- Już jestem! –
zawołała Victoria, machając dłonią do przyjaciółki ponad
głowami petersburżan wędrujących Prospektem
Zanewskim.
- Gdzieś ty się
podziewała tyle czasu? – zapytała zdegustowana Sandy, wstając na
jej widok z murku. – Ciebie to tylko po śmierć posłać.
- No, bardzo sorry, Sandy
– odparła Turnerówna, pokazując złocistą reklamówkę. –
Zastanawiałam się, jakie buty kupić, no i jakoś tak trochę mi
zeszło.
- Tu się decydują
poważne sprawy, a tobie tylko buty w głowie – zauważyła cierpko
Herbstówna, gdy ruszyły ulicą na wschód. – Glany byś se
kupiła, tak jak ja, i byś nie miała kłopotu, do wszystkiego
pasują. Może zresztą ci fundnę, w końcu dostałam wypłatę.
Po rozmowie z Markiem
Hadesem Sandy wydobyła się nieco z depresyjnego leja, do jakiego
wpadła, gdy Natalie dała jej kosza. Cóż, musiała trochę
zmodyfikować swoje plany życiowe. Z wielkim smutkiem
zdezaktualizowała się jej wizja, że opuszczą z Natalie terytorium
Federacji, za pieniądze obiecane przez jej prababcię w nagrodę za
ratunek kupią malowniczy domek gdzieś nad oceanem i będą tam
pędzić idylliczny żywot z romantycznymi kolacjami o zachodzie
słońca, śniadaniami do łóżka i wygrzewającym się na ganku
tekturowym kotem.
Do końca jednak nie
straciła nadziei. Plan rezerwowy zakładał stworzenie we czwórkę,
z Natalie i Edwardem, zgranej paczki przyjaciół, która będzie
razem spędzać wiele czasu. Zawsze to lepsze niż całkowity brak
Natalie… A jeżeli uda się często prowokować sytuacje, w których
Edward i Vicky Mae będą pozostawać sami w jednym pomieszczeniu –
wówczas jego przystojność i jej nieposkromiony apetyt zrobią
swoje! Natalie sama pokaże imć Patelowi drzwi, a wtedy ktoś będzie
musiał ją pocieszyć. Tak, odnalezienie Edwarda jest także i w
Sandy interesie.
Żeby zająć myśli
czymś innym, przez ostatnie parę dni Herbstówna zajęła się
pracą zarobkową, czyli szwendaniem się po biurach i nabrzeżach
petersburskiego terminalu towarowego i zdobywaniem informacji, które
później wysyłała w formie raportów do firmy Sunday Logistics.
A kiedy posępny ogień
nieugaszonej namiętności już troszeczkę mniej parzył – ni
stąd, ni zowąd Natalie sama zadzwoniła na jej komórkę, domagając
się, by Sandy przyniosła coś do jedzenia, bo tego szpitalnego
żarcia nie idzie jeść. Czy można było zignorować takie
wezwanie? Szła więc z Victorią do Szpitala Aleksandrowskiego,
niosąc Natalie butersznyty, w które włożyła całe swoje serce.
- Sama wiesz, że były
dwie ekspedycje ratunkowe – rekapitulowała przyjaciółce. –
Nasza i Edwarda. Z tej drugiej został tylko Mark Hades, też ma
przyjść dziś do szpitala.
- A co to za jeden?
- Spoko chłop.
Metalowiec, więc pewnie nie jesteś w jego typie.
- Gdzie w takim razie
Edward? – Turnerówna martwiła się, od kiedy Patel został na jej
oczach porwany przez chuliganów.
- Na pewno go odszukamy,
jak tylko będziemy mieć pewność, że Natalie jest bezpieczna.
Szkoda, że zniknął tamten trzeci, wilkołak. Według opowieści
Hadesa był najsprytniejszy z całej paczki.
- Zaraz, jaki wilkołak?
- zdziwiła się Victoria.
- No ten – i Sandy
pokazała jej na telefonie zdjęcie, które przesłał Mark Hades na
wypadek, gdyby przypadkiem gdzieś zobaczyła kocowilka.
- To on!! – Vicky Mae,
spostrzegłszy oblicze Bernarda Bumbesa, pisnęła z przerażeniem. –
Był w Horton w tamtym roku i wypytywał o Natalie! Wtedy, co mnie
wysłali do psychiatryka!
- Wyluzuj, teraz to nasz
sojusznik.
- Sojusznik?! –
Victoria była w szoku. – Przywalił mi łomem!
- Widać zasłużyłaś –
powiedziała Sandy. – Tak czy
inaczej, ślad po nim zaginął. Jesteśmy zdane tylko na siebie. No
i na Hadesa.
Wkrótce dziewczyny
dotarły do szpitala. Z recepcjonistką nie było kłopotu, bo
Natalie przekazała jej listę osób uprawnionych do odwiedzin.
Kontrola wejść okazała się niezbędna: do słynnej śpiewaczki
przychodziło tyle kwiatów i kartek z życzeniami zdrowia, że
personel zaczął je w końcu rozdawać innym pacjentom, a kiedy
wszyscy zostali obstawieni, ordynator kazał kierować je prosto do
kotłowni.
Natalie wyglądała już
o wiele lepiej niż przed kilkoma dniami. Dotrzymywał jej
towarzystwa Siergiej Iwanowicz Nietopyriew,
który przyniósł pudełko zefirów.
- Cóż, Natalie… –
przemawiał melancholijnie. – Opera zniszczona, Saszkę Wolfsteina
zabili, kręcą się wokół pani służby… Czy to nie jest dobry
moment, żeby wyrwać się stąd i pomyśleć o europejskim tournée?
Napisał do mnie jeden librecista z Lazurowego Wybrzeża.
Zaproponował współpracę przy operze „Marokaństwa”. To będzie
dość wstrząsające dzieło, na pewno nie rozrywkowe, ale pani
dramatyczna przeszłość z pewnością pozwoli dodać głównej roli
żeńskiej porażającego autentyzmu. Jeśliby coś z tego wyszło…
- Cześć, dziewczyny! –
zawołała pacjentka na widok wchodzących przyjaciółek. –
Przyniosłyście coś do żarcia?
- Już cię karmię! –
Herbstówna zaczęła wypakowywać kanapki. – Powiedz, jak tam
właściwie się czujesz.
- Lepiej – zeznała
Natalie. – Doktorka powiedziała, że za cztery dni mnie wypiszą.
Sandy pogodziła się
już z faktem, że Natalie deklaruje się jako hetero, ale ciągle
nie traciła nadziei, dobrze zdając sobie sprawę, że w wieku
nastoletnim ludzie lubią próbować różnych dziwnych rzeczy, zanim
się zdecydują. Na razie patrzyła z niekłamaną miłością, jak
Natalie chciwie pożera przygotowane przez nią kanapki.
- To
ja już w takim razie pójdę – oznajmił Nietopyriew, ukłonił
się i opuścił separatkę.
Idąc
przez szpitalne korytarze, rozmyślał o potencjalnej operze, którą
miałby pisać razem z facetem z Francji. Już przyszło mu do głowy
kilka patentów do wykorzystania w szczególnie tragicznych
momentach. To przedsięwzięcie mogło dać mu rozgłos na skalę
europejską, a wtedy już tylko kupować willę w Monte Carlo. I
pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno deliberował nad dzieleniem
bułek na kilka części, żeby na dłużej starczyły…
Był
przy wyjściu, kiedy w drzwiach stanął brodacz w berecie i ciemnych
okularach.
- Z
drogi, Rusku! – warknął, brutalnie odpychając Nietopyriewa, aż
ten wyrżnął głową o futrynę.
Dragoljub
Grdosić wpadł do środka, wyciągając z zanadrza pistolet. Za nim
wpadło do środka czterech byczków w czarnych uniformach i czapkach
z kutasami: Mate, Huso, Pajo i Zlatko. Grdosić szybko podbiegł do
recepcji i przystawiwszy recepcjonistce lufę do głowy, dowiedział
się, gdzie konkretnie trzymają Natalie. W ramach podziękowania
uderzył ją w twarz wazonem.
Plan
był prosty. Niesławny „Draco” i uzbrojony w pistolet maszynowy
Zlatko ruszyli wydobyć Natalie, zaś pozostali mieli ich osłaniać
i przy okazji zasiać terror w szpitalu, żeby nikt nie odważył się
stawiać oporu. To drugie poszło im z początku bezproblemowo. Mate
wrzucił granat do jednej z sal, Pajo rozstrzelał dwie pielęgniarki
i towarzyszącego im pacjenta na wózku.
Grdosić
z przybocznym wspięli się na piętro. Omonowiec, cały czas
pełniący wartę, zaniepokoił się hałasami z dołu, więc wypadł
na klatkę schodową i na widok odzianych na czarno napastników dał
ognia z kałasznikowa. Grdosić odruchowo uskoczył, a Zlatko zajął
dogodną pozycję, usiłując dosięgnąć policjanta swoim MP5.
Wymiana ognia trwała, tynk i rykoszety sypały się ze ścian,
krzyczeli lekarze, pielęgniarki i pacjenci.
Funkcjonariusz
robił, co mógł, należał w końcu do jednostki specjalnej, lecz
wytrwałe ćwiczenia na strzelnicy i poligonie nie mogły się
równać z doświadczeniem nabytym w Vukovarze, Travniku i Zenicy.
Wtem popełnił śmiertelny błąd: nie schował się na czas zmiany
magazynka. Zlatko przyłapał go i bezlitośnie serią skosił.
Brocząc krwią, policjant padł na ziemię, a młody ustasza pobiegł
przodem, utorować drogę swemu dowódcy.
Na dole trwał terror.
Huso wpadł do gabinetu zabiegowego. Felczer Filimonow dostrzegł go
w porę i runął pod biurko. Nie miał zamiaru ginąć marnie, nie
był to bowiem byle łapiduch, lecz
w jego CV widniały takie nazwy jak Bagram, Ghazni i Paktika, a pod
białym kitlem nosił tielniaszkę nie w granatowe pasy, a w
błękitne. Doczekawszy się stosownej chwili, gdy napastnik na
moment opuścił broń, Filimonow rzucił się na niego skokiem
tygrysa, wykopnął mu kałacha z dłoni i zaczął napierniczać z
taką pasją, jakby zdawał egzamin na specnazowca, a na koniec dla
pewności wbił mu w oko termometr elektroniczny.
Mate nie miał broni
palnej, tylko kij bejzbolowy. Wbiegając w boczny korytarz, walnął
jakiegoś pacjenta w brzuch, a stażystę przez plecy. Potem natknął
się na Ludmiłę Władimirownę, chirurżynię. Bez słowa
wyjaśnienia zerwał z niej żakiet i bluzkę, choć broniła się
zażarcie. Zdążył już zerwać i spódnicę, lecz Ludmiłę
Władimirownę w porę uratował ginekolog Liwada, który wyłonił się
cichcem z toalety i udusił bandytę wężem od cewnika.
Widząc, że kolegom nie
za bardzo idzie, do szpitala wpadł kierowca Grdosicia, ale nim
zdążył cokolwiek zrobić, spacyfikowała go Wala Tarasiuk,
pielęgniarka stomatologiczna. Ostatni z ustaszów, Pajo,
rozprawiwszy się ze szpitalnym ochroniarzem, odnalazł drogę na
oddział pediatryczny, licząc, że w ten sposób zaszantażuje
wszystkich, pozwalając swemu szefowi bez problemu wydobyć ofiarę.
Endokrynolog Grigorij Ruchadze
wyciągnął spod fartucha rodzinną pamiątkę, krócicę z czasów
Iwana Groźnego, i nie czekając, wypalił napastnikowi prosto w
głowę.
- Posprzątać mi ten
mózg! – zawołał do nadbiegającej na drżących nogach salowej.
Na górze Grdosić i
Zlatko, pokonawszy policjanta, stanęli na ostatniej prostej przed
separatką Natalie. Na drodze stanął im dentysta Kutaisow,
starczyło mu jednak spojrzenie na zdeterminowanych porywaczy, by
osunął się po ścianie i zaczął traumatycznie szlochać.
Ustaszowcy minęli go obojętnie. Rzekomy Dragomir Grdulić kazał
podwładnemu pilnować drzwi, a sam wszedł do pomieszczenia…
Natalie siedziała z
Victorią, która pokazywała jej swoje nowe złociste szpilki. Sandy
nie było – chwilę przed atakiem poszła kupić napój w automacie
piętro niżej.
- Przychodzę od Doriana
– powiedział Grdosić. – Pójdziesz ze mną.
- Przekaż Dorianowi, że
już ze sobą nie chodzimy – odpowiedziała Natalie.
- To się jeszcze okaże.
Ustasza zbliżył się
do łóżka, pragnąc wyciągnąć Natalie siłą. Na przeszkodzie
stanęła mu Victoria Turner, mężnie i nieustraszenie zasłaniając
Natalie swą bujną piersią.
- Odsuń się –
wycedził Grdosić lodowatym tonem.
- Nie – odpowiedziała
Victoria, patrząc mu prosto w twarz.
Napastnik sięgnął po
bagnet u pasa. Vicky Mae bez namysłu złapała jedną z nowych
szpilek i na odlew walnęła go w twarz. Prawe szkło w okularach
Grdosicia poszło w okruchy, obcas straszliwie przeorał policzek aż
do żywego mięsa.
- Sucz! – warknął
Grdosić i z nienawiścią pchnął bagnetem w pierś Turnerówny.
Cios był tak potężny, że bezlitosne, zimne ostrze zdruzgotało
mostek i utkwiło w jej wrażliwym serduszku. Victoria ostatkiem sił
chwyciła przeciwnika za nadgarstek, aż spod paznokci popłynęła
ruczajem krew, a potem osunęła się na podłogę, noc zakryła jej
błękitne oczęta.
Natalie zaskrzeczała
przerażona, strach i świadomość nieodwracalności tego, co się
właśnie stało z jej przyjaciółką, świadomość własnej
bezradności w obliczu śmierci, całkiem ją sparaliżowały.
Grdosić brutalnie szarpnął ją za ramię, rozpruwając koszulę
nocną, potrząsnął nią jak szczurem i bez cienia wrażliwości
przerzucił sobie przez plecy.
- Zabieramy się stąd! –
warknął do przybocznego, który pilnował drzwi.
Sandy, która
przeczekała największą strzelaninę, teraz biegła pod górę, aby
jak najszybciej znaleźć się przy ukochanej. Widząc porywacza,
natychmiast rzuciła się na niego, ale poczęstował ją kolanem w
brzuch. Zanim straciła przytomność na zimnym lastryku półpiętra,
zdążyła jeszcze pomyśleć: „Dobrze, że nie jestem z Natalie w
ciąży…”
W momencie ataku
profesor Kitow od pół godziny wisiał na telefonie, próbując się
skontaktować z doktorem Nazarianem. Fakt, że zajęcie i tak
bezskuteczne przerwano mu w sposób jakże ordynarny, rozjuszył go w
czwórnasób. Nic jednak nie przygotowało otoczenia na prawdziwą
erupcję wściekłości, jaka nastąpiła, gdy Stiepan Aleksiejewicz
zobaczył biegnącego, z jedną z pacjentek przerzuconą przez ramię,
człowieka znanego gdzieniegdzie jako Dragomir Grdulić.
- Ty gonokoku łysy!!! –
ryknął, choć tamten wcale nie był łysy, wręcz przeciwnie, miał
kuca.
Choć osławiony „Draco”
miał bodyguarda, nawet we dwóch nie oparli się furii chirurga,
zwłaszcza że Zlatko nie miał już amunicji. Kitow nie chciał, aby
Natalie stała się jeszcze jakaś krzywda, dlatego skupił się na
Zlatku. Chwycił go za kołnierz i rypnął o ścianę, aż nieledwie
go rozpłaszczył. W tym momencie Grdosić podciął mu nogi i
doszedłszy do wniosku, że akcja przebiega nie całkiem zgodnie z
planem, ruszył biegiem ku wyjściu. Natalie zwisała bezwładnie,
jej włosy kołysały się w rytm jego kroków.
Byłby
nikczemny Draco Grdosić dopiął swego i uprowadził Natalie do
tajnej kryjówki, gdyby przed wejściem do szpitala nie natknął się
na ojca Warsonofiusza, który przyszedł wraz z wiernymi urządzić
protest właśnie przeciwko Natalie. Kapłanowi towarzyszył krzepki
mnich z góry Athos, służący jako jego bodyguard. Był on Serbem i
na widok chorwackiej szachownicy na rękawie Grdosicia wpadł w
autentyczną jarość.
-
Bić łacinnika! – wrzasnął i zaatakował. Grdosić szybko się
wywinął i kopnął Serba w nery. Inny z prawosławnych
demonstrantów spróbował chwycić Grdosicia za frak, ale otrzymał
cios bagnetem w ramię. Usunął się błyskawicznie, a zakrwawiona
rękojeść wyślizgnęła się porywaczowi z ręki, został
rozbrojony. Wówczas ojciec Warsonofiusz zaprawił ustaszowca
bykiem w żołądek. Były Jugosłowianin padł na ziemię, a Natalie
razem z nim. Zeloci wzięli Grdosicia na buty, kompletnie ignorując
leżącą obok dziewczynę – a może po prostu nie poznali sławnej
Natalie Paranormal, skoro zamiast ekstrawaganckiego kostiumu
scenicznego miała na sobie spraną, podartą koszulę nocną.
Wciąż oszołomiony
tym, co się zdarzyło, z krwią na włosach i rozbitym nosem,
Siergiej Nietopyriew wytoczył się na czworakach na zewnątrz i nie
dbając o własne bezpieczeństwo, rzucił się w środek
zbiegowiska. Podniósł Natalie, porzuconą jak szmaciana lalka, i
zaciągnął z powrotem do separatki, pokonując tę samą drogę,
którą chwilę wcześniej z Natalie na ramieniu przebył Grdosić.
Policja już nadjeżdżała.
W separatce była krew
na ścianach i na pościeli. Sandy siedziała w kucki przy
kaloryferze, wstrząsana potężnym, choć bezgłośnym łkaniem.
Czuwała nad nią pielęgniarka, która chwilę wcześniej przykryła
Vicky Mae kocem. Wystawała spod niego tylko dłoń, wciąż jeszcze
kurczowo ściskająca but pokryty krwią mordercy.
Nietopyriew odsunął
skrwawioną pościel i ostrożnie posadził Natalie na łóżku. Z
korytarza dochodził szloch dentysty Kutaisowa, który do tej pory
się nie uspokoił.
Do pomieszczenia
wparował profesor Kitow.
- Poznałem go! –
ryknął z pasją. – To ten oszust od leczenia pszczelimi
rzygowinami! Sami widzicie, do czego są zdolne te alternatywne suki!
Zaczyna się od lamerskich metod leczenia, a kończy na mordowaniu
ludzi! Co zresztą na jedno wychodzi…
Wymienił spojrzenia z
pielęgniarką, która podawała Sandy środki uspokajające, potem
zwrócił się do głównej pacjentki.
- Nic pani nie jest?
Znaczy, nic nowego?
- Trochę się potłukłam
– mruknęła apatycznie Natalie. – To ja powinnam tak leżeć na
podłodze, bo to przeze mnie to wszystko.
- Natalie, proszę tak
nie mówić – błagał Nietopyriew; pielęgniarka poszła po coś
odpowiedniego na jego obrażenia głowy. – Nikt nie powinien tu
leżeć.
Kitow westchnął
głęboko, spostrzegł skuloną sylwetkę na korytarzu.
- Czego się mażesz,
Kutaisow? – rzucił z niezadowoleniem. – Tu ludzie pomocy
potrzebują!
Stomatolog zaszlochał
raz jeszcze i z trudem wstał, wzjeżdżając plecami po ścianie.
- Pan nie zna całej
prawdy, Stiepanie Aleksiejewiczu… – powiedział roztelepanym
głosem, wycierając łzy w mankiet. – Pan nie wie, kim on jest…
- Jak to kim? Altmedowym
świrem, więcej nie potrzebuję o nim wiedzieć.
Kutaisow raz jeszcze
wybuchnął płaczem.
- A ja panu mówię,
profesorze, że pan nie wie…
- No to mówże prosto z
mostu, teraz ci się na suspens zebrało?
- Spotkałem go już,
dwadzieścia lat temu – opowiadał dentysta. – Byłem lekarzem
humanitarnym na misji w byłej Jugosławii. Pewnego dnia
przyjechaliśmy do ostrzelanej wioski. Ledwo zdążyliśmy się
rozstawić, kiedy przyjechali. Bojnik Draco Grdosić i jednostka
„Drakoni”. Otoczyli całą wieś kordonem. Tam byli cywile,
zwykli wieśniacy. Zostali ranni w czasie ostrzału wsi. Grdosić
kazał mi ich opatrzyć, a jak skończyłem, sam ich na moich oczach
pozarzynał… Do tej pory śni mi się to po nocach. A teraz znów
go widziałem… To nie byle oszust, to najprawdziwszy zbrodniarz!
Zapadło
wielkie, monumentalne milczenie. Milczała Natalie i milczała Sandy,
narzucając na swe barki menhir winy za to, co spotkało
przyjaciółkę. Milczeli Kitow, Kutaisow i pielęgniarka, nurkując
w basenie beznadziei, będącej kwiatem świadomości, że choć byli
powołani do chronienia żyć ludzkich, nie mogli tu zrobić nic.
Milczał Nietopyriew, również dlatego, że w ostatniej godzinie
wiele razy oberwał w kalotę. Najbardziej jednak milczała pod
elastyczną mogiłą koca nieszczęsna Vicky Mae, i nie miała już
nigdy przerwać milczenia. Bez mrugnięcia powieką została skoszona niczym delikatny żonkil w samej wiośnie swego życia. I zdeptana
tym odrażającym czynem plugawego mordercy była jej uroda, jej
wrodzona wrażliwość i poświęcenie dla przyjaciół, cechy,
którymi rekompensowała pewne deficyty w lotności umysłu. Ją,
która za największą wartość życia przyjęła miłość i jej
niebotycznymi ilościami była skłonność obdarować każdego,
wyzuł ze świata ktoś, kto miłość czuł jedynie wobec narodu, a
nie poszczególnych ludzi. Zabrakło jej, ach, jakże boleśnie,
rozrywająco zabrakło. Gdzież teraz jej obecność wszystkich
pocieszająca, gdzie rozbuchany seksapil będący radością
niejednego z chłopaków i swoista przyziemność jak kotwica, co
chroniła przyjaciółki przed nadmiernym bujaniem w obłokach? Biada,
bo odeszły i już nie wrócą…
Jestem wszczomśnięta! Jak mogłaś uśmiercić śmiertelnie códnom i dobrom Vicky?!?
OdpowiedzUsuńTak się nie robi po prostu. Nie i jusz.
Irenka