We
foyer opery w Karlsruhe było gwarno. Spektakl „Sciambonurco” przyciągnął dużą
liczbę wyrobionych muzycznie widzów, którzy po jego zakończeniu szeroko
komentowali to, co zobaczyli i usłyszeli. Jedni szli na drinka, inni do
palarni. Hrabia Attila von Beesens był wśród tych drugich.
Czuł
zadowolenie. Mógł się wszakże uważać niemal za współtwórcę opery
„Sciambonurco”. Nie tylko sprawował mecenat nad kompozytorem i librecistą, ale
w dodatku sypnął groszem na inscenizację w Karlsruhe po tym, jak opera odniosła
sukces w jego lokalnej filharmonii.
Do
Czarnego Hrabiego podszedł znany w okolicy krytyk muzyczny Rudolf Kralitschek.
- Przedstawienie jest
niebotycznie fenomenalne, panie hrabio! – rozpłynął się w zachwytach. –
Niejeden spektakl miałem okazję w życiu obserwować, ale to reprezentuje sobą
zupełnie nową jakość na scenie operowej. Pozwoli pan papierosa?
Attila von
Beesens podał mu srebrną papierośnicę z monogramem, którą dostał kiedyś w
prezencie od arcyksięcia Rudolfa. Kiedy krytyk się poczęstował, biorąc od razu
dwa papierosy (jednego, na zapas, schował za uchem), hrabia jednak schował
papierośnicę w zanadrze. Doszedł ostatnio do wniosku, że pali za dużo
papierosów i byłaby najwyższa pora, aby je rzucić. Zamiast tego z drugiej
kieszeni swego czarnego surduta wyjął wrzoścową fajkę i zaczął ją nabijać
oryginalnym tureckim tytoniem o wiśniowym aromacie.
- Tak jak już wspominałem, opera autorstwa
pańskiego protegowanego cechuje się dużą śmiałością w przełamywaniu schematów –
zauważył Kralitschek. – Mam tylko jedną esencjonalną wątpliwość. Chodzi mi o
arię Topnaarsa, wie pan, ten fragment: „Teutońskim najeźdźcom nie damy się
zgnębić, staniemy piersią na drodze podboja. W naszych dłoniach assagaje
zemsty, w naszych żyłach płynie krew Witbooia” – te wersy – pod względem
opracowania muzycznego, abstrahując od samego tekstu – jak również ich
interpretacja sprawiają na mnie wrażenie w jakiś niedookreślony sposób
pospolitych. Byłbym skłonny zaryzykować twierdzenie, że lokują się one na pograniczu,
za przeproszeniem, muzyki popularnej…
- To był zamierzony efekt –
uśmiechnął się Czarny Hrabia. – Taki kontrast stylistyczny miał za zadanie
podkreślić różnice kulturowe.
Chociaż
mógłby zasponsorować każdego krytyka i recenzenta, lubił słuchać słów uznania
od ludzi, którzy nie byli od niego zależni finansowo.
- No i jeszcze w kwestii
Fiammetty moje przekonanie nie sięga zenitu – kontynuował krytyk. – Fabularnie
postać jest interesująco poprowadzona, aczkolwiek nie mogę oprzeć się wrażeniu,
że odgrywająca Fiammettę Hannelore Rülf, skądinąd słusznie ceniona w środowisku śpiewaczym, stanowi słabsze ogniwo tego spektaklu…
Przerwał
na chwilę swoje wywody, gdyż z głębi foyera zbliżył się Dorian
Lassaye-Bruchtal. On także miał swój udział w sukcesie przedstawienia, ponieważ
do niego należał dobór obsady.
Dorian zawsze
był wyjątkowo przystojny, niczym wyjęty prosto z anielskiego churału. Jednak
teraz, gdy miał na sobie trzyczęściowy garnitur i dwuczęściowe spodnie z
oryginalnego irlandzkiego tweedu oraz jedwabny srebrnoszary krawat z ornamentem
liści winogron, jego uroda była wielokrotnie spotęgowana. Kiedy w tym stroju
spacerował po Dublinie, jego trasę znaczył łomot wydawany przez mdlejące z
wrażenia Irlandki w zetknięciu z chodnikiem.
- Och, Dorianie – uśmiechnął się
hrabia von Beesens – pan Kralitschek jest pełen uznania dla obsady, którą
skompletowałeś. Jedynie co do panny Rülf ma pewne obiekcje…
- Obiekcje? – Dorian spojrzał na
krytyka spod oka. – Żadna z mezzosopranistek, które brałem pod uwagę, nie
zaśpiewałaby tego lepiej.
- Ależ w żadnym wypadku nie
suponuję, że Hannelore Rülf jest słabą śpiewaczką – usprawiedliwiał się krytyk.
– Sprawa cała rozbija się o to, że partie Fiammetty są diabelnie skomplikowane
pod względem technicznym, i to aż do tego stopnia, że nawet dla niej stanowią
wyzwanie, któremu nie zawsze potrafi sprostać.
- Dał mi pan do myślenia, panie
Kralitschek – rzekł Attila von Beesens. – Dorianie, w wolnej chwili rozejrzyj
się za lepszym mezzosopranem.
Gdy
wyszli z opery, na szczęście było już całkiem ciemno i Czarny Hrabia nie musiał
zakładać swego czarnego płaszcza z kapturem, który nie dopuszczał światła
słonecznego do kontaktu ze skórą. Podjechali wintaziową czarną wołgą aż do
Fryburga, a stamtąd na zamek wrócili balonem.
Noc
się dopiero zaczęła, więc Attila von Beesens po udanym spektaklu także
rozpoczynał swoje urzędowanie w przedsiębiorstwie. Dorian, jako młodszy wampir,
jeszcze całkowicie odporny na słońce, był na nogach od dwudziestu czterech
godzin i bez większego zmęczenia dałby radę pracować jeszcze do południa. W ostatnim
czasie miał dużo pracy.
Po
przybyciu z opery wykonał obchód posiadłości, potem wykonał czynności wieczorne
i zasiadł do komputera. Zanim jednak zabrał się do roboty, poświęcił tęskne
spojrzenie portretowi czarnowłosej dziewczyny, ukrytemu na dnie szuflady. Gdzie
jesteś, Natalie? Jakie posępne wiatry zaniosły cię tak daleko ode mnie? Ile
jeszcze czasu minie, kiedy nasze spojrzenia skrzyżują się ponownie i roztopimy
się w czarnym ogniu namiętności?
Sprawdził
maile, wykonał kilka wydruków, a następnie poszedł do wuja. Nie miał mu do przekazania dobrych wiadomości.
Czarny Hrabia
siedział w zielonym pokoju (zwanym także „komnatą monarchów”), wypełnionym
meblami w stylu Ludwika XIV, wykonanymi na specjalne zamówienie z drzewa wenge
w Gwinei Równikowej. Przy kominku stała zbroja turniejowa z czasów Maksymiliana
I, a na suficie widniał fresk przedstawiający Włada Palownika jedzącego
śniadanie w trakcie zbiorowej egzekucji. Wuj Attila przeglądał najnowszy numer
„Die Alte Freie Vampyrenzeitung”. Gdy spojrzał na Doriana, domyślił się, że coś
jest nie w porządku.
- Coś jest nie w porządku? –
upewnił się.
- Obawiam się, wujaszku, że nasi
przyjaciele z Burakku Holding są wobec nas nielojalni – oświadczył kawaler von
Lassaye-Bruchtal.
- Coś takiego – Czarny Hrabia
zmarszczył brwi. – A co konkretnie się stało? Czyżby jakiś problem z najnowszym
kontraktem?
- Tak właśnie – powiedział
Dorian, kładąc na stole teczkę z dokumentami. – Wszystko wskazuje na tak zwaną
przewalankę.
- Streść mi, proszę – hrabia von
Beesens skinął cybuchem fajki w stronę teczki. – Nie mam jakoś w tej chwili
nastroju na przedzieranie się przez papiery.
- Półkontenerowiec „Orochi Maru”,
transportujący, zgodnie z kontraktem, półprzewodniki i używane samochody, wyszedł
z Jokohamy i przez Kanał Panamski dotarł do Bremerhaven – stwierdził Dorian,
przeglądając dokumentację. – Kiedy towar dojechał pociągiem do Fryburga,
okazało się, że dwa kontenery, zamiast półprzewodników, zawiera dachówki,
natomiast wszystkie samochody okazały się powypadkowe. Oczywiście list
przewozowy podaje, jakoby wszystko było w porządku.
- Powypadkowe? – zdziwił się
Czarny Hrabia. – A może po prostu zapomnieli je przymocować? Wszystko jedno, to
i tak skandal. Wysłałeś monit?
- Wysłałem, i to niejeden –
przyznał Dorian. – Idą w zaparte, że na pewno samochody były w dobrym stanie, a
w papierach też mają to, co mają.
- Kto w naszym biznesie wierzy
papierom? – wuj Attila wzruszył ramionami. – Mieli przysłać to, co było
umówione.
- Nie wytłumaczymy im, wujaszku –
Dorian rozłożył ręce. – Po moim ostatnim ponagleniu odpisali, żebyśmy dali im
spokój ze swoimi absurdalnymi roszczeniami, bo inaczej pożałujemy.
Przez
oczy Czarnego Hrabiego przebiegły czerwone płatki.
- Widzisz ich, spryciarzy! – warknął. – Będą
mi jeszcze grozić! Mnie, Czarnemu Hrabiemu! Napisz im, że żądamy odszkodowania
z odsetkami za każdy dzień zwłoki. W takiej sytuacji powinniśmy oczekiwać co
najmniej przeprosin. A ja się nie ograniczę do przeprosin, bo tu chodzi o mój
honor.
Parę dni
później Dorian, mając akurat przerwę w obowiązkach związanych z firmą, czytał
„Krzewy ciernistych ptaków”. Nagle przypomniał sobie, że prosił go wuj, aby
spróbował znaleźć dobrą mezzosopranistkę odpowiednią do roli Fiammetty w operze
„Sciambonurco”. Zasiadł zatem Dorian do kompa swego i zabrał się za
poszukiwania.
Sprawdzał
strony indywidualnych śpiewaczek, zespołów operowych i różnych innych
instytucji, w których spodziewał się kogoś znaleźć. Sprawdzał także rozmaite
wyszukiwarki, ale dalej nie widział nikogo, z kogo byłaby dobra Fiammetta. W
dzisiejszych czasach ciężko o porządny mezzosopran, rzekł niedawno wuj Attila,
i teraz Dorian był gotów przyznać mu rację. Śpiewaczki, na które natrafiał,
były z reguły znacznie poniżej możliwości predysponujących je do wykonania
partii Fiammetty, a jeśli nawet któraś się nadawała, to z kolei jej wygląd nie
pasował do postaci, albo też miała wszystkie terminy zajęte. W pewnej chwili
Dorian już myślał, że jego poszukiwania dobiegły końca, gdy wyczaił czarnowłosą
mezzosopranistkę o dość wybujałym i ekstrawaganckim imażu w meksykańskim Ciudad
Constitución, ale przesłuchał jej próbne nagranie i aż się wzdrygnął na myśl,
jak zabrzmiałaby w „Sciambonurco”.
Brak efektów
researchu napełnił jego serce i umysł zniechęceniem. Dorian niemalże czuł, jak
rozpościerają się nad nim smętne skrzydła przeznaczenia. Był już tak znudzony,
a zarazem przekonany o bezsensowności tego, co robi, że wpisał w guglach:
„jakiś zajebisty mezzosopran”. Kiedy zobaczył pierwszy wynik, oczy niemal
wyszły mu na wierzch.
Tytuł filmiku
brzmiał: „Natalia Paranormal – Aria Rodzyny”. Wiedziony uczuciem, którego
konstytuantą były motyle w żołądku i ołów w kolanach, Dorian włączył nagranie.
To
była ona! Jego Natalie, która powinna być jego! I jakże wspaniale śpiewała! Nie
znał jej dotąd od tej strony. Był w szoku i zaniemówił, kryształowa łza
spłynęła po jego policzku. Wyglądało na to, że Natalie uniknęła
niebezpieczeństwa i dobrze sobie radziła, ale dlaczego nie wróciła do niego?
Trzeba coś zrobić! Natychmiast!
Krew w nim
zawrzała do tego stopnia, że musiał natychmiast iść pod prysznic. Ściany w
łazience wyłożone były oryginalnymi portugalskimi płytkami azulejos. Czarny Hrabia je wiele lat temu od Antonio Salazara w
podziękowaniu za pomoc. Hrabia akurat miał problem finansowy, a Salazar – problem
z opozycją, więc pomogli sobie nawzajem, a płytki były jako bonus. Dorian stał
więc pod prysznicem, wpatrując się w azulejos
i próbując oderwać myśli od tej, którą przed chwilą zobaczył i usłyszał. Jego
ablucje trwały dobrą godzinę, lecz mimo wszystko nie ugasiły całkowicie
płonącego w nim ognia i jego radość z widoku Natalie i dźwięku jej głosu cały
czas pozostawała dobrze widoczna.
Trochę się
przecież uspokoił. Zrobił mały research i dowiedział się, że Natalie jeszcze
raz wystąpi w Częstochowie. W tym momencie jego zniknięcie mogłoby zaalarmować
wuja, nie mógł działać osobiście, ale działanie było konieczne. Na szczęście od
jakiegoś czasu Dorian organizował sobie w ramach wujowskiego przedsiębiorstwa
niezależną strukturę wampirów lojalnych przede wszystkim wobec niego. Byli to
tak zwani Trabanci Doriana. Od razu nakazał niektórym z nich, aby stawili się o
pierwszej w południe w Komnacie Walenia, gdzie miał im wydać instrukcje…
Ach, nie mógł
wytrzymać tego napięcia. Smak ust Natalie czuł już prawie na własnych wargach.
Któregoś
wieczoru Dorian znów siedział na swoim stanowisku pracy. Trzeci koncert
Natalie, na który posłał swoich Trabantów, miał właśnie dobiec końca, więc
kawaler von Lassaye-Bruchtal czekał cierpliwie na efekty. Kto by pomyślał, że w
Natalie drzemie aż tak potężna wokalna siła… Jednak ona jest tylko dla niego.
Wuj Attila będzie musiał się zadowolić słabszym mezzosopranem. Może jednak
skontaktować się z tą Meksykanką?…
Nagle
zadzwonił telefon. To Czarny Hrabia wzywał go do gabinetu. Dorian wybiegł
szybko. Spodziewał się, że nie zastanie wuja w dobrym nastroju, i miał rację.
Hrabia von Beesens wpadł w taką wściekłość, że poprzewracał w pomieszczeniu
wszelkie wazony. Teraz, w rozpiętym surducie, zataczał się po gabinecie.
- Co się stało, wujaszku? –
zapytał Dorian, mimo wszystko cokolwiek zaskoczony.
Attila
von Beesens miał karmazynowo podbiegnięte oczy, piana leciała mu z pyska.
- Słyszałeś, co zrobiły te
podlece z Burakku Holding? – warknął.
- Odmówili zapłaty odszkodowania?
- Odszkodowania… Chłopcze, oni
zabili mojego przedstawiciela handlowego!
- Zabili? – powtórzył Dorian.
- Jeden z naszych został
znaleziony w zaułku w Tokio, z kołkiem w sercu. Na czole miał wycięty ich
emblemat.
- A może to prowokacja? Ktoś inny
chce, abyśmy myśleli…
- Nie, Dorianie – Czarny Hrabia
zapiął surdut. – Najpierw ta sprawa z oszukanym transportem, a teraz zabijają
moich ludzi… Te żółtki chcą być sprytne, ale im nie za bardzo wychodzi.
- No więc co zrobimy? – zapytał
Dorian.
- Nie mogę pozwolić na to, żeby
ktoś bezczelnie podkopywał mój interes – powiedział wuj Attila. – Jeżeli
Shichirō Namotore chce wojny, będzie ją miał. I to ty, Dorianie, staniesz się
jej narzędziem.
- Ja? – w głosie Doriana było
słychać zaskoczenie.
- Jesteś młody, energiczny i agresywny.
Ja muszę mieć na oku interesy, ale ty możesz się zająć eliminacją tych
fałszywców.
Dorian
przestąpił z nogi na nogę.
- Wydaje mi się, że byłbym w
stanie lepiej koordynować działania, gdybym znajdował się trochę bliżej Japonii
– przyznał. – Ale co w takim razie z moją pracą dla przedsiębiorstwa…
Hrabia
von Beesens nabił faję, uśmiechnął się.
- Od kiedy mamy internety, praca
zdalna to nic trudnego – powiedział. – Przecież i tak już wysyłasz całą robotę
mailem. A chyba rzeczywiście lepiej by było, gdybyś działaniami przeciw Burakku
Holding dowodził z mniejszej odległości. Oczywiście, możesz ustanowić swoje
centrum dowodzenia tam, gdzie uznasz za stosowne. Liczy się efekt. Pokaż im, co
znaczy wkurzyć Czarnego Hrabiego!
Dorian
wyszedł z gabinetu wuja w bojowym nastroju. Aby trochę ochłonąć, udał się na
przechadzkę po parku. Przy okazji odebrał telefon od szefa grupy Trabantów
wysłanej do Częstochowy. Okazało się, że nie mogli sprowadzić Natalie od razu
po koncercie, bo tłum rozwydrzonych słuchaczy operowych uniemożliwiał dyskretne
załatwienie sprawy, ale to już tylko kwestia czasu…
Kawaler
von Lassaye-Bruchtal był w dobrym nastroju. W oddali ujrzał pasącego się
czarnego konia, na którym Natalie jesienią przyjechała do zamku. Wuj nie chciał
na niego patrzeć, bo od razu wpadał we wściekłość, więc ogier pasł się na
uboczu. Dorian miał go sprzedać, ale jakoś to nie wyszło.
- Czyli wojna z Burakku Holding,
paniczu? – rozległ się nagle głos przy jego uchu. Był to István Zbocsóny, szef
ochrony i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Czarnego Hrabiego.
- Ano wojna – potwierdził Dorian.
– Widzisz tego konia? Chciałbym, aby ich szef Namotore otrzymał wiadomość,
która da mu do myślenia.
- Czy dobrze rozumiem? – zapytał
Zbocsóny. – Mam mu podrzucić do łóżka końską głowę?
- Lepiej – wyjaśnił Dorian. –
Podrzuć mu, do jego sypialni na trzydziestym piętrze Hakono Plaza w Tokio,
żywego konia. Niech widzi, że jesteśmy zdolni do wszystkiego.
Po rozmowie ze
Zbocsónym młody wampir zawrócił do swoich komnat. Cudowna Natalie o oczach
koloru wschodzącej pszenicy była już tak blisko niego… Żeby tylko Trabanci nie
nawalili z zadaniem jej przechwycenia. Chociaż ta druga grupa, którą wysłał do
Tokio, spisała się na medal.
Dorian już
jakiś czas temu doszedł do wniosku, że powinien zyskać większy stopień
niezależności od wuja i przy okazji odwrócić jego uwagę na tyle, żeby Czarny
Hrabia się nie zorientował, że ktoś w firmie działa nie całkiem zgodnie z jego
wolą. Cóż się do tego lepiej nadawało niż wywołanie małej wojny z innym klanem
wampirów?
Witaj!
OdpowiedzUsuńZ przykrością informuję, że Asetej odeszła z Opieprzu. W związku z tym, że jesteś w jej kolejce, proszę o Twoją decyzję odnośnie oceny. Musisz wybrać nowego oceniającego lub możesz zrezygnować. Pamiętaj, że na Opieprzu działa system numerkowy, więc nie wylądujesz na samym końcu kolejki, tylko w miejscu zgodnym ze swoim numerkiem, nadanym w dniu zgłoszenia się. Prosimy pisać na maila opieprzowy@gmail.com
Pozdrawiam.
słusznie ceniona w środowisku śpiewaczym
OdpowiedzUsuńchyba w jakiejź ksionźce, kturą czytała ostatnio było coś podobnego...
fresk przedstawiający Włada Palownika jedzącego śniadanie w trakcie zbiorowej egzekucji.
fu, co za hory zbok 0o0
A te krzewy czegośtam muszegdzieś dorwać, skoro muwisz rze dobre.
I gdzie Edward> ;*
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń