niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział LI, w którym kilku deusów wyskakuje z machiny



- No to powiedz, jak nas znalazłeś – brzmiały pierwsze słowa Edwarda, kiedy zdjęto mu z ust taśmę izolacyjną.
- Dwadzieścia siedem procent wilkołaczego węchu i sześćdziesiąt trzy procent gromadzenia i interpretacji danych – odparł Bernard Bumbes. – Po drodze znalazłem jeszcze monstrualnego robota, ale o to już mniejsza.
Zajrzał za kanapę, zgodnie z zasadą, że przytomni mogą poczekać. Mark Hades żył, ale był nieco potłuczony. Kocowilk zajął się opatrzeniem jego ran, ułożył go w pozycji bocznej. Potem odszukał w kuchni butelkę spirytusu i przyjrzał się Edwardowi. Sandy rozkuła Natalie i razem usiadły na kanapie. Mrużyła ciągle oczy: bez okularów była prawie ślepa i co prawda miała zapasowe, ale zostawiła je w hotelu w Mostarze.
- Potrzebujesz pomocy? – spytał Bernard, patrząc z profesjonalną podejrzliwością na jej zakrwawiony gorset.
- Nie, to nie moja krew – wyjaśniła Herbstówna.
- Co z Grdosiciem? – Natalie udało się wreszcie coś wykrztusić.
- On już na pewno nie potrzebuje pomocy.
Edward powoli wstał z krzesła. Ręce i nogi miał całe zdrętwiałe, zataczał się. Kocowilk pomógł mu podejść do kanapy, a kiedy Patel opadł na siedzenie, Natalie od razu go przytuliła. Herbstówna niezwłocznie wtuliła się w nią od drugiej strony, stwarzając wrażenie, że to normalna reakcja grupy przyjaciół po wyjściu z niemiłej sytuacji. Wszyscy zebrani starali się unikać wzrokiem miejsca, gdzie na dywanie leżał Dorian przykryty okienną zasłoną.
- Może bym się tak w coś ubrał? – zaproponował w końcu Edward.
- No weź – parsknęła Sandy. – Nie po to poświęciliśmy tyle czasu i zdrowia, żeby teraz Natalie nie mogła sobie na ciebie popatrzyć.
- To oczywiście bardzo ważne, ale trochę mi zimno.
- Z Dorianem jakoś nie było – zauważyła Herbstówna. – Czyżby okazał się aż tak gorący?
- Miałem wtedy inne zmartwienia – odparł Patel, myśląc z zawstydzeniem o tym, co kawaler von Lassaye-Bruchtal zdążył mu zrobić.
- Nie no, musisz coś, Edwardzie, założyć – zdecydowała Natalie. – Jeszcze się przeziębisz.
- Przeziębienie nie jest od zimna, tylko od wirusów – poinformował kocowilk.
- Dobra, poszukamy jakichś ciuchów – rzekła Sandy. – Wydaje mi się, że mieliście z Dorianem taki sam rozmiar. A tymczasem – gdzie profesor z Siergiejem Iwanowiczem? Wzięli i znikli.
Mimo wszystko Natalie nie mogła przestać myśleć o Dorianie. Zaczęła bardzo płakać, zaczęła porządnie płakać. Jej twarz upodobniła się do wodospadu w rejonie Jezior Prithvickich, kaskady brylantowych łez spływały po policzkach i rozbryzgiwały się o jej drżący dekolt. Było tak, jakby struna, na której wisiała cała jej osobowość, napięła się i wydała dźwięczny jęk, a potem bezlitośnie trzasła, skazując Natalie na brutalnie monotonny lot w czarne trzęsawisko, indyferentną pastkę wszechświata, gdzie jej dusza sama się raniła zadziorami wykutej przez ostatni rok własnej wrażliwości. Jej nadobna twarz pokryła się karmazynem, gdy wstrząsało nią dojmujące uczucie egzystencjalizmu.
