- Będzie po
pół miliona dla każdego, razem, w jednej walizce. Jak się tą
kwotą potem podzielicie i czy ktoś zrezygnuje, to wasza sprawa –
odpowiedział wampir z nieco ironicznym uśmiechem.
- Dobrze,
panie hrabio, powiedzmy, że panu wierzymy – zgodził się Bernard
Bumbes. – To teraz proszę bardzo o gest dobrej woli. Niech pan
odwoła swoich ludzi.
- Orkiestra
może zostać – stwierdził Nietopyriew. – Nieźle dają w trąbę.
Czarny
Hrabia wyjął z kieszeni telefon i przez chwilę rozmawiał z kimś
po niemiecku. Na dworze rozległy się kroki i krzątanina, a widok z
ocalałych kamer monitoringu na ekranie komputera pozwalał zobaczyć,
jak podwładni starego wampira opuszczają działkę przez rozbitą
bramę, wsiadają do zaparkowanej przy chodniku ciężarówki i
odjeżdżają. Przy rozwalonej stodole została tylko pięcioosobowa
sekcja dęta, która natychmiast zagrała rosyjskiego walca.
- W porządku
– stwierdził Stiepan Aleksiejewicz Kitow. – A teraz chcę się
przekonać, że ten szarlatan rzeczywiście nie żyje. Niech i ja mam
jakąś radość z tej całej imprezy.
Edward z Siergiejem Iwanowiczem poszli na piętro w poszukiwaniu
jakiegoś znaleźnego, a kocowilk, Hades i Fiodor Sumatochin wymknęli
się z domu dyskretnie, aby sprawdzić, czy spośród ludzi Czarnego
Hrabiego na placu zostali rzeczywiście tylko muzykanci i czy
podstępny arystokrata nie pozostawił jakichś przykrych
niespodzianek.
Sandy zaprowadziła Natalie, hrabiego i Kitowa do piwnicy. Tam
właśnie niesławny Dragoljub Grdosić vel Dragomir Grdulić
urządził centrum swej pseudomedycznej działalności. Jedno z
pomieszczeń zawierało dokumentację: kartotekę pacjentów, stosy
materiałów reklamowych i wzorów opakowań, księgi rachunkowe i
sejf, w którym kryły się niewątpliwie grube eury. W piwnicy była
też chłodnia, gdzie przechowywano świeże pędy lindemanii, i
laboratorium, w którym Grdosić z mieszanki miodu, lindemanii i Bóg
wie czego jeszcze wykonywał produkt zwany plomem pszczelim.
Znajdował się tam też magazyn gotowego plomu. Pod ścianami stały
spiętrzone na paletach zgrzewki słoików. Po całym pomieszczeniu
walały się części ubrania Sandy. Grdosić leżał w kącie i
zdecydowanie nie żył. Jego twarz była cała od krwi, a z oka
wystawał mu wibrator.
- Jakież to
symboliczne… – westchnął Czarny Hrabia. – Freudowskie wręcz.
Sandy
pozbierała odzież i założyła spodnie, bo tylko one jeszcze
nadawały się do noszenia.
- Patti mnie
zabije – powiedziała z zakłopotaniem. – Podprowadziłam jej ten
falloimitator, a potem, przez cały ten czas, ani razu go do niczego
nie użyłam. Aż do dzisiaj. No cóż, kupię jej inny, może
hebanowy.
Profesor
Kitow z zainteresowaniem podniósł zgrzewkę plomu.
- „Produkt
100% naturalny”… – przeczytał etykietę. – Jasssne,
naturalna i alternatywna jego mać! Nie to, co ta cała chemia!
Z
mściwością wyrżnął zgrzewką o ścianę. Rozległ się chrzęst
pękającego szkła. Stiepan Aleksiejewicz przywalił jeszcze raz, i
jeszcze raz, potem cisnął folię z resztkami towaru na podłogę.
Wygrzebał jeden ocalały słoik i wybuchając śmiechem, rzucił w
inną ścianę.
- Dobrze się
pan czuje, Stiepanie Aleksiejewiczu? – zdziwił się Attila von
Beesens.
- Koniec tej
ściemologii! – Kitow wpadł w ekstazę. – Nie będzie więcej
nabierał potrzebujących!
- Cóż,
profesorze, zgadzam się, że oszustwa medyczne potrafią wyzwalać
skrajne emocje. Krótko przed tą całą aferą z Natalie kupiłem na
aukcji chiński nefrytowy dysk sprzed dwóch tysięcy dwustu lat.
Cena: dziesięć patoli za każdy rok. Prawdopodobnie to właśnie
ten, który pewnego jesiennego dnia
zwrócono cesarzowi Szy Huang-ti wraz z pogróżką, że długo nie
pożyje. Czy wie pan, że kiedy cesarz dowiedział się, że
alchemicy poszukujący eliksiru nieśmiertelności po prostu go
kantują, rozkazał stracić prawie pięciuset uczonych? Spalił ich
razem z księgami albo zakopał żywcem. Historycy do dziś spierają
się, jak było naprawdę.
- Dał nam
przykład Szy Huang-ti, jak postępować z medycyną alternatywną –
odparł Kitow.
Rozpruł
kolejną zgrzewkę plomu, jeden słoik schował do kieszeni na
pamiątkę, po czym wraz z Sandy przysypał pozostałymi szczątki
Grdosicia.
- I oto
muszę was opuścić – powiedział Czarny Hrabia. – Straty się
same nie odrobią. Warunki przekazania odszkodowania ustalimy za
pośrednictwem portalu socjalnego, a potem wrócimy do swoich
biznesów i będzie prawie tak, jakbyśmy się w ogóle nie znali.
- Prawie? –
Natalie czuła podstęp.
- Zupełnie
będzie dopiero wtedy, kiedy dostanę twoją płytę z autografem.
Spojrzał
jej prosto w oczy.
- Natalie…
Doriana nie mogę usprawiedliwić, ale częściowo go rozumiem.
Dowiedziałem się, że w szkole nie byłaś najlepszą uczennicą.
Ale oceny to nie wszystko, bo ty masz osobowość. A osobowość,
moja panno, to nie byle co. Nie musisz mieć wyższego wykształcenia,
nie musisz nawet dużo zarabiać – choć, prawdę mówiąc, im
więcej zarabiasz, tym więcej możesz wydać – bo gdy masz
osobowość, to i tak sobie jakoś dasz radę. Tylko że to nie takie
łatwe. Każdy ma jakąś osobowość, ale nie każdy JEST
osobowością. Część sław i celebrytów, a także blogerów i
publicystów próbuje przecież sprzedawać swoją osobowość jako
towar, a potem okazuje się, że żadna to osobowość nie jest,
tylko goły kaczan. A twoja osobowość jest potężna jak ajsberg.
Nie pozwól nikomu jej zmarnować!
I wyszedł,
łopocząc wampirycznie swoją mroczną peleryną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz