środa, 23 września 2015

Rozdział XLV, w którym ktoś dochodzi do zdrowia, a ktoś inny – wręcz przeciwnie



- Już jestem! – zawołała Victoria, machając dłonią do przyjaciółki ponad głowami petersburżan wędrujących Prospektem Zanewskim.
- Gdzieś ty się podziewała tyle czasu? – zapytała zdegustowana Sandy, wstając na jej widok z murku. – Ciebie to tylko po śmierć posłać.
- No, bardzo sorry, Sandy – odparła Turnerówna, pokazując złocistą reklamówkę. – Zastanawiałam się, jakie buty kupić, no i jakoś tak trochę mi zeszło.
- Tu się decydują poważne sprawy, a tobie tylko buty w głowie – zauważyła cierpko Herbstówna, gdy ruszyły ulicą na wschód. – Glany byś se kupiła, tak jak ja, i byś nie miała kłopotu, do wszystkiego pasują. Może zresztą ci fundnę, w końcu dostałam wypłatę.
Po rozmowie z Markiem Hadesem Sandy wydobyła się nieco z depresyjnego leja, do jakiego wpadła, gdy Natalie dała jej kosza. Cóż, musiała trochę zmodyfikować swoje plany życiowe. Z wielkim smutkiem zdezaktualizowała się jej wizja, że opuszczą z Natalie terytorium Federacji, za pieniądze obiecane przez jej prababcię w nagrodę za ratunek kupią malowniczy domek gdzieś nad oceanem i będą tam pędzić idylliczny żywot z romantycznymi kolacjami o zachodzie słońca, śniadaniami do łóżka i wygrzewającym się na ganku tekturowym kotem.
Do końca jednak nie straciła nadziei. Plan rezerwowy zakładał stworzenie we czwórkę, z Natalie i Edwardem, zgranej paczki przyjaciół, która będzie razem spędzać wiele czasu. Zawsze to lepsze niż całkowity brak Natalie… A jeżeli uda się często prowokować sytuacje, w których Edward i Vicky Mae będą pozostawać sami w jednym pomieszczeniu – wówczas jego przystojność i jej nieposkromiony apetyt zrobią swoje! Natalie sama pokaże imć Patelowi drzwi, a wtedy ktoś będzie musiał ją pocieszyć. Tak, odnalezienie Edwarda jest także i w Sandy interesie.
Żeby zająć myśli czymś innym, przez ostatnie parę dni Herbstówna zajęła się pracą zarobkową, czyli szwendaniem się po biurach i nabrzeżach petersburskiego terminalu towarowego i zdobywaniem informacji, które później wysyłała w formie raportów do firmy Sunday Logistics.
A kiedy posępny ogień nieugaszonej namiętności już troszeczkę mniej parzył – ni stąd, ni zowąd Natalie sama zadzwoniła na jej komórkę, domagając się, by Sandy przyniosła coś do jedzenia, bo tego szpitalnego żarcia nie idzie jeść. Czy można było zignorować takie wezwanie? Szła więc z Victorią do Szpitala Aleksandrowskiego, niosąc Natalie butersznyty, w które włożyła całe swoje serce.
- Sama wiesz, że były dwie ekspedycje ratunkowe – rekapitulowała przyjaciółce. – Nasza i Edwarda. Z tej drugiej został tylko Mark Hades, też ma przyjść dziś do szpitala.
- A co to za jeden?
- Spoko chłop. Metalowiec, więc pewnie nie jesteś w jego typie.
- Gdzie w takim razie Edward? – Turnerówna martwiła się, od kiedy Patel został na jej oczach porwany przez chuliganów.
- Na pewno go odszukamy, jak tylko będziemy mieć pewność, że Natalie jest bezpieczna. Szkoda, że zniknął tamten trzeci, wilkołak. Według opowieści Hadesa był najsprytniejszy z całej paczki.
- Zaraz, jaki wilkołak? - zdziwiła się Victoria.
- No ten – i Sandy pokazała jej na telefonie zdjęcie, które przesłał Mark Hades na wypadek, gdyby przypadkiem gdzieś zobaczyła kocowilka.
- To on!! – Vicky Mae, spostrzegłszy oblicze Bernarda Bumbesa, pisnęła z przerażeniem. – Był w Horton w tamtym roku i wypytywał o Natalie! Wtedy, co mnie wysłali do psychiatryka!
- Wyluzuj, teraz to nasz sojusznik.
- Sojusznik?! – Victoria była w szoku. – Przywalił mi łomem!
- Widać zasłużyłaś – powiedziała Sandy. – Tak czy inaczej, ślad po nim zaginął. Jesteśmy zdane tylko na siebie. No i na Hadesa.

Wkrótce dziewczyny dotarły do szpitala. Z recepcjonistką nie było kłopotu, bo Natalie przekazała jej listę osób uprawnionych do odwiedzin. Kontrola wejść okazała się niezbędna: do słynnej śpiewaczki przychodziło tyle kwiatów i kartek z życzeniami zdrowia, że personel zaczął je w końcu rozdawać innym pacjentom, a kiedy wszyscy zostali obstawieni, ordynator kazał kierować je prosto do kotłowni.
Natalie wyglądała już o wiele lepiej niż przed kilkoma dniami. Dotrzymywał jej towarzystwa Siergiej Iwanowicz Nietopyriew, który przyniósł pudełko zefirów.
- Cóż, Natalie… – przemawiał melancholijnie. – Opera zniszczona, Saszkę Wolfsteina zabili, kręcą się wokół pani służby… Czy to nie jest dobry moment, żeby wyrwać się stąd i pomyśleć o europejskim tournée? Napisał do mnie jeden librecista z Lazurowego Wybrzeża. Zaproponował współpracę przy operze „Marokaństwa”. To będzie dość wstrząsające dzieło, na pewno nie rozrywkowe, ale pani dramatyczna przeszłość z pewnością pozwoli dodać głównej roli żeńskiej porażającego autentyzmu. Jeśliby coś z tego wyszło…
- Cześć, dziewczyny! – zawołała pacjentka na widok wchodzących przyjaciółek. – Przyniosłyście coś do żarcia?
- Już cię karmię! – Herbstówna zaczęła wypakowywać kanapki. – Powiedz, jak tam właściwie się czujesz.
- Lepiej – zeznała Natalie. – Doktorka powiedziała, że za cztery dni mnie wypiszą.
Sandy pogodziła się już z faktem, że Natalie deklaruje się jako hetero, ale ciągle nie traciła nadziei, dobrze zdając sobie sprawę, że w wieku nastoletnim ludzie lubią próbować różnych dziwnych rzeczy, zanim się zdecydują. Na razie patrzyła z niekłamaną miłością, jak Natalie chciwie pożera przygotowane przez nią kanapki.
- To ja już w takim razie pójdę – oznajmił Nietopyriew, ukłonił się i opuścił separatkę.
Idąc przez szpitalne korytarze, rozmyślał o potencjalnej operze, którą miałby pisać razem z facetem z Francji. Już przyszło mu do głowy kilka patentów do wykorzystania w szczególnie tragicznych momentach. To przedsięwzięcie mogło dać mu rozgłos na skalę europejską, a wtedy już tylko kupować willę w Monte Carlo. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno deliberował nad dzieleniem bułek na kilka części, żeby na dłużej starczyły…
Był przy wyjściu, kiedy w drzwiach stanął brodacz w berecie i ciemnych okularach.
- Z drogi, Rusku! – warknął, brutalnie odpychając Nietopyriewa, aż ten wyrżnął głową o futrynę.
Dragoljub Grdosić wpadł do środka, wyciągając z zanadrza pistolet. Za nim wpadło do środka czterech byczków w czarnych uniformach i czapkach z kutasami: Mate, Huso, Pajo i Zlatko. Grdosić szybko podbiegł do recepcji i przystawiwszy recepcjonistce lufę do głowy, dowiedział się, gdzie konkretnie trzymają Natalie. W ramach podziękowania uderzył ją w twarz wazonem.
Plan był prosty. Niesławny „Draco” i uzbrojony w pistolet maszynowy Zlatko ruszyli wydobyć Natalie, zaś pozostali mieli ich osłaniać i przy okazji zasiać terror w szpitalu, żeby nikt nie odważył się stawiać oporu. To drugie poszło im z początku bezproblemowo. Mate wrzucił granat do jednej z sal, Pajo rozstrzelał dwie pielęgniarki i towarzyszącego im pacjenta na wózku.
Grdosić z przybocznym wspięli się na piętro. Omonowiec, cały czas pełniący wartę, zaniepokoił się hałasami z dołu, więc wypadł na klatkę schodową i na widok odzianych na czarno napastników dał ognia z kałasznikowa. Grdosić odruchowo uskoczył, a Zlatko zajął dogodną pozycję, usiłując dosięgnąć policjanta swoim MP5. Wymiana ognia trwała, tynk i rykoszety sypały się ze ścian, krzyczeli lekarze, pielęgniarki i pacjenci.
Funkcjonariusz robił, co mógł, należał w końcu do jednostki specjalnej, lecz wytrwałe ćwiczenia na strzelnicy i poligonie nie mogły się równać z doświadczeniem nabytym w Vukovarze, Travniku i Zenicy. Wtem popełnił śmiertelny błąd: nie schował się na czas zmiany magazynka. Zlatko przyłapał go i bezlitośnie serią skosił. Brocząc krwią, policjant padł na ziemię, a młody ustasza pobiegł przodem, utorować drogę swemu dowódcy.
Na dole trwał terror. Huso wpadł do gabinetu zabiegowego. Felczer Filimonow dostrzegł go w porę i runął pod biurko. Nie miał zamiaru ginąć marnie, nie był to bowiem byle łapiduch, lecz w jego CV widniały takie nazwy jak Bagram, Ghazni i Paktika, a pod białym kitlem nosił tielniaszkę nie w granatowe pasy, a w błękitne. Doczekawszy się stosownej chwili, gdy napastnik na moment opuścił broń, Filimonow rzucił się na niego skokiem tygrysa, wykopnął mu kałacha z dłoni i zaczął napierniczać z taką pasją, jakby zdawał egzamin na specnazowca, a na koniec dla pewności wbił mu w oko termometr elektroniczny.
Mate nie miał broni palnej, tylko kij bejzbolowy. Wbiegając w boczny korytarz, walnął jakiegoś pacjenta w brzuch, a stażystę przez plecy. Potem natknął się na Ludmiłę Władimirownę, chirurżynię. Bez słowa wyjaśnienia zerwał z niej żakiet i bluzkę, choć broniła się zażarcie. Zdążył już zerwać i spódnicę, lecz Ludmiłę Władimirownę w porę uratował ginekolog Liwada, który wyłonił się cichcem z toalety i udusił bandytę wężem od cewnika.
Widząc, że kolegom nie za bardzo idzie, do szpitala wpadł kierowca Grdosicia, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, spacyfikowała go Wala Tarasiuk, pielęgniarka stomatologiczna. Ostatni z ustaszów, Pajo, rozprawiwszy się ze szpitalnym ochroniarzem, odnalazł drogę na oddział pediatryczny, licząc, że w ten sposób zaszantażuje wszystkich, pozwalając swemu szefowi bez problemu wydobyć ofiarę. Endokrynolog Grigorij Ruchadze wyciągnął spod fartucha rodzinną pamiątkę, krócicę z czasów Iwana Groźnego, i nie czekając, wypalił napastnikowi prosto w głowę.
- Posprzątać mi ten mózg! – zawołał do nadbiegającej na drżących nogach salowej.
Na górze Grdosić i Zlatko, pokonawszy policjanta, stanęli na ostatniej prostej przed separatką Natalie. Na drodze stanął im dentysta Kutaisow, starczyło mu jednak spojrzenie na zdeterminowanych porywaczy, by osunął się po ścianie i zaczął traumatycznie szlochać. Ustaszowcy minęli go obojętnie. Rzekomy Dragomir Grdulić kazał podwładnemu pilnować drzwi, a sam wszedł do pomieszczenia…
Natalie siedziała z Victorią, która pokazywała jej swoje nowe złociste szpilki. Sandy nie było – chwilę przed atakiem poszła kupić napój w automacie piętro niżej.
- Przychodzę od Doriana – powiedział Grdosić. – Pójdziesz ze mną.
- Przekaż Dorianowi, że już ze sobą nie chodzimy – odpowiedziała Natalie.
- To się jeszcze okaże.
Ustasza zbliżył się do łóżka, pragnąc wyciągnąć Natalie siłą. Na przeszkodzie stanęła mu Victoria Turner, mężnie i nieustraszenie zasłaniając Natalie swą bujną piersią.
- Odsuń się – wycedził Grdosić lodowatym tonem.
- Nie – odpowiedziała Victoria, patrząc mu prosto w twarz.
Napastnik sięgnął po bagnet u pasa. Vicky Mae bez namysłu złapała jedną z nowych szpilek i na odlew walnęła go w twarz. Prawe szkło w okularach Grdosicia poszło w okruchy, obcas straszliwie przeorał policzek aż do żywego mięsa.
- Sucz! – warknął Grdosić i z nienawiścią pchnął bagnetem w pierś Turnerówny. Cios był tak potężny, że bezlitosne, zimne ostrze zdruzgotało mostek i utkwiło w jej wrażliwym serduszku. Victoria ostatkiem sił chwyciła przeciwnika za nadgarstek, aż spod paznokci popłynęła ruczajem krew, a potem osunęła się na podłogę, noc zakryła jej błękitne oczęta.
Natalie zaskrzeczała przerażona, strach i świadomość nieodwracalności tego, co się właśnie stało z jej przyjaciółką, świadomość własnej bezradności w obliczu śmierci, całkiem ją sparaliżowały. Grdosić brutalnie szarpnął ją za ramię, rozpruwając koszulę nocną, potrząsnął nią jak szczurem i bez cienia wrażliwości przerzucił sobie przez plecy.
- Zabieramy się stąd! – warknął do przybocznego, który pilnował drzwi.
Sandy, która przeczekała największą strzelaninę, teraz biegła pod górę, aby jak najszybciej znaleźć się przy ukochanej. Widząc porywacza, natychmiast rzuciła się na niego, ale poczęstował ją kolanem w brzuch. Zanim straciła przytomność na zimnym lastryku półpiętra, zdążyła jeszcze pomyśleć: „Dobrze, że nie jestem z Natalie w ciąży…”

W momencie ataku profesor Kitow od pół godziny wisiał na telefonie, próbując się skontaktować z doktorem Nazarianem. Fakt, że zajęcie i tak bezskuteczne przerwano mu w sposób jakże ordynarny, rozjuszył go w czwórnasób. Nic jednak nie przygotowało otoczenia na prawdziwą erupcję wściekłości, jaka nastąpiła, gdy Stiepan Aleksiejewicz zobaczył biegnącego, z jedną z pacjentek przerzuconą przez ramię, człowieka znanego gdzieniegdzie jako Dragomir Grdulić.
- Ty gonokoku łysy!!! – ryknął, choć tamten wcale nie był łysy, wręcz przeciwnie, miał kuca.
Choć osławiony „Draco” miał bodyguarda, nawet we dwóch nie oparli się furii chirurga, zwłaszcza że Zlatko nie miał już amunicji. Kitow nie chciał, aby Natalie stała się jeszcze jakaś krzywda, dlatego skupił się na Zlatku. Chwycił go za kołnierz i rypnął o ścianę, aż nieledwie go rozpłaszczył. W tym momencie Grdosić podciął mu nogi i doszedłszy do wniosku, że akcja przebiega nie całkiem zgodnie z planem, ruszył biegiem ku wyjściu. Natalie zwisała bezwładnie, jej włosy kołysały się w rytm jego kroków.
Byłby nikczemny Draco Grdosić dopiął swego i uprowadził Natalie do tajnej kryjówki, gdyby przed wejściem do szpitala nie natknął się na ojca Warsonofiusza, który przyszedł wraz z wiernymi urządzić protest właśnie przeciwko Natalie. Kapłanowi towarzyszył krzepki mnich z góry Athos, służący jako jego bodyguard. Był on Serbem i na widok chorwackiej szachownicy na rękawie Grdosicia wpadł w autentyczną jarość.
- Bić łacinnika! – wrzasnął i zaatakował. Grdosić szybko się wywinął i kopnął Serba w nery. Inny z prawosławnych demonstrantów spróbował chwycić Grdosicia za frak, ale otrzymał cios bagnetem w ramię. Usunął się błyskawicznie, a zakrwawiona rękojeść wyślizgnęła się porywaczowi z ręki, został rozbrojony. Wówczas ojciec Warsonofiusz zaprawił ustaszowca bykiem w żołądek. Były Jugosłowianin padł na ziemię, a Natalie razem z nim. Zeloci wzięli Grdosicia na buty, kompletnie ignorując leżącą obok dziewczynę – a może po prostu nie poznali sławnej Natalie Paranormal, skoro zamiast ekstrawaganckiego kostiumu scenicznego miała na sobie spraną, podartą koszulę nocną.
Wciąż oszołomiony tym, co się zdarzyło, z krwią na włosach i rozbitym nosem, Siergiej Nietopyriew wytoczył się na czworakach na zewnątrz i nie dbając o własne bezpieczeństwo, rzucił się w środek zbiegowiska. Podniósł Natalie, porzuconą jak szmaciana lalka, i zaciągnął z powrotem do separatki, pokonując tę samą drogę, którą chwilę wcześniej z Natalie na ramieniu przebył Grdosić. Policja już nadjeżdżała.
W separatce była krew na ścianach i na pościeli. Sandy siedziała w kucki przy kaloryferze, wstrząsana potężnym, choć bezgłośnym łkaniem. Czuwała nad nią pielęgniarka, która chwilę wcześniej przykryła Vicky Mae kocem. Wystawała spod niego tylko dłoń, wciąż jeszcze kurczowo ściskająca but pokryty krwią mordercy.
Nietopyriew odsunął skrwawioną pościel i ostrożnie posadził Natalie na łóżku. Z korytarza dochodził szloch dentysty Kutaisowa, który do tej pory się nie uspokoił.
Do pomieszczenia wparował profesor Kitow.
- Poznałem go! – ryknął z pasją. – To ten oszust od leczenia pszczelimi rzygowinami! Sami widzicie, do czego są zdolne te alternatywne suki! Zaczyna się od lamerskich metod leczenia, a kończy na mordowaniu ludzi! Co zresztą na jedno wychodzi…
Wymienił spojrzenia z pielęgniarką, która podawała Sandy środki uspokajające, potem zwrócił się do głównej pacjentki.
- Nic pani nie jest? Znaczy, nic nowego?
- Trochę się potłukłam – mruknęła apatycznie Natalie. – To ja powinnam tak leżeć na podłodze, bo to przeze mnie to wszystko.
- Natalie, proszę tak nie mówić – błagał Nietopyriew; pielęgniarka poszła po coś odpowiedniego na jego obrażenia głowy. – Nikt nie powinien tu leżeć.
Kitow westchnął głęboko, spostrzegł skuloną sylwetkę na korytarzu.
- Czego się mażesz, Kutaisow? – rzucił z niezadowoleniem. – Tu ludzie pomocy potrzebują!
Stomatolog zaszlochał raz jeszcze i z trudem wstał, wzjeżdżając plecami po ścianie.
- Pan nie zna całej prawdy, Stiepanie Aleksiejewiczu… – powiedział roztelepanym głosem, wycierając łzy w mankiet. – Pan nie wie, kim on jest…
- Jak to kim? Altmedowym świrem, więcej nie potrzebuję o nim wiedzieć.
Kutaisow raz jeszcze wybuchnął płaczem.
- A ja panu mówię, profesorze, że pan nie wie…
- No to mówże prosto z mostu, teraz ci się na suspens zebrało?
- Spotkałem go już, dwadzieścia lat temu – opowiadał dentysta. – Byłem lekarzem humanitarnym na misji w byłej Jugosławii. Pewnego dnia przyjechaliśmy do ostrzelanej wioski. Ledwo zdążyliśmy się rozstawić, kiedy przyjechali. Bojnik Draco Grdosić i jednostka „Drakoni”. Otoczyli całą wieś kordonem. Tam byli cywile, zwykli wieśniacy. Zostali ranni w czasie ostrzału wsi. Grdosić kazał mi ich opatrzyć, a jak skończyłem, sam ich na moich oczach pozarzynał… Do tej pory śni mi się to po nocach. A teraz znów go widziałem… To nie byle oszust, to najprawdziwszy zbrodniarz!
Zapadło wielkie, monumentalne milczenie. Milczała Natalie i milczała Sandy, narzucając na swe barki menhir winy za to, co spotkało przyjaciółkę. Milczeli Kitow, Kutaisow i pielęgniarka, nurkując w basenie beznadziei, będącej kwiatem świadomości, że choć byli powołani do chronienia żyć ludzkich, nie mogli tu zrobić nic. Milczał Nietopyriew, również dlatego, że w ostatniej godzinie wiele razy oberwał w kalotę. Najbardziej jednak milczała pod elastyczną mogiłą koca nieszczęsna Vicky Mae, i nie miała już nigdy przerwać milczenia. Bez mrugnięcia powieką została skoszona niczym delikatny żonkil w samej wiośnie swego życia. I zdeptana tym odrażającym czynem plugawego mordercy była jej uroda, jej wrodzona wrażliwość i poświęcenie dla przyjaciół, cechy, którymi rekompensowała pewne deficyty w lotności umysłu. Ją, która za największą wartość życia przyjęła miłość i jej niebotycznymi ilościami była skłonność obdarować każdego, wyzuł ze świata ktoś, kto miłość czuł jedynie wobec narodu, a nie poszczególnych ludzi. Zabrakło jej, ach, jakże boleśnie, rozrywająco zabrakło. Gdzież teraz jej obecność wszystkich pocieszająca, gdzie rozbuchany seksapil będący radością niejednego z chłopaków i swoista przyziemność jak kotwica, co chroniła przyjaciółki przed nadmiernym bujaniem w obłokach? Biada, bo odeszły i już nie wrócą…



1 komentarz:

  1. Jestem wszczomśnięta! Jak mogłaś uśmiercić śmiertelnie códnom i dobrom Vicky?!?
    Tak się nie robi po prostu. Nie i jusz.
    Irenka

    OdpowiedzUsuń