- Nie chciałam dla niego takiego końca… – łkała, ocierając łzy obrusem. – Ale teraz już za późno, czasu się nie cofnie…
- Co by nie mówić, nieźle sobie nagrabił – przypomniała Sandy. – Twoja mama i siostra, ta twoja kumpela spod celi, Vicky Mae i Bóg wie ilu jeszcze innych. Nie wspominając o nas wszystkich tu obecnych.
- I Beatriz – dodał kocowilk, a w jego głosie zabrzmiała rzadko spotykana nuta jakiejkolwiek emocji.
- Tak – zgodziła się Natalie. – Ale mimo wszystko to był ktoś ważny w moim życiu. Gdyby nie on, nie stałabym się tym, kim jestem dzisiaj.
- Jak w pewnym stopniu my wszyscy – stwierdził Edward.
Dla rozładowania nastroju Bernard Bumbes włączył telewizor, jakimś cudem ocalały po wszystkich gwałtownych wydarzeniach, które rozegrały się w salonie, a potem poszedł do kuchni wziąć se coś do zjedzenia. Akurat nadawali estoński dramat psychologiczny „Piotr nie rozumiał grzyba”, chwalony przez krytyków jako film zdolny u każdego widza wywołać przekonanie, że inni mają jeszcze gorzej.
Mark Hades podniósł się z podłogi i zakomunikował mrocznie, że bardzo boli go ramię i głowa. Był też sfrustrowany faktem, że zabrali mu siekierę. Zorientowawszy się szybko w sytuacji, poszedł na piętro w poszukiwaniu odzieży dla Edwarda i już po chwili przyniósł przetarte dżinsy, koszulę w czerwoną kratę, trampki i koronkowe reformy.
- To chyba damskie – zauważył Patel.
- Daj spokój, po tym, co ostatnio przeżyłeś, to chyba nie powinien być większy problem.
Edward szybko się ubrał, choć Sandy sugerowała, że przez wzgląd na Natalie za cały strój powinny mu wystarczyć trzy skarpetki.
- Wiecie co – powiedziała Natalie, już znacznie spokojniejsza. – Tak czy inaczej trzeba go jakoś pożegnać.
- Racja – odrzekł kocowilk, wychodząc z kuchni z kanapką. – Najlepiej w sposób ostateczny, żeby mieć pewność, że nie wróci. Nie ma ktoś z was przypadkiem betonowego sarkofagu?
Rzucił Patelowi piwo, żeby się zrelaksował. Dłuższy czas siedzieli w wymownym milczeniu. W telewizji zaczęły się reklamy, a za oknem zmierzch. Dobrze, że nie odwrotnie.
- Właściwie można by to zostawić władzom – zaproponowała Sandy. – Zadzwonić na policję, że pod adresem tym i tym widziano martwe zwłoki, i niech oni sami już posprzątają.
- Aha – zgodził się Patel. – A przy Grdosiciu zostawić kartkę z jego prawdziwym nazwiskiem.
- Ale on… – Natalie skinęła na kształt pod zasłoną – on zasługuje na coś innego.
- Spalmy go na stosie – powiedział Mark Hades. – Nie istnieje forma pochówku, która byłaby bardziej tró. Możemy dorzucić paru ustaszowców, żeby było, wiecie, symbolicznie. Coś jak faraon i jego sługi.
Nagle z zewnątrz zaczął dobiegać niepokojący dźwięk. Brzmiał jak brzęczący ryk, a może raczej warkot będący jednocześnie wizgiem. Jazgot ten z każdą chwilą narastał, stawał się coraz bardziej natarczywy, wreszcie za oknem zatańczyły reflektory wyścigowych motocykli, wykonując ewolucje między martwymi bojówkarzami i częściami rozwalonego Itashiri.
Trzasnęły drzwi wejściowe i do salonu weszli trzej Japończycy. Najważniejszy miał na sobie czarne kimono w stylizowane motywy nietoperzy, a po bokach towarzyszyli mu motocykliści zakutani od stóp do głów w czarne skóry z losowymi napisami po angielsku. Wszyscy trzej dzierżyli katany.
- Uważajcie, dwaj z nich to wampiry – powiedział kocowilk.
- Chikusho! – wybuchnął przybyły. – Zapłacicie mi za zniszczenie mego monstrualnego robota!
Bernard Bumbes wzruszył ramionami.
- To nie my, to ustaszowcy – powiedział. – Gadaj pan z nimi, jeśli umiesz.
- Ten robot kosztował siedemdziesiąt pięć miliony dolarów! – rozsierdził się Japończyk. – Ja wam za to urwę…
- Działania zbrojne traktuje się jako okoliczność siły wyższej, która zwalnia stronę dotkniętą z odpowiedzialności. W każdej umowie handlowej pan to przeczyta, banpaia-san.
- Urusai! Nie przyszedłem tu robić sobie z wami chanoyu. Gdzie Dorian?! Wydałem mnóstwo okane, żeby się z nim policzyć!
- Dopadłem go wcześniej – kocowilk wskazał kształt pod zasłoną. – Coś jeszcze?
Jakuza sprawiał wrażenie trochę zbitego z tropu, chyba nie takiego rozwoju wydarzeń się spodziewał. Rozejrzał się groźnie po zebranych, a gdy swym zimnym wzrokiem dotknął samej Natalie, na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który nie wyrażał radości ani w ogóle niczego pozytywnego.
- Ty jesteś Magical Girl no Natarii. Pójdziesz ze mną.
- Nie ma mowy! – Natalie demonstracyjnie jeszcze bardziej rozciągnęła na kanapie. – Już mam za dosyć różnych takich, którzy chcą, żebym z nimi poszła! Nigdzie nie idę, ty hentaju!
- Daj pan spokój – wtrącił Mark Hades. – Mieliśmy ciężki dzień, jesteśmy zmęczeni i naprawdę już nie mamy cierpliwości.
- Baka! – wrzasnął azjatycki wampir. – Wy nie wiecie, kto ja jestem!
- W rzeczy samej – zgodził się Bernard. – Ani „dzień dobry”, ani nic.
- Jestem Shichirō Namotore – wampiryczny oyabun przedstawił się powoli i złowieszczo. Liczył na to, że samo jego imię wzbudzi lęk w zebranych, ale z jakiegoś powodu nie wyglądali na wstrząśniętych.
- Prawdę mówiąc, nic mi to nie mówi – stwierdziła Sandy
- Dobrze, Natarii-chan. Idziemy! – zahurgotał jakuza. – Hayaku!
Edward wstał z kanapy i choć przez cały czas jeszcze nie zdążył zapiąć koszuli, zasłonił Natalie własną piersią, tak dla niej cenną. Obok stanęła Sandy, bezczelnie prowokując wampira zakrwawionym gorsetem. Kocowilk nie zbliżył się do nich, podniósł za to z kredensu mosiężny świecznik.
- Załatwiliśmy Doriana von Lassaye-Bruchtal – powiedział Patel. – Myślisz, że w takim razie ciebie się wystraszymy?
- Oczywiście, my załatwiliśmy – rzuciła kąśliwie Herbstówna.
- Popełniliście zasadniczy błąd – warknął Shichirō Namotore przez swe długie kły. – Szykujcie się na kyūshi!!!
Dobył katany i rzucił się prosto na Edwarda. Bumbes błyskawicznie cisnął w wampira świecznikiem. Nie trafił.
Ale i tak Namotore nie zdążył dobiec do kanapy. Rozległa się stłumiona seria z broni maszynowej i prezes firmy Burakku Holding runął z impetem na podłogę, rysując kłami panele. Jeden z towarzyszących motocyklistów, widząc, że jego pan został zabity, wpadł w rozpacz i bez namysłu wbił sobie miecz samurajski w brzuch. Drugi bosozoku postąpił zupełnie nieoczekiwanie: rzucił katanę na ziemię i podniósł ręce do góry.
- Nie bijcie! – krzyknął łamaną angielszczyzną. – Ja Koreańczyk!
Sandy mimowolnie uroniła samotną łzę, zdając sobie sprawę, że gdyby Victoria żyła, ten tutaj byłby akurat w jej typie.
Do salonu wszedł atletycznie zbudowany mężczyzna w mundurze maskującym, uzbrojony w pistolet maszynowy. Jego włosy były różowe. Natalie z ulgą stwierdziła, że tuż za nim podążają profesor Kitow i Siergiej Iwanowicz Nietopyriew.
- Już trzeci raz ratuję panu ogon, Bernardzie! – zawołał nowy gość.
- Tym razem się nie liczy, sami byśmy sobie poradzili – odparł kocowilk. – Czemu tak późno, Fiodorze Andriejewiczu? Prawie film zdążyliśmy obejrzeć.
- Spotkałem ziomków i minęło trochę czasu, zanim się dogadaliśmy, że gramy w jednej drużynie – wyjaśnił różowowłosy. – Poza tym policja zaczęła się kręcić, więc trzeba było odwrócić ich uwagę i tak jakoś zeszło.
Pchnął pod ścianę ocalałego jakuzę i dokładnie przeszukał.
- To mój sojusznik, major Sumatochin – rzekł Bumbes. – Zorganizował nasz wjazd do Rosji, a po rozróbie w operze wyciągnął mnie z niewoli Doriana. No i podarował mi długopis strzelający zatrutymi igłami.
- Solidarność likantropów to fajna rzecz, nieprawdaż? – zapytał Fiodor Andriejewicz.
Mark Hades wyprowadził ocalałego jakuzę i zamknął go tymczasowo w kiblu. Kitow fachowo obejrzał obrażenia wszystkich, wyrażając uznanie dla medycznych kompetencji kocowilka.
- Co za dzień – westchnął. – Że wampiry istnieją, to jeszcze jakoś potrafię zrozumieć, ale wilkołaki? Dajcie mi wódki, zdarzenia ostatnich tygodni wystawiają na szwank mój światopogląd jako uczonego.
- Oczywiście, profesorze – odparł Bumbes, zaglądając do barku. – Mamy nawet własną gałąź medycyny, swoje kliniki i specjalistów…
- A medycyna wampiryczna też istnieje?
- Wątpliwe. Jednym z objawów wampiryzmu jest przekonanie, że nie są chorzy.
- A co z tym tutaj? – Siergiej Nietopyriew wskazał Namotore.
- Załóżmy, że popełnił seppuku – zaproponowała Sandy. – Serią z automatu w plecy. Na pewno nikt nic nie będzie podejrzewał.
- Czeka nas mnóstwo sprzątania – rzekł Edward niewesoło. – Jak po Armagedonie.
- Generalnie najłatwiej byłoby ściągnąć tu wszystkie zwłoki, a potem puścić chatę z dymem – stwierdził major Sumatochin. – Tylko najpierw odzyskać, co się da, może znajdziemy jakieś skarby.
- Chyba skarbiec medycyny alterlewatywnej! – rzucił Stiepan Iwanowicz. – A tak w ogóle, gdzie się podziewa ten szarlatan?
Za oknem rozległ się hałas łopat śmigłowca. Wydawał się wstrząsać posadami hacjendy Grdosicia i zagłuszać myśli.
- Jesteście otoczeni ze wszystkich stron! – krzyknął ktoś przez megafon. – Wszelki opór będzie daremny!
- Ja nie mogę – Natalie bezradnie klapnęła na kanapę. – Dużo ich tam jeszcze czeka w kolejce?
Helikopter zaczął się oddalać razem ze swoim hałasem, za to na podwórzu niespodziewanie odezwały się grzmiące trąby i do salonu wkroczył Attila von Beesens, Czarny Hrabia. Miał na sobie elegancką i bardzo mroczną pelerynę samołopotkę. Rozejrzał się majestatycznie, spojrzał na leżącego Namotore.
- Ja wiedziałem, że tak będzie – stwierdził z pewnym smutkiem. – Kiedy się okazało, że ukradziony mu monstrualny robot Itashiri nagle się znalazł i wędruje przez Hercegowinę, za wszelką cenę chciał pędzić na miejsce. Dałem mu do zrozumienia, że co nagle, to po oni, ale kazał mi się nie wtrącąć w sprawy jakuzów.
Klasnął w dłonie z okrutnym entuzjazmem.
- No dobrze, przybyłem wymierzyć karę mojemu niegodnemu siostrzeńcowi, ale sądząc po tym, że nikt z was nie wygląda na szczególnie przerażonego, ktoś już to zrobił wcześniej. Co teraz? Jakieś propozycje?
- Mam pytanko – odezwała się Sandy. – Jak nas wszyscy znaleźliście? Przecież ta kryjówka miała być taka świetnie zakonspirowana i w ogóle…
- Wszystko dzięki uprzejmości naszego wspólnego przyjaciela, kapitana Sundaya.
- Przyjaciela? – wskrzyknął Edward oburzony. – Wydał mnie Dorianowi!
Attila von Beesens uśmiechnął się dobrotliwie.
- To było niezbędne, abyśmy mogli poznać położenie jego kryjówki. Od samego Dubrownika śledził was dwóch dron obserwacyjny.
Edward poczerwieniał. Czy to znaczy, że kiedy on i Dorian… to się też nagrało? Cóż, przynajmniej będzie miał szczególną pamiątkę.
Czarny Hrabia wyszedł na środek salonu i zajrzał pod zasłonę.
- Bośnia to bardzo niebezpieczny kraj – przyznał z zadumą. – Łatwo tu stracić życie. Dawno temu miałem znajomego. Mówiłem: Ferdek, nie jedź do tego Sarajewa. Gdzie by tam mnie słuchał…
- Przestałem liczyć, ile osób dziś straciło życie – stwierdził kocowilk – ale mam pewne przeczucie, że to nie koniec. Nie wiem, panie hrabio, ilu pan ma ludzi na zewnątrz, ale w tym salonie dysponujemy większą siłą ognia.
- Może tak, a może nie – odparł wampiryczny arystokrata. – Nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że to ty pokrzyżowałeś mi plany w Gdańsku-Wrzeszczu. Wszyscy wy naraziliście mój interes na straty idące w miliony euro! Jestem tak strasznie wściekły, że aż zrelaksowany… A przede wszystkim ty, Natalie Paranormal!
Złowrogo nadciągnął ku kanapie. Natalie podskoczyła, Edward i Mark Hades znów ją zasłonili, ale hrabia von Beesens nie zaatakował fizycznie, lecz werbalnie:
- Kiedy poderwałaś Doriana, od razu zaczęły się kłopoty!
- To on poderwał mnie – sprostowała smutno.
- Jedna i druga wersja są równie prawdopodobne – warknął ironicznie. – W każdym razie – doprowadziłaś mnie do autentycznego wścieka. Rozkazałem cię zabić. Ale teraz muszę odwołać rozkaz. Gdyby nie ty, nigdy bym się nie dowiedział, że mój siostrzeniec zamierza wysadzić mnie z siodła, a tak, zaślepiony namiętnością, poszedł na otwarty konflikt, co doprowadziło do jego upadku. Wygląda więc na to, że w gruncie rzeczy przysłużyłaś mi się. Poza tym całkiem niezły z ciebie mezzosopran.
- O nie, nie ma mowy – Natalie przecząco zatrzepotała głową. – Wszyscy mają co do mnie jakieś plany, tylko sama we własnej sprawie nic nie mam do powiedzenia.
- Wiesz, jakie są moje plany, młoda damo? Nie będę ograniczał twojej swobody, ale wezmę cię na mecenat.
- Ja też chcę! – krzyknął Siergiej Iwanowicz Nietopyriew. – Jestem jej opiekunem artystycznym!
- I ja! – dodał Mark Hades. – Muszę mieć jakieś dochody, żeby móc się poświęcić tworzeniu niekomercyjnej sztuki!
- Dajcie spokój, ludzie, wierzycie mu? – Edward wreszcie dostał się do głosu. – Przecież to wampir.
- Nawet pobity i wykorzystany nie tracisz przytomności umysłu, Edwardzie – stwierdził Czarny Hrabia z uznaniem. – Mógłbym was wszystkich zabić, tu od razu, na miejscu. Ale to zbyt przewidywalne. Wiecie co? Mam lepszy pomysł. Puszczę was wolno i dołożę każdemu pół miliona euro na łebka lub równowartość w dobrach luksusowych. Potraktujcie to jako odszkodowanie.
- Poradzę sobie bez wampirzych pieniędzy – odparł kocowilk. – Słyszał kto, żeby kiedyś jakikolwiek wampir bezinteresownie rozdawał kasę? Zwłaszcza, że dopiero przed momentem uskarżał się na straty finansowe?
- Kto mówi o bezinteresowności? – Attila von Beesens roześmiał się jowialnie. – Po pierwsze, muszę rozdać trochę majątku, bo nie mam gdzie trzymać. Przez ostatnie straty nie stać mnie na rozbudowę rezydencji, a o poważnych kupców trudno w dzisiejszych czasach. Wszyscy by tylko zasłaniali się instrumentami pochodnymi i innym badziewiem… Po drugie, afera z Dorianem kazała mi się zastanowić nad strategią biznesową. Stworzę koncern bardziej przyjazny ludziom, aby przestał być atrakcyjny dla bezwzględnych sójkisynów, którzy chcieliby zająć moje miejsce. Zawsze lubiłem być mecenasem kultury, więc w ramach ocieplania wizerunku zajmę się wspieraniem młodych talentów.
- Dlaczego tylko młodych? – obruszył się profesor Kitow. – Dawaj pan środki na nowoczesny tomograf i rezonans magnetyczny dla mojego szpitala!
- Będzie po pół miliona dla każdego, razem, w jednej walizce. Jak się tą kwotą potem podzielicie i czy ktoś zrezygnuje, to wasza sprawa – odpowiedział wampir z nieco ironicznym uśmiechem.
- Dobrze, panie hrabio, powiedzmy, że panu wierzymy – zgodził się Bernard Bumbes. – To teraz proszę bardzo o gest dobrej woli. Niech pan odwoła swoich ludzi.
- Orkiestra może zostać – stwierdził Nietopyriew. – Nieźle dają w trąbę.
Czarny Hrabia wyjął z kieszeni telefon i przez chwilę rozmawiał z kimś po niemiecku. Na dworze rozległy się kroki i krzątanina, a widok z ocalałych kamer monitoringu na ekranie komputera pozwalał zobaczyć, jak podwładni starego wampira opuszczają działkę przez rozbitą bramę, wsiadają do zaparkowanej przy chodniku ciężarówki i odjeżdżają. Przy rozwalonej stodole została tylko pięcioosobowa sekcja dęta, która natychmiast zagrała rosyjskiego walca.
- W porządku – stwierdził Stiepan Aleksiejewicz Kitow. – A teraz chcę się przekonać, że ten szarlatan rzeczywiście nie żyje. Niech i ja mam jakąś radość z tej całej imprezy.
Edward z Siergiejem Iwanowiczem poszli na piętro w poszukiwaniu jakiegoś znaleźnego, a kocowilk, Hades i Fiodor Sumatochin wymknęli się z domu dyskretnie, aby sprawdzić, czy spośród ludzi Czarnego Hrabiego na placu zostali rzeczywiście tylko muzykanci i czy podstępny arystokrata nie pozostawił jakichś przykrych niespodzianek.
Sandy zaprowadziła Natalie, hrabiego i Kitowa do piwnicy. Tam właśnie niesławny Dragoljub Grdosić vel Dragomir Grdulić urządził centrum swej pseudomedycznej działalności. Jedno z pomieszczeń zawierało dokumentację: kartotekę pacjentów, stosy materiałów reklamowych i wzorów opakowań, księgi rachunkowe i sejf, w którym kryły się niewątpliwie grube eury. W piwnicy była też chłodnia, gdzie przechowywano świeże pędy lindemanii, i laboratorium, w którym Grdosić z mieszanki miodu, lindemanii i Bóg wie czego jeszcze wykonywał produkt zwany plomem pszczelim.
Znajdował się tam też magazyn gotowego plomu. Pod ścianami stały spiętrzone na paletach zgrzewki słoików. Po całym pomieszczeniu walały się części ubrania Sandy. Grdosić leżał w kącie i zdecydowanie nie żył. Jego twarz była cała od krwi, a z oka wystawał mu wibrator.
- Jakież to symboliczne… – westchnął Czarny Hrabia. – Freudowskie wręcz.
Sandy pozbierała odzież i założyła spodnie, bo tylko one jeszcze nadawały się do noszenia.
- Patti mnie zabije – powiedziała z zakłopotaniem. – Podprowadziłam jej ten falloimitator, a potem, przez cały ten czas, ani razu go do niczego nie użyłam. Aż do dzisiaj. No cóż, kupię jej inny, może hebanowy.
Profesor Kitow z zainteresowaniem podniósł zgrzewkę plomu.
- „Produkt 100% naturalny”… – przeczytał etykietę. – Jasssne, naturalna i alternatywna jego mać! Nie to, co ta cała chemia!
Z mściwością wyrżnął zgrzewką o ścianę. Rozległ się chrzęst pękającego szkła. Stiepan Aleksiejewicz przywalił jeszcze raz, i jeszcze raz, potem cisnął folię z resztkami towaru na podłogę. Wygrzebał jeden ocalały słoik i wybuchając śmiechem, rzucił w inną ścianę.
- Dobrze się pan czuje, Stiepanie Aleksiejewiczu? – zdziwił się Attila von Beesens.
- Koniec tej ściemologii! – Kitow wpadł w ekstazę. – Nie będzie więcej nabierał potrzebujących!
- Cóż, profesorze, zgadzam się, że oszustwa medyczne potrafią wyzwalać skrajne emocje. Krótko przed tą całą aferą z Natalie kupiłem na aukcji chiński nefrytowy dysk sprzed dwóch tysięcy dwustu lat. Cena: dziesięć patoli za każdy rok. Prawdopodobnie to właśnie ten, który pewnego jesiennego dnia zwrócono cesarzowi Szy Huang-ti wraz z pogróżką, że długo nie pożyje. Czy wie pan, że kiedy cesarz dowiedział się, że alchemicy poszukujący eliksiru nieśmiertelności po prostu go kantują, rozkazał stracić prawie pięciuset uczonych? Spalił ich razem z księgami albo zakopał żywcem. Historycy do dziś spierają się, jak było naprawdę.
- Dał nam przykład Szy Huang-ti, jak postępować z medycyną alternatywną – odparł Kitow.
Rozpruł kolejną zgrzewkę plomu, jeden słoik schował do kieszeni na pamiątkę, po czym wraz z Sandy przysypał pozostałymi szczątki Grdosicia.
- I oto muszę was opuścić – powiedział Czarny Hrabia. – Straty się same nie odrobią. Warunki przekazania odszkodowania ustalimy za pośrednictwem portalu socjalnego, a potem wrócimy do swoich biznesów i będzie prawie tak, jakbyśmy się w ogóle nie znali.
- Prawie? – Natalie czuła podstęp.
- Zupełnie będzie dopiero wtedy, kiedy dostanę twoją płytę z autografem.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Natalie… Doriana nie mogę usprawiedliwić, ale częściowo go rozumiem. Dowiedziałem się, że w szkole nie byłaś najlepszą uczennicą. Ale oceny to nie wszystko, bo ty masz osobowość. A osobowość, moja panno, to nie byle co. Nie musisz mieć wyższego wykształcenia, nie musisz nawet dużo zarabiać – choć, prawdę mówiąc, im więcej zarabiasz, tym więcej możesz wydać – bo gdy masz osobowość, to i tak sobie jakoś dasz radę. Tylko że to nie takie łatwe. Każdy ma jakąś osobowość, ale nie każdy JEST osobowością. Część sław i celebrytów, a także blogerów i publicystów próbuje przecież sprzedawać swoją osobowość jako towar, a potem okazuje się, że żadna to osobowość nie jest, tylko goły kaczan. A twoja osobowość jest potężna jak ajsberg. Nie pozwól nikomu jej zmarnować!
I wyszedł, łopocząc wampirycznie swoją mroczną peleryną.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